Szukaj na tym blogu

niedziela, 18 lutego 2024

Bądź dobra dla zwierząt - Monica Isakstuen


Autorka zapoznaje czytelnika z Karen i jej spełniającym się życiem, jest szczęśliwą mężatką, z własnym domem, oczekującą dziecka. Sielanka, no może oprócz matki Karen, która jest przesycona gderliwością, pretensjami do byłego męża i potrzebą wtrącania się z dobrymi radami. Karen czuje się jednak spokojna w swoich pieleszach, za niczym nie goni, cieszy się dobrym życiem, które sobie zbudowała. Kiedy rodzi się córka przybywa obowiązków, które z czasem stają się rutyną i przykrym obowiązkiem. Karen dopadają wątpliwości, bo zauważa jak dużo rzeczy jest na jej głowie. Wyostrza jej się poczucie nierównego podziału obowiązków w małżeństwie, które coraz bardziej jej doskwiera. Po trzech latach małżeństwa składa pozew o rozwód, który przebiega w bardzo zgodnej atmosferze. Trudnością, której chyba bohaterka się nie spodziewała, stał się równy podział obowiązków rodzicielskich, co jak się okazało przyniósł jej mnóstwo wewnętrznych frustracji. 

Czymże ta książka jest? Z jednej strony niewątpliwie to opowieść kobiety, o tym jak to jest być matką po rozwodzie. Narratorka opowiada o swoich emocjach, które towarzyszą jej po rozdzieleniu obowiązków rodzicielskich. Tygodnie, czy weekendy, które przypadły ojcu dziecka są dla niej jak czarna, ziejąca pustką dziura, z którą nie wie co robić. W takie dni brakuje jej dziecka, a może raczej kontroli nad tym co dziecko robi w czasie kiedy opiekuje się nim ojciec. Karen tworzy domysły, pisze scenariusze, które służą tylko samoudręczeniu. Nie potrafi się skupić na pracy, na znajomych, na innych zajęciach, bo myśli owładnięte są li i wyłączenie dzieckiem, które jest pod opieką ojca, jej byłego męża, w zasadzie porządnego faceta i opiekuńczego ojca. To "oddawanie" córki ojcu jest dla Karen torturą, synonimem porażki, symbolem nie poradzenia sobie w "konkursie" na matkę. 

Z drugiej strony to także wspomnienia Karen z dzieciństwa, jej opowieści o ojcu, siostrze i matce, której obsesją były święta, szczególnie Bożego Narodzenia, w które wręcz przesadnie dekorowała dom, szykowała potrawy, jakby to miało coś uratować, jakby było symbolem czegoś stałego, niezmiennego, zwłaszcza kiedy tak wiele zmieniało się poza jej wpływem. To sztywne trzymanie się rytuałów świątecznych mogło być jedynym na co miała wpływ. Matka Karen to twórczyni skomplikowanych scenariuszy, przewidywań i żali do otoczenia. Chciała decydować dla innych i za innych, co oczywiście nie przyczyniało jej sympatii.

Co warto podkreślić te dwa obrazki z życia matki i córki ukazują też zupełnie inne podejścia do związku, bycia matką, kobietą. Matka Karen to symbol tradycyjnego modelu małżeństwa, w który role zostały rozpisane przez stereotypy i system, Karen zaś to współczesność, w której rola kobiety i matki została zdefiniowana przez nią samą. Jedna została zostawiona przez męża sama z dziećmi, druga sama decyduje o rozstaniu z mężem, po czym on przejmuje połowę obowiązków nad dzieckiem.

Po przeczytaniu tej książki miałam niesprecyzowane poczucie pustki w głowie. Choć starałam się wczuć w rozterki Karen to trudno mi było zrozumieć motywy rozwodu. Nie zrozumiałam także jej zaskoczenia, czy  zdziwienia dotyczącego podziału obowiązków względem dziecka. Chciałam postawić się w jej sytuacji, ale bohaterka kontrowała moją empatię. Miałam wrażenie, że Karen miota się między wieloma myślami, czy wyobrażeniami czegoś co nie istnieje, czyli mitu o idealnej matce. Niemniej bohaterka jest oczywiście tylko symbolem tego co chciała przekazać autorka, czyli tego, że nawet w tak równościowym i sprawiedliwym systemie jak norweski to i tak kobieta jest bardziej obciążona po rozwodzie: emocjami, oczekiwaniami, rolą matki, która ma specjalne obowiązki względem dziecka. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)