Szukaj na tym blogu

czwartek, 27 lutego 2020

Ksiąga zachwytów - Filip Springer


Filip Springer wiedzie czytelnika po Polsce, zaczynając od Pomorza Zachodniego, a na Podkarpaciu kończąc. W swojej "Księdze zachwytów" zawarł najważniejsze/najciekawsze jego zdaniem obiekty architektoniczne w naszym kraju. W tym całkiem obszernym subiektywnym przewodniku a zarazem zbiorze pokazał ich ponad sto. Być może to niewiele jak na tak duży kraj, ale większa ich ilość to grubsza książka, co już mogłoby być trudne do czytania. Po przeczytaniu tych, które wybrał autor do swojej książki powiedziałabym, że mamy się czym zachwycać, czasem też posmucić. Zachwyty są różnorodne, bo też budowle bardzo różne, mamy w książce budynki użyteczności publicznej, kultury, sakralne, mieszkalne, komunikacyjne. Czasem obiekty z przed wojny, innym razem te z odbudowy powojennej, a jeszcze inne z boomu z okazji organizacji Euro 2008. Wiele budynków to przedstawiciele modernizmu, inne to na wskroś nowoczesne, współczesne rozwiązania architektoniczne. Niektóre nowoczesne budowle, nagradzane na forum międzynarodowym. Niektóre z tych przedstawionych budowli zostały zapomniane przez ludzi lub instytucje i choć udane i wartościowe nie zostały docenione przez szerszych odbiorców. Wiele z nich potrzebuje rewitalizacji, a niektóre już ją przeszły. Nie wszystkie obiekty przedstawione przez autora były tymi "zachwytami", niektórym autor wytknął niedoskonałości. Ten ruch mnie zdziwił, bo po tytule spodziewałam się tylko takich pozycji, które wzbudzają jego zachwyt. Ogólnie jednak rzecz ujmując, różnorodność jest atutem tej książki.
Filip Springer stworzył obszerną księgę z tych ponad stu obiektów, każdemu poświęciwszy dwie-trzy strony opisu i jedno lub dwa zdjęcia, czasami zamieszczał ciekawostkę nawiązującą do opowieści. Niektóre obiekty widziałam, korzystałam z nich lub je zwiedzałam, większość jednak była mi nie znana, dlatego z  ciekawością o nich poczytałam.
Lektura jest obszerna, ale tekstu nie ma tak wiele jak stron. Czasami opisy mogą się wydawać nużące, ze względu na ich schematyczność, niemniej informacja stara się być zwięzła i adekwatna, nieobca od autorskich emocji i ocen. Miałam wrażenie, że autorowi zabrakło czasami entuzjazmu albo sympatii do niektórych budowli, bo niezbyt przychylnie się o nich wypowiadał. Czasami  zabrakło mi wyraźnych, ciekawych i odzwierciedlających opisy zdjęć, a pod nimi podpisów. Innym razem wprowadzenie szerszego kontekstu do budowli było tak długie, że na samą zostało niewiele miejsca. Ogólnie jest to ciekawy zbiór, ale zabrakło w nim owej subtelności, uwagi, szczegółowości, którymi autor bryluje w długich formach.


Opowiadania bizarne - Olga Tokarczuk


"Opowiadania Bizarne" Olgi Tokarczuk były dla mnie ucztą intelektualną. Zawarte w nich zostały wszystkie smaki i zapachy. Każde opowiadanie, a było ich dziesięć, miało inny walor, sens i wymiar. Czasami współgrały drobnymi elementami, czasami nie znalazłam powiązań, niemniej wszystkie pochłonęłam z nieustępującą ciekawością. To kolejna książka, z której grubym strumieniem wypływa nieograniczona wyobraźnia autorki, jej ogromna erudycja, fascynujący sposób pisania, wielobarwny język. Z pozoru błahe rzeczy opisała niebywale poetycko: "...sinoszare oko pleśni patrzyło na niego ze słoika prowokująco i bezczelnie." (str. 58), "Mówiły do siebie obłoczkami z komiksów, które zawisały nad nimi w powietrzu, a potem rozwiewały się jak dym ze zdrowego papierosa, gwaranta długowieczności." (str. 142), "Był to bardzo sycący stan świata, można było się  tym światem najeść do woli."(str. 173) , "...gwar miasta rozpływał się w wybrukowanych zaułkach, zniekształcał na oberwanych gzymsach, odbijał w bramach i zamieniał w dziwne echa na okazałych podwórkach." (str. 203). Takich wdzięcznych i wysublimowanych zdań jest ogrom, co dla mnie było rajem duchowym. Ta książka mnie wciągała, nie chciałam przestać jej czytać, choć niektóre opowiadania podobały mi się bardziej inne mniej, wszystkie były warte uwagi. Czytaniu towarzyszyły też różne emocje, bo niektóre opowiadania były smutne, inne zabawne, albo zastanawiające, intrygujące, czy poruszające. Z pewnością były różnorodne, niemniej tematycznie poruszały mnóstwo współczesnych problemów: samotność, nie przygotowanie do życia, tolerancję, ekologię, dbałość o świat, zwierzęta, potrzebę wolności, strach. Opowiadania działy się w przeszłości, przyszłości, nieokreślonej czasoprzestrzeni, tu i teraz. Główni bohaterowie to zarówno mężczyźni jak i kobiety będący w różnej sytuacji życiowej, dziejącej się w dłuższej perspektywie lub bardzo krótkim czasie.
"Opowiadania bizarne" nie wydały mi się dziwne, a raczej zaskakujące, bo autorka wykazała się ogromną spostrzegawczością i nieograniczoną wyobraźnią, które wykorzystała do przenoszenia na zdarzenia mogące mieć odbicie w realnych sytuacjach.

niedziela, 23 lutego 2020

Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy - Paweł Reszka

"Bank z tego ma kasę. Bank nie jest po twojej stronie, bank jest po swojej stronie" (str 82)

Ta książka zawiera wiele historii i sposobów oszukiwania ludzi przez firmy finansowe, banki, firmy ubezpieczeniowe, pośredników i doradców inwestycyjnych, ubezpieczeniowych, sprzedawców polisolokat, sprzedawców nieruchomości, itd. Konwencja książki jest typowa dla autora, jest to zbiór krótkich lub bardzo krótkich wypowiedzi ludzi z powyższego obszaru. Autor skupił się na latach przed 2008 i chwilę po nim, kiedy to ludziom wciskano naciągane i oszukańcze polisolokaty, kredyty we frankach, często nie tłumacząc ich ryzyka, bo były wysokomarżowe, tzn. dawały zarobić dużą kasę z ich sprzedaży każdemu w łańcuszku bankowym. Pokazał różne techniki manipulacji, sposoby "podchodzenia" klientów, ich urabianie, wikłanie w sidła. Zapisał różne sposoby "motywacji" pracowników do sprzedaży produktów, zwłaszcza" cross selling'owych". Opisał systemy wynagradzania w instytucjach. Przytaczał rozmowy z pracownikami różnych szczebli i zależności. Z tej książki wyłaniał się  wyrazisty, wręcz krzyczący obraz instytucji, którym zależy tylko na wyciąganiu pieniędzy od klienta, aby samemu zgarniać ich jak najwięcej. To smutna, ale rzeczywista prawda, najgorsze jest to, że instytucje dobrze prosperują, bo ludzie są naiwni, nie uczą się oczywistych zależności, dają sobie "wcisnąć" wiele niepotrzebnych rzeczy, aby tylko uwierzyć, że można spełnić marzenia, potrzeby czy pomysły. Nie pamiętają o prostej maksymie "Nie ma nic za darmo", a już zwłaszcza w bankach i innych instytucjach finansowych, bo one są nastawione na zysk. Tak naprawdę nie oferują nic "namacalnego", raczej są to wirtualne obietnice, których nie da się przewidzieć, a jednak ludzie dają się nabierać, omamiać, uwodzić. Idą jak ćmy do światła, które obiecuje jasność, ciepło, ale zapominają, że też parzy co może przynieść opłakane skutki. Ci ludzie to :sprzedawcy marzeń", rekiny przebrane za przymilne rybki akwariowe. Zrobią wszystko albo bardzo wiele dla ZYSKU. Oczywiście w tym biznesie zdarzają się też ludzie przyzwoici, którzy dbają o klienta i nie wciskają mu nieprawdy, nie obiecują "gruszek na wierzbie", niemniej są w mniejszości. Autor wspomniał też o finansistach, którzy sami wpadli we własne sidła,przy okazji wciągając w to swoją rodzinę.

Czytając książkę Pawła Reszki miałam wrażenie, że ponownie oglądam "Wilka z Wall Street". Obszar finansowy opisany przez autora budził we mnie złość, choć nie była to dla mnie nowa wiedza, to jednak skonfrontowana z opisami od osób bezpośrednio z nim związanych wywoływał odrazę.

poniedziałek, 17 lutego 2020

Dom z dwiema wieżami - Maciej Zaremba Bielawski


"Jestem dzieckiem wytęsknionym. Mama potrafi, tknięta złym przeczuciem, przerwać podróż i wrócić pierwszym pociągiem do domu, aby..." (str 20)

Tak zapewne go kochała, ale była też wymagająca, surowa, poważna i tajemnicza.
"Dom z dwiema wieżami" okazał się dla mnie niezwykłą, wciągającą i poruszającą lekturą. Dał mi nową wiedzę, uświadomił nieodkryte lub niedoczytane, poprowadził nowymi nieznanymi ścieżkami. Obejrzałam opisane w nim relacje rodzinne pokazane bez obwiniania, raczej z próbą zrozumienia. Autor napisał pasjonującą w czytaniu i poruszającą emocjonalnie książkę, która zapadła w mojej pamięci na dłużej.
Historia rodziny wydawałaby się niewiarygodna, a jednak miała miejsce. Dwoje bardzo różnych ludzi, pochodzących z odległych miejsc, środowisk, tradycji, różniących się wiekowo (o trzydzieści lat) stworzyło rodzinę i powołało do życia trzech synów. Ledwie się zbliżyli a już byli od siebie daleko, czy się rozumieli, czy byli dla siebie czuli, co tak naprawdę ich do siebie przyciągnęło. Może obietnice, może ulotność czasu, może nadzieja, może przeżycia, albo zauroczenie?
Ojciec autora starał się, szalał za swoją żoną, gotowy jej nieba przychylić, ale w decydującym momencie nie umiał zrozumieć jej sytuacji. To wieczny idealista, pasjonat, erudyta, poliglota, szczęściarz, bożyszcze, otoczony aureolą uznania i oddania. Mąż i ojciec dwójki dzieci. Brał udział w I Wojnie Światowej pod dwoma różnymi flagami. W czasie pomiędzy wojnami stworzył bodaj najlepsze sanatorium leczenia chorób psychicznych w Polsce z nowoczesnym podejściem do pacjentów.  Po kampanii wrześniowej II Wojny Światowej został osadzony w Oflagu, w którym oficerowie żyli nieomal jak w oazach spokoju i dobrobytu wobec pożogi rozpętanej przez Rzeszę. Po wojnie twórca wielu placówek przywracających zdrowie psychiczne pacjentom.
Matka zaś to kobieta, która począwszy od dzieciństwa, wydzierała życie losowi, walczyła o siebie z potwornościami wojny. To kobieta, której często zabierano, ale też otrzymywała w najmniej oczekiwanych momentach. Ratowano ją i pomagano jej w najbardziej beznadziejnych sytuacjach, kiedy już widziała kres swojego życia, zwłaszcza podczas wojny. Nie mogła przed wojną skończyć medycyny z powodu prawnych obostrzeń względem Żydów w tej materii.Udało jej się to po wojnie.

Pomimo tych różnic postanowili być ze sobą i stworzyć rodzinę. Nie było im łatwo w ówczesnej Polsce, co rusz spotkały ich różne szykany, a to zwolnienie z pracy, a to przeniesienie, a to złe pochodzenie by awansować, itp. Najsmutniejszy moment nastąpił w 1968 roku, kiedy to matka musiała wyjechać z Polski z powodu swojego pochodzenia a ojciec nie chciał się ruszać z kraju. Ona była jeszcze młoda, on już osiemdziesięciolatek nie chciał zaczynać życia w obcym kraju. Matka zabrała więc synów i wyruszyła do Szwecji. Na pogrzeb ojca nie mogli przybyć.

Książką autor powraca po wielu latach do wydarzeń rodzinnych, chcąc zrozumieć, uporządkować, przyjrzeć się z tej odległości motywom działań swoich rodziców. Odkopuje tajemnice rodzinne i dzieli się nimi z czytelnikiem w bardzo ciekawy sposób. Książka została podzielona na rozdziały, z których pierwszy zawierał wspomnienia z dzieciństwa, często zabawne, czasem przykre i smutne, w następnym opisywał ojca, w kolejnym matkę, w jeszcze następnym połączył ich historie, wreszcie całość zgrabnie podsumował.
Jest ona niejako zmierzeniem się z własnymi niedoskonałościami, lękami, niemożnościami. Dzieląc się intymnymi szczegółami zrzucił symbolicznie część ciężaru na barki czytelnika, samemu odseparowując się od nich. Dzielił się też faktami, które miały miejsce w Polsce międzywojennej, o których raczej się nie mówi, a na pewno nie głośno. Miałam też wrażenie, że bardzo zaangażował się aby przedstawić środowisko żydowskie w Polsce, jego różnorodność, problemy, prawa i obowiązki. Pisał też o polskim antysemityzmie, o nienawiści do ludzi tylko dlatego, że byli Żydami, o klasyfikowaniu ich zgodnie z numerus clausus i numerus nullus. Przybliżył także czytelnikom miejsca, które opisał bardzo barwnie i ciekawie, próbując nawet oddać ich atmosferę. I tak czytamy o Kościanie, dalej dzielnicy ówczesnej biedy poznańskiej Wilda, Tarnowie, Warszawie i kilku innych. Autor w swojej opowieści stosuje różne zabiegi pisania książek, m.in. zmienia narratora, przeplata przeszłość z teraźniejszością, realistyczne wydarzenia ze snami, zwraca się do rodziców, mówi do czytelnika.

Książka autorstwa Macieja Zaremby Bielawskiego miała dla mnie wieloraki wymiar. Była intymną opowieścią, wspomnieniem, podzieleniem się swoimi przeżyciami i przemyśleniami. Była też rozważaniem nad losem Żydów, historią Polski i Europy naszego regionu. Umiejętnie splótł oba wymiary, które dzięki temu nadały sobie rumieńców i życiowości. Choć jest to reportaż, czyta się jak powieść i to najwyższych lotów. Wciąga i nie wypuszcza do ostatnich stron.

sobota, 15 lutego 2020

Anna Inn w grobowcach świata - Olga Tokarczuk


Ta opowieść Olgi Tokarczuk wciągnęła mnie w swoje czeluści. Jej wyrazista narracja pobudzała i dawała pole do popisu mojej wyobraźni. Jej opisy przeniosły mnie w nieznane i tajemnicze przestrzenie, a tym samym zaciekawiły i zmotywowały do pogłębienia mitologii sumeryjskiej, bo w tej opowieści autorka obudziła pradawny mit nadając mu nowy wymiar, otworzyła go na nowe czasy i nowe wyzwania. Jej opis drogi głównej bohaterki do siostry był dla mnie mocno sugestywny i robił wrażenie. Wąchałam kurz i czułam wodę pod stopami, było mi zimno i mroczno.
Autorka oparła swoją opowieść na micie o królowej Nieba Inanie, która zstąpiwszy do świata umarłych zdołała z pomocą różnych sił powrócić z niego. Ten mit oparty jest na potrzebie bycia nieśmiertelnym, pokonania tej odwiecznej nawracającej siły, która ucina życie wśród słońca, roślin, wód i spycha do głębin ziemi, gdzie króluje ciemność, kurz, pył, pajęczyny i ciągły niedosyt kolejnych ofiar.
Olga Tokarczuk przyznała  swojej bohaterce wiele przymiotów i możliwości, była m.in. symbolem miłości, światła, zieleni, życia, zabawy, a także hedonistki. Jej Anna In schodzi do podziemi, bo czuje przyzywanie siostry Ereszkigal. Niemniej ich spotkanie kończy się dla Anny Inn śmiercią. Jej wierna przyjaciółka Nina Szubur czekająca od trzech dni pod drzwiami podziemi widząc, że jej pani nie powraca, rozpoczyna pielgrzymkę do ojców Anny Inn, aby ją uratowali. Każdy jednak jest zajęty swoimi sprawami i zbywa ją. Ojcowie zarzucają także Annie Inn brak rozsądku, szukanie wrażeń, łamanie kanonów, uważają, że kara jaka ją spotkała była zasłużona. Wykreślają ją z rejestrów, zacierają ślady córki po jasnej stronie. Nina Szubur nie ustaje jednak w poszukiwaniach pomocy, jej wybawieniem okazuje się matka Anny Inn, która zagroziła ojcom utratą całego szeregu porządków. Anna Inn powraca do świata żywych, ale jest to okupione życiem innej istoty.

Książka Olgi Tokarczuk ma kilku narratorów, dzięki którym poznajemy historię z różnych punktów widzenia, historię, która dzieje się w różnych czasoprzestrzeniach i na różnych poziomach. Mamy zatem świat na górze - słoneczny i świat na dole - szary i zakurzony. Mamy bogów, którzy zawiadują tą wielką materią i istoty o jednorazowej płci, stworzeni tylko po to, aby sami mogli się rozmnażać i nie zabierać bogom czasu. Bogowie potrzebują tych ułomnych stworzeń do wielu czynności. W książce mamy wizję ludzi, którzy mają konkretne przeznaczenia, każda istota ma cel, pracę i zadanie. Nie ma istot bezużytecznych, bo w tej karuzeli życia każdy trybik ma czemuś służyć i do czegoś być przeznaczony, musi zapełniać szczeliny i ścieżki swoim losem.

W książce Olgi Tokarczuk na pierwszy plan wysuwają się kobiety, począwszy od pramatki Ninmy, Anny Inn, Ereszkigar, Niny Szubur, które mają w sobie siłę i moc, aby działać, niszczyć i budować, upadać i powstawać. Znalazło się miejsce na przyjrzenie się współczesnemu człowiekowi, z jego wieczną gonitwą za czymś, po coś, nie zważając na koszty, straty i zanik wartości.

Całość poruszającej historii utkana jest w bogate szaty pięknego języka, erudycja wypływa ze zdań niczym woda z wezbranego po ulewie strumienia. Opisy są bogato odziane w umiejętności poetycko - prozatorskie. Elegancja i wykwintność towarzyszą całej opowieści. Bardzo wsiąkłam w tą opowieść.

czwartek, 13 lutego 2020

Szafa - Olga Tokarczuk


W tym zbiorze opowiadań autorka pokazuje jak można przyglądać się rzeczom domowego użytku lub czynnościom tym codziennym, rutynowym, które mogą być wykonywane z obojętnością lub zachwytem, który właśnie pokazała Olga Tokarczuk. Najbardziej zauroczyło mnie opowiadanie drugie "Numery", w którym opisana jest praca pokojówki w drogim hotelu. Jej rutynowe działania opowiedziane są tak poetycko, że aż chciałoby się pracować w tym zawodzie. Autorka ożywiła to zajęcie, sprowadziła do poziomu sztuki, zamieniła w opowieść o ludziach, przedmiotach, czynnościach. Zachwycający sposób podejścia do zwyczajności urzekł mnie, pokazał jak pięknie można patrzeć na rzeczy banalne, widziane zbyt często, powtarzalne. Autorka wykazała różnorodność tej pracy w zależności od mieszkańca pokoju. Ze znawstwem przedstawiła zwyczaje i rytuały tego zajęcia. Relacje między ludźmi. Używała do tego pięknych słów i barwnych opisów. Jestem pod wrażeniem.

piątek, 7 lutego 2020

Profesor Andrews w Warszawie - Olga Tokarczuk


Dwa zawarte w książce opowiadania Olgi Tokarczuk to była dla mnie lektura o samotności i pustce, o uwięzieniu i poczuciu wyizolowania. Autorka postawiła człowieka wobec zupełnie nowego wydarzenia, nieznanej mu nigdy wcześniej sytuacji. Uwięziła w nieprzyjaznej zdawałoby się przestrzeni i pozwoliła nam obserwować zachowania bohatera wobec niej. Być może to także pokazanie czytelnikom jak niewiarygodne i nieprzypuszczalne może być czasem życie.

W pierwszym opowiadaniu obserwujemy profesora psychologii Andrewsa, który przyleciał z Londynu do Warszawy, aby spotkać się z odbiorcami swojej teorii, dać wykłady, poprowadzić warsztaty, odwiedzić istotne miejsca, rozdać książki. Po przylocie okazało się, że zaginął jego bagaż. Czekała na niego młoda kobieta, która zawiozła go do swojego mieszkania na posiłek i wódeczkę. Po gościnie został odwieziony do innego mieszkania w bloku na jednym z warszawskich osiedli. Następnego ranka nie czuł się zanadto komfortowo, bo kac i brak świeżych ubrań, niemniej oczekiwał, że jego znajoma przyjedzie po niego i rozpoczną realizację planu pobytu. Tak się jednak nie stało ani tego dnia, ani przez kolejne dni. Doktor Andrews został sam, w pustym mieszkaniu, bez jedzenia, na nieznanym osiedlu, wśród nieznanych ludzi, mówiących nieznanym mu językiem. Otoczenie też było dla niego kompletnie nieznane, bo za oknem stały czołgi i chodzili żołnierze.
To ciekawa historia, która działała na moją wyobraźnię, trzymałam za profesora kciuki, aby sobie poradził w tych trudnych dla niego okolicznościach. Wyobrażałam sobie jaki mógł być zdziwiony utkwiwszy w takiej sytuacji. Sam w obcym mieście, nie znający języka, nie znający specyfiki otoczenia. Zadziwiony wydarzeniami z ulicy. Był 13 grudnia 1981 roku.

Druga opowieść przekazana została jakiejś pisarce przez narratora, uczestnika podróży statkiem w 1944 roku, który jako jedyny przeżył katastrofę i został wyrzucony na jakąś wyspę. Wczuwałam się w sytuację rozbitka, drżałam czytając o jego lękach, wyobrażałam sobie siebie na jego miejscu, wędrowałam jego szlakami.
Oba opowiadania pobudziły moją wyobraźnię, były bardzo realne, a jednocześnie niewiarygodne. Pozostawiły jakąś niepewność, a jednocześnie uspokoiły. Intrygujące.

wtorek, 4 lutego 2020

Bajki mamy Wrony - Małgorzata Strzałkowska


Druga część serii "Uczymy się czytać", pt "Bajki mamy Wrony" to bardzo dobra lektura dla dzieci czytających samodzielnie, ale i uważnych słuchaczy. W dwudziestu sześciu historiach tekst czasami zastępują obrazki. Myślę, że uczy to dzieci uważności i spostrzegawczości a na dodatek atrakcyjności. Zarówno wielkość czcionki i interlinia dają poczucie łatwości odczytywania tekstu. Czarne litery tekstu do tego kolorowe symbole współgrają ze sobą. W "tle" umieszczono kolorowe rysunki, które dopełniają, ale nie przytłaczają.
Same historie zawierają bardzo szerokie spektrum tematyczne, jest opowieść o wiośnie, o ptakach, roślinach, zwierzętach, ludziach i rzeczach. Zabawne, edukacyjne i odkrywcze, z ładną polszczyzną. Zawierają też wyjaśnienia niektórych trudniejszych słówek, np "ospale - leniwie, sennie" (str 7). Opowieści napisane są przy użyciu 23 liter, bez ą, ę, ó, h bez dwuznaków i zmiękczeń!
W naszych oczach znalazła akceptację i zainteresowanie. Polecamy

Hinkul na bezkociej wyspie - Krzyś i Agnieszka Stelmaszyk


Bardzo lubię czytać książki dla dzieci, są takie barwne, różnorodnie ilustrowane, pomysłowo zakomponowane i ciekawie napisane. Historia o Hinkulu kocie jest cudnie barwna i różnorodna. Czyta się przyjemnie i z zainteresowaniem.
Sam temat, jeden z moich najbardziej ulubionych, bo podróże. Bohater tej książki wyrusza w podróż, a sprowokowało go znalezienie mapy z tajemniczym napisem "Skarb". Hinkul, skompletował ekwipunek, sprzęt pływający i ruszył w morze. Płynął i płynął, raz morze było spokojne innym razem wzburzone, koniec okazał się nawet bardzo niebezpieczny, ale gdy się wreszcie udało, to dopiero były widoki. O tym kogóż spotkał i co mu się przydarzyło przeczytacie w naprawdę tętniącej przygodą książce napisanej przez syna i mamę. Polecamy

poniedziałek, 3 lutego 2020

Świat według dziadka - Zofia Stanecka


"Świat według dziadka" to bardzo wciągająca opowieść o relacjach wnuczka i dziadka. Na początku dowiadujemy się jak wnuczek postrzega dziadka, bez owijania w błyskotki i ładne słówka. Mama usłyszawszy opinię syna robi mu wyrzuty, że jest niemiły względem jej taty. Chłopiec jednak nie wie o czym mógłby rozmawiać, ani tym bardziej co mógłby robić z dziadkiem, który ciągle przesiaduje w fotelu, niezbyt dobrze słyszy i mówi sepleniąc. Po którejś wizycie u dziadka jednak coś się zmienia. Obserwujemy jak ta relacja nabiera rumieńców, jak wnuk i dziadek otwierają się na siebie. Obserwujemy jak zmienia się dziadek przy wnuku i jak wstępują w niego "nowe siły". Jak wnuk docenia niektóre umiejętności dziadka. Przy okazji ich spotkań czytamy o nie oczywistych, czasem magicznych zdarzeniach. Wnuk z dziadkiem przyjmują je jako coś najbardziej naturalnego. Dla nas rzeczy nabierają nowej funkcjonalności lub znaczenia, dla nich to bohaterowie przygód i opowieści. Wnuczek staje się przyjacielem dziadka i odwrotnie. Czasem to dziadek opowiada historie, innym razem  wnuk. Podnoszą siebie na duchu, stanowią oparcie, pocieszenie, opiekę.

Bardzo wartościowa książka. Pokazuje dwa różne światy niby tak odległe, ale tak podobne. I stary i młody postrzegają pewne rzeczy podobnie choć pewnie z innej perspektywy. Jeden się uczy drugiego, młodszy poznaje niesamowity świat z życia dziadka, a dziadek uczy się wielu rzeczy od wnuka. Patrzą na siebie z radością i miłością. Bardzo nam się podobała książka Zofii Staneckiej, ze względu na wagę relacji, o których w literaturze tak mało się pisze. Dodatkowo jest ciekawie opowiedziana, wszystkie rozdziały zawierają elementy tajemnicze, zaskakujące i nieoczywiste, pod płaszczykiem których jest jednak podstawowa prawda przemijania.

sobota, 1 lutego 2020

Non/fiction. Numer 4: Zwierzę


Zbiór reportaży, z którymi warto się zapoznać. Co prawda niektóre tematy nie są dla mnie nowe, ale i tak przeczytałam je z ciekawością. Przystępne teksty dla każdego, wprowadzają w świat zwierzęcy wokół człowieka. W dobie kryzysów warto szukać alternatyw a te reportaży ukazują nowe możliwości. Dają drogowskazy nowych horyzontów, otwierają też oczy na sprawy, o których jeszcze mówi się za mało.
Oby jak najwięcej takich tekstów, a może dałoby się uratować świat, który tak lubiliśmy.  Wszystkie w podobnych duchu napisane  teksty wokół codziennych spraw człowieka stanowią dla mnie wartość. Polecam "Non/fiction" w ogóle, a numer 4. "Zwierzę" w szczególe.