Szukaj na tym blogu

niedziela, 29 listopada 2020

Po prostu mama - Renata Piątkowska

 

"-Jakim cudem go odnalazłaś, skoro nam się nie udało?!

-Bo wy szukaliście zaginionego chłopca, a ja szukałam mojego synka - odpowiedziała." (str. 55)

Ta książka to siedem cudownych, wzruszających opowiadań o największej miłości jaka jest udziałem ludzi. To książka, którą chce się czytać ponownie i ponownie. Jej treści są głębokie i niezwykle ważne, potwierdzające miłość, o której jest mowa. Każde opowiadanie to opis miłości jaką matka daje dziecku. Matki  i ich dzieci opisane przez Renatę Piątkowską pochodzą z różnych zakątków globu, ale jedno jest niezmienne i takie same, więź między nimi.

Pierwsza opowieść jest o Laurce, dziewczynce, która smętnie i w zadumie zdąża do szkoły. Dzisiaj na zajęciach cała jej klasa ma tworzyć laurkę dla taty, a ona nie ma taty i nie wie co począć z tym faktem. Jak narysować laurkę dla kogoś kogo się nie ma? 

Druga historia dotyczy zbyt wcześnie urodzonego Adila, który nie potrafił jeszcze właściwie oddychać, bo jego płuca nie przygotowały się na tak wczesne narodziny. Mama Adila zauważyła, że jej synek kilka razy w ciągu dnia "zapomina' oddychać, zaniepokojona swoją obserwacją wezwała lekarza. Wieści od specjalisty były takie, że Adil z racji swojego wcześniactwa powinien być podłączony do aparatury, która by za niego oddychała jeszcze przez kilka tygodni, ale w ich szpitalu nie ma takiej aparatury. Co zatem począć, jak uratować ukochane dziecko?

Trzecia to historia Hani, która wymyśliła tajemny znak, aby porozumiewać się ze swoją kochaną, chorą mamą. Ten znak przydawał się często i stał się ich stałym symbolem. Kiedyś tym znakiem mama uratowała Hanię przed tremą i kompromitacją.

Czwarta opowieść jest o Antku, który mógłby chodzić już do drugiej klasy, ale niestety z racji swojej choroby nie będzie to jego udziałem. Jego mama spędza z nim cały czas, uczy go, karmi, pielęgnuje, ale czasem jej smutno, że nie może ze swoim synkiem wyjść na spacer, odprowadzić go do szkoły. Chciałaby, aby jej nieustające i cierpliwe zabiegi, przyniosły chociaż jakiś skutek, jakiś widoczny znak, że jej synek rozumie co ona do niego mówi. Czasem jej tak ciężko, że nie mają namacalnych interakcji.

Piąta jest o Julce, która wyglądała inaczej niż koleżeństwo w klasie, nosiła chustkę, która czasami była zrywana z jej głowy przez "dowcipnych" kolegów, a potem wyśmiewali się z niej. Julce było bardzo przykro, nie chciała chodzić do szkoły, aby być wyśmiewana i poniżana.

Szósta jest o Thomasie, który ciągle coś robił w piwnicy, czasem powstawał z tego huk. Za podobne działania w szkole oraz za nieustanne zadawanie pytań został z niej wyrzucony. Mama jednak nie ustawała w wspieraniu syna, uczyła go samodzielnie, pozwalała na doświadczenia i eksperymenty, starała się stworzyć synkowi pole do samorozwoju. Efekt był zaskakujący.

Siódma opowieść jest o chłopcu, który mieszkał u stóp Himalajów. Któregoś roku jego tata, który był przewodnikiem turystów po tych górach stracił w nich życie. Chłopiec został z mamą i swoją społecznością. Od starszyzny usłyszał opowieść o yeti i pewnego dnia postanowił pójść w góry, aby odnaleźć bohatera opowieści starszych ludzi. Poszedł sam, w śnieżycę, co mama odkryła dopiero po jakimś czasie. Jej niepokój o jego życie był niewyobrażalny...

To niezwykle poruszające opowieści, mądre i dające nadzieję, jest w nich empatia, najwyższej próby i takaż miłość.

sobota, 28 listopada 2020

Tkanki miękkie - Zyta Rudzka

 "Starość wcześniej czy później wybuchnie, jestem uzbrojony po zęby - wstawiłem implanty. Słono zapłaciłem, wpakowałem w gębę włoski samochód. Moje życie nigdy nie było dość uroczyste, intencjonalnie. Lubię skromność - z wyjątkiem jamy ustnej." (str. 13)

W moje ręce wpadła książka niebanalna, nieoczywista, nie w pełni do przyswojenia, ale przez to wyjątkowa. Sięgając po książkę Zyty Rudzkiej nie należy oczekiwać komfortu czytania, bo każde nieomal zdanie to niepokój, nieporządek, rozedrganie.  Cała opowieść, to potok treści zapętlony, pozawijany, płynący w różnym tempie, ale ja wpadłam w ten nurt, dałam się ponieść na fali tego niepokoju. Książka, której nie da się porównać do innych choćby ze względu na język, który jest absolutnie niebanalny. Autorka daje popis erudycji, bawienia się słowem, stylem, zabiegami językowymi, typu konotacje, odniesienia, paradoksy, antytezy, skróty, itp. Autorka odbija czytelnika od przesytu do prostoty języka, jakby sprawdzając jednocześnie jego czujność. Zasypuje gęstymi frazami, aby potem dać chwilę na oddech i znowu przypuścić ostrzał. Można zostać nieźle poobijanym, ale z drugiej strony wynieść wiele dla siebie, sprawdzić siebie i przyjrzeć się sobie w tym obrazie relacji rodzicielskich. 

Zyta Rudzka zajęła się prostym tematem, życiem i relacjami ojca i syna, ale dodała jeszcze jednego bohatera, który zmienił prostotę w zapierające dech i zadziwiające patrzenie i rozumienie spraw zgoła oczywistych. Tym bohaterem była dla mnie opisana wyżej tkanka słowna, która oplatała, łączyła, rozdzielała, dodawała warstw i smaków. Narratorem książki jest syn, Ludwik około sześćdziesięcioletni zadbany mężczyzna, z zawodu lekarz pediatra. Drugim bohaterem jest jego ojciec Michał, około dziewięćdziesięcioletni, lekarz internista, syn Ludwika także lekarza, który był synem Michała też lekarza. W tej rodzinie gen lekarski był przekazywany z pokolenia na pokolenie, syn Ludwika również został lekarzem. Ludwik mieszka w mieście, ojciec swoją praktykę lekarską uprawiał w wiejskim obszarze, miał duży rewir do roboty, nie zawsze ciekawy, ale za to cały jego, bo był tam jedynym lekarzem, kimś ważnym. Syn jest jednym z wielu, nie wyróżniającym się w swoim zawodzie, zresztą nie potrzebuje. Jedno co go wyróżnia to uwielbienie do eleganckich, włoskich ubrań, które kupował od czasu do czasu także ojcu. Ojciec gawędziarz, syn raczej małomówny, każdy mocno osadzony w swoich światach w wyborach zawodowych i osobistych. Ojciec miał kobiet bez liku, lgnęły na hasło lekarz, syn nie korzysta z jego przykładu, ożenił się, ma syna, na seksie mu nie zależy, żona zresztą ma kochanka. Żyją razem, ale jakby osobno, mijają się obojętnie, albo widują się rzadko. Ojciec i syn, różni ich wiele i wiele do siebie przyciąga, syn regularnie odwiedza ojca, rozmawiają, ale to nie są zwykłe dialogi. Ojciec wspomina, nieudane małżeństwo z matką syna, swój związek z kobietą ze Wschodu, swój zawód, swoje możliwości, ale także borykanie się z upływającym czasem. Syn opowiada o swoim związku, zawodzie i jakiś tajemniczych zdarzeniach z młodości. 

Z tej książki wypełzają emocje, powiązania rodzinne, ani proste, ani zbyt skomplikowane, rozstawanie się z życiem, trudne decyzje, niełatwe wybory, stare sprawy i teraźniejsze problemy. W tych meandrach można się zagubić, zaplątać, ale można też przeżyć niepospolitą przygodę. Ot, rudzkie klimaty.

środa, 25 listopada 2020

Dość. O zwierzetach i ludziach, bólu, nadziei i śmierci - Dorota Sumińska

 

Czytałam książki Olgi Tokarczuk i Martina Caparrosa, dlatego powtórzę wybrane przez Dorotę Sumińską ich cytaty oddające ducha tej książki (bliskie mi także):       " Kto raz ujrzał całą grozę tego, co ludzie robią zwierzętom, nie pozostanie już nigdy spokojny." (O.T.); "Jak,, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?' (M.C.)

Doktor weterynarii, autorka wielu książek, obrońca praw zwierząt, opiekun i przyjaciel zwierząt napisała książkę odezwę. Ta książka krzyczy treścią i formą, tytuły rozdziałów niepokoją czcionką i kolorem a wszystko po to, aby obudzić ludzi, wstrząsnąć, pokazać co robią zwierzętom. Dorota Sumińska mówi do czytelnika- człowieka z pozycji różnych zwierząt, jest suką, kotką, kozą, krową, kurą, lisem, a wszystko po to, aby pokazać jakie cierpienie jest ich udziałem a wszystko zgotowane im przez ludzi. Niestety ludzie, mimo zaawansowanych technologi, łatwo dostępnej wiedzy, coraz bardziej widocznych apeli nadal pozostają bezduszni wobec zwierząt. Mordowanie i szkodzenie zwierzętom opanowali do perfekcji, opracowali środki, miejsca i sposoby, które służą gnębieniu i zabijaniu zwierząt. Pytanie po co to robią, skoro wszystko co zdroworozsądkowe, logiczne i racjonalne krzyczy, że jest to złe, szkodliwe i okrutne. Konsekwentnie, po zwierzęcych trupach gatunek ludzki zmierza do samounicestwienia siebie, wszystkimi sposobami, a wykorzystywanie zwierząt jest jednym z nich.

"Żyjemy w czasach, które pozwalają eliminować większość dolegliwości bólowych, ... . Uważamy, że nie zasługujemy na ból. A równocześnie godzimy się na niewyobrażalne doznania bólowe innych. To hipokryzja posunięta do absurdu." (str. 126/127) One cierpią tak samo, albo bardziej niż ludzie, w zależności od gatunku. Po za tym co możemy o tym wiedzieć skoro nie znamy ich języka, a siebie samych stawiamy na najwyższym stopniu drabiny.

"Jesteśmy uczciwi. Jesteśmy prawdomówni. Jesteśmy szczerzy. Potrafimy współczuć i nigdy nie krzywdzimy z premedytacją. Tak właśnie widzimy siebie. Nie mamy odwagi, by wyjrzeć z namiotu hipokryzji, który sami zbudowaliśmy." (str. 141) .Zwierzęta cierpią, bo czują i rozumieją co człowiek z nimi robi. Niestety robi wiele, bo hoduje w okropnych warunkach na mięso, trzyma w potwornych więzieniach na skóry, odbiera im dzieci, faszeruje antybiotykami, sterydami, tuczy ponad miarę, zarzyna niektóre żywcem, unicestwia żywcem połowę populacji (kurczaki), itd, itd. To okropnie się czyta, ale taka jest prawda i to my ludzie to robimy, może nie bezpośrednio, ale zawsze kiedy sięgamy po pyszne mięsko, jajeczko z chowu klatkowego, futerko, itp. "Większość współczesnych ludzi nigdy nie spotkała ani świni, ani krowy. To anonimowe ofiary naszej cywilizacji. Znamy tylko smak ich ciał. (...) Odsuwamy od siebie niewygodne myśli, a nawet więcej - w ogóle nie przychodzą nam one do głowy." (str 142) "Nie chcemy wiedzieć, bo jak się dowiemy, trzeba będzie coś z tym zrobić. A przecież jesteśmy dobrymi ludźmi. Dobrymi hipokrytami. Nigdy nie skrzywdziliśmy żadnego zwierzęcia. Mięsko "produkuje" ktoś inny. My tylko kupujemy." (str. 144) Zwierze kiedyś było chowane przez konkretną osobę, żywiło się właściwym dla siebie jedzeniem, swobodnie się przemieszczać, rodziło dzieci, dawało mleko, jajko i mięso, ale miało też czas pożyć zanim śmierć nadeszła. Dzisiaj człowiek zamienił chów na produkcję, jakby produkował rzecz, a przecież zwierzę to nie rzecz to ssak, kręgowiec, nasz mniejszy brat! Ten chów to nie tylko potworność sama w sobie, ale ma też zabójczy wpływ na środowisko, w którym żyjemy. Zabiera ziemię pod uprawy dla zwierząt zamiast karmić ludzi, wyjaławia glebę przez monokulturowe uprawy, wyczerpuje wodę tak potrzebną ludziom w wielu rejonach świata, zanieczyszcza powietrze CO2, odchody zwierząt zanieczyszczają ogromne połacie gleby, podobnie odpady ze zwierząt . Ludzie jedzą mięso naszpikowane antybiotykami, co przekłada się na ich zdrowie, częściej chorują na typowe choroby swoich czasów, jedzą zwierzęta, które wycierpiały na każdym etapie swojego krótkiego życia więc ma to wpływ na nasze emocje, itd.

"Oduczyliśmy się społecznej odpowiedzialności. Od dawna myślimy tylko o sobie. O własnym bezpieczeństwie. O własnej przyszłości. Tak nas to pochłonęło, że przegapiliśmy moment, w którym zaczęliśmy zjadać własny ogon. Ale nawet ogon kiedyś się kończy. Opamiętamy się? A może to już nie ma znaczenia? I tak nie zdążymy." (str. 149)

Takich książek, krzyku i apeli w sprawie zwierząt powinno być wiele, ale nie tylko, bo same nie wystarczą, trzeba podjąć konkretne działa na poziomie jednostki i ogółu. Zacząć od siebie, potem swoich najbliższych i dalej, ale trzeba się śpieszyć jeśli chcemy zachować świat, który znamy dla przyszłego pokolenia.


 


czwartek, 19 listopada 2020

Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli - Radek Rak

 

"Kto nie ma serca, ten nie może spotkać samego siebie, więc nie może być nikim, nawet samym sobą.(...) Ludzie to dziwne istoty i potrafią się obyć bez serca..." (str 84)

Zaczytałam się w tej oryginalnej opowieści Radka Raka, która plecie się wokół faktów, mitów, snów, bajania, ówczesnych realiów, legend, prawd i tak na zmianę. Można się w niej zagubić i nie odnaleźć, ale można też poddać się jej nurtowi i płynąć, czerpać i brać dla siebie ile się lubi i chce. To pięknie napisana baśń dla dorosłych, która garściami czerpie z ludowych przekazów, odniesień i opowieści. Pełno w niej onirycznych światów, dobra, zła, natury, przyrody i oczywiście historii. Ożyły w niej węże, wiedźmy, diabły, drzewa, znachorzy, ludzkie pobudki, potrzeby i mroczne zachciewajki. Słychać jak szumi las, jak szemrzą potoki, jak żyje przyroda. Można pochodzić po górach, powłóczyć się po lasach, pooddychać powietrzem Beskidu, powrócić do miejsc i spojrzeć na nie inaczej. To fantastyka z wątkiem Galicyjskim, bo o rabacji, która miała miejsce w 1846 roku, a której prowodyrem był Jakób Szela, chłop, któremu przelało się okrucieństwo panów i wziął na nich odwet.

"Powiadają, że najłatwiej uwierzyć w to, co nieprawdopodobne, i zaakceptować to, czego zaakceptować się nie da." (str. 319) O czym ta książka o zmianach, które są stałym elementem naszego życia, o przemianie głównego bohatera, o historii z innego punktu widzenia i o baśniowości, która jest żywa tylko nieco przysypana nowoczesnym zachwytem. To pięknie napisana i skomponowana powieść fantastyczna. Przemówiła do mnie treść, pomysł, język, kompozycja i miejsce. Niezmierzona wyobraźnia autora, która czerpie z wielu źródeł, wydobywa na karty książki niepowtarzalne opowieści. Historia, którą wykorzystał autor jest znana, ale on obudował ją w warstwy nieoczywiste, głębsze, szersze, być może nieprzyswajalne, ale też niepowtarzalne, rzucające inne światło na to co niby znamy. Jego interpretacja pozwala spojrzeć na tło historyczne jeszcze pod innym kątem, dopisuje do znanego okrucieństwa i potrzeby zemsty kontekst, powody i motywacje. Jego historia nie jest ani do końca biała, ani czarna. To opowieść o potrzebie zmian i poszukiwaniu tożsamości, o potrzebie wydobycia się z całkowitego upodlenia, niebytu, pogardy, zdeptania, nieistotności, zależności, o życiu, o człowieczeństwie.

Autor pokazał w swojej książce bardzo plastycznie role i pozycję chłopa w tamtym czasie i miejscu. Codziennością była ciężka praca przez wiele godzin, bez odpoczynku i treściwego posiłku. Chłop miał pracować i pracować, każdą chwilę oddawać pracy na rzecz swojego pana, miał ograniczone "prawa" do minimum, z chłopa ściągano wszelkie możliwe daniny, jednym słowem był dziadem, który zawsze był na straconej pozycji. Spotykały go kary, upodlenie i pogarda, która była swoistym "przywilejem" panów, była wręcz orężem niesionym z chlubą, wyróżnikiem statusu, to pogarda pozwalała traktować poddanych jako nic wartościowego.  "Bo tylko taki język cham zna: kija, batoga, a czasem stryka. Cham po ludzku nie zrozumie, bo to bydlę, nie człowiek." (str. 387) Cham miał pracować dla pana taka była jego rola i przeznaczenie, był totalnie od niego zależny, pan mógł chłopem rozporządzać jak mu się żywnie podobało. Polscy panowie w Galicji żyli w przekonaniu, że tak musi być, bo inaczej poupadałyby ich majątki, zaś chłop zapiłby się, bo nie zdolny jest do niczego oprócz pracy w polu. Fanaberie o jakich słyszeli, że gdzieś u Niemców chłopi nie płacili pańszczyzny, czy mogli się uczyć kwitowali oburzeniem i stwierdzeniami, że chamom szkoły nie są potrzebne, bo mogliby popaść w pychę. Cham nawet szkolony nigdy nie dorówna panu, bo stworzony został do służenia. Czy warto zatem marzyć skoro to wszystko ułuda i mgliste zwidy: Tylko panowie mieli prawo do nauki, a i ona często nie była w poważaniu: "Wszystkie mrzonki o sprawiedliwej i wolnej Polsce, Polsce dla wszystkich, bo takiego kraju nigdy nie będzie, i zawsze będą panowie, którym żyje się dobrze, i zawsze będą chamy, którym żyje się źle. Wszystkie przeczytane książki, które niczego go nie nauczyły.." (str. 436). Jedyną rozrywką dostarczaną chłopom była wódka, która miała przyćmić ich problemy, otumanić, ale i za nią musieli zapłacić karczmarzowi. Przykład płynący od panów wbijał chłopów w ziemię, chętnych na ucieczkę, zmianę było niewielu, a złapani ponosili srogą karę. Jednak nawet w najbardziej uciśnionej duszy potrafi przelać się czara goryczy i ta była udziałem bohatera książki Jakóba Szeli. Radek Rak pokazał chłopaka, który należał do najniższej hierarchii wiejskiej. Jego pozycja była jakby symbolem najniższej nędzy życia chłopskiego wówczas. Autorowi nieomal namacalnie udało się pokazać biedę, ubóstwo, dziadostwo, które było codziennością chłopów. 

Radek Rak pokazał też stosunek włościan i szlachciców do swojej porozdzielanej ojczyzny. Pokpiwanie, szydzenie i cynizm, naśmiewanie się z powstań i rewolucji w zaborze rosyjskim. "Warszawa to brudny wrzód, więcej tam ma do powiedzenia Żyd, Niemiec i Ruski niż prawdziwy Polak. Niech się więc w Warszawie dzieje, co chce. Prawdziwa Polska to folwark, konik i szabla. W Warszawie Polak udusi się i zgnije." (str. 305) Trzymali się tych swoich majątków, bo byli tam panami, mogli wszystko i czuli się w tej władzy bezkarni. Egoizm szlachty był od dawna rozdęty, to przez niego Polska straciła niepodległość, a i w czasach zaborów nic szlachta nie pojęła, dalej tkwiła w swoich "państewkach", bo w nich miała wszystko co było  potrzebne im do świetnego życia. Nie chcieli zmącić tego dobrostanu. "Żadne polskie powstanie na wschód od Wisły nie uda się nigdy, bo Polaków Bóg przeklął za warcholstwo i głupotę, i dobrze im tak." (str. 410) Polak niczego z historii nie wyciągał, nie uczył się, był krnąbrny i głupi. Niestety historia kołem się toczy.

Wybierając takiego bohatera swojej książki Radek Rak przywołał z ukrycia wstydliwe i tragiczne podziały jakie miały miejsce na tamtych ziemiach w tamtych czasach. To z nich wypływała agresja rozlewająca się w dusze i ciała. Agresja, która płynęła z góry i była przykładem, nie dziwne, że na dole przybrała takie rozmiary i oblicze, bo im większy i dłuższy ucisk, buta, pogarda i agresja tym wyrzucony ładunek potężniejszy. Z tej książki można wyciągnąć wiele wniosków i skonfrontować je z dzisiejszym zachowaniem możnych. Jakże to nieodległe, prawdziwe i nadal żywe. Radek Rak pozwolił mi przenieść się w inne czasy i rzeczywistość, ale też pokazał wieloaspektowy problem zależności ludzkich, pokazał jak wielką pogardę ludzie sobie okazują i jak silnie jest ona zakorzeniona. Uwypuklił butę, arogancję, totalny brak szacunku, egoizm, partykularne interesy, czyli cechy negatywne narodu polskiego, które odbijają się echem i czkawką do czasów współczesnych. "...z myślami często bywa tak, że póki siedzą w głowie, wydają się mądre i kształtne, wypowiedziane zaś wychodzą pokraczne, śmieszne i zupełnie nie takie jakie być powinny." (str. 170) A jednak warto je wypowiadać, choć czasem mogą okazać się śmieszne albo przynieść karę, niemniej życie jest jedno i trzeba je ratować, wydobyć z niebytu. To nie jest łatwa książka, ze względu na mnogość, w zasadzie wszystkiego: postaci, przemian, zjaw, zjawisk, nieprawdopodobnych zdarzeń i miejsc, magii i odmienionej rzeczywistości. To też wielość pragnień, intencji, przekonań, motywów. To fantastyka mocno namaszczona postaciami z różnych zakątków przestrzeni i wyobraźni. To doskonale zbudowana i oddana klimatycznie opowieść o nie oczywistości dobra i zła. Napisana spójnie pod każdym względem, ciekawie, oryginalnie i wciągająco.

Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonaliźmie - Wiktoria Michałkiewicz

     

"Nacjonalizm dla mnie jest wspólnotą, to wspólne tworzenie społeczności." (str 233)

 Ta książka to próba zrozumienia, dlaczego w Szwecji, w kraju dobrobytu, porządku, tolerancji sympatię zyskuje nacjonalistyczna partia.

Książki nie czytało mi się szybko, ani też łatwo, każdy jej etap to inna ciężkość treści, niektóre rozdziały trzeba przebrnąć, a inne wciągają, niektóre mogą być nudne, a inne zaskakujące. Czytelnik szukający tylko konkretnej wiedzy i odpowiedzi może poczuć się rozczarowany. Autorka sięga w przeszłość, aby nakreślić zarys mentalności Szwedów, sięga do czasów, kiedy szwedzcy podróżnicy i badacze przywozili z wielu zakątków świata czaszki mieszkańców i przeprowadzali badania, które z ludów Ziemi są najinteligentniejsze. Badania te doprowadziły, do przyznania wyższości rasie szwedzkiej nad innymi. Podobne badania przeprowadzane były w III Rzeszy, zresztą naukowcy obu tych krajów współpracowali w tym obszarze i w innych. Autorka naświetla też stosunek Szwedów do II Wojny Światowej. Starali się trzymać z boku, niemniej na początku sympatyzowali z nazistami, kiedy zaś szala zwycięstwa przechyliła się na stronę aliantów, zmienili orientację. Przyjęli Żydów, którzy uratowali się z pożogi wojennej, ale zrobili to dopiero po wojnie. Prowadzi czytelnika po bezdrożach, po których rozsiani byli niepożądani mieszkańcy Szwecji Tattare (wagabunda, mieszaniec, człowiek wędrowny, który nie zasługiwał na szacunek), z którymi administracja szwedzka miała kłopoty. Ich wygląd, ich zachowania, "kultura", brak wykształcenia, zbijanie się w grupy, nie podejmowanie pracy oburzało i niepokoiło też mieszkańców prawdziwych Szwedów, dlatego zorganizowali się i przepędzili ich z okolicy, pokazali im gdzie ich miejsce.

W Szwecji już w pierwszej połowie XX wieku zaczęła kiełkować idea powołania do życia "...nowego kraju pod hasłem "Dom Ludu": "Fundamentami domu są wspólnota i poczucie odpowiedzialności. W dobrym domu nie ma uprzywilejowanych i i dyskryminowanych, nie ma faworytów i przybranych dzieci. Nikt nie patrzy na nikogo z góry, nie próbuje  zyskać czegoś kosztem innych, silny nie uciska ani nie rabuje słabszego. W dobrym domu rządzi podobieństwo, troska i uczynność." (str. 135) Prace nad realizacją rozpoczęły się w 1952 roku, aby dać Szwedom nową jakość życia, nowe warunki mieszkania, pracy i życia. Mieli mieć pod ręką wszystko co było potrzebne do wygodnego życia, zarówno w domu jak i poza nim, urzędy, szkoły, instytucje kultury. W domu wprowadzono optymalizacje, nowe ergonomiczne i usystematyzowane ustawienia sprzętów domowych, a pożądane zachowania zostały opisane i wdrożone do systemu edukacji. Założenia były wspaniałe, ale życie zaczęło je weryfikować. Idea równości pozostała w większości na kartkach papieru. 

"Nasi rodzice są Bośniakami, Chorwatami, ale my jesteśmy Szwedami. Więc wtedy rzeczywiście są - jeśli sami definiują się jako Szwedzi, uznają się za część tej wspólnoty." (str. 234) Autorka w pierwszej części zrobiła podwaliny do przemian, które zachodzą w dzisiejszej Szwecji, w której do głosu i do parlamentu wchodzą nacjonaliści z ugrupowania Szwedzcy Demokraci. Druga część to rozmowy, obserwacje, wywiady, które mają pokazać obecne nastroje, postrzeganie otoczenia i samopoczucie Szwedów, imigrantów, lub ich pokolenie. Pokazuje nam niepokoje, jakie wywoływane są przez skrajnych narodowców, nawoływanie, aby Szwecja oczyściła się z napływających z zagranicy, którzy na wiele sposobów wyzyskują ten kraj, nie dając nic w zamian. Głosy członków SD różnią się jednak między sobą, często te skrajne są odrzucane, zamazywane i wypierane, ale rzucone w eter robią swoje. Liderzy mówią, że trzeba przyjąć nowe założenia dla przybyszów, min. zmniejszyć ich ilość (już przybyłych i przybywających), uczyć ich kultury, historii i zasad obowiązujących w Szwecji. Oczywiście obligatoryjna byłaby nauka języka i wydłużona procedura przyznawania obywatelstwa. Szwedem mógłby zostać ten kto włączy się w społeczeństwo, przyjmie kody kulturowe, przyjmuje zwyczaje, święta, itd., bo skoro ktoś ucieka ze swojego kraju w poszukiwaniu lepszego życia w innym to powinien przyjąć je w całości. W dzisiejszej Szwecji najbardziej niepożądaną grupą są muzułmanie, bo nie asymilują się z nowym krajem, nie uczą się życia w nowej społeczności, nie przyjmują wartości nowego kraju, są nastawieni na branie. W Szwedzkim społeczeństwie uporządkowanym, oddanym pracy podejście imigrantów jest niezrozumiane, wzbudza bunt, który coraz bardziej widać podczas wyborów.

"Bo czym jest demokracja, jeśli nie nieustanną dyskusją?" (str. 263)  Wiktoria Michałkiewicz starała się spojrzeć na problem szeroko, sięgnęła też do korzeni, niemniej zapewne temat nie został wyczerpany. Nadchodzące lata mogą przynieść kolejne zmiany w nastawieniu Szwedów do ludności napływowej. 

W mojej opinii Szwecja wpisuje się w szerszy kontekst ruchów nacjonalistycznych, które mają miejsce w większości krajów europejskich. Widać i słychać zmiany, coś się dzieje z pewnością, czuć niepokój. Lęk powoduje zmianę nastrojów, podejścia do innych ludzi, zmniejszenie poziomu tolerancji. Strach pobudza do agresji, podpala lonty, które mogą przybrać różne rozmiary. Pozostaje niepokój przed utratą domu, ziemi, kraju i miejsca do życia przyszłych pokoleń. To bardzie początek niż rozwinięcie tematu...

Mur duchów - Sarah Moss

 

To kolejne moje spotkanie z Sarah Moss i kolejne doświadczenie z jej przekazem. Znowu w centrum opowieści jest rodzina i panujące w niej relacje. Opisana historia trzymała mnie w napięciu i przypominała sytuacje z otoczenia, jest prawdziwa do szpiku kości i w tym tkwi jej siła. Ta opowieść pokazuje jak mało ciągle wiemy o swoich prawach, jak mało dbamy o siebie samych i jak łatwo "przyzwyczaić się" do sytuacji opresyjnej. Ta książka pokazuje też współuzależnienie emocjonalne, mechanizm wyparcia a także efekt nie reagowania na takie zachowania co często skutkuje eskalacją agresywnych zachowań, która znowu prowadzi do sytuacji niebezpiecznych dla zdrowia i życia. Autorka uzmysławia, że przyzwyczajenie i strach mogą stać się drugą naturą człowieka, że ofiary będą przenosić te zachowania dalej, na kolejne pokolenie. Pokazuje jak ważne jest wyjście z problemem na zewnątrz, bo spojrzenie innych, ich reakcja, wyciągnięta dłoń może pomóc a nawet uratować. Strach może tak sparaliżować, że człowiek nie jest w stanie myśleć i działać racjonalnie, dlatego potrzeba często bodźców z zewnątrz, które pozwolą spojrzeć na sytuację z innego poziomu, uzmysłowią, że tkwimy w szkodliwej relacji, w szkodliwym domu, w opresyjnym społeczeństwie, itd. Warto pozwolić spojrzeć innym na nas, warto posłuchać i pozwolić sobie pomóc, bo dzięki temu można zmienić jakość swojego życia i zdrowia.

Według mnie autorka poruszyła jeszcze jeden ważny aspekt a mianowicie to, że brak poczucia własnej wartości i brak realizacji swoich marzeń, zainteresowań, może prowadzić do frustracji. Główny bohater mimo ogromnej wiedzy, pasji i oddania, nawet ślepego, swoim zainteresowaniom nie może zrealizować swoich potrzeb, brak mu wykształcenia, umiejscowienia w strukturach. Jego praca jest środkiem zastępczym, nie spełnia oczekiwań, ale tkwi w niej, bo nie umie inaczej. Szuka plasterków na swoje niedowartościowanie, zwala swoje chore emocje na osoby najbliższe, terroryzuje je swoją "pasją" bo potrzebuje ich uznania, aby się wzmocnić. Szuka kontaktów z branży swojego hobby, ale to tylko środki tymczasowe na uśmierzenie bólu, które używane zbyt często tracą swoją moc. Przekracza granice, aby tylko przypodobać się innym, znaleźć uznanie w ich oczach.

Sami możecie przekonać się i wysnuć własne wnioski po przeczytaniu opowieści o wakacyjnej wyprawie Silvie z rodzicami na obóz archeologiczny. Spotkanie z grupką studentów i ich opiekunem, próba odtworzenia sposobów życia według opisów sprzed kilkuset lat okaże się dla wszystkich znamienna w skutkach. Problemy emocjonalne i zbyt gorliwe poddanie się pasji może doprowadzić do obłędu, eskalacji, agresji.

Jeśli chodzi o formę, to książka została napisana bez wyodrębniania dialogów, co czasami może przeszkadzać w czytaniu, ale myślę, że był to celowy zabieg autorki, aby poruszyć czytelnika, wyostrzyć jego uważność, skupić na wydarzeniach, pobudzić emocje. Polecam

wtorek, 10 listopada 2020

Narodziny. Początki życia człowieka.... - Hélène Druvert

  

Książka przepiękna w formie i treści, chce się ją czytać, oglądać i dotykać. Dzięki niej można dzieciom w odpowiedni i adekwatny sposób przekazać prawdę o rozmnażaniu człowieka, od chwili poczęcia do urodzin. Autorka zawarła w niej wiele istotnych informacji w sposób zwięzły, koncentrując się na najważniejszych etapach. Poczynając od układu rozrodczego obu płci, zapłodnieniu, podziale komórek, rozwoju płodu w poszczególnych miesiącach i najważniejszych elementach rozwojowych w każdym miesiącu, np. zmysłów, wcześniactwie. Następnie narodziny i to co po nich, min. karmienie piersią. Zawarła też fakty o technikach wspomaganego rozrodu i kiedy są stosowane, o unikalnym dziedzictwie genetycznym, min. kolorze oczu oraz o ciąży podwójnej. W piękny i zrozumiały dla dziecka sposób zostały także pokazane i poopisywane powyższe informacje. Ilustracje są ażurowe, wykonane z trwałych materiałów, barwne, wyraziste i przyciągające wzrok. Pojawiają się okienka otwierające przed czytelnikami wnętrza, np. brzuszka, piersi. Niektóre kartki rozkładają się do większego formatu, a niektóre nakładają się na siebie, tworząc przestrzenne animacje i struktury. Książka o rozmiarze A4, wspaniale zaprojektowana i wypełniona tylko zrozumiałymi i ważnymi treściami dla dzieci w różnym wieku i tych, którzy chcą wiedzieć.

Wszystkie byłyśmy zachwycone tą książką, nie chce nam się jej zwracać do biblioteki, ale z drugiej strony chciałabym aby dotarła do jak największego grona czytelników, bo naprawdę warto. Cudna, przystępna i mądra.



piątek, 6 listopada 2020

Panna doktór Sadowska - Wojciech Szot

 "Jaka jest według pana największa zagadka historii? - zapytał w 2019 roku Krzysztofa Tomasika redaktor portalu Histmag. - Mechanizm, który sprawia, że jedne wydarzenia są zapamiętywane i wchodzą do kanonu, a inne znikają w mrokach historii - odpowiedział Tomasik." (str. 298)

Najbardziej zadziwiające jednak jest kiedy wymazuje się z pamięci zbiorowej kogoś o kim było w Warszawie międzywojennej bardzo głośno. Takim przykładem zapomnienia i wymazania jest lekarz dr Zofia Sadowska. Upodobała ją sobie prasa brukowa, bo była postacią wyróżniającą się w "tłumie" pod wieloma względami: wykształconą w dziedzinie medycyny, aktywnie działającą społeczniczką, czynną feministką, organizatorką wielu szczytnych idei i miejsc. "Ludzie i narody żyją po to, aby tym, co po nich przyjdą, było lepiej". (str. 41) te słowa Adama Mickiewicza zacytowała Zofia Sadowska w lisie otwartym w sprawie ostatnich decyzji w Dumie odnośnie pozbawienia kobiet praw w samorządach. Nieustannie działała na rzecz kobiet, upominała się o ich prawa, podkreślała ich wagę w społeczeństwie, ich potrzeby, które wychodziły poza dom i rodzenie dzieci. Była bardzo dobrą specjalistką w swoim fachu, osobą zamożną, z głową do interesów. Jej zdolności doceniono także podczas obrony pracy doktorskiej: "Komisja, doceniając "wysoką naukową wartość i samodzielność przedstawionej pracy naukowej, zważywszy świetność obrony, jednomyślnie przyznała lekarzowi Zofii Sadowskiej stopień doktora nauk medycyny"." (str. 49) Pomagała wielu ludziom, począwszy od I Wojny Światowej, przez trudne czasy walki o niepodległość, po II Wojnę Światową. Walczyła o wyborcze prawa kobiet, organizowała szpitale polowe, lecznice, szpitale PCK. Była poważaną lekarką, która z troską opiekowała się pacjentami. Przy powyższych przymiotach była postrzegana jako ekscentryczka, rzucająca się w oczy swoim męskim strojem i zachowaniem. Była niezależną panną żyjącą na wysokiej stopie, w niektórych kręgach uznawaną za kontrowersyjną i gorszącą środowisko. Wchodziła też w inne obszary przypisane kulturowo i stereotypowo mężczyznom, m.in. była zapaloną automobilistką. Z czego wynikało takie postrzeganie społeczne tej wykształconej i zaradnej kobiety, może stąd iż posiadła wiedzę i umiejętności zarezerwowane w owych czasach głównie dla mężczyzn, że nie chciała podporządkowywać się betonowym układom i umiała obstawać przy swoich racjach, a także dlatego, że wprowadzała nowoczesność w skostniałych metodach i podejściu do leczenia. Tego już by wystarczyło, żeby nie pałać do niej sympatią i zwalczać ją jako konkurencję, ale co najgorsze nie ukrywała się ze swoją orientacją seksualną, była lesbijką, wyznawczynią kultu Safony. Ten fakt był tak trudny do przełknięcia dla mężczyzn, że starano się jej dokuczać na wiele sposobów. Dla otoczenia była bezużytecznym osobnikiem, niezamężna, bezdzietna i na dodatek "uwodziła" (zdaniem mężczyzn) żony. Niestety nie uchodziła też za piękność, była typem męskiej urody. Nic dodać, nic ująć. "Sadowska "straszyła" binoklami, a jej "opaczne poczucie płciowe" sprawiało, że odbierana była jako osoba niebezpieczna, zagrażająca porządkowi społecznemu." (str. 276) Kobiecie "... nie wolno oddawać się tym gałęziom sportu, które Pan Bóg przeznaczył do wyłącznego użytku płci brzydkiej." (...) Niech więc kobieta szuka męskości tam, gdzie nie grozi nic jej właściwościom specyficznym jako kobiecie." (str. 275) Takie były czasy i społeczne stanowisko ws. roli kobiet.

Problem z takimi jak doktor Zofia Sadowska jest po stu latach nadal aktualny, wzbudza emocje nie mniejsze niż w międzywojniu. I tu dwa moje zdziwienia, pierwsze, okres XX-lecia międzywojennego to czas kiedy stolica rozgrzewana była co rusz przeróżnymi skandalami obyczajowymi, to czas rozpasania tych, którzy zwali się elitą polityczną i społeczną (oczywiście nie wszyscy), to czas zabaw, pijaństwa i rozpusty, a mimo tego życie Sadowskiej wzbudzało takie rozedrganie i chęć zaglądania jej do alkowy. Drugie, że dzisiaj, w XXI wieku, tak innym, kiedy technologia poszybowała, a my wiemy prawie wszystko o człowieku (naukowo, kulturowo i zwyczajowo) nadal temat homoseksualizmu wzbudza "zgorszenie", zdziwienie, zaskoczenie? To fakt naukowy, że człowiek się rodzi różny pod każdym względem, więc co lub kto narzuca to zdziwienie? Wiemy, że w naturze występują osobniki homoseksualne i ich to nie dziwi, nie odrzuca ich społeczność, a ludzie cały czas nie akceptują różnorodności. Sto lat temu teorie w temacie były zróżnicowane, a w różnych częściach Polski różnie podchodzono do sprawy, nawet prawnie, ale dzisiaj?!

Kiedy homoseksualizm Zofii Sadowskiej ogłoszony został publicznie, była na językach ulicy, gazet i sądów, stała się także tematem niewybrednych dowcipów. "Prasa satyryczna większość miejsca poświęcała, na żarty z kobiet, " (str. 237) Dr Sadowska zagroziła zdrowiu i ładowi społecznemu zatem stała się obiektem kpin, ironii, karykatur, wierszydeł. Niemniej, mimo skandalu, rozgłosu zapomniano o niej, czyżby ..."to efekt homofobii i unikania "tematów płciowych"?" (str. 212) Autor pokazał w swojej książce jeszcze jedną istotną kwestię, a mianowicie rolę i znaczenie pracy czerwonej, dzisiaj brukowej. W latach dwudziestych, kiedy to kwitło życie "warszawki" owa prasa miała o czym donosić ludziom z nizin, którzy nie mogli pozwolić sobie na dostanie życie, ale mogli nim pożyć choć na łamach prasy. Sprawą dr Sadowskiej żyli wszyscy w różny sposób, właściciele wydawnictw łowili pieniądze, donosiciele dostawali swoją chwilę, zaś czytający sycili się gorszącymi i gorącymi występkami tych z piedestału. Często były to wydumane informacje, plotki czy wyssane z palca opowiastki rozsiewane przez służbę i różne zawistne osoby obu płci. Przeciwnikami bohaterki tej książki były też często osoby, którym się sprzeciwiała, albo buntowała. Nie zyskiwała przychylności swoją pewnością siebie i wiedzę, co wzbudzało zazdrość i niepokój o stanowiska i władzę.

Ta książka okazała się dla mnie ciekawa, bo odkryła przede mną osobę, która mogłaby być ikoną walki o prawa kobiet i prawa ludzi homoseksualnych dzisiaj. Autor poświęcił na jej napisanie dziesięć lat, przekopał archiwa, parafie i inne źródła w poszukiwaniu materiałów a nie było to łatwe, ze względu na wyparcie osoby Sadowskiej z pamięci tamtych czasów i ludzi, ze względu na pożogę wojenną. Niemniej wiele mu się udało zdobyć. Książki nie czyta się  łatwo, bo zawiera dużo wstawek archiwalnych, ale warto przebić się przez początek, zapoznać się z przypisami autora i wtedy będzie łatwiej. Dla mnie była zaskakująca i doceniam pracę autora, bo dodatkowo pokazał kolejny obrazek z życia polskiego społeczeństwa w początkowych latach XX wieku. Nie należy traktować książki jako biografii, raczej jako przykład sposobów wypierania ludzi i spraw ze społeczeństwa.

poniedziałek, 2 listopada 2020

A żaby grały mi do snu... Wspomnienia lekarki - Maria Zoll-Czarnecka

 

Patrycja Cicha, żona wnuka doktor Marii Zoll-Czarneckiej, zauroczona jej opowieściami, wspomnieniami, gawędami, anegdotami postanowiła zebrać je i ubrać w książkę. Jej postanowienie zrodziło się "...z potrzeby ocalenia chociaż urywków, skrawków, fragmentów dzieła, jakim niewątpliwie było całe życie Marii Zoll-Czarneckiej,..." (str. 7) Chciała zachować świat babci dla młodych pokoleń, pozostawić obraz życia, którego już nie ma, a które było udziałem członka rodziny z wcześniejszego pokolenia.

Postać głównej bohaterki okazała się niezwykle ciekawa, barwna, "... skromna, doskonale potrafiąca obserwować świat i ludzi, energiczna i żywiołowa, tryskająca optymizmem, niepokorna, ale zawsze - pracowita i skłonna do największych poświęceń w imię tego, co najważniejsze." (str. 8) Także jej dom, rodzice i rodzeństwo nie należeli do tuzinkowych. Ciekawe koligacje rodzinne, tytuły szlacheckie, doskonałe wykształcenie, wysokie stanowiska, dwory, folwarki, szkoły dla dziewcząt i chłopców, klimat lat trzydziestych, zabawy i szaleństwa dziecięce. Dalej opowieści z najtrudniejszego czasu w życiu jej i jej rodziny, czyli z okresu II Wojny Światowej z tymi najtrudniejszymi momentami - śmierć braci i mamy. Te doświadczenia nie załamały jej, nie poddała się tym ciosom, dodatkowo pomimo ograniczonym środkom do życia skończyła studia medyczne i oddała się pracy na rzecz zdrowia dzieci, została pediatrą. Zżyta z rodziną i wieloma jej członkami, na początku lat pięćdziesiątych sama założyła swoją , wyszła za mąż za architekta, urodziła dwie córki. Wiecznie zapracowana, oddana sprawom zawodowym, pomocy biednym i potrzebującym, stała się też oddaną działaczką społeczno-polityczną w latach osiemdziesiątych. Niestrudzona działaczka na rzecz bezdomnych. Niezłomna kobieta, która uczestniczyła w budowie domu na ukochanych Mazurach. To niewątpliwie ciekawa osoba, niezłomna, z charyzmą, pasją i energią.

A oto głęboki i mądry cytat opisujący jej małżeństwo i życie. "Na Nowolipkach chyba nam się dobrze mieszkało i dobrze razem żyło. Mieliśmy bardzo dużo przyjaciół, z którymi często się spotykaliśmy. Często się bawiliśmy mimo tych trudnych sytuacji życiowych. Zawsze było u nas dosyć wesoło." (...) "Małżeństwo nasze uważam za udane. Na pewno było mnóstwo trudnych chwil między nami. (...) Były momenty bardzo trudne, były bardzo, bardzo szczęśliwe. Których było więcej? Chyba tych szczęśliwych. W małżeństwie wraz z upływem czasu rodzi się wspaniała przyjaźń. (...) Im się jest starszym, tym w małżeństwie jest lepiej." (str. 117)

Książkę czytało mi się łatwo i z zainteresowaniem, choć niezbyt długa zawierała duży ładunek informacyjny. Niemniej jest to książka napisana w sposób luźny, raczej amatorsko, tak jak autorka wspomniała na początku zawarła w niej wybrane najważniejsze gawędy, ocaliła najważniejsze wątki. Opowieści choć ułożone chronologicznie czasami cofały się w czasie lub wybiegały w przyszłość, były też powtórzenia i powroty do niektórych spraw. Dało się wyczuć, że snuła je osoba już w starszym wieku. Nie jest to ambitna lektura, ale przyjemna, pełna ciekawostek o świecie, którego już nie ma, z przekazem przyziemnych trosk i niedostatków, z codziennym problemami wynikającymi z otaczającej rzeczywistości, niemniej tchnące optymizmem, niepoddawaniem się trudnościom, zabawą, śmiechem i korzystaniem z każdego dnia. Sama autorka podniosła taką myśl, że to chyba te wszystkie trudy, które były udziałem jej i jej rodziny a także jej pokolenia motywował ich do wyciskania z życia wszystkiego czego się dało. Nie roztkliwiali się nad sobą, korzystali z tego, że żyją. I właśnie ten motyw niech będzie zachętą do zapoznania się z tą książeczką o człowieku, który całe swoje życie starał się być użytecznym i pomocnym.