Szukaj na tym blogu

wtorek, 30 czerwca 2020

Prawiek i inne czasy - Olga Tokarczuk


Konsekwentnie czytam książki Olgi Tokarczuk, tym razem zabrałam się za "Prawiek i inne czasy". W tej książce miesza się wiele wymiarów i stanów. Mamy tu elementy realizmu, metafizyki, wierzeń ludowych, baśniowości i magii. Jest w niej prawda o człowieku, jego złożoności, potrzebach, marzeniach, nieoczywistych zachowaniach. Nawiązania do Biblii, natury, historii i miejsc.  Sam tytuł odnosi się do miejscowości i symbolicznego centrum wszechrzeczy, to takie centrum wokół którego toczy się życie mieszkańców, które Olga Tokarczuk podzieliła nie na rozdziały tylko indywidualne osie czasu, na których odmierza najważniejsze momenty z ich życia. Czasy przypisane są też symbolicznym rzeczom i zjawiskom, które przeplatają czasy ludzi. Wszystkie czasy przenikają się, uzupełniają, nawiązują do innych, splatają się, jednocześnie mocno zarysowując głównego bohatera danego czasu. Czasy mają swój początek przed I Wojną Światową a kończą się pod koniec lat osiemdziesiątych. Głównymi bohaterami są dwie rodziny: Niebiescy i Boscy, obok nich Popielscy, Kłoska, Florentynka i inni, jak to we wsi różnorodność ludzi i zwierząt. Ich życie wyznaczają wydarzenia światowe, pory roku, narodziny, śmierci, radości i smutki, szczęścia i porażki, zmiany polityczne, kulturowe, społeczne i technologiczne. Śledzimy losy trzech pokoleń, obserwujemy ich zmiany zewnętrzne i przemiany wewnętrzne, ich marzenia, plany, emocje, niepokoje, wariactwa, nawyki. Towarzyszy w ich wyborach, wyzwaniach, działaniach, rozwijaniu i zapadaniu w siebie.

W swojej książce Olga Tokarczuk zawarła cykl życia, który towarzyszymy bohaterom od ich narodzin do śmierci. Kolejne pokolenia przejmują niejako część doświadczeń i przeżyć z życia przodka, np matka zamarła wskutek traumatycznych przeżyć a potem córka przestała mówić z powodu kolejnych trudnych doświadczeń. Syn kończy żywot podobnie jak ojciec. W książce można doszukać się wielu odniesień i splotów zdarzeń, poza nimi autorka wplata wątki astrologiczne, istotne są oczywiście zwierzęta, grzyby, las. Autorka pokazała obraz małej społeczności, która została wpisana w wir większych wydarzeń, w których mimowolnie brała udział.

To książka filozoficzna, w której autorka rozważa różne sensy życia. Stawia pytania o sens cierpienia wszelkich ludzi i zwierząt, siłowania sie z samym sobą, przemijania, o relacje międzyludzkie, z Bogiem, wiarą, naturą. O wybór drogi życiowej, radzenie sobie z codziennością, poszukiwanie, odkrywanie, poddawanie się lub uciekanie. Sens ma wymiar fizyczny i emocjonalny, czasem jest namacalny a innym razem symboliczny. Autorka przyglądała się jakby z boku toczącej się historii, jakby spisywała to co widzi, bez dodatku swoich przemyśleń. W tej napisanej prosto książce przekazała wiele uniwersalnych prawd.
Siłą tej książki może być to, że każdy czytelnik odczyta ją na własny sposób i weźmie dla siebie to co potrzebuje, zrozumie, przyjmie. To książka do czytania, rozmyślania, filozofowania, wyciągania wniosków.

Czytając kolejne książki Olgi Tokarczuk odnajduję ważne dla niej filary tego świata i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że moje są podobne, zapewne dlatego tak przypadła mi do gustu jej twórczość. Z każdą książką staje mi się bliższa i wychwytuję akcenty, istoty, fluidy.

sobota, 27 czerwca 2020

Honor. opowieść ojca, który zabił własną córkę - Lene Wold

"... jedna kropla nieczystej krwi wystarczy, żeby zepsuć całą kankę dobrego mleka." (str. 165)

Tej książki nie czyta się łatwo, chociaż styl i język są bardzo przystępne a treść wciąga w swoją toń. Opisana historia jest wielopłaszczyznowa i wielowarstwowa pod względem problemów.  Złożona emocjonalnie i kulturowo, może być trudna do pojęcia i zdecydowanie nie do przyjęcia, ale warto czytać o takich zjawiskach jak opisany w książce, jest tak samo ważny jak obrzezanie kobiet w wielu krajach Afryki. Kulturowe znęcanie się nad kobietami jest jeszcze jednym kamieniem do worka wielu przewinień wobec tej płci przez stulecia.

Lene Wold, mieszkała przez kilka lat w Jordanii, aby jak najbardziej zgłębić, pojąć i przekazać w swojej książce, zagadnienie kulturowe - mord honorowy, którego mężczyźni z rodziny dokonują na swoich najbliższych kobietach: córce, siostrze, matce. Dlaczego to robią i czy ponoszą za to odpowiedzialność? Otóż, jak wytłumaczył to autorce jej główny bohater, syn i ojciec zamordowanych przez niego kobiet, "...pojęcie honoru to fundament ich społeczeństwa. To sprawa kultury. Kobiety mają ird - cześć, reputację, mężczyźni zaś szarf - honor. Jeśli kobieta traci cześć, jest zgubiona na zawsze, podczas gdy męski honor zawsze może być odzyskany. A wtedy ważna jest hamasa - odwaga. Ta pokazuje, że rodzina potrafi chronić honor rodu, nawet jeżeli płaci za to osobistą tragedią i bólem." (str. 29) Robią to dlatego, że stawiają wspólnotę ponad jednostkę. Miłość jednostki nie jest ważna, HONOR jest miarą tego społeczeństwa. Ta kultura dotyczy społeczeństwa Jordanii, jednego z najbardziej "nowoczesnych"  krajów regionu. "Mord honorowy" stosuje się w tym kraju wbrew prawu i nakazom imamów ( w Koranie nie ma mowy o karaniu śmiercią za "występek" seksualny kobiety), jest to zjawisko głęboko zakorzenione w społeczeństwie i nawet postępowi mężczyźni ulegają presji wspólnoty. Ich osobisty ból nie ma znaczenia, to że dbali o swoje dziecko, wychowywali, kształcili je jest nieistotne, najwyższym pryncypium jest "honor" szeroko pojętej rodziny. Chciałabym zapytać nawet krzyknąć jak najgłośniej, czyj honor, dlaczego to najprościej zrzucić na kobietę. Czy mężczyzna, który gwałci dziewczynkę czy kobietę ma honor, czy ojciec, brat lub wuj, którzy zabijają tą dziewczynkę, bo nie umiała się obronić, mają honor. W tym społeczeństwie nie można się też przyznać do homoseksualizmu, bo grozi za to ukamienowanie, bo to choroba, wynaturzenie. Kobiecie w tym kraju zabrania się wielu zachowań, trzeba być ostrożną, czujną i nieufną. Wydawałoby się nam w Europie, że żyjemy w czasach nowoczesnych, rozwiniętych technologicznie i tolerancyjnie, z coraz większą równością płci, że zabijanie to zbrodnia, a tymczasem, nie tak znowu daleko od nas, zabijanie jest wręcz kulturowym zobowiązaniem. W tym kraju ."... kobieta jest własnością mężczyzny i (...) rodzina ma prawo decydować, co z nią zrobić. (str. 142) Dziewczynki nie wierzą w to, że tata lub brat mogliby zrobić jej krzywdę, że najbliżsi mogliby być jej największymi wrogami, przekonują się o tym kiedy stają oko w oko z zabójcą.

Autorka opowiedziała historię rodziny, w której jedna córka została zabita a druga odniosła poważne rany z ręki ojca. Ta pokaleczona na duszy i ciele dziewczyna trafiła na wiele lat do więzienia dla kobiet, które ją chroniło przed najbliższymi. Najsmutniejsze dla mnie było to, że to matka tych dziewczyn była pierwszą, która dowiedziała się o występku córki i jako pierwsza nalegała, aby zło zdusić w zarodku, żeby ojciec zadośćuczynił nakazom kulturowym.. Jej ojciec kiedy był jeszcze kilkunastoletnim chłopcem został zmuszony przez swoją społeczność do zabicia swojej matki, za to że opuściła jego rodzinę. Nie czuł się winny za tą zbrodnię, "... bo żądania społeczności zdejmowały odpowiedzialność z jednostki." (str. 133) Ojciec, z którym autorka prowadziła rozmowy podczas ostatniego spotkania wyznał, "... że gdy uzmysłowił sobie, że zostanie ojcem śmiertelnie bał się mieć córki. Bał się, że coś pójdzie nie tak. Bo jeśli coś idzie nie tak z kobietą, to zawsze mężczyźni muszą za to płacić i oni muszą coś z tym zrobić." (str. 164) Ojciec bał się, że kiedyś może nadejść taki dzień, że będzie zmuszony zabić własne dzieci! "Gdyby społeczność tego nie oczekiwała, nie musiałby ich zabijać". (str. 164)

W Jordanii są specjalne więzienia dla kobiet po gwałcie, wieloletni pobyt tam "chroni" je przed rodzinami, czasem po latach, kiedy system uzna, że będą bezpieczne i znajdą opiekuna męskiego, który zapewni im bezpieczeństwo, kobieta opuszcza więzienie. Tego typu miejsca są skrzętnie przez władze ukrywane, autorce mimo składanych podań i próśb nie udało się tam dostać. Rząd zataja przed społecznością międzynarodową swoje ciemne zwyczaje, nie przyznaje się do tego typu zdarzeń, nie prowadzi statystyk. Temat nie istnieje.

"Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę" jest próbą szukania odpowiedzi na potworność nie usankcjonowaną żadnym prawem i nie objęta żadną karą, a która wręcz jest wymagana przez społeczeństwo. To próba zrozumienia postępowania mężczyzn i najbliższej rodziny. Autorka zastanawia się jak to możliwe, żeby ci, którzy mają chronić, dawać miłości krzywdzą. To też pokazanie jak głęboko w ludziach tkwią kulturowe nakazy, że są silniejsze, niż prawo, religia, zdrowy rozsądek i nade wszystkim miłość rodziny. Honor mężczyzny jest najważniejszy i ten nakaz społeczny przekazywany jest z pokolenia na pokolenie przez kobiety i mężczyzn.
Ile trzeba pokoleń, ile jeszcze śmierci kobiet, aby barbarzyński wymysł człowieka zniknął?

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Psierociniec - Agata Widzowska



"Psierociniec" opowiada o życiu w schronisku. Narrator i główny bohater, a także poeta pies Remik przybliża czytelnikom mieszkańców "Psierocińca. Opisuje powody utraty domu, przeżycia zwierząt, ich cechy i zachowania. Choć Remik ma w schronisku bliskich przyjaciół to najbardziej chciałby mieć nowy dom, tego samego życzy też wszystkim współmieszkańcom, nawet kotom. Tworzy wiersze o różnych psach i czasami potem ktoś zabiera ich ze schroniska, ale jego wiersze nie zawsze działają, tak jakby sobie tego życzył. Dla siebie też chciałby stworzyć wiersz dzięki, któremu znalazłby swoje miejsce na ziemi, ale czy to pomoże?

 Autorka w swojej książce pokazuje dzieciom powody pobytu i odczucia zwierząt w schronisku. Opisuje istotę działań wolontariuszy, ich rozliczne obowiązki, zaangażowanie i organizowanie dni otwartych. Autorka przypomina też zakres obowiązków właścicieli względem ich pupili i odpowiedzialność za nich.

To bardzo mądra książka z ważną i ciekawą treścią, uroczymi ilustracjami, a także poezją.


niedziela, 21 czerwca 2020

Dom dzienny, dom nocny - Olga Tokarczuk

"Czasem nawet myślał, że bycie kobietą to jakiś rodzaj maski, którą nakłada się zaraz po urodzeniu, żeby się nigdy nikomu nie ujawnić do końca. Żeby przeżyć życie w zakamuflowaniu." (str. 144)


Wraz z upływem czasu ewaluują moje gusta czytelnicze z czego bardzo się cieszę, bo dzięki temu mogłam sięgnąć po książki Olgi Tokarczuk. Tym razem "Dom dzienny, dom nocny", który okazał sie dla mnie szczególną książką, choć jednocześnie trudno jest mi powiedzieć o niej coś jednorodnego. Nie umiałabym też wartko opowiedzieć jej treści, bo złożona została z ulotnych zapisów, symboli, odniesień, z czasem tu i ówdzie z wplecioną dłuższą opowieścią. Nie mogłam się oderwać, zapomnieć, odłożyć na potem, miałam deja vu, miejsc i zdarzeń. Ta książka wpisała się w moją obecną wrażliwość i gotowość na powieści szkatułkowe, swoiste matrioszki, albo patchworki, składające sie z wielu, na pierwszy rzut oka nie pasujących do siebie materiałów, faktur, kolorów i splotów. Oniryzmy, animy i animusy, odniesienia, dualizmy, powroty po latach, ulotności, rozmyte granice między realnością a snami. Obcowanie pomiędzy granicami, przekraczanie ich dosłownie i symbolicznie. To warstwy nocy i dnia, pór roku, wieków, przenikające sie czasoprzestrzenie nieoczywiste, ale splatające się, nieodłączne, bo posklejane cieniutką i niewidoczną warstwą. Androginiczne postacie, zacierające się różnice emocjonalne i cielesne, tęsknota za bytem nieznanym, ale przyjemnym. Ulotność, ale jednocześnie ciągłość, sen, ale na zmianę z jawą. Kobiety w różnym wieku i stanie.
Sam tytuł odczytałam wielowymiarowo. Dom to nie tylko budynek, to schronienie, ostoja, miejsce pobytu, odpoczynku. To jego poszczególne elementy i warstwy, poczynając od piwnicy, poprzez piętra po strych. Dom to pojemnik na otaczające nas rzeczy, gromadzone, zbierane i dostawiane. Dom to środek i jego otoczenie: weranda, kwiaty, drzewa, podwórko. To miejsce odpoczynku, spotkań, posiłków. To coś z czego wychodzimy i do czego wracamy. Dom, który żyje dzień i noc, a każda z tych pór ma swoją energię i znaczenie. "Dom dzienny, dom nocny" opiera się na cyklu natury, przebudzeniu wiosny, letniego rozkwitu, kurczeniu jesiennym, zapadnięciu w sen zimowy. To cykl życia i ta książka pokazuje różne jego oblicza, nie boi się rzeczy brzydkich i odpychających, zgniłych, martwych, bo to części składowe cyklu, które wraz z pięknem tworzą całość, dopełniają się, współistnieją.
"... każdy z nas ma dwa domy - jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni; drugi - nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. I że w obu żyjemy równocześnie." (str. 191)

"Dom dzienny, dom nocny" to zbiór czasem wolnych a częściowo spójnych ze sobą miniatur literackich. Czasem to wciśniętych kilka zdań, innym razem epizod, wtręt, to znowu dłuższy tekst lub opowiadania, w które wpleciono kilku wyróżniających się bohaterów. Niektórzy z nich są tajemniczy, niezidentyfikowani, pojawiający się i znikający, inni mityczni i mistyczni. W książce mamy powroty do przeszłości i sytuacje obecne. Jedynym stałym elementem książki są miejsca osadzone w kotlinie Kłodzkiej, które narratorka przybliża wraz z ich historią. Urzekła mnie opowieść o św. Kummernis i Paschalisa, który spisał jej dzieje. Interesujące było opowiadanie o rodzinie von Goetzen wzruszające "Ona i on". Tych krótszych form jakby westchnień, marzeń, tęsknot było więcej a wszystkie krążyły wokół najskrytszych lub najintymniejszych ludzkich emocji, podświadomości, myśli, niespełnionych pragnień.
Dla mnie to książka magiczna. To książka przepełniona niemalże zjawiskami nieoczywistymi poruszająca się w różnych czasoprzestrzeniach, w których tkwią byty bardziej lub mniej realne. Ta książka to też słowa, gęste opisy, erudycja i znajomość wielu obszarów życia, które dla mnie stanowią kwintesencję. "...słowa i rzeczy tworzą przestrzenie symbiotyczne, jak grzyby i brzozy. Słowa wyrastają na rzeczach i dopiero wtedy są dojrzałe w sens, gotowe do wypowiedzenia, gdy rosną w krajobrazie. Wtedy dopiero można się nimi bawić jak dojrzałym jabłkiem, obwąchiwać je i smakować, lizać po wierzchu, a potem z trzaskiem przełamywać je na pół i badać wstydliwe, soczyste wnętrze. Takie słowa nigdy nie umrą, bo potrafią uruchamiać inne swoje znaczenia, rosnąc w stronę świata; chyba, że umrze cały język." (str. 168)

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Przyszło nam tu żyć - Jelena Kostiuczenko


Rosja to kraj ogromnej różnorodności i niewyczerpana kopalnia przypadków do opisania, to wręcz ocean tematów wartych przybliżenia z takich lub innych pobudek. Z tego oceanu uszczknęła właśnie Jelena Kostiuczenko. Autorka, dla której wzorem była Anna Politkowska, stara się opowiadać "ludziom o ludziach, maksymalnie uczciwie i interesująco, by dać głos każdemu, kto tego potrzebuje". (str. 6) Lektura jej książki to ciąg zjawisk z życia różnych grup społecznych i zawodowych, to historie grupy mieszkańców i przypadków indywidualnych. Autorka opisuje zjawiska czasami paraliżujące, czasami wzruszające, a innym razem po prostu bulwersujące, ale to czytelnik je ocenia, bo Julia Kostiuczenko tylko spisuje  to co zobaczyła, w czym uczestniczyła, co usłyszała, nie moralizuje, nie ocenia, wyciąganie wniosków pozostawia czytelnikom. Książka opisuje historie z Rosji, ale takie zjawiska mogą zdarzyć się wszędzie, oczywiście w innej skali albo w innym czasie. Wszędzie tam, gdzie "prawo" jest przywilejem silniejszych, gdzie przepisy są niejasne, gdzie zbiorowość ludzka przez lata została przyzwyczajona do danej sytuacji i nawet nie wie, że może być inaczej, gdzie obywatele nie są wspierani przez organy państwowe takie zdarzenia mogą mieć miejsce i mają. W Rosji nabierają dodatkowego rozmachu, bo skala jest wyjątkowo duża zaś kultura, mentalność i sposób przywództwa nie zmienił się od lat. Zmieniły się tylko środki i możliwości, zwyczaje pozostały.

Autorka porusza wiele spraw bolących, niesprawiedliwych, smutnych; do tych zaliczyłabym reportaż o "polowaniu" na homoseksualistów w Czeczeni, gdzie ze szczególną pieczołowitością, zaciętością i dokładnością wyszukuje się ich i zabija. Wspomnienie o Biesłanie to kolejny bolący i niezałatwiony temat, który po latach tylko pokrył się kurzem i patosem u rządzących, ale nie wśród rodzin, którzy stracili bliskich i dalej cierpią, wspominają, tęsknią.
Pisze też o problemach, którymi nie interesuje się władza,chyba, że nadchodzą wybory albo jakieś ważne święto. O problemach, o których chce się zapomnieć albo ukryć przed światem. To problem z kopalniami z okolic Rostowa i niedola ich pracowników, którzy od lat nie dostają pensji, którym obiecuje się rozwiązanie, ale tylko przed wyborami, a potem pozostawia na pastwę syndyka. Porusza problem walczących w Doniecku, którzy oficjalnie nie walczą, bo kiedy zginą ich ciał nie wydaje się rodzinie, przecież nie mogli zginąć na wojnie, której nie ma. Przybliża kulisy pozyskiwania gazu, wkraczanie w coraz dalsze zakątki syberyjskiej tajgi, niszczenie przyrody kosztem ogromnych zysków. Pokazuje ścierające się ze sobą siły żyjących tam tubylców Nieńców i Chantów oraz rosyjskiej potęgi firm gazowych i naftowych. Odkrywają coraz to nowe połacie złóż, niszcząc przy okazji odwieczne święte miejsca natury, pozostawiając zgliszcza i smród odwiertów, zatrute jeziora, lasy i zwierzęta.
Pisze o ludziach, którzy cierpią i o których nikt nie pamięta, o tych wokół których toczy się wojna, ale do których nie można dotrzeć i przekazać leki i żywność. Pisze o tych, którzy kiedyś walczyli w wielkiej wojnie ojczyźnianej a teraz żyją w nędzy, ubóstwie, bez podstawowej opieki medycznej, wyciągani z chałup tylko przy okazji rocznic. Przypomina o zbrodniach, o których nikt nie chce pamiętać, które są niewygodne dla władz, ale bolesne dla rodzin. Pokazuje jak radzą sobie ludzie w różnych zapomnianych mieścinach, miastach, pozostawieni sobie sami w różnych zakątkach wielkiej Rosji. Jak żyją młodzi w miejscu, gdzie nie ma nic do roboty, a jedyną atrakcję stanowią opuszczone budynki wielkiego szpitala, w którym można/nie można urządzać różne działania, które czasami kończą się tragicznie. Jak żyje się w mieście zdominowanym przez gang, potężny, bezkarny, zbrodniczy a jednocześnie swobodny, zaprzyjaźniony z miejscową milicją, mający wpływy we władzach politycznych. Ci mieszkańcy niemalże przywykli do takiego życia, nie wiedzą że można żyć inaczej, nie wierzą w pomoc z zewnątrz, będą siedzieć cicho i zamykać oczy na gangsterów, bo mogą przyjść gorsi.
Autorka opisała też jak nowoczesność i rozwój w postaci szybkiego pociągu sapsana, podzielił małe miejscowości i większe miasteczka, odciął ludzi od szkół, szpitali, sklepów, kościołów i cmentarzy, jak przepiłował relacje z rodzinami. Ta nowoczesność okazała się dobra tylko dla niektórych, bo wielu przez nią wylądowało na bruku, zabrano inne środki transportu, zlikwidowano miejscowe połączenia, aby udrożnić ruch dla szybkiego połączenia Moskwy i Petersburga.
Opisała interes usług seksualnych przy trasie, w którym pracują kobiety chcące zarobić, dorobić, wyrwać się do lepszego świata. Opisała ciężką pracę sprzątających ulice Moskwy, to zazwyczaj ludzie z byłych republik ZSRR, którzy przyjeżdżają na chwilę podreperować swój budżet domowy, a zostają na długo. Najbardziej poruszył mnie jednak reportaż o ludziach, którzy dla dwudziestominutowej przyjemności po dezomorfinie rujnują sobie dosłownie życie, to narkotyk, który robi z ciała człowieka papkę, wszystko zaczyna się rozpadać, gnić i przeciekać, a mimo to ci ludzi kilka lub kilkanaście razy dziennie wstrzykują sobie w znalezione z trudem żyły narkotyk. Niszczy ich to wewnętrznie, zewnętrznie i psychicznie, ale nie mogą z nim skończyć, bez tego życie nie ma dla nich sensu. To jest tylko życie od dawki do dawki, dla dawki, dzięki dawce.
Opisała swoje doświadczenia ze stażu w milicji wewnętrznej i drogówce. To państwo w państwie,  niedofinansowane, pozostawione same sobie, zajmujące się sobą i zbieraniem dla siebie kasy. Porządek publiczny i bezpieczeństwo są na końcu ich obowiązków.
Rosja to kraj pełen skrajności, z jednej strony to piękna literatura, balet, architektura, z drugiej pokłosie agresywnej polityki autorytarnych władców, dominacja prawa dla silniejszego, bezrefleksyjna eksploatacja zasobów, nadal mają wpływ na obecną sytuację państwa i jego mieszkańców.

wtorek, 9 czerwca 2020

Lukrecja stawia na swoim - Anne Goscinny



Drugi tom o życiu Lukrecji równie ciekawy, zwariowany i śmieszny, choć miejscami trafimy na historie do zadumania. Lukrecja już nieco starsza, zaczyna wchodzić w okres buntu, przeżywa coraz częstsze konflikty z mamą, ojczymem, bratem, babcią i swoimi koleżankami. Wydarzenia wokół niej dokładają emocji, bo nie zawsze są łatwe do zrozumienia, a chociażby to, że kochana babcia nie rozpoznaje już najbliższych. Ślub dwóch wujków też nie należy do częstych wydarzeń wśród znajomych. Sprzeczne i trudne informacje bombardują codzienność Lulu, na szczęście te burze kończą się wyciszeniem, a raczej zrozumieniem i akceptacją.
To znowu pozycja, którą czyta się za szybko, bo nie da się od niej oderwać. Dobrze, że można sięgnąć po kolejną.

Lukrecja - Anne Goscinny


Lukrecja została napisana przez córkę autora słynnego "Mikołajka". To dwunastolatka, która mieszka z mamą, ojczymem i młodszym przyrodnim bratem Wiktorem. Ma wspaniałą, nietuzinkową babcię i trzy przyjaciółki. Lukrecja, w skrócie Lulu to już nie dziecko, a początkująca młodzież, jest sympatyczna, pomysłowa i pozytywna. Uczęszcza do szóstej klasy.
 Książka pokazuje młodym czytelnikom różnorodność w każdym aspekcie życia rodzinnego, że każda rodzina jest inna i obowiązują w niej różne zwyczaje, zasady, relacje. Historie opisują wiele ważnych sytuacji, w których może znaleźć się człowiek w wieku Lukrecji. Daje odpowiedzi na pytania, pokazuje możliwe rozwiązania, wyjścia z sytuacji.
Wszystkie przygody zawarte w dziesięciu rozdziałach są zabawne, ciekawe i tak wciągające, że całość czyta się rewelacyjnie i niestety bardzo szybko. Książka tak porwała moja młodą czytelniczkę, że przeczytała kolejne części w równie szybkim tempie.

Świadek - Ilja Mitrofanow


Sięgnęłam po książkę "Świadek" mając świadomość jej tematyki, zaś pozostałe elementy były dla mnie niewiadomą. Jest osobliwa, wyróżniająca się i oryginalna w pewnym sensie. Napisana nieistniejącą już odmianą języka rosyjskiego, była pewnym utrudnieniem dla tłumacza, tym bardziej, że chciał on oddać klimat i emocje wydarzenia, o którym opowiada autor. W mojej opinii udało się jednak tłumaczowi, trzeba przyzwyczaić się do specyfiki języka. Autor powoli, warstwa po warstwie nakreśla obraz sytuacji, najpierw daje podkład, maluje tło, a następnie nanosi poszczególne postaci dramatu, nadaje im kolorytu i dynamiki. Wraz z czytaniem wnikałam w tamten czas, w aurę ponurych i straszliwych wydarzeń. Książka nie epatuje jaskrawymi i straszliwymi scenami, ale poprzez pozorny spokój narratora, jego chęć zrozumienia ludzi wokół i chęć bycia fair w obliczu głodu, mimowolnie napełniała atmosferę niepokojem. Cała książka jest podszyta pozorami, napięciem, obawą, podrażnieniem, rozgorączkowaniem, niepewnością, utratą nadziei. Skumulowane emocje, niespełnione obietnice, zabrane przez uzurpatorów środki do życia, wszechogarniający głód, ubóstwo, śmierć najbliższych spowodowały wstrząs w najwyższym, ósmym stopniu skali Richtera. Uciemiężeni, zdesperowani i wygłodniali ludzie dali upust swojej niedoli w najbardziej instynktowny sposób.
"Świadek" to książka "obserwator" wydarzeń, które miały miejsce we wsi w Besarabii na przełomie 1940 i 1941 roku. Narratorem opowieści autor uczynił Fiodora Pietrowicza, autochtona tych ziem, któremu wpojono miłość do ojczyzny i który nawet nie wyobrażał sobie innego miejsca do życia dla siebie na ziemi. Mieszkał nad Dunajem, który był dawcą jadła i źródłem wody. Skończył cztery klasy szkoły podstawowej i zaczął się uczyć w zakładzie fryzjerskim. Mieszkańcy Besarabii żyli skromnie i spokojnie pod rządami władzy rumuńskiej, nie byli bogaci, ale mieli co jeść i za co żyć. Nie znali innej władzy, dopóki nie przyszła radziecka i odmieniła ich życie, obiecując wiele, nie dając nic a jednocześnie zabierając wszystko. Nowa władza odzierała ludzi z ich przyzwoitości, godności, honoru i środków do egzystencji, ta władza zabrała im wolność, okaleczyła i pozbawiła życia ich bliskich.

Ilja Mitrofanow opowiedział o losie zgotowanym mieszkańcom Besarabii przez ZSRR. Ta mieniąca się wyzwolicielem uciśnionych ludów, piewcą wolności osobistej władza niosła zniszczenia, zgliszcza, strach i śmierć gdzie tylko się "zagnieździła". To kolejny obraz dedykowany ciemiężcy, który zniszczył kręgosłupy wielu narodów w Azji i Europie.

sobota, 6 czerwca 2020

Olive powraca - Elizabeth Strout

"...nie potrafiła już sobie obciąć paznokci u stóp, nie tak jak kiedyś: była zbyt tęga i stara, żeby ustawić stopy dostatecznie blisko, a nie znosiła (...) tak okropnie wyglądających paznokci. Wtedy Jack zaproponował: "Umówmy cię na pedicure", a Olive przyjęła to tak, jakby nie wierzyła, że coś podobnego jest możliwe." (str. 184)

Czekałam na tą książkę Elizabeth Strout, bo kilka poprzednich bardzo zapadło mi w pamięć, a jej styl trafia w moje sedno. Nie zawiodłam sie na niej, wręcz wpadłam w nią jak w toń. Ta pisarka ma niezwykłą umiejętność opisywania zwykłych ludzi i ich zwyczajne życie w sposób skrupulatny, wrażliwy, drobiazgowy, wciągający w ich "szarość dnia". Każdy z bohaterów ma jakieś swoje sekrety, słabości, skryte marzenia, niespełnione postanowienia. Wielu z nich ma bardzo przyziemne, bliskie czytelnikowi troski i problemy. Jej bohaterzy są po prostu bardzo ludzcy.

Sama książka opowiada ożyciu wielu mieszkańców nadmorskiego miasteczka Crosby, w stanie Maine. Główna bohaterka została wpisana w historie mieszkańców, czasem tylko przelotnie, niejako w przejściu, a czasem jako bohaterka rozdziału. Czytając zbliżamy się do schyłku jej życia, które pokazane jest prawdziwie bez epatowania, ale też bez owijania w pazłotko. Autorka przybliża wszystkie stany, które nieodłącznie wiążą się ze starzeniem. Olive opowiada o towarzyszących jej niepokojach, wzlotach, upadkach, miłościach, tęsknotach, niespełnieniach. Pokazuje szorstką Olive, która z każdym dniem staje się jakby milsza dla otoczenia, bardziej otwarta na nowe, świadoma, że czasu jest coraz mniej i że trzeba chwytać każdy dzień i nadarzającą sie okazję. Jej świadomość upływu czasu, wpływa też na jej większą tolerancję ludzi i rzeczy. Olive stara się pomagać innym, rozumieć coraz więcej i bardziej, stara się nie krytykować. Jest wspaniałym wzorem współpracy ze swoją starością, potrafi przyznać się przed sobą, że pewne rzeczy są nieuniknione i potrzebne, dlatego trzeba je przyjąć z pokorą , np. pieluchomajtki dla dorosłych. Tęskni jednak za swoimi mężami, wspomina swoje dzieciństwo,brakuje jej niektórych ludzi,  nie radzi sobie z wieloma rzeczami i zajęciami, brak jej dawnych umiejętności, ale z drugiej strony stara się dopasować, znaleźć inne wyjście z problemu, zmienić podejście.

Czytałam z wielkim zainteresowaniem i ciekawością, obcując z koronkowym stylem pisarki miałam wiele przyjemności.

piątek, 5 czerwca 2020

Dziewczyny ocalałe - Anna Herbich-Zychowicz

Życie nie jest czarno-białe, zaś ludzie nie dzielą się na Polaków, Żydów, Niemców, itd. są tylko dobrzy lub źli.

Jestem konsekwentną czytelniczką książek tej autorki. Anna Herbich-Zychowicz pisze te książki według jednolitego schematu i wzorca, ale historie swoich bohaterek "Dziewczyn" są bardzo różne, zawsze poruszające, trudne, albo wręcz bolesne, niezwykle wstrząsające a zarazem dające nadzieję. Czasami te opowieści są wręcz niewiarygodne, a jednak miały miejsce, czego dowodem jest ten zestaw wspomnień. Tym razem w ręce czytelnika trafiły opowieści siedmiu kobiet, które jako dzieci zostały uratowane z pożogi II Wojny Światowej. Ich urodzenie było dla nich śmiertelnym zagrożeniem, bo te dziewczynki były Żydówkami. Siedem kobiet i siedem bardzo różnych świadectw dzieciństwa i dalszych losów. W tej książce niektóre bohaterki wspominają też religijne obrzędy, nakazy, zwyczaje, przybliżają tradycje, opisują święta, smakołyki i wiele innych ciekawostek z tradycji żydowskiej.
Przeczytamy historię Danuty, urodzonej we Lwowie, Krystyny, która jako jedyna uratowała się z wielkiej rodziny, Zosi, kuzynki Bronisława Gieremka. Aleksandra opowie jak rodzina ukrywała przed nią jej prawdziwe pochodzenie, Agata wspomina o swoim szczęśliwym dzieciństwie i smutnych czasach wojny. Historia Inki jest poruszająca, do matury nie wiedziała, że wychowują ją "przyszywani" rodzice. Ostatnia opowieść jest Niusi, inna niż poprzednie, bo Niusię i jej całą rodzinę uratował sam Oscar Schindler.
Wszystkie wspomnienia poruszające, niebywałe i warte przeczytania.

Choć pokrótce postaram się przybliżyć bohaterki:
Danuta, Lwowianka, która zanim wybuchła wojna przeżyła dziewięć wspaniałych lat w kochającej się rodzinie. Ona i jej brat wychowywali się w zamożnym domu, bo ich ojciec był przedsiębiorcą. Mama zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci, którym dawała miłość, dbała o ich wykształcenie i kindersztubę, sama była wykształcona, postępowa i zaangażowana społecznie. Szczęście rodziny zburzyła wojna i wtargnięcie do Lwowa sowietów, odebrano im mieszkanie, niepokojono, straszono wywózkami, ale to jeszcze nie było najgorsze, bo to nadeszło w 1941 wraz z napaścią wojsk niemieckich na Rosję. Zaczęły się systematyczne najścia, nękania, demolowanie mieszkania, rabowanie i ogólna nagonka na ludność żydowską. Wreszcie wszystkich Żydów przeniesiono do getta, gdzie na niewielkiej przestrzenie stłoczono setki tysięcy osób. Głód, choroby, śmierć to byli główni bohaterowie, a z czasem doszły deportacje. Jej ojciec załatwił fałszywe polskie dokumenty dla Danuty i jej brata. Jednak życie Żydów po aryjskiej stronie nie było łatwe, trafiali na osoby, które pomagały bardzo różnie. Danuta zobaczyła do czego zdolni są ludzie, doznała krzywdy, upokorzenia, osamotnienia. Błąkała się od osoby do osoby, od upokorzenia do odrzucenia. Jej tułaczka zakończyła się we Lwowie pomógł jej chłopak Damian, zaopiekował się nią, zaproponował małżeństwo. Danuta nie umiała go pokochać, ale bała się być sama dlatego trwała, on był opiekuńczy i zaradny (stworzył sieci placówek medycznych Klinika Damiana). Urodziła syna, jednak związek nie przetrwał, rozstali się w zgodzie. W latach sześćdziesiątych wyjechała do Izraela. W latach osiemdziesiątych poznała swojego drugiego męża. I choć dzieli swój czas na Polskę i Izrael jest Polką i nią pozostanie do końca.
Kolejna bohaterka pochodzi z Warszawy, z Muranowa, ma dwa imiona Henele i Krystyna. Pochodziła z wielodzietnej rodziny, ojciec był stolarzem, mama gospodynią. Z dzieciństwa zapamiętała, że jej rodzina była religijna, przestrzegała nakazów, obrzędów i zwyczajów żydowskich. Kiedy nadeszła okupacja, jej ojcu Niemcy obcięli pejsy, co było dla niego ciosem i upokorzeniem, p onim stał się bierny i nieobecny. Musieli opuścić dom i przenieść się do getta, jej dwaj bracia zostali wywiezieni do Treblinki, dwaj brali udział w Powstaniu i zginęli. W 1943 roku część jej rodziny ukryła się w bunkrze, w miejscu gdzie dzisiaj stoi muzeum Pollin, który miał wejście do kanałów. Zdarzenie pod ziemią przybrały bardzo dramatyczny obrót, w skutek czego z jej rodziny została tylko ona. Po wojnie skończyła KUL i pracowała w domach dziecka.
Następna Zosia pochodziła z asymilowanej rodziny, nie religijnej, ale bardzo zżytej od strony mamy. Mama była dla niej najważniejsza, z tatą nie miała bliskiego kontaktu, a kiedy poszedł na front urwał się kompletnie. Kiedy na początku wojny bomba zniszczyła ich dom zamieszkała u cioci i swojego brata ciotecznego Bronka Gieremka, który według Zosi był bardzo mądry i przewidujący. Ich dobry wygląd nie zapewnił im bezpieczeństwa, ciągle nękali ich szmalcownicy, zatem uciekły do Lublina, niestety stamtąd trafiły na Majdanek, ale po jakimś czasie jej mamie udało się zorganizować owocną ucieczkę dla nic. Powróciły do Warszawy. Nie było im tam łatwo, ale jej matka była ogromnie dzielną kobietą, zawsze udawało jej się wyjść z opresji i dzięki jej operatywności udało im się przeżyć koszmar wojny.
Kolejna to Aleksandra, była przez długie lata utrzymywana przez mamę i brata w nieświadomości swojego pochodzenia. Jej ojciec był Polakiem, zaś mama pochodziła z postępowej, wykształconej i zasłużonej dla Warszawy rodziny Żydowskiej. Podczas okupacji, ojciec zorganizował im ucieczkę na wieś, blisko Dęblina. Aleksandra wspomina dobrych i złych ludzi, dzięki tym bohaterskim przeżyła ona i jej brat, przez tych zawistnych zginął jej ojciec. Mama w trosce o jej bezpieczeństwo oddała ją pod opieką siótr zakonnych, które były dla niej jak rodzina, mieszkała też na plebanii. Dużo zmian, przeżyć, trosk, niemniej udało im się przetrwać. Wyszła za mąż, urodziła syna, ma wnuczkę.
Agata, miała cudowne dzieciństwo, jej postępowa mama dbała o zdrowy styl życia, wykształcenie i umiejętności. Żyli na dobrym poziomie. o tym, że jest Żydówką dowiedziała się dopiero po wybuchu wojny, kiedy musieli sie przenieść do getta. Pewnego dnia zniknęli jej siostra i tata, nigdy nie dowiedziała się co się z nimi stało. Mamie udało się zorganizować dla nich ucieczkę, a że miały "dobry wygląd" udało im się dotrzeć do rodziny do Międzyrzecza Podlaskiego, stamtąd uciekły na wieś. Jej losy wojenne przeplatane były przez nieszczęscia i nieliczne chwile spokoju. Z tych szczęśliwszych to wyciągnięcie jej przez kolejarza z wagonu przeznaczonego do wywózki. Pobyt u siostr zakonnych to szereg traum, podobny wymiar miał pobyt u nauczycielki i jej męża. Przeżyła jednal wojnę, jej mama też, ale spotkały sie tylko raz, bo mama bardzo wyniszczona przez pobyt w obozie Ravensbruck zmarła. Była dzieckiem, które kursowało między domami opieki i sierocińcami. Uratował ją profesor Soplica, załatwił jej pracę w bibliotece w uzdrowisku Długopole-Zdrój. Z wojny wyszła okaleczona psychicznie i uczuciowo, dopiero po urodzeniu syna poczuła szczęście, ale jej pierwsze małżeństwo nie przetrwało. Po latach jej syn też zerwał z nią kontakt. Przeszła wiele chorób, odczuwa pustkę, sieroctwo, samotność. Wypoczywa tylko w swoim domu na Warmii. Los doświadczył ją okrutnie, czego skutki odczuwa przez cały czas.
Inka, przeżyła bardzo śmierć swojej mamy w 1958 roku. Mama była Rosjanką i poznała okrutne rządy kumunistów, tata studiował w Petersburgu inżynierię i tam właśnie sie poznali. Przyjechali do Polski. Inka nie pamięta wojny, bo była niemowlakiem kiedy wybuchła. Ojca zabrano na Pawiak, ale wyszedł. Po wojnie jakoś sobie radzili, choć nie było łatwo, jednak śmierć mamy zmieniła relacje z ojcem, oddaliła ich od siebie. Kiedy przygotowywała sie do matury wybuchła między nimi kłótnia podczas, której ojciec wyrzucił z siebie, że nie jest jego i mamy córką. Już na spokojnie wszystko jej opowiedział, że została wykradziona z getta, że oni ją przygarnęli i pokochali. Po tej opowieści zaczęła zanurzać się w przeszłość, szukać swoich korzeni i znalazła rodzinę swojej mamy w Izraelu. W 1975 roku pojechała ich odwiedzić. Założyła rodzinę. Jest działaczką w Stowarzyszeniu Dzieci Holocaustu, współorganizowała wystawę "Moi żydowscy rodzice, moi polscy rodzice".
Niusia, kolejna niezwykła opowieść, urodziła się w Krakowie, wychowywała w bardzo miłym, serdecznym domu, wychuchana, wypieszczona. W 1941 musieli przenieść sie do getta, w którym działy się potworne rzeczy, niestety w 1943 roku trafili do obozu utworzonego w Płaszowie, który był piekłem na ziemi. Jako mała dziewczynka musiała pracować w fabryce, robiła szczotki. Rodzice robili wszystko, aby przeżyć w tym okrutnym świecie. Mieli w tym piekle szczęście, bo zostali wybrani do pracy w fabryce "Emalia" Oskara Schindlera, który w decydującym momencie uratował jej całą rodzinę i setki innych osób. Już jako dorosła kobieta była świadkiem wydarzeń przy kręceniu filmu" Lista Schindlera" S. Spielberga. Po wojnie była analfabetką, ale udało jej się zdobyć zawód, który kochała, była kosmetyczką i w tym zawodzie pracowała przez 56 lat. Jest zadbaną i żywotną kobietą, już prababcią. Była odznaczana i zapraszana, bo jako najmłodsza z listy Schindlera wyróżniała się. Jej brat wyemigrował do USA, jest znanym fotografikiem - Ryszard Horowitz, ich kolegą był Roman Polański.
Takie oto poruszające losy i przeżycia przypadły w udziale bohaterkom Anny Herbich-Zychowicz, warto przeczytać.