Szukaj na tym blogu

piątek, 27 stycznia 2023

Kocia kawiarnia - Anna Sólyom

 

Dla mnie to była niezobowiązująca, lekka, przyjemna lektura jakich czasem trzeba po tych trudnych. Ciepła historyjka o kobiecie, której się rozsypało kilka życiowych spraw i w związku z tym znalazła się na tzw. zakręcie. Dostaje pracę w miejscu, które ją przeraża, bo daje jej możliwość obcowania z kotami, których się boi. Opowieść jest słodko naiwna, ale przy tym urocza, bo mnóstwo w niej futrzaków, które lubię i wspominam z sentymentem; bo dzieje się w Barcelonie, którą jeszcze pamiętam i obfituje w kawę, która jest moim ulubionym napojem. Trochę się przy niej rozmarzyłam, bo mnóstwo w niej wspomnień, ciepła i szczęśliwych chwil, zatem jak na "ocieplacz" książkowy idealna:)


środa, 25 stycznia 2023

Karawana kryzysu - Linda Polman

 

"Kto tylko ma ochotę zakłada organizację i zbiera pieniądze. Pracownicy wielu przedsiębiorstw oddają co miesiąc parę procent wynagrodzenia, a gminy "adoptują" wioski na obszarach wymagających wsparcia" (str. 63) Pomaganie jest bardzo szlachetne, świadczy o człowieczeństwie. W wielu krajach jest to bardzo długa tradycja, ale Linda Polman w swojej książce pokazuje drugą stronę pomagania. Można by powiedzieć, że odziera szlachetne założenia, pod którymi pozostaje człowiek i jego różne intencje. Jak zwykle i we wszystkim, gdzie człowiek tam różne zachowania i przesłania. Jedni pomagają z potrzeby serca, inni z pragmatycznych powodów, a jeszcze inni, aby uzyskać określone korzyści. Autorka stara się pokazać pomaganie krajom, a w zasadzie ludziom w tym krajach, którzy cierpią z powodu wojny lub kryzysu wywołanego "suszą" czy też innych czynników. Opisuje misje pomocowe i związane z nimi porażki, problemy, zaniechania, nieuświadomione błędy, niechlujstwo w Rwandzie, Somalii, Liberii, Sudanie, Iraku, Afganistanie, Sri Lance czy Haiti. Choć podaje nazwy organizacji, które uczestniczyły w "pomocy" w tych krajach i dopuściły się tych niezbyt chwalebnych czynów zdecydowanie chodzi jej o sens mechanizmu działania.

...W.A.R. znaczy Waste All Resources. Wszystko zniszczyć. Wtedy wy przybędziecie, żeby to naprawić. (...) Jeśli posługujesz się przemocą w wystarczającym stopniu, przybywa pomoc, a jeśli eskalujesz przemoc, to przybędzie więcej pomocy. Tak dzieje się od dawna i w grę wchodzą coraz większe sumy." (str. 188, 189)

Ze względu na ogromne "zapotrzebowanie" na pomoc, organizacje pomocowe wyrastają jak grzyby po deszczu, bo do ugrania są ogromne pieniądze. Pomoc stała się przemysłem jak każda inna działalność, ze swoimi pozytywnymi i negatywnymi elementami. Zrodziła nowy rynek, o który zabiega się różnymi sposobami, często niestety patologicznymi, bo każda z tych instytucji chce przetrwać, albo dobrze prosperować. Czytając książkę Polman miałam wrażenie, że czytam o firmach, które działają zgodnie z podejściem z lat dziewięćdziesiątych "hit&run", zgarnąć intratny kontrakt, wyłożyć środki, dobrze się zakotwiczyć, a kiedy wiatr zmian zawieje pognać z nim w kolejnym kierunku, do kolejnego projektu przynoszącego korzyści. Organizacje humanitarne potrzebują marketingu, reklamy, którą jak się okazuje zapewniają im "zaprzyjaźnieni" dziennikarze, którzy także czerpią z tej współpracy korzyści, bo ktoś za drastyczne zdjęcia daje im nagrody. Karuzela pomocy się kręci, bo wielu jest beneficjentów tejże, nie mówi się głośno o niewygodnych faktach i danych, żeby nie podważać swojego biznesu.

Organizacje humanitarne chcąc nieść pomoc tym najbardziej potrzebującym często muszą opłacać tych, którzy najbardziej krzywdzą i sieją śmierć. Czasami pomoc prowadzi do sytuacji niewyobrażalnych. "W latach osiemdziesiątych organizacje humanitarne działające w Etiopii i przekazujące tamtejszemu reżimowi pieniądze i towary, pomagały mu przymusowo przesiedlać ludność, co doprowadziło do śmierci dziesiątek tysięcy ludzi. W latach dziewięćdziesiątych organizacje humanitarne pomagały w Gomie odzyskać siły rwandyjskim ludobójcom, dzięki czemu mogli nadal prowadzić swoją kampanię wyniszczania Tutsich w Rwandzie." ( str. 194) Porażające? Być może, na pewno jednak prawdziwe. Można zapytać, czy ktoś zadał pytanie dlaczego tak się działo i czy wyciągnięto wnioski? Ale czy przemysł humanitarny jest od wyciągania wniosków, on sam skupia się na ściąganiu datków i nakręcaniu karuzeli pomocowej. Nie ma rachunków sumienia i uczenia się na błędach, interes ma się kręcić, a że ktoś traci życie, zawsze jednak ktoś zostanie ocalony?!

Autorka odsłoniła kolorowy wachlarz pomocy, za którym skrzeczy rzeczywistość, bardzo często okrutna, okropna, brudna i niesprawiedliwa. Nie ma tutaj dobrego wyjścia, bo co można zrobić? Nie pomagać, zwłaszcza tam, gdzie rządzą reżimy, czy jednak angażować się mimo ogromnego kosztu i podtrzymywania tych patologii, bo zawsze kogoś uda się uratować, bo każde życie jest ważne. Dla mnie smutne jest to, że organizacje, a zapewne wiele z nich, nie uczą czegoś stałego, nie dają przysłowiowej wędki, tylko rybę, która kiedy się kończy ludzie dalej pozostają głodni. Wiele niezorganizowanej pomocy jest marnotrawiona, nie daje żadnych korzyści, a często mnóstwo szkody. Pomagać trzeba i warto, ale zdecydowanie potrzebne jest transparentne jej udzielanie, konieczność sprawozdawania działań, wyciągania wniosków, itd. Generalnie pomagać, ale z głową, zgodnie z radą autorki: „Miej odwagę zepsuć atmosferę podczas narodowych akcji zbierania pieniędzy: zadawaj pytania pracownikom organizacji humanitarnych! Jeśli mówią, że ich działanie pomaga, zapytaj, kto otrzyma tę żywność, te leki. Niewinne ofiary, gubernatorzy wojskowi, a może i jedni, i drudzy?”. Wiele można naprawić, ale wiele można też zepsuć, w zależności od sprawności.

 

piątek, 20 stycznia 2023

Mireczek - Aleksandra Zbroja

 

"Nadmierne picie zaburza pracę mózgu. Niejasne jest dla mnie jednak, dlaczego zaburza również moją i całej naszej okołomireczkowej ferajny." (str. 88) Nadmierne picie niszczy nie tylko obraz świata widziany przez pijącego, bo nie umie już analizować informacji, ma zaburzenia koncentracji i trudności w wiązaniu faktów, ale także relacje rodzinne. Niszczy i naznacza na zawsze, a aby wyjść z okowów picia bliskiej osoby trzeba mieć świadomość, siłę i samozaparcie, a także właściwego wspierającego w wychodzeniu ze współuzależnienia. Wychodzenie z choroby rodzica to proces z wszystkimi jego fazami, długi, mozolny, nieprzyjemny, ale konsekwentny pozwala na lepszą jakość życia.

Książka Aleksandry Zbroji to swoiste świadectwo, które może być pomocne do rozliczenia się z własnych relacji z rodzicem. To "przewodnik" do poruszenia swojego bałaganu emocjonalnego powstałego wskutek podobnych relacji. Książka może pomóc zburzyć mury obronne postawione, aby poradzić sobie z chorymi emocjami i dać nadzieję, że można sobie bez nich poradzić, że można naprawić życie, dać mu komfort i przyjemność.

Opowieść autorki jest bolesna, bo też życie z ojcem, którego często bez wyraźnego powodu nie ma, ta ciągła nieobecność budzi niepokój, jego powroty budzą niepokój, jego chwile z rodziną też są niespokojne. Całe jej dzieciństwo to turbulencje i niepewność, jak to zazwyczaj w rodzinach alkoholików. W jej przypadku mamy ich dwoje, matkę i ojca, chociaż autorka skupia się na tylko ojcu, matce niejako dając fory. Ojciec wieczny nieobecny, nieodpowiedzialny, niewyrośnięty z małych porteczek dorosły, który do dorosłości nie dorósł.

Autorka prowadzi swoją opowieść dwutorowo, bo rekonstruuje losy swojego ojca, poczynając od jego śmierci i stopniowo schodząc w jego przeszłość, analizując różne zdarzenia z jej pamięci oraz opowieści i wspomnienia jego matki i teściowej. Stara się zrozumieć kim był Mirosław Zbroja i dlaczego nie mógł sobie poradzić w życiu bez alkoholu. Przygląda się także uważnie sobie, córce z wiecznym brakiem tego ojca, żalem, że go zabrakło, że nie mogła na nim polegać. Tęsknotą za zainteresowaniem, miłością z jego strony i czułością, która dziecku jest tak potrzebna. Aleksandra Zbroja mierzy się z ojcem, który nie nadawał się do tej roli, który był tylko blamażem tej roli. Jest zła, wkurzona, ale i bezradna, że nic już się nie da zrobić, nie przepracowała jeszcze potrzeby tego ojca, chciała, żeby został choć dziadkiem... W książce znajdziemy symbole relacji z ojcem, które uwypuklają tym mocniej bezmiar żalu, złości i poczucia odrzucenia. Najważniejszym z nich są drzwi, których jest coraz więcej w miarę dorastania Aleksandry, ta ochrona przed ojcem, zaczyna się rozrastać, aż do pewnego razu kiedy to zaczyna je otwierać i mierzyć się z tym co za nimi zastaje.

:Mireczek" to też obraz polskiego alkoholizmu i alkoholika: historia, przyzwolenie społeczne, naukowe definicje i wreszcie bezradność rodziny, trudności dziecka w życiowych sytuacjach i relacjach.

Podobała mi się treść tej książki, podobała mi się jej kompozycja, konstrukcja, często chaotyczna, emocjonalna i dosadna, ale odzwierciedlająca życie z alkoholikiem. Odmalowała wieczną niepewność, bezradność, zawiedzione oczekiwania, a także rozpacz za nieobecnością tak bliskiej (przynajmniej z założenia) osoby. To książka, która może być oczyszczeniem, szansą na uspokojenie, a z pewnością na pożegnanie z kimś kto miał być tuż obok, a tak bardzo go zabrakło.

poniedziałek, 9 stycznia 2023

Las zbliża się powoli - Rafał Hetman

 

Rafał Hetman podąża śladami wydarzeń podczas II Wojny Światowej i tuż po niej na wschodnich terenach Polski. Rozmawia z ludźmi, chce dojść do prawdy, co oczywiście nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli to prawda wstydliwa i okrutna. W tej książce poszukuje mieszkańców Dębrzyny i jej okolic, tudzież ich potomków, aby zadać niewygodne pytanie kto i dlaczego zabijał po wyjściu z tych terenów agresora. Dlaczego tak jest, że ludzie, którzy byli świadkami zła sami wyrządzają zło. Dlaczego ludzie, doświadczeni wojną, upokorzeni biedą i zimnem byli zdolni do czynów równie podłych, albo gorszych, od tych doznanych od najeźdźców.  

Autor pyta, ale pamięć jest zawodna, albo wybiórcza. Niewygodne fakty zostały wyparte, nie mają już nazwiska, wszak to było dawno, nie warto rozdrapywać ran, przecież ci, którzy stracili życie już nie powstaną, więc po co wracać do tego. Rafał Hetman jednak dopytuje, powraca; kiedy opowieści nie kleją się, słychać, że są opowiadane półgębkiem zagaja ponownie. Nawet jeśli ktoś wie, to nie chce głośno mówić, bo żyją potomkowie. Niby nikt nie będzie pokutował za przodka, ale to jednak piętno. Dzisiaj jest inaczej, wtedy też było inaczej, po co rozdrapywać stare sprawy. Fakt pozostaje faktem, że ludzie którzy doznali potwornych krzywd w obozach i wracali z nadzieją na odpoczynek i spokój do domu, spotykali śmierć z rąk sąsiadów, albo nowych właścicieli ich domów. Pamięć o nich zostanie w lesie, który choć wszystko wie i pamięta nie opowie, ukołysze pomordowanych wracających w swych korzeniach, zapewni wieczny spoczynek.

Takich spraw jak z mieszkańcami Dębrzyny pewnie można znaleźć w historii małych polskich miejscowości jeszcze wiele. Ludzie jednak nie chcą do nich wracać, żyją teraźniejszością, to co bolesne, lepiej żeby było w swoim stałym miejscu, ukryte przez upływający czas. Choć Rafał Hetman nie wskazuje palcem kto zabijał, bo brak jest twardych informacji, to istotne pozostaje, że człowiek człowiekowi jest w stanie zrobić najokrutniejsze krzywdy i to wcale nie będzie tylko wróg, najeźdźca, często to najbliższy. Tak było i jest.

Powróceni - Abdulrazak Gurnah

 

Wielka historia i wpisane w nią losy maluczkich, którzy doznają krzywdy, upokorzenia, ale czasami też nieoczekiwanej pomocy i wsparcia. Mimo okropności wojny, rozpędu kolonizacyjnego i jego skutków, dotykamy też wrażliwej tkanki ludzkich emocji, miłości, zadowolenia i czasami względnego spokoju.

To pierwsza na polskim rynku wydawniczym książka zeszłorocznego noblisty, mam nadzieję, że wkrótce będą kolejne. Nietuzinkowy tytuł można odnieść szeroko, do odzyskiwania przez państwa afrykańskie niezależności po kolonizacji przez różne kraje europejskie, ale także zawężając do bohaterów, którzy wracają z różnych miejsc i  zazwyczaj po trudnych przeżyciach do "domu". Ten dom to czasami było tylko miejsce, o którym zostało wspomnienie dobre, albo złe, czasami to kawałek podłogi u obcych.

Historie bohaterów to opowieści o przemocy, trudach życia, ludzkiej zazdrości, podłości, braku wyboru, "obowiązku" wobec kolonizatorów. Czasami mamy do czynienia z życzliwością, która dawała ukojenie, choć nie zawsze przynosiła ulgę, a na pewno nie wymazywała przeszłości. Autor oparł swoją opowieść na czwórce głównych bohaterów, których losy splatają się w różnych momentach ich życia. Mamy Ilyasa, który jako dziecko wychodzi z domu w poszukiwaniu pożywienia i "lepszego" życia i trafia do innego świata. Jest jego kilka lat młodsza siostra Afiya, zostawiona pod opieką nieczułych na los sieroty "opiekunów". Mamy też Khalifę, który przez całe życie pomagał innym się dorabiać. Wreszcie Hamzę, swoisty symbol zniewolenia, czasem "zabawkę", innym razem obiekt kpin i drwin, chłopiec do wzdychania i bicia. Obiekt zazdrości i nienawiści. Każde z nich to ofiara bogatych kolonizatorów, którzy swoją agresją i potrzebą dominacji w krajach Afryki dokonują brutalnych aktów agresji na mieszkańcach, najczęściej i najchętniej rękami ich współziomków. Splatanie się losów, pokuta za nie swoje grzechy, tęsknota, która bierze się z DNA, strach, który paraliżuje i nie daje się rozwinąć to esencja tej opowieści.

To straszne historie i napawające ogromnym smutkiem. Jedno co zostało po kolonizatorach to rozgardiasz i potworna przemoc, a ten kaganek oświaty niesiony przez Europejczyków zamienił się w ogarek, który i tak dostał się w niewłaściwe ręce. Historia boleśnie smutna, ale też dająca jakąś niewielką nadzieją, bo autor pokazał czytelnikowi przykłady bohaterów, którzy pomimo krzywd jakich doznali od innych znaleźli dla siebie okruchy szczęścia, drobinki radości. Piękna literatura otwierająca oczy na pewne fakty z historii Afryki, tego ze wszech miar wyzyskiwanego po dziś dzień kontynentu. Mam nadzieję na inne książki tego autora w równie dobrym tłumaczeniu.

sobota, 7 stycznia 2023

Ogień wyszedł z lasu - Dawid Iwaniec

 

To niezwykła książka o ekstremalnym wydarzeniu, które miało miejsce na południu Polski w 1992 roku. To opowieść o największym pożarze ostatnich lat i związanej z nim spektakularnej akcji wielu służb mundurowych i zaangażowaniu wielu cywilnych obywateli, o zużyciu ogromnej ilości niezbędnych środków materialnych, emocjach i tragediach. To świetna wiwisekcja całej operacji mającej na celu ugaszenie pożaru w Kuźni Raciborskiej, pożaru, który pochłonął ponad 9 tysięcy hektarów lasu, z którym ludzie walczyli przez kilkanaście dni, a konsekwencje widać jeszcze obecnie. To też wydarzenie, które dało podwaliny pod reformę straży pożarnej, jej dofinansowanie, wyposażenie w nowoczesny osprzęt. Wdrożenie systemu ostrzegawczego i szybkiego reagowania. To wydarzenie pokazało władzom, że nie da się oszczędzać na bezpieczeństwie, bo koszty zapobiegania i tak są niższe niż koszty akcji i odbudowa zniszczeń po niej. 

Autor pozostawił czytelnika z mapą obrazującą zdarzenie i jego dokładnym, choć oszczędnym w słowa opisem. Absolutnie niesamowity żywioł, z którym przyszło zmierzyć się człowiekowi został przedstawiony przez Dawida Iwańca w sposób całościowy, kompletny i niezwykle zwięzły. Autor pokazał bardzo szerokie tło wydarzenia, przed, w trakcie i po pożarze, ale zrobił to w sposób prosty, bez ozdóbek i zbędnych dodatków. Udało mu się opisać wątki historyczne mające związek z tym wydarzeniem, przedstawić fakty z samego zdarzenia i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Udało mu się oddać realizm miejsca i czasu, emocji i wysiłku ludzkiego. Przechodząc przez kolejne strony książki miałam wrażenie uczestniczenia w tej tragedii, bo opisy były tak realistyczne, że nieomal słyszałam te szalejące płomienie, podsycane przez wiatr, ten gorąc i żar. Czekałam na deszcz, który mógłby ulżyć strażakom i przyrodzie, ale nie nadchodził, kolejne prognozy pogody były bezlitosne, gorąco w ciągu dnia, ciepło w ciągu nocy, nie dawało nadziei na szybkie opanowanie żywiołu. Mogłam sobie wyobrażać jak trudno było ludziom w tych warunkach, jak dzielnie musieli walczyć z tą siłą i jak bardzo się bali. Autor pokazał, że pożar takiego terenu lasu ma ogromny wpływ na inne aspekty otoczenia, ludzi, zwierzęta, miejsca i przyszłość wszystkich tych zmiennych. Opisał jak szerokie były skutki uboczne w trakcie i po pożarze. Uświadamiał jak czasami drobne z pozoru rzeczy i zdarzenia mają ogromny wpływ i potężne skutki uboczne w zagrożeniach ze strony przyrody. Starał się uwypuklać niefrasobliwy wpływ człowieka na swoje otoczenie. Pokazał nieodpowiedzialność i arogancję człowieka względem natury, bezrefleksyjny brak dbałości o swoje otoczenie i o pozostałych jej uczestników. Człowiek zagalopował się jako gatunek na planecie Ziemia, a skutki tego galopu są coraz bardziej dotkliwe dla wszystkich ekosystemów, dla niego też, bo jest częścią tego ekosystemu, niestety zapomniał o tym. Ludzie to trybiki natury, które ponad miarę się rozrosły i zakłóciły cały łańcuch systemu działającego bez zakłóceń przez tysiące lat. Ich niepohamowany apetyt na posiadanie niszczy jedyny dom jaki mają.

Autor na niewielkiej przestrzeni książki zawarł wszystko to, co najważniejsze dla tego niewątpliwie najstraszniejszego doświadczenia w powojennej historii Europy Środkowej, trzy lata po tym kiedy Polska zyskała demokratyczną twarz, kiedy "robiła" swoistą inwentaryzację w państwie po innym ustroju, tworzyła plany podnoszenia się po latach PZPR. To jedna z najciekawszych książek, które udało mi się ostatnio przeczytać. To książka, która nie da się łatwo zapomnieć.