Szukaj na tym blogu

sobota, 30 marca 2024

Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn - Sylwia Ziętek

 

Bardzo się cieszę, że jest Sylwia Ziętek, bo wydobywa na światło dzienne, wiedzę, która została skrupulatnie zasypana przez historię, ludzi, obyczaje, schematy, itd. Odgruzowuje informacje o artystkach, które były, tworzyły i przyciągały uwagę. Niektórym udało się osiągnąć sukces, nawet ten finansowy, wiele z nich było znanych w swojej epoce, innych nazwisko przetrwało po ich śmierci, a pamięć niektórych pieczołowicie dbają ich rodziny. Niektóre zostały zapomniane na lata, o niektórych się nie mówi, a niektóre triumfalnie weszły na galerie i do muzeów, budzą żywe zainteresowanie, wręcz sensację.

Sylwia Ziętek zdmuchuje kurz z życiorysów dwudziestu artystek: malarek i rzeźbiarek. To barwna galeria postaci, ich prywatnych historii, twórczości, podróży, drogi do zdobycia wiedzy, sukcesów, problemów, tragedii, ciekawości świata i poszukiwań miejsca dla samych siebie. Chłonęłam, wczytywałam się, w wiele nazwisk po raz pierwszy, na wystawach kilku byłam, ale dzięki autorce wybiorę się w miejsca, gdzie są dzieła innych, których nie widziałam.

Autorka przybliżała sylwetki artystek chronologicznie, począwszy od Anny Rajeckiej urodzonej w 1754/60 roku a skończywszy na tych, które można było jeszcze spotkać w XXI wieku.  

Tak jak wspomniałam zaczynamy podróż od Anny Rajeckiej, która tworzyła piękne barokowe portrety możnych ówczesnej epoki. Uwielbiający sztukę król Stanisław August Poniatowski, dostrzegłszy jej talent sponsorował jej naukę malarstwa w Paryżu. Tam też Anna wyszła za mąż, urodziła syna, w trakcie szalejącej rewolucji francuskiej wróciła do Polski, niestety jej obrazy zostały w pracowni, niestety do dzisiejszych czasów przetrwało niewiele, ale i te są świadectwem ogromnego talentu.

Zofia Szymanowska urodzona w 1825 roku, malarka portretów, przyrodnia siostra żony Adama Mickiewicza.

Elisabeth-Jerichau-Bauman w 1818 roku, bardzo uzdolniona malarka, matka kilkorga dzieci, zaradna żona, podróżniczka, która malowała na egzotycznych dworach.

Anna Bilińska urodzona w 1854 roku niezwykle uzdolniona i już rozpoznawana malarka portretów, autoportretów i pejzaży.

Olga Boznańska urodzona w 1865 roku, jedna z najbardziej znanych polskich malarek, głownie portrecistka .

Zofia Stryjeńska urodzona w 1891 polska malarka, graficzka, ilustratorka, scenografka, przedstawicielka art déco. Była znaną polską artystką plastyczką dwudziestolecia międzywojennego, wprowadziła do malarstwa swój własny, niepowtarzalny styl ludowy.

Mela Muter urodzona w 1876 roku, polska malarka żydowskiego pochodzenia, przedstawicielka modernizmu, zaliczana do École de Paris, członkini Société Nationale des Beaux-Arts. Twórczość Meli Muter to różnorodność ekspresji zarówno w portretach jak i w krajobrazach.

Zofia Piramowicz urodzona w 1880, roku artystka-malarka, uczestniczka życia bohemy polskiej w Paryżu. Obok malarstwa olejnego tworzyła akwarele i gwasz, tworząc niewielkie kompozycje o intensywnej palecie kolorystycznej; podejmowała temat martwych natur, najczęściej kwiatów, a także stworzyła dekoracyjny cykl pejzaży orientalnych. Wiele podróżowała.

Tamara Łempicka urodzona w 1898 roku, polska malarka epoki art déco pochodzenia żydowskiego. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych malarek na świecie, za której obrazy płaci się ogromne kwoty.

Estera Karp urodzona w 1897 roku, polska malarka pochodzenia żydowskiego, jej prace obejmują szeroką tematykę i technikę.

Katarzyna Kobro urodzona w 1898 roku, polska rzeźbiarka awangardowa pochodzenia niemiecko-rosyjskiego, żona Władysława Strzemińskiego.

Małgorzata Łada-Maciągowa urodzona w 1881 roku, malarka, witrażystka, która zapisała swoją obszerną spuściznę muzeum w Siedlcach.

Hanna Rudzka-Cybis urodzona w 1988 roku, polska malarka, jedna z reprezentantek koloryzmu, współzałożycielka Komitetu Paryskiego. Pierwsza kobieta na stanowisku profesorskim na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Żona malarza Jana Cybisa.

Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska urodzona w 1895 roku, „Mewa” – polska malarka, przedstawicielka międzywojennej i powojennej awangardy.

Alina Szapocznikow urodzona w 1926 roku, jedna z najważniejszych powojennych polskich artystek i najoryginalniejszych rzeźbiarek XX wieku.

Erna Rosenstein urodzona w 1913, polska malarka surrealistyczna i poetka żydowskiego pochodzenia.

Maria Papa Rostkowska urodzona w 1923, polska rzeźbiarka i malarka, tworzyła m.in. w marmurze.

Magdalena Abakanowicz-Kosmowska urodzona w 1930, polska rzeźbiarka, twórczyni tkaniny artystycznej, profesor sztuk pięknych.

Maria Anto urodzona w 1936 w Warszawie, była jedną z najbardziej oryginalnych artystek zajmujących się malarstwem figuratywnym, matka i żona.

Maria Pinińska-Bereś urodzona w 1931 roku, polska rzeźbiarka i performerka, autorka instalacji i environment, związana ze środowiskiem artystycznym Krakowa, gdzie żyła i tworzyła. Żona rzeźbiarza Jerzego Beresia, matka malarki Bettiny Bereś.

Takie różne, takie ciekawe, takie uzdolnione. Polecam opowieści o tych barwnych motylach.

Pójdę sama - Chisako Wakatake

 

"Jak się nad tym teraz zastanowić, młodość to synonim ignorancji. Żeby się czegokolwiek nauczyć, trzeba najpierw doświadczyć. Czy w takim razie starość jest synonimem doświadczenia? Synonimem wiedzy?" (str. 30)

Ta skromna, niepozorna książka dla mnie miała spory ładunek emocjonalny. To opowieść o życiu i doświadczaniu różnych jego momentów, przeżyć i wydarzeń. Narastające wspomnienia, które towarzyszą bohaterce i gromadzą się w różnych zakamarkach pamięci. To rozważania nad tym co było i nad tym co dzieje się aktualnie. To pogodzenie z samotnością, bycie ze sobą, odkrywanie siebie. "Nawet nie taka zła ta starość, skoro pozwala zaakceptować dzikie i wściekłe takim, jakie jest - pomyślała Pani Momoko, maszerując. Miło tak spotykać swoje różne ja w drodze do męża na cmentarz." (str. 95)

W książce podążamy za rozważaniami bohaterki o jej doświadczeniach z dzieciństwa i ich wpływie na jej dorosłe losy. O wyborach życiowych i zawodowych, o jej związku, w którym była wiele lat, dzieciach, które próbowała wychowywać łagodniej niż sama była wychowywana. O tym jak sobie jej syn i córka poradzili w swoim życiu. "Czas był bezlitosny. Pani Momoko przywykła do własnej starości. Ale nie chciała jej widzieć u swojej córki. Tylgo nie u niej, chociaż córgę proszę oszczędzić - chciała błagać kogoś, coś,..." (str.36)

Teraz kiedy została sama, bo dzieci poszły swoimi ścieżkami, a mąż zmarł ma czas dla siebie, tylko dla siebie, może oglądać siebie godzinami, rozmawiać ze sobą, po prostu być ze sobą. W przeszłości musiała sprostać tak wielu oczekiwaniom, że nie miała dla siebie czasu. Teraz, kiedy się zestarzała znalazła czas tylko i wyłącznie dla siebie, nie chce się nim dzielić, nie chce do swojego świata nikogo dopuścić, nikt nie jest jej już potrzebny. Własna samotność, na jej zasadach jest najważniejsza. "Jo zobie jezdem paniom i władczyniom." (str. 103) Chciała robić tylko to co jej odpowiadało, bez słuchania innych, wypełniania cudzych norm, wpisywania się w sztywne schematy. Przez cały okres małżeństwa była zapatrzona w męża, wszystko robiła dla niego, był najważniejszy, nie dzieci, nie ona, ale on. Zaprzedała samą siebie, teraz jest już tylko dla siebie.

Autorka poprzez swoją bohaterkę prowadzi czytelnika w podróż jego życia, pozwala zastanawiać się nad własnymi przeżyciami, doświadczeniami, wspomnieniami. Prowadzi po meandrach duszy, pozwala na zadumę, daje czas dla siebie. Momoko mimo starości, braku sił, wystarczającej werwy, chce jeszcze doświadczać dopóki ma czas, chce płynąć tym strumieniem życia, i za to ją polubiłam. Polecam.

piątek, 22 marca 2024

Przeprowadzę cię na drugi brzeg - Justyna Dąbrowska

 

"Już mówiłam wcześniej, traumy nie da się wymazać. Niemówienie nie oznacza, że to zniknie, raczej wróci przy okazji jakiejś słabości." (str. 201)

To jest książka dla każdego i każdej, bo opowiada o najintymniejszym momencie życia człowieka, czyli kiedy przychodzi na ten świat i oczywiście kobiecie, która go na ten świat przeprowadza. Najczęściej wyczekiwany, wymarzony moment w naszej rzeczywistości szpitalnej może okazać się koszmarem, który odwróci oczy od radości narodzin, stłamsi szczęście z wyczekiwanego potomka. Pani Justyna Dąbrowska nie odkryła jakiejś nowości, ale zebrała te zdarzenia, doświadczenia i historie i unaoczniła, dodatkowo opowiedziała o tym w mediach. Pokazał, że ten koszmarek cały czas ma się dobrze.

To w mojej opinii bardzo ważna książka, bo pokazuje jak człowiek, człowiekowi, kobieta, kobiecie w najtrudniejszym momencie życie nie chce pomóc, wesprzeć, okazać odrobiny szacunku, życzliwości i otuchy. Autorka porusza w pierwszej części te problemy, które były i moimi doświadczeniami; skazanie na samotność, atak, brak szacunku w chwili najważniejszej w życiu kobiety, albo pary oczekującej dziecka. Pokazuje sytuacje, które potem zostają na lata, albo nawet do końca życia. 

Zagłębiając się w opowieści kobiet byłam poruszona, bo były to też moje wspomnienia. Dźwięczało cały czas pytanie, dlaczego sobie to robimy, my kobiety? W książce parę razy padło, że to hierarchiczność, potrzeba władzy są temu winne, a ja myślę, że to wrodzony i kulturowy brak szacunku i empatii do drugiego człowieka. "Trzeba mieć poczucie wpływu, przekonanie, że coś możemy. A nasze szpitale to jest emanacja relacji folwarcznych. To się na szczęście zmienia. Ale za wolno." (str. 205) Potrzeba górowania nad kimś, nie ważne w jakiej sytuacji, aby zwiększać poczucie ważności i wartości, szkoda, że nie zostaje po tym niesmak, poczucie pustki a nawet wstyd. Chociaż nie wiem? Bardzo to przykre i smutne, ale też straszne, że to się nie za bardzo zmienia, było dwadzieścia lat temu, dziesięć i to samo słyszę, że dwa lata temu jest tak samo. Książka pokazuje zależność jednostki od wszechmocnej władzy kilku osób z instytucji. "Katarzyna ujmuje sedno tego zjawiska, gdy mówi: "Gdy jest się w sytuacji takiej zależności jak w porodzie, to łatwo kupić od przedstawicielki instytucji opowieść: "tak musi być", "co ja tam wiem". Wtedy rzeczywiście nic się nie wie na pewno, właśnie dlatego, że się jest tak bardzo zależną od innych." (str. 152) Poczucie upokorzenia, niepewności i zależności jest okropne w sytuacji okołoporodowej i to, że znikąd pomocy.

Autorka pokazała też, co istotne i ważne, inne systemy, w innych europejskich krajach, w których też pracują polskie położne, dla których podejście do rodzącej jak do partnerki jednego wydarzenia lub wspólnego przedsięwzięcia jest daleko różne niż w polskich szpitalach. To się czyta jak bajkę, jak wymarzoną sytuację. Można tylko mieć nadzieję, że tak będzie i u nas, kiedyś, gdzieś...

Dla mnie bardzo ważna książka i polecam każdemu. To się dzieje tu i teraz, na naszych oczach, w naszej mocy.

sobota, 16 marca 2024

Nasi przyjaciele na wsi - Gary Shteyngart

 

Zaczęła się wciągająco i dobrnęłam do końca wciąż mając nadzieję na coś! Właśnie na coś, co pozwoli mi pojąć po co aż tyle ktoś napisał o czymś co mogło zmieścić się w opowiadaniu? Przeczytałam, ale nie jest to książka, która zostanie ze mną na dłużej, zabrakło w niej jakiejś głębszej refleksji. Jak dla mnie za dużo w niej dłużyzn, niezrozumiałych wątków, niewiele wnoszących zdarzeń. Miałam wrażenie, że oglądam banalny film, podobny do kilku innych, które już ktoś wymyślił i opisał, ale w o wiele ciekawszy sposób i przede wszystkim oryginalny. Upstrzona, przegadana, nafaszerowana seksem i na siłę upchanymi nawiązaniami do czegoś lub do kogoś. Zabarwiona kompleksami imigrantów, którzy choć dorobili się pewnego poziomu życia, sławy, ciągle nie czują się rodowitymi amerykanami, ciągle czują braki mentalne, wracają do swoich przeżyć z przeszłości. Chociaż mogliby cieszyć się tym co mają, wracają do jakiś "upokorzeń", mniej lub bardziej skrywanych słabości do "bajki o amerykańskim sukcesie", który według nich nie spełnił się. Ciągle czegoś oczekują, na coś tęsknie spoglądają, czegoś pożądając jako wciąż niedopełnieni i nienasyceni.

Grupa kilku osób w obliczu pandemii Covid-19 zaszywa się na wsi u właściciela małej osady domków. Właścicielem domków jest autor scenariuszy i książek, a podejmuje ich w imię dawnych lub obecnych powiązań emocjonalnych. Wśród bohaterów mamy osoby pochodzenia hinduskiego, koreańskiego i chińskiego, zaś gospodarze są rosyjsko-żydowskiego. Ludzie zapatrzeni w siebie, skupieni na swoich sukcesach lub w ciągłej pogoni za nimi. Poszukujący sławy, uznania, i ciągłego potwierdzenia swojej sławy. W głębi zaś samotni, bez trwalszych powiązań i związków emocjonalnych. Przywiązani do swoich agentów w strachu, że przestaną dzwonić. Zamykają się w tej oazie spokoju z dobrym jedzeniem, swobodnym życiem w sielskim krajobrazie, odcięci od świata, którym wstrząsają problemy pandemii. Nie docierają do nich wiadomości, bo brakuje zasięgu, żyją jak "u Pana Boga za piecem", nie pomni na kryzysy, kłopoty, strach przed tym co będzie, zażywają przyjemności w każdej możliwej postaci. Słuchają muzyki, snują opowieści, uprawiają seks, wspominają, rozważają. Nie interesuje ich to co obok, bo mają wszystko czego potrzebują, niektórzy są nawet szczęśliwsi niż byli dotąd. Itd...

Książka reklamowana jako opis wydarzeń powiązanych z niedawną pandemią, ale dla mnie tam o niej było najmniej. Niemniej mimo, że ogólnie nie wiele wniosła w moje czytelnicze życie do dyskusji w klubie okazała się doskonała, może właśnie dlatego, że dała się krytykować?!

środa, 13 marca 2024

Irlandia wstaje z kolan - Marta Abramowicz

 

Czytam książki Marty Abramowicz, słucham z nią wywiady, zatem cierpliwie czekałam na swoją kolejkę w bibliotece na tą książkę "Irlandia wstaje z kolan". I było warto, bo to książka petarda, potrzebna, aby unaocznić, otrzeźwić, zwrócić szczególną uwagę. To książka, która powstała z frustracji, niezgody, buntu i poczucia głębokiej niesprawiedliwości w związku z krzywdami jakie dotykały zwykłych ludzi, a powodowane były przez tych wyniesionych do "posługi Bogu", powołanych do" prowadzenia lud do światłości".

Marta Abramowicz pisząc o Irlandii, która uzyskała niepodległość w 1922, chciała pokazać co się z nią stało pod władzą i totalną zależnością od kościoła katolickiego, aby przestrzec przed błędami, społeczeństwa, władzy i samego kościoła. To książka, która na kanwie historii o uzyskaniu absolutnej władzy nad mieszkańcami kraju pokazuje jak ta władza psuje i czuje się bezkarna, jak dopuszcza się zła i nie ponosi konsekwencji, jak się rozzuchwala i idzie po więcej: władzy, pieniędzy, bezkarności, niszczenia życia innym. To swoiste krok po kroku do całkowitego poddania się władzy poprzez proces wychodzenia spod jej buta, aż po okres buntu i odwrócenia większości.

"Kościół wmówił nam, że bez niego nie ma religii. Jeśli z niego odchodzisz, to albo na stronę protestantów, i wtedy zdradzasz swój naród, albo na stronę ateistów, i wtedy tracisz duchowość. (..) religia nie musi być patriarchalna, oparta na nadnaturalnych siłach, na dążeniu do zbawienia". (str. 333)

Autorka opisała jaki zakres władzy nad ludźmi został oddany w ręce kościoła katolickiego w Irlandii, jak zostało to usankcjonowane w prawie i jak to realnie przenosiło się na codzienność wiernych i oddanych/poddanych. Kościół wnikał w każdą sferę człowieka, tkanki społecznej i struktur państwa. Władza kościoła została wpisana do konstytucji, jej prerogatywy dotyczyły wszystkich najważniejszych obszarów dla człowieka: prywatności, zdrowia, edukacji, pożycia małżeńskiego, swobód obywatelskich, niezależności, intymności, wychowywania dzieci. WSZYSTKIEGO! Jednostka nie istniała bez kościoła i jego wytycznych w każdym aspekcie jej życia. Niesubordynowani, niechciani, niewpisani w schemat byli wyrzucani na margines, spychani poza nawias, zamykani w specjalnych placówkach. Każdy miał się dopasować do jedynej słusznej linii zachowań i wzorców, jeśli nie, był srogo karany. Kościół dyktował poddanym wszystko, jak mają łączyć się w pary, jak i po co współżyć, jak wychowywać dzieci, jak je edukować, co wolno, a czego nie w życiu codziennym, kto może dostać się do lekarza, kto co i jak robić, itd. itd... To kościół dyktował, a społeczeństwo się poddawało temu dyktatowi, co robić z nieślubnymi dziećmi, z kobietami, które te dzieci urodziły (nie ważne w jakich okolicznościach zostały poczęte). Stworzono dla takich wyrzutków specjalne miejsca, domy dla matek i dzieci, domy dziecka, instytucje adopcyjne, szkoły przemysłowe, pralnie magdalenek, ośrodki poprawcze, których zadaniem było zajęcie się tymi upadłymi jednostkami społecznymi. Te instytucja, jak się po latach okazało, były miejscami szczególnej podłości, znęcania się, wykorzystywania w szerokim zakresie, upokarzania, bicia i robienia tego bezkarnie.

W Irlandii obowiązkowe były oddanie się naukom kościoła, kontroli i władzy księży, zakazane: antykoncepcja, aborcja, rozwód, zachowania homoseksualne, niechciane: nieślubne ciąże i z nich dzieci, zachowania wyzwolone i wywrotowe względem nauki hierarchów. Nie było edukacji seksualnej, samo słowo seks było słowem niewypowiadanym, księża domagali się okiełznania ciała, m.in. postem, pokutą, rózgą. Zabronione były tańce, zabawy, śpiewy poza kościołem. Najbardziej w te zakazy i narzucane konieczności uwikłano kobiety. Kościół założył im uzdę, bo "niczym potulne klacze mają chodzić w kieracie, aż padną. Mężczyznom też usiłowano założyć uzdę, ale ogier to co innego, nie da się przecież powstrzymać jego narowistej natury. - Zmuszanie kobiet do rozmnażania się, najpierw poprzez odmawianie im antykoncepcji, a potem przez zakaz aborcji, to najbardziej podstawowa kontrola, jaką można sobie wyobrazić". (str. 283)

Kiedy wreszcie zaczęły pojawiać się pierwsze pęknięcia na tej teflonowej powłoce kościoła, kiedy zaczęły wychodzić wszelkie niegodziwości, podłości, przestępstwa, okrutności, zaczęły się otwierać oczy, budził się bunt, z którego powstała Irlandia z nowym podejściem do niezależności instytucji państwa od kościoła, rozdziału wymiaru fizycznego człowieka od duchowego, podstawowych praw człowieka, równości wobec prawa. Nastał czas rozliczeń instytucji, ludzi i społeczeństwa. Państwo przyjęło równościowy, świecki charakter, przestępcy kościelni trafili przed sądy państwowe. Aborcja stała się częścią opieki społecznej, a nie dyskursem o dobru i złu. Niestety wyrządzonego zła nikt nie cofnie, traum nikt nie ukoi, podłości i upokorzeń nie naprawi.

Każda władza psuje, a władza absolutna psuje absolutnie w każdym aspekcie, w którym się tylko da. Dlatego tak ważne jest nie poddawanie się władzy, przyglądanie się jej uważnie, krytykowanie, zaprzeczanie, wytykanie błędów, podważanie autorytarnych osądów, aby nie postawiła się na piedestał, aby nie stała się wywyższona ponad wszystkimi, bezkarna, krnąbrna i bezlitosna. Aby nie pogardzała innymi, zaś sobie zezwalał na wszystko. Nic nie jest nam dane raz na zawsze, dlatego trzeba być czujnym obserwatorem i reagować, bo zło karmi się milczeniem, a demokracja upada w ciszy.

Co radzą Ci, którzy wygrali z totalną władzą kościoła w Irlandii? "Co zrobić, aby ludzie nie ugrzęźli w kłótniach, co, mam wrażenie jest polską domeną. Recepta Alvy wygląda tak: skupić się na celu, ustalić zasady, a potem ich przestrzegać. Koncentracja i determinacja. Proste, jasne i uczciwe komunikowanie się z ludźmi - wtedy pójdą za tobą." (str. 306)