Szukaj na tym blogu

niedziela, 31 marca 2019

Wombat Wiktor - Natalie Jane Parker


Książka wydała nam się ciekawa przynajmniej z trzech powodów.
1) Autorka odkrywa przed małymi czytelnikami zwierzęta Australii, mało znane, ale za to nietuzinkowo wyglądające.
2) Opowiada ciekawą historię pobudzając przy tym kreatywność i chęć wyruszenia w świat.
3) Odkrywa tajemnicze i różnorodne obszary Ziemi.
Poza tym pokazuje, że nawet w deszczowy dzień można znaleźć zajęcie i to na długi czas. Można odkryć zaskakujące rzeczy i dzięki nim pofolgować marzeniom, fantazji i wyobraźni. Najważniejsze to poszukiwać, chcieć coś zrobić i nie mówić: "Mamo/tato nudzę się!

sobota, 30 marca 2019

Psikus - Domenico Starnone


Psikus to między innymi żart, figiel zrobiony komuś dla zabawy, niewinny dowcip, dzieło urwisa albo sztuczka.

W przypadku tej książki tytułowy "Psikus" ma głębsze znaczenie, bo choć dotyka zewnętrznie to dociera też do wewnątrz i otwiera czeluść rozważań. Żart poruszony przez Domenico Starnone jest raczej dziełem urwisa, bo boli, porusza i doskwiera. Ten "Psikus" otwiera bramy poprzednich i przyszłych wymiarów, daje emocjom pole do popisów. Przyczynia się do rachunku zdarzeń tych z dawnych lat, rozważań nad teraźniejszością i przyszłością.

Bohater to siedemdziesięciopięcioletni Daniele Mallarico, niegdyś sławny ilustrator. Uwielbiający i oddany swojej pracy, mający przekonanie, że jest wyjątkowym artystą w swoim obszarze. Poznajemy także jego córkę Betty, zięcia Severina i wnuka Mario. Akcja dzieje się w ciągu 4 dni, choć na końcu książki jest pamiętnik głównego bohatera poprzedzający wydarzenia i dający światło na wydarzenia podczas wizyty. Narratorem jest Daniele. Zaczyna od tego, że jest po pobycie w szpitalu, gdzie leczono go pod kątem hematologicznym; ma pilne zlecenie od wydawcy a na dodatek córka poprosiła go o opiekę nad wnukiem. Nie ma siły, nie ma chęci, przeraża go podróż z Mediolanu do Neapolu, itd. Niemniej przyjeżdża pomóc. Na miejscu (w domu swojego dzieciństwa) zastaje nie najlepszą atmosferę. Daje się wyczuć kryzys małżeństwa jego córki. Zaskakuje go także zachowanie wnuka, czteroletniego, ale zachowującego się nad wyraz dorośle i "prze-mądrze". Zaopatrzony we wielorakie instrukcje od córki zostaje sam z dzieckiem. Nie jest gotowy i nie wie co go czeka...

Kiedy czytałam kolejne strony narastała we mnie złość na postaci, zachowujące się chaotycznie, zarozumiale, zbyt infantylnie czy zbyt dorośle, nieodpowiedzialnie albo nader. Dziecko w tym domu poddane było ciągłej huśtawce rodzicielskich nastrojów: ograniczane, zachwalane ponad miarę, strofowane, wynoszone na piedestał, "zamykane" w jego świecie, hołubione i tak w kółko. Wyrósł z niego samotny perfekcjonista, dający sobie radę z obowiązkami przypisanymi dorosłym, mający ogromną wiedzę, a z drugiej strony zabiegający nieustannie o uwagę rodziców, dopraszający się swoim zachowaniem pochwał, dowartościowywania, bycia zauważonym.
Rodzice to matematycy, rywalizujący ze sobą, zazdrośni, zabiegani, nie mający czasu dla dziecka.
Dziadek zapracowany, samotny, żyjący w swoim świecie, nie potrzebujący kontaktów z rodziną, oczekujący na dostrzeżenie przez innych. Zwracał się do wnuka w trzeciej osobie, typu "dziadek nie chce"...
Ogólnie ujmując tą rodzinkę to egoiści, potrzebujący chwalenia, doceniania, zauważania i ciągłej uwagi. Żyjący w komunikacyjnym chaosie, kłótniach, wydawanych poleceniach, musztrach, instrukcjach, zakazach i nakazach. Zakleszczeni w swoich światach, nie mający czasu dla dziecka. (75 str)
Byłam negatywnie poruszona tą mieszanką charakterów.

Autor pokazuje jednak drugie dno tych wydarzeń, ukazuje rozterki życiowe głównego bohatera, które zdejmują z niego skorupę, pancerz przybrany na potrzeby "sławy". Bohater rozumie już, że sława jest  tylko chwilowa, nie liczy się to co się robi w ogóle, ale tylko to co jest robione w danym momencie. Trwanie w przekonaniu o swojej niezniszczalności opadło odsłaniając nasilającą się pustkę. Prestiż, który był jego udziałem przestał być zauważany przez nowych, wpływowych i agresywnie działających młodych twórców. (str 83) Traci zlecenia, wydawcy rzadziej się odzywają, poczta nie nadchodzi... Bohater prowadzi rozważania o domniemanym własnym geniuszu, popadając w stany zwątpienia. Uświadamia sobie, że dopada go starość i wszystko to co ona niesie: osłabienie wyobraźni, drętwotę palców, zmęczenie. Już wie, że zaczął się czas odchodzenia, że to co kiedyś przychodziło tak lekko teraz zaczyna ciążyć. Wiara we własne możliwości, talent odchodzą do lamusa. Wspomnienia o swojej wartości, wielkości nabierają mglistych kształtów, tym bardziej, że teraz jest coraz więcej tych wielkich i ważnych a jego wielkość zaciera się. Chociaż może jednak gdzieś zostanie przekazana; Mario jest zdolny, przekonany o swoich wielkich możliwościach, nieokiełznany, dopingowany w tym obszarze przez rodziców. Gotowa materia do wydania obfitych plonów i pozyskania laurów i sławy.
A psikus, odarł dojrzałego człowieka z "...glorii wynikającej z odległych pochwał nauczycieli, ... Prawda, (...), wreszcie wydała się bezsprzeczna. Moje ciało zawsze było puste, od czasów dorastania, od dzieciństwa, od urodzenia. Byłem zaślepiony we własnej ocenie, przez swój upór stałem się kimś, kim nie powinienem był się stać." (str 192)
Ta książka jest przykładem aby przyglądać i słuchać z uwagą, mieć cierpliwość i otwartość.

sobota, 23 marca 2019

Mięsoholicy. 2,5 miliona lat mięsożerczej obsesji człowieka - Marta Zaraska


Zacznę od pytania - Dlaczego człowiek ma potrzebę zjadania białka zwierzęcego - czy to konieczność, atawizm, czy uwarunkowanie kulturowe? Autorka pokusiła się na znalezienie odpowiedzi na powyższe pytanie, min. dlatego, że możemy.

Jej książka jest ciekawa, kompetentna i rzetelna, napisana językiem  zrozumiałym dla każdego - mięsożernego i wegetarianina. Interesuje ją dlaczego pomimo nie przystosowania budowy np.szczęki i zębów ludzie z uporem maniaka zajadali się padliną? Analizuje potrzebę / zwyczaj zjadania mięsa od czasów prehistorycznych. Chronologicznie, wieloaspektowo, bez populizmu, nie nachalnie, na chłodno pokazuje narodziny uwielbienia mięsa, poszerzanie jego udziału w diecie, zmiany w jego pozyskiwaniu, skutki zjadania nadmiernej ilości i jakości obecnie.
"Uzależniliśmy się od mięsa z powodu zmiany klimatu i dlatego, że nasza codzienna strawa stała się trudniejsza do zdobycia." (str 43)

Pokazuje alternatywy, zagląda za kotary laboratoriów opracowujących nowoczesne formy białka na bazie roślin. Pisze o postrzeganiu przydatności mięsa w zależności od krajów, jego kulturowego przyzwolenia do spożywania innego rodzaju mięsa, różnych "tabu" czy przekonaniach w tym obszarze.
Autorka pokazuje, jak można wmówić, zmienić, odpowiednio pokazać, przekonać, wyeksponować stosunek do mięsa, czy jego odmian. Przypomina, że w wielu krajach prowadzone były specjalne działania propagandowe celem skierowania uwagi obywateli na "właściwe" w danym kraju gatunki zwierząt możliwe do spożywania czy wręcz zakazywane z rożnych powodów. Ta oczywista manipulacja działa do dzisiaj, bo np. w Korei Południowej podstawowym mięsem jest psina, o której w Polsce nawet się nie myśli w ten sposób. Autorka pokazała mechanizm "zmiany" upodobań mięsnych w krajach, w zależności od możliwości hodowlanych, dbałości o środowisko czy ekonomii.

Wskazuje na niekorzystne skutki galopującego spożycia mięsa przez nacje do tej pory będące wegetarianami lub jedzące niewielkie ilości czy inny gatunek np. Azjaci, Afrykańczycy.

Marta Zaraska omawia pięć wzorców "zmiany nawyków żywieniowych": 1. zdobywanie pożywienia, 2. głód (wraz z nastaniem rolnictwa), 3. zmniejszanie się głodu - wraz z rozwojem rolnictwa, 4. uprzemysłowienie - choroby degeneracyjne (obecnie mieszkańcy Zachodu), 5. zmiana zachowań i powrót do fazy 1. więcej warzyw, owoców i ziaren." ( str 244)

Podsumowując, okazuje się, że jedzenie mięsa to symbol, panowania człowieka nad światem, wyróżniania się w nim. Zaś w czasach obecnych to interesy i realia ekonomiczne.
Pytanie "Czy wraz z szybko następującymi negatywnymi zmianami klimatycznymi na naszej planecie zmienią się również  tabu?" (str 241) Czy ludzie zastąpią mięso zwierzęce innym białkiem? Wobec kurczącego się świata dla ludzi może warto narazić się decyzją i zlikwidować sztucznie napędzane hodowle zwierząt, które tą ziemię nam zabierają. Te obozy piekła dla zwierząt tworzone tylko po to aby mięso było tanie i ogólnie dostępne szkodzą wszystkim, zabierają tlen i wodę, zanieczyszczają środowisko. Czy warto to kontynuować w obliczu zagrożenia?
Mięsożerstwo uprawiane przez wieki pomogło osiągnąć pożądany efekt. Obecnie nasz mózg osiągnął rozmiar na tyle duży abyśmy mogli nazywać się ludźmi, więc skoro już nimi jesteśmy zachowujmy się roztropnie i racjonalnie, przestańmy nadużywać mięsa, bo możemy i powinniśmy. Zacznijmy współpracować z Ziemią i ze sobą aby zachować ją i nas. Polecam


piątek, 22 marca 2019

Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia - Marta Sztokfisz


„Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa”.

I oto kolejna cudna książka, którą dane mi było przeczytać. Jakieś szczątkowe informacje o "Pani od obiadów" dotarły do mnie kilka lat temu, zaś ta książka ukazała mi ją w pełnej krasie. Nie chciałam się od niej oderwać. Lekko a jednocześnie bardzo interesująco napisana, zawierająca mnóstwo przepisów i faktów z życia tej najznamienitszej kucharki Królestwa Polskiego. Oprócz wieści o bohaterce zawarte są opisy XIX-wiecznej Warszawy, jej wyglądu, obyczajów weń panujących, ludzi i ich spraw. Autorka starała się uchwycić atmosferę tamtego czasu i ważnych zdarzeń. Umieściła istotne cytaty z oficjalnych dokumentów zapisane ówczesnym polskim, co stanowi nie lada atrakcję. Cudowne zdjęcia przenoszące do lat w których przyszło żyć bohaterce. Autorka zrobiła co mogła, zebrała ile mogła i przywołała dla czytelników autorkę "365 obiadów za 5 zł", jak żywą. Narrację prowadziła trzecioosobową w czasie teraźniejszym, co przybliżało mnie jeszcze bardziej do bohaterki.

"Śmiech jest dla niej jak tlen" (str 99)
Lucyna Ćwierczakiewiczowa, to niebywała kobieta, prekursorka, wyznaczająca nowe ścieżki w wielu dziedzinach życia, ale przede wszystkim w kuchni. Stworzyła wyjątkową książkę kucharską, rozchodzącą się w oka mgnieniu z każdym wydaniem. Ale to nie jedyne, tych pól na których działała bohaterka książki było mnóstwo, w Warszawie udzielała się na wielu obszarach, mogła być wszędzie. To kobieta wulkan energii, kreatywności, siły, zapobiegliwości, ciągle w ruchu, przy pracy, tworzeniu czegoś nowego, nakręcająca się wciąż od nowa. Jedna idea powodowała nową i kolejną, była jak "bańka-wstańka", niezmordowana, chętna do pracy, pomocy i bycia w ruchu. Powtarzała "- Ziemia się kręci, to i ja muszę." (str 368) - i do końca działała według tej reguły.
Mawiała o sobie "- Chce mi się chcieć". (str 367) Perfekcjonistka, doskonaląca się, poszerzająca wiedzę i umiejętności, zdobywczyni wiadomości, świetny obserwator z intuicją. "Wymagając wiele od siebie, wymaga też wiele od innych." co nie zawsze było dobrze postrzegane, ale ona nie zważała na to. Miała wiarę w to co robi, a owa pozwalała jej góry przenosić. Praktyczna ucząca praktyczności, bazująca na swoich doświadczeniach. Zanim doradziła sama sprawdziła, nigdy nie była gołosłowna, bo wszystko miało być realne, np. nawoływała "Trzeba umieć żyć bez dziur w rodzinnym budżecie..." (str 152) i sama tak czyniła. To kobieta, którą swoją ciężką pracą osiągnęła sukces finansowy i marketingowy, stała się znana, ludzie ją czytali i robili według jej porad: posiłki, stroje, dekoracje mieszkań. Recenzowała też świat kultury: sztuki, koncerty, spotkania towarzyskie, ważne wydarzenia. Opisywała nowinki techniczne, dawała przepisy gospodarskie, wskazówki finansowe dla domu, porady gdzie i co warto kupić. Założyła i prowadziła własne czasopismo "Kalendarz. Kolęda dla gospodyń". Głośna, wyrazista, nie dająca o sobie zapomnieć, wzbudzająca różne emocje. Eliza Orzeszkowa pisała o niej, że to " 'Herod baba'. Oj herod to jakich mało. Ruchliwa, krzykliwa, nieustraszona, gotowa zawsze do celów swych ludzi za gardło brać albo im oczy wydrapać (...) Z drugiej strony jest to kobieta dobrego serca... Wszelkie kwesty, składki etc. są dla niej czem woda dla ryby." (str 209) Wywołująca kontrowersje, np. apelując do ludzi, aby zamiast kupować kwiaty na pogrzeb dali pieniądze biednym. Pomaga jak tylko może, sama nie szczędząc wysiłku i pieniędzy.

Lucyna Ćwierczakiewiczowa to orędowniczka dbania o higienę osobistą i domu, radzi nieustająco aby jeśli tylko mogą mieszkańcy myli się, sprzątali swoje mieszkania, prali swoje ubrania, dbali o higienę posiłków. Nawoływała do ruchu, pożywnego jedzenia, nietłustego, obfitującego w ryby, warzywa i owoce, tylko świeże. "Choroba, o czym każdy wiedzieć i dobrze pamiętać powinien, nie jest ani przypadkiem, ani zrządzeniem losu, tylko następstwem działania szkodliwych zdrowiu warunków, człowiek chorować nie powinien jakkolwiek umierać musi, i nie chorowałby wcale, a przynajmniej bardzo rzadko gdyby umiał żyć, tj. unikał szkodliwości, które nań sprowadzają chorobę" (str 271) - wyjaśnia lekarz, zaproszony przez panią Lucynę do współpracy. Cudowne, gdyby tylko ludzie chcieli o tym wiedzieć i pamiętać. Ćwierczakiewiczowa gromiła za palenie papierosów i nadużywanie alkoholu. Nawoływała "Trzeba uczyć dzieci myć zęby, wbić im ten nawyk do głowy i samemu też to robić, bo chore zęby są wrogiem zdrowia." (tamże) Jakież to aktualne!

To w ogóle kobieta na nasze czasy głosząca bo głosząca idee "zero waste" i nawołująca do dzielenia się z innymi nie tylko tym co zbywa. Często przewodniczy różnym kwestom, zbiórkom, itp. "Wyczulona na potrzeby warszawskiej biedoty, zbiera dla niej pieniądze." (str 195) Współorganizuje rozdawnictwo odzieży, nawet tej najgorszej, bo ludzie są naprawdę biedni i nie mają czasem czym się odziać. Nie może patrzeć na arogancję i "serca z lodu". Nie zważała na innych dla idei nie dbała o swoją reputację - "Gdybyśmy czyniąc dobrze, chcieli liczyć na wdzięczność nie zrobilibyśmy nic dobrego". (str 349)
Bohaterka książki głosi dobitnie potrzebę większej równości dla kobiet, apeluje o pozwalanie dziewczynkom uczęszczać do szkół. Zabiega o ich "prawa", namawia je na zdobywanie edukacji, wytwarzanie rękodzieła i sprzedawanie, co pozwoli im na odrobinę samodzielności. Radzi kobietom odejść od nakazywanego wzorca cierpiętniczego, a hołdować wzorcowi "mądrej pani domu". (str 106) Przekazuje idee wszczepione jej przez matkę: "samodzielność, przedsiębiorczość, mądrość." (str 189) Świeci przykładem jak ciężką pracą można dokonać wielu rzeczy. Niestety choć wszyscy korzystają z jej porad, dobroci, datków, opieki często nie doceniają, zdradzają, obmawiają. "Buduj swoją przyszłość, kobieto, inwestuj w siebie - nawołuje prekursorka nowoczesności i krok po kroku uczy, jak tanim kosztem założyć własny biznes." (str 253) Czyż to nie był pierwowzór dla mikroprzedsiębiorstw kobiecy w całym biednym świecie współcześnie? Ćwierczakiewiczowa miała swoją mini szkołę, w której praktycznie uczyła przydatnych rzeczy. Pomagała rozwijać talenty, motywowała do nauki. Upominała się o szacunek i uczciwość względem kobiet.

"Pani od obiadów" to estetka, która doradza czytelniczkom jak dbać o właściwa atmosferę domu. Jak dbać o gości i służbę. Uczy właściwego dekorowania przestrzeni domowej i poszczególnych jej miejsc. Pomaga dekorować stół w zależności od okazji. Pomaga wybierać meble, dywany, zasłony, wszystko co niezbędne w otoczeniu domowych. W poradach bierze pod uwagę polskich wytwórców. Zawsze o nich pamięta i kiedy tylko może apeluje i namawia aby w imię solidarności wspierać wszystko co krajowe, dywany, tkaniny, meble, masło, alkohol, etc.

Ale odwołując się do jej największego sukcesu, czyli książki kucharskie. Zważywszy na jej niezwykłe talenty kulinarne wpływowi znajomi radzą jej przekazywać i dzielić się swoją wiedzą z innymi paniami. "Masz pełne prawo uważać się za artystkę, której sceną jest kuchnia". (str 116)
I kiedy bierze się do dzieła udaje się w stu procentach. Jej najsłynniejsza książka "365 obiadów po 5 zł." robi furorę o czym świadczą kolejne wydania przez kilkadziesiąt lat. Jedzenie jest pożądane przez wszystkich i biednych i bogatych a pani Lucyna wie o tym i buduje na nim swoją pozycję zawodową. Jej przepisy są łatwe, doskonałe w smaku i różnorodne, każdy znajdzie coś dla siebie. Co ciekawe dostosowane do pór roku, sezonów, uwzględniające święta i okresy postu. Jej książki zostały wznowione po 1990 roku nadal wzbudzając zainteresowanie są bazą dla dzisiejszych twórców kulinarnych.


Głosiła, że: "- Nie ma smutnych czasów, są tylko smutni ludzie." (str 282)
To cudowna żona dla kochającego męża, ciepła opiekunka matki i czuła przybrana matka i babcia. Kochająca i kochana, szczęśliwa, uśmiechnięta, pełna pogody ducha. To kobieta dbająca o słabszych od siebie, patriotka, serdeczna przyjaciółka i wsparcie. To też kobieta szczera, prostolinijna, wprost  mówiąca co myśli w danej sprawie, przekonana o swojej słuszności, niepokorna, ale nie zadufana, bez krzty egoizmu. To kobieta, która umie chwalić siebie i innych, nie toleruje marnotrawstwa i pijaństwa. Rzetelna, szczera, wiarygodna, ale nie owijająca w bawełnę co przyprawiało jej wrogów.

Podsumowując chciałoby mi się powiedzieć, że Ćwierczakiewiczowa wymyśliła w XIX wieku wszystko co dzisiaj jest na fali, dzisiaj kiedy zaczęliśmy głosić nieśmiało zasypanie naszej planety plastikiem, zaśmiecenie żołądków niezdrowym jedzeniem, nadmierne stosowanie używek, niezdrowy egoizm. Niezłomna do końca swoich dni, nie zwalniała się z obowiązku pracy zwłaszcza wobec słabszych. Otaczała się mądrymi ludźmi, słuchała ich i dystrybuowała te mądre informacje niżej w przystępny sposób. To kobieta, która wypełniła swoje życie działaniem w każdej sekundzie, nie marnowała go, nie użalała się, bo było tyle biedy na świecie. Czas dany nam jest tylko raz i ona to pokazała swoim życiem.

Zachwyciła mnie ta silna i bezkompromisowa kobieta, symbol działania, zdrowego rozsądku, praktyczności a także głoszeniem i walką o dobrostan kobiet pod wieloma względami dla których niosła kaganek oświaty. Otwarta na pomoc każdego, kto jej potrzebował. Mądra, obyta, ciekawa świata i ludzi.

Mam nadzieję, że ktoś wpadnie na pomysł realizacji filmu o tej barwnej postaci, kobiecie, dla której nie było rzeczy niemożliwych.

wtorek, 19 marca 2019

Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu - Kazuo Ishiguro


Po pierwszym przeczytaniu książka mnie nie porwała, niemniej po kolejnych dyskusjach o niej, otwierały się przede mną nowe, niedostrzeżone znaczenia. Poszczególne opowiadania ukazywały ich głębię, z początku błahe i płytkie nabierały wyraźnego wydźwięku. Kazuo Ishiguro pisze o codziennych, typowych zdarzeniach, na pierwszy rzut nie mających wielkiego miana. Pisze o pustych zachowaniach, czasem znudzonych sobą, otoczeniem, związkiem bohaterów. Ci zaś mogą wywoływać złość, śmiech, rozczarowanie, smutek, ale są to postaci banalne, zblazowane, poszukujące czegoś, ale w zasadzie czego... Można sobie zadać to pytanie, ale można też pogłębić zawartość, poszukać drugiego dna, pozaglądać w ciemne zakamarki a wtedy otworzy się inna przestrzeń. Zaczynają się odsłaniać kolejne walory, bo nic w tych opowiadaniach nie jest bez znaczenia, nie ma rzeczy zbędnych, nieistotnych. Wszystkie postaci, ich zachowania, myśli, słowa mają swoje drugie oblicze.

Warto zacząć od tytułu, który brzmi "Nokturny", bo niewątpliwie opowiadania są z muzyką związane i napisane zostały według struktury tego utworu (nokturn - wolny utwór muzyczny z kontrastującą szybką częścią środkową), powoli otwierały historię, aby ją rozwinąć i szczegółowo naświetlić a w końcowych aktach wyciszyć, uspokoić i wybrzmieć. Nokturn znaczy także zmierzch, co jest dosłowne albo symboliczne w opisanych historiach.
Opowiadania mają wspólne symbole, łączniki, motywy, elementy. Symbolami są związki, łącznikami postacie i narodowości, motywami muzyka, elementami niepewność, zawieszenie, złudzenia, zmierzch. 
Po przeczytaniu opowiadania dobrze jest się zatrzymać, przeanalizować jeszcze raz całą sytuację, wszystkie wątki poddać w wątpliwość. 

W pierwszym opowiadaniu spotykamy znanego niegdyś amerykańskiego piosenkarza jazzowego, młodego Polaka muzyka przygrywającego w barach i żonę owego jazzmana Lindę. Młody muzyk poznaje jazzmana, który w latach jego dzieciństwa, był ważny dla jego mamy, słuchała go namiętnie, jego muzyka była często jedynym pocieszeniem po nieudanych związkach. Młody muzyk zagaduje byłą gwiazdę na tyle znacząco, że ten proponuje mu transakcję, na którą chłopak przystaje. Akcja rozkręca się. Płynąc łódką panowie dzielą się opowieściami o swoich paniach - jeden o matce, drugi o żonie. Jazzman opowiada o swojej żonie historię sprzed lat, zadziwiającą w oczach Polaka. Podpływają pod pałac, w którym para nocuje i wtedy jazzman zaczyna śpiewać swoje serenady dla ukochanej przy akompaniamencie młodego gitarzysty. Kiedy muzyka milknie żona płacze a chłopak dowiaduje się prawdy. Nie chcę psuć zakończenia, dlatego dopowiem tylko, że konformizm życia tej pary mnie zasmucił, bo pokazał jak puste może być zachowanie ludzi, nawet po tylu latach zgodnego życia. Nie liczą się z głębszymi wartościami, idą po najprostszej a raczej po najpłytszej linii oporu.
Drugie opowiadanie to historia trójki przyjaciół, zgoła banalna, infantylna, konsumpcjonistyczna, ale także pokazująca znudzenie się sobą, brak pomysłu na dalsze życie, szukanie ujścia swoich frustracji w "bardziej nieudanym egzemplarzu" od nich. W tym opowiadaniu mamy śmiech i absurdalność, za którymi kryją się żale, niespełnione potrzeby i marzenia.Kolejne ślizganie się w wygodnym życiu, w poszukiwaniu nowych doznań, w spełnianiu kolejnych kaprysów, w otaczaniu się rzeczami. 
Trzecie opowiadanie jest o zaprzeczaniu sobie, bazowaniu na urodzie w zdobyciu sławy, poszukiwaniu dojścia do wielkiego świata. Talent jest mało wart, jeśli nie stoi za nim aparycja, oryginalność, ktoś znany. Główny bohater zgadza się na operację plastyczną, która ma mu pomóc wedrzeć się na szczyty sławy, bo choć jest świetnym muzykiem jest brzydki i nie błyszczy na polu sławy. W klinice spotyka Lindę, która też poddała się operacji. Ponieważ oboje są zabandażowani i nie znają się, wydają się względem siebie szczerzy. Robią nocne eskapady po hotelu, które doprowadzą ich do ciekawych odkryć. W tej historii jest także mowa o schyłku związku, poszukiwaniu satysfakcji i spełnienia.
Czwarte opowiadanie to kolejny twórca, poszukujący inspiracji, swojego zespołu i spełnienia. Mamy także dwie pary, które ciężko pracują aby utrzymać się. Jedni to restauratorzy w małym miasteczku, drudzy goście, którzy są muzykami, ale przygrywający raczej do kotleta niż w filharmonii. W parze muzykujących widać rozłam i jego różne formy kamuflażu, mąż poprzez ciągły hura optymizm, uśmiech przyklejony do twarzy, a żona przez frustrację. Przez to gnanie, jeżdżenie, ciągłe nie obecności stracili kontakt z synem, co pewnie boli i niewątpliwie siedzi gdzieś głęboko.
Piąte, może najbardziej zaskakujące, jak wisienka na torcie. Przygrywający do kotleta wiolonczelista zostaje zagadnięty przez wiolonczelistkę z Ameryki, chwilowo ukrywającą się przed "narzeczonym". Owa utalentowana muzyczka, chce z nudów dawać lekcje młodemu muzykowi, bo słyszy w nim niezwykły talent.
Im dłużej nauka trwa kobieta wydaje się bardziej zagadkowa. To opowieść o nie daniu sobie szansy, zmarnowanym talencie, niespełnionych marzeniach, sama nie wiem czego jeszcze.

Powyższe pokazują zmierzch uczuć, powierzchowność relacji, zaburzenie estetyki, niepewność sytuacji i drugiej osoby. Uwypuklają konsumpcjonizm, hipokryzję, ślizganie się po powierzchni. 
Podsumowując Kazuo Ishiguro to mistrz codzienności, ale też symboli i szeptów, które dopowiadają albo pozostawiają w niepewności. To pisarz, który umie pokazać niuanse, uczy czytelnika zamyślenia, uważnego dostrzegania, czytania pomiędzy wierszami i z "mimiki" wątków. Niewątpliwie warto sięgnąć po tą subtelną literaturę.

poniedziałek, 18 marca 2019

Służące do wszystkiego - Joanna Kuciel-Frydryszak


Trafiła w moje ręce książka ogromnie ciekawa w konstrukcji, stylu i ładunku wiedzy. To kolejna po "Alei Włókniarek" książka o kobietach żyjących na przełomie XIX i XX wieku i pracujących w najniżej opłacanych i najgorzej postrzeganych społecznie zawodów. To książka rzetelna, oparta na archiwach, wspomnieniach znanych osób, dziennikach, czasopismach z tamtych lat. To opowieść wydobyta na światło dzienne z czeluści historii. Pochodzące z wykopalisk, wyrwane archiwom, zasłyszane od osób jeszcze pamiętających. Widać w niej mrówczą pracę badawczą, chęć przekazania ważnych informacji, ciekawych faktów i interesujących zdjęć. Książka wciąga w wir opowieści różnego poziomu natężenia emocjonalnego i informacyjnego. Ważna i potrzebna.

W książce zawarte zostały cytaty z poradników, kodeksów i czasopism traktujących o służbie. Zadziwiające jak dużo porad było tworzonych dla pań, które "musiały" umieć nadzorować służbę, której to zadaniem było wykonywanie wszystkich prac domowych, zakupów, obsługi państwa, itp. Tworzone były całe poradniki dotyczące służby traktujące o zagadnieniu bardzo szeroko, od spraw ogólnych do bardzo szczegółowych. Oczywiście były to lektury dla bogatych i umiejących czytać, czyi dla państwa o służbie, aby uczyć się jej obsługi - żądać i nakazywać. Podane zostały dane statystyczne: liczbowe, ilościowe i jakościowe. Czytałam zadziwiona rozmiarem zadań, prac i obowiązków ogromnej rzeszy kobiet znajdujących się w bardzo podłym położeniu. Bycie służącą to była praca często na dobowy etat, słabo opłacana, urągająca warunkom socjalnym. Kobiety podejmujące się tej pracy były zmuszone sytuacją materialną do godzenia się nawet na urągające wszelkim wyobrażeniom przyzwoitości bytowanie. Nie liczono się z nimi dopóki pracowały, nie zapewniano zbyt wiele (oprócz mnogości ciężkiej pracy) i nie przejmowano się ich losem na starość. Służące po prostu były, jak nie ta to inna, nie miały praw tylko wieczne obowiązki.

Autorka naświetla sytuację kobiet (bo to głównie kobiety służyły - 96%) w tamtym okresie, zwłaszcza tych biednych, ze wsi, których było za dużo i z którymi rodziny nie miały co zrobić. Te ponad sto lat temu kobiety w Polsce były w podobnej sytuacji jak w czasach obecnych są w Afganistanie i wielu krajach arabskich - muzułmańskich. Wcale nie tak dawno temu, w naszym kraju były służące do wszystkiego, bez których państwo nie mogło się obyć, ale które traktowano najczęściej bardzo "po macoszemu". Autorka opisała bardzo różne losy kobiet często z imienia i nazwiska. Kobiet trafiały do różnych domów; czasem pod skrzydła "kukułki" a czasem "kwoki", te drugie były często traktowane jako członkinie rodziny, były kochane przez dzieci, szanowane przez panią i pana. Niektórym się trafiało przeżyć długie lata w jednym domu, nawet dożyć w dobrych warunkach do śmierci, inne były polecane, przekazywane znajomym jak skarby, były też nieliczne, które trafiły na łamy prasy/ literatury pozytywnie np. Maria Luty służąca Sienkiewiczów, Grabosia Kazimiery Iłłakowiczówny albo negatywnie, Genia służąca Zofii Nałkowskiej, Teodora Teofila Pytko żona Stanisława Wyspiańskiego. Niemniej to szczytne i będące w mniejszości przypadki.


W książce zawarte zostały nie tylko losy wielu kobiet, ale też ich możliwości, "prawa", obowiązki, normy, przewinienia, występki, zasługi, bohaterstwo. Autorka naświetliła wieloaspektowo rolę służącej, jej prace te oficjalne i te z drugiego planu. Opisała położenie względem "państwa", prawa, społeczeństwa i losy po stracie pracy. Pokazała ich sytuację społeczną, materialną, mieszkaniową, socjalną i emerytalną. Przedstawiła ich szanse na zmianę położenia. Przybliżyła ich wygląd zewnętrzny, "modę" ubraniową, zachowanie, kulturę, umiejętności. Pokazała możliwości: edukacyjne, opiekuńcze i zdrowotne dla służących. Opisała ich człowieczeństwo i przydatność zawodową. Ich różnorodność, bo jak każdy człowiek byli różni i do rożnych zajęć zatrudniani. Wspomniała o organizacjach pomagających służącym, np. "Zytki", które choć w niewielkiej częsci starały się ulżyć doli tej grupy roboczej.
Joanna Kuciel-Frydryszak przypomina o sprawach zapomnianych, przemilczanych, zamiecionych pod dywan. Opisuje stręczycielstwo służących, wykorzystywanie seksualne przez panów, pozbywanie się niechcianych ciąż i bękartów, nadużywanie fizyczne, szantażowanie, nie dbanie, nazywanie ich "Marysiami". Opisała zależności między państwem a służącymi, emocjonalne, materialne i służbowe.

Metaforycznie, bo na przykładzie klatki schodowej dla służby lub miejsca na spanie, można naświetlić ich pozycje w społeczeństwie.

"(...) jedyną perspektywą służących jest przytułek; że wszystko co mają, to kuferek; że tułają się po całej Polsce, nie zakładają rodzin, poświęcając cały swój czas na harówkę na rzecz państwa. Że są bezbrzeżnie samotne. Zmęczone. Pogardzane. I wyśmiewane. I że odkładają na pochówek, bo nikt ich za darmo przecież nie pochowa." (str 327)


Autorka uchwyciła nadzwyczaj ciekawie, barwnie, wieloaspektowo i wielowątkowo rolę i losy służących, do których wówczas nikt nie miał sentymentu. Był to element bytowo- socjalno - kulturowy. Zjawisko tak naturalne jak dzisiaj np.telefon komórkowy. O tym zjawisku się nie mówiło, to się miało, wykorzystywało i z tym żyło. Tak było i nie było o czym mówić. Czasami ktoś się ulitował nad losem służących, zabiegał o ich lepszy byt, czasem ktoś ich szanował i nie mógł się bez nich obyć, ale najczęściej po prostu byli, bo takie było ich przeznaczenie. To była niewola, okupiona łzami, cierpieniem i nieszczęściem, potrzebna nielicznym wykonywana przez tak wielu. Tak nieistotne, nieważne, ale tak pomocne, bez których nie można było dać sobie rady, wręcz funkcjonować.

Urzekł mnie tekst z Dzienników Zofii Nałkowskiej o jej służącej i niech on będzie pozytywnym zakończeniem opisu gehenny związanej z pracą na służbie.
"Zaraz po przyjeździe stał się cud. Dostaliśmy służącą, dobrą, miłą, dobrze się w tej roli czującą, osobę starej daty, analfabetka, wykopalisko, czysta, cicha, świetnie gotuje. Chciałabym, żeby była u mnie zawsze i żebym zabezpieczyła jej starość. Pomyśleć, że dopiero dzięki tej instytucji starego świata - służącej - mogę dla nowego świata pracować." (str 383)

Dobrze, że ta era się skończyła, ale czyż wszystkie sytuacje, mające miejsce w tamtym okresie minęły bezpowrotnie, dzisiaj nie ma służących, ale jest szara strefa pracujących na czarno imigrantów, oferujących możliwość wykonania ciężkiej i niechcianej pracy za niskie wynagrodzenie. Czyż dzisiaj jesteśmy lepsi, bo nie mamy służby, bardziej sprawiedliwi, równi? Niestety i obecnie "(...) chciwość i silnie zakorzenione pragnienie dominacji wciąż prowadzą do wyzysku i pogardy." (str 396), odziała się tylko w bardziej zawoalowane szaty.

środa, 6 marca 2019

Nie ma - Mariusz Szczygieł


Zwykliśmy pytać kogo lub czego nie ma i dlaczego tak się dzieje.
Czyżby książka Mariusza Szczygła odpowiadała na te pytania?

"Nie ma" Mariusza Szczygła to w moich oczach bardzo osobista i poruszająca najcieńsze struny duszy. Nie igra z czytelnikiem, pokazuje z jak delikatną materią mamy do czynienia i jak jest ona ulotna. Nostalgiczna, dojrzała, poruszająca, o różnych obliczach człowieka.
Czytałam książkę z czułością, miejscami z rozrzewnieniem, czasami towarzyszyła mi czułość, miejscami rozbawienie. Ta książka jest jak życie, mnóstwo w niej uczuć, emocji, wspomnień, tęsknot nieutulonych albo pogodzonych.

Mariusz Szczygieł pochyla się nad upływającym czasem i zachodzącymi w związku z tym zmianami w jego życiu. Ma świadomość odchodzenia ważnych dla niego ludzi, znikania pewnych i znanych elementów i połączeń fizycznych i energetycznych. W kilkunastu reportażach dłuższych lub krótszych zawarł swoje "Nie Ma", coraz bardziej namacalne i fizyczne.

W pierwszym reportażu przywołuje pamięć o czeskiej poetce Violi Fischerovej, kobiecie, która w swoim życiu robiła wiele rzeczy, żadnej pracy się nie bała, pochowała dwóch mężów. Doświadczona, z różnymi przejściami przed sześćdziesiątką zaczęła pisać, mocno, poruszająco i zauważalnie. To poezja metafizyczna, o której czytelnik wypowiedział się: "W jego budowie i treści jest pokazana sytuacja człowieka w podróży - po sobie, przez siebie i przed siebie; podmiot jest też przedmiotem osobnym, ale i elementem całości - to jak przyglądanie się swojemu odbiciu w szybie pędzącego wagonu przy jednoczesnym posuwaniu się w określonym kierunku, w nieustannie zmiennym krajobrazie." (str. 18). Jej życie to ciągłe przyglądanie się sobie i temu co wokół.

Drugi reportaż to wspomnienie wizyty Jerzego i Mariusza Szczygłów w Pradze, mieście lekkim, w którym ojciec się zmienia, któremu ubywa lat i przestaje być radiomaryjny, staje się otwarty na świat i pragnie utrwalać sobie w głowie pewne rzeczy, bo tylko dlatego warto być.

Dalej to "Bilans Ewy" wspomnienia kobiety "poobtłukiwanej" przez dom rodzinny, która mimo bardzo trudnego początku i samotności nie poddała się, zaskakiwała innych i samą siebie. Odnotowywała swoje sukcesy i stresy (przy czym tych pierwszych było o wiele więcej) w Excelu, dla kogoś kto zastanie ją w ostatniej chwili po tej stronie czasoprzestrzeni. Po co, żeby jednak został ślad. Z tej opowieści pozostał mi cytat: "(...) matka to nie ktoś , na kim można się oprzeć, lecz ktoś, kto uczy, jak się obchodzić bez oparcia." (str. 63). Kobieta niezłomna, która dostawała razy od innych, ale także czerpała od nich najchętniej to co w nich dobre i pomocne.

I kolejny o ojcu, tym razem tracącym już pamięć. Syn proponuje mu nagranie i zdjęcie, aby umieścić je w sieci i zachować ojca "w historii świata". (str 70).

Następnie rozpoczyna się długa opowieść o siostrach Woźnickich Ludce i Zofii, bardzo poruszająca. Bliźniaczki naznaczone sobą jak stygmatem, obie mające kłopoty ze zdrowiem, połączone jakąś metafizyczną siłą, żyjące blisko siebie i dla siebie. Jedna utalentowana literacko i wzbudzająca zainteresowanie innych, druga "obrabiająca" literaturę, cicha i schowana w cieniu siostry.
W finale opowieść Ewy Altyszler, która dopowiada opowieść o siostrach Woźniackich, uzupełnia brakujące puzzle, pokazuje drugą stronę medalu. W kontekście dzieciństwa wojennego sióstr wspomina swoje ukrywanie, zaburzające życie na kolejne lata. Kończy maksymą: "Prawa logiki, równie jak prawo ciążenia, krępują człowieka". (strona. 122).

Wpływamy w "Rzekę", która jest mroczna i gorzka. To opowieść o domu rodzinnym i znowu o ojcu, ale tym razem innym tym krzywdzącym, od którego trudno uciec, niszczącym i upokarzającym. Po którym pozostaje trudne, choć silne wspomnienie.

Kolejną falą wznoszącą jest niesamowita opowieść o człowieku, który z wiary w koniec świata pozbywa się swoich rzeczy, mieszkania i wyrusza w podróż. Ta go odmienia na tyle, że nawet po powrocie już nie powraca do osiadłego trybu życia. Zmienia miejsce zamieszkania i stan posiadania. Tak jest mu lepiej, łatwiej, bez obciążeń i zbędnego balastu. To mężczyzna, który wiele zrobił, nie mało dokonał, sprawdził się na wielu polach, ale rzucił to wszystko i poszukał innego wymiaru, wybrał "Nie ma" i poczuł spokój.

Przerywnik z opowieścią o ojcu, który tworzy wirtualny świat, aby zachować swoją rodzinę. To fantastyka, która zaczyna nabierać realnych kształtów.

Następny to wzmianka o mężczyźnie nie pogodzonym ze swoją płcią, o jego poszukiwaniu, zmianach i chodzeniu na manify. Jego "Nie Ma" jest realne i podwójne, trochę jak strata i zysk, równoważące.

Kolejny reportaż to znowu ojciec i syn - Górniccy, artyści, którzy swoją sztuką krzyczą; w miastach, tych pędzących, bezrefleksyjnych, zaczepiają pobudzającą sztuką, umieszczają rzeźby, symbole w zaskakujących, nieoczywistych miejscach. Zostawiają po sobie ślady w świecie, tym coraz bardziej zapędzonym i nie zniechęca ich strata, niszczenie. Odradzają się jak feniksy, chciwi na życie powstają do nowych realizacji.

"Nie ma" - o kocie, przyjaźni, miłości i pustce.

Wspomnienie o artyście "spętanym" przez reżim. Albania pod rządami Envera Chodży, życie ludzi a w szczególności artystów. Co mogli tworzyć i jak mogli przeżyć? Ich "Nie Ma" było codziennością, ich eliminacja chlebem powszednim. Czasem tylko przeobrażenie się było jedynym wyjściem, bo niezauważany, ale w duszy artysta, mógł urealnić sztukę.

Niezwykły opis willi, jedynej w swoim rodzaju. Stworzonej przez Adolfa Loos'a, architekta z Wiednia dla Milady i Frantiska Mullerów, który zastosował w niej cały wachlarz niepospolitych zabiegów, aby stworzyć efekt "wow". Willa po przeżyciach różnego kalibru przetrwała do dzisiaj. I choć pewnych elementów już "Nie Ma" to wspomnienie zostało.

Aby zatrzymać "Nie ma" Zsolt Redei, Węgier zbiera rzeczy po zmarłych i za symboliczne kwoty odsprzedaje je chętnym kupującym. Przedłuża ich życie, nadaje im dalszy bieg, kolejne znaczenie. Te rzeczy zabierają wspomnienia w dalszą drogę, coś czego nie ma przenoszą w nowy wymiar, aby doczekać kolejnego końca? Zresztą Węgrzy to naród pogodzonych ze śmiercią od samego początku.

Następnie jakby przerywki, krótkie migawki, z Nowego Jorku, ze spaceru podczas którego padają ważne słowa o "Nie Ma":  (...) "A "na zawsze" to jest związek wręcz przestępczy". (str. 265).

I dzwon, który wyciska łzy, wyprowadza z równowagi, rozbija. Opowieść, powrót do historii o chłopcu zakatowanym przez partnerkę jego ojca. Delikatności samej w sobie, "chodzącej" dobroci.
Kończy: "Dla mnie reportaż Śliczny i posłuszny jest lekcją: w świecie internetu "Nie Ma" nie istnieje. Tam grzechu nigdy nie da się wymazać". (str. 300).

Ostatnie akordy: to znowu wspomnienie ojca, najpierw tyrana, którego prochy po śmierci syn rozsypuje w miejscach bez znaczenia. A po nim takiego, z którym żal się rozstać.

I wreszcie krótki tekst, ulotność pamięci, przemijanie, szybkie i bez śladu.
Pożegnanie autora "Dziękuję", bo czyż trzeba więcej?

Chciałam zachować te "Nie Ma" dla siebie tak długo jak się da, stąd moje rozpisanie. Zachować, choć na chwilę mojego pobytu, choć na chwilę przenieść je dalej, a nuż znajdzie się kolejny, kto przesunie je o kolejne pola czasoprzestrzeni.

A w moim życiu? Nie ma kilkorga osób, wielu marzeń i chęci, nie ma absurdalnych oczekiwać i nierealnych pragnień. Nie ma już złudzeń, nie ma zbędnego balastu wspomnień. Wszystkie "nie ma" tworzą moją teraźniejszość. A za chwilę " Nie Ma" osiągnie kolejny poziom, kolejny wymiar.

wtorek, 5 marca 2019

Zwierzęta podróżnicy - Julio Antonio Blasco, Quim Tomas


Autorzy napisali kolejną książkę o zwierzętach tym razem tych podróżujących na dalekie odległości. Tych, które w swoim życiu okrążają kilkukrotnie naszą planetę, które przez lata swojego życia powtarzają niezmienny cykl natury. One odmiennie od ludzi nie zbaczają z utartych przez przyrodę szlaków. Powtarzają swoje zwyczaje od pokoleń i przenoszą na kolejne. Wewnętrzny głos, z którym się nie spierają, przedłuża ich egzystencję.
Fascynująca podróż trasami wielu zwierząt, przemierzających na różne sposoby Matkę Ziemię. Poznajemy ptaki, gady, owady, ssaki, w sumie 14 przedstawicieli fauny.

Po co to robią, po co wykonują taki wysiłek, wbrew pozorom aby przetrwać. Pokonują tysiące kilometrów lądem, wodą, powietrzem w poszukiwaniu pożywienia i miejsc do rozmnażania. Można się zastanawiać jak bez użycia nowoczesnych przyrządów nawigacyjnych, telefonów komórkowych czynią to niezmiennie. Słuchają swoich genów, sił Ziemi, Słońca, prądów, pola magnetycznego czyli tego co w ich świecie niezakłócane było od wieków. Pokazują, że mimo zachodzących często niekorzystnych zmian, one dalej dopinają swego.

Każda rozkładówka poświęcona jest jednemu zwierzęciu, przybliża jego sposoby podróżowania,  podaje istotne informacje na jego temat. Z boku rozkładana wkładka - wyciąg z
najważniejszymi faktami z życia opisywanego osobnika.

Utrzymana w klimacie i konwencji, ciekawa, pouczająca, z pięknymi ilustracjami. Dająca konkretną wiedzę o otaczającym nas świecie zwierząt.

Żubr Pompik. Wyprawy. Najstraszniejszy drapieżnik - Tomasz Samojlik


Lubimy czytać opowieści Tomasza Samojlika, bo niosą ze sobą moc nauki, konkretnej wiedzy o przyrodzie i Polsce. Są kolorowe, ciekawie zapisane i pełne uroku.
Seria o perypetiach rodziny żubrów jest edukacyjna, rozwijająca i zaciekawiająca światem zwierząt. Historie opisane w cyklu "Wyprawy" prezentują polskie Parki Narodowe z ich bogactwem, różnorodnością i zaskakującymi faktami.

W tej pozycji rodzina żubrów udaje się do Parku Narodowego "Bory Tucholskie". Spotykają tam jelenia, który pokazuje i zapoznaje gości ze swoim domem. Poznają także zwierzę dość osobliwe, o którym wcześniej nie słyszałam, drapieżnika rzęsorka rzeczka o raczej mikrym wyglądzie, ale siejącego postrach wśród stworzeń rzecznych.

Autor swoimi książkami otwiera przed dziećmi ciekawy świat natury. Czyni to w sposób mądry i życzliwy dla ludzi i zwierząt. Podoba mi się także polski charakter. Polecam bardzo.