Szukaj na tym blogu

czwartek, 30 września 2021

NOrWAY. Półdzienniki z emigracji - Piotr Mikołajczak

 "Coś tkwi w niektórych ludziach, jakiś głęboko ukryty gen autodestrukcji, uwalniający swą fatalną moc szczególnie w warunkach emigracji, oddalenia od oswojonego życia i wydeptanych ścieżek. Pełno tu gości, którzy ciężko pracując, wyzyskiwani, gnieżdżący się w parszywych norach, zbierają latami na dom, rodzinę lepsze , według własnych wyobrażeń życie, a i tak natychmiast po wypłacie przepijają większość zarobionych z takim trudem pieniędzy. Może w gruncie rzeczy, gdzieś na dnie (...) duszy, tli się pewność, że tego lepszego świata nie ma." (str. 329)

Cieszę się, że książka Piotra Mikołajczaka trafiła w moje ręce, bo to była lektura poruszająca i niecodzienna. Te jego "półdzienniki z emigracji" to takie migawki, wybrane drobne elementy z życia emigranta, które z pozoru mogą się wydać błahe, wulgarne, przerysowane, dopóki się w nie nie zagłębić, bo tam dostaje się pakiet prawdziwego smutku, przygnębienia i obrzydzenia, który towarzyszy na obczyźnie tym bardziej świadomym. Czytając książkę, wydawać by się mogło, że autor wyolbrzymia, przerysowuje, ale niestety (wiem to z krótkiego doświadczenia), takie życie na emigracji ma miejsce, a ludzie tak się zachowują. Pomiędzy zdaniami przebija tęsknota, poczucie bezsensu, mgnienia o depresji i poczucie samotności. O depresji głośno nikt nie mówi, większość gra twardzieli i się z tym nie ujawnia. Tam zdecydowanie "Depresję się zapija, wypala kartonami niebieskich elemów, wciąga nosem razem z koką. Tłamsi lekami nasennymi, szmuglowanymi antydepresantami i opioidami. Trzeba być twardym jak norweskie skały. Nikt, kogo znałem, nie przyznał się, że już dalej nie może iść, że upadł i nie ma siły wstać. Ja też musiałem przetrwać." (str. 248)

Piotr Mikołajczak, mężczyzna wykształcony, intelektualista, myśliciel, dzieli się swoimi obserwacjami socjologicznymi życia wielu Polaków na emigracji, pokazuje ich mentalność, "ambicje", kulturę i motywacje. Zmuszony przez niewłaściwe decyzje do spłacenia ogromnego długu (jak na swoje zarobki) wyjeżdża do zarobkowego eldorado, Norwegii. Ma załatwione mieszkanie, jakieś kontakty, ale na miejscu rzeczywistość nie wygląda już tak kolorowo. Piotr znający doskonale angielski, poszerzający swój norweski, wyrwany z małej miejscowości, trafia do stolicy innego kraju, w towarzystwo, które na co dzień było mu zapewne obce. Trafia do środowiska emigrantów-budowlańców, o niskiej kulturze osobistej, niskich potrzebach rozwojowych, skąpym zasobie słów w języku polskim, z brakiem potrzeb wyższego rzędu. Trafia na mężczyzn, którzy przyjeżdżają do raju norweskiego z różnych pobudek, różnie sobie w nim radząc, różnie na nim wychodząc. Autorowi nie jest łatwo uwolnić się od tego kim był w Polsce, jak żył, z kim zacieśniał znajomości. Trafił do dalece odmiennego środowiska, ale aby przetrwać przystawał ze swoim zachowaniem do ogólnie wytyczonych szlaków zachowań międzyludzkich. Nie pozostawało to jednak dla jego wrażliwości obojętne. "Co się ze mną stało przez ostatnie dwa lata, pomyślałem. Jak niewiele czasu potrzeba człowiekowi, by stępić wrażliwość, wyprzeć się więcej niż trzy razy, dawnych autorytetów i mieć problemy z poczuciem przyzwoitości. A może wykształciłem po prostu dwójmyślenie - z jednej strony staram się krakać jak wszystkie wrony w stadzie, bo tak łatwiej znaleźć sobie miejsce na tym emigracyjnym drzewie, a z drugiej strony, na użytek prywatny, wracam do czasów, gdy byłem nauczycielem, bibliotekarzem, poetą i amatorskim muzykiem (...). Człowiek to jednak głupi jest. W ostateczności w otoczeniu skrajnych emocji i skrajnych ludzi każdy z nas może stać się swoim przeciwieństwem. Z racji studiów zastanawiałem się, o czym świadczy ta wszechobecna seksualizacja języka (...). Powszechny bluzg, pogarda, poczwarny maczyzm. Okej, przecież w Polsce też tak jest, ale tu, na emigracji, niejeden mężczyzna rozkwita jak zaropiała róża, wprowadzając swój polaczyzm na wyżyny." (str. 298)

Piotr Mikołajczak napisał książkę drobiazgową, precyzyjną, szczerą i bolesną. Był uważnym obserwatorem codziennych migawek z życia swojego otoczenia. Pokazał szarość dnia, powtarzalność zdarzeń, bylejakość codzienności emigranta, który pędzi się dorobić w bogatym kraju, a z powodu braków chociażby językowych, edukacyjnych, emocjonalnych trafia na swoiste dno egzystencji. Choć książka zawiera wiele wulgaryzmów, które są codziennością tego środowiska, jako całość napisana jest bardzo bogatym, kwiecistym językiem z wyższej półki. Autor wciąga w swoje obserwacje i wspomnienia, umiejętnością gawędziarza i uważnego słuchacza. Odbrązawia myślenie o wspaniałości Norwegii, obala mity o jej otwartości i hojności dla każdego. Zdecydowanie warta przeczytania.

niedziela, 26 września 2021

Dorośli - Marie Aubert

 

Niewielka książka, która w swoim wnętrzu skrywa nieoczywistą historię o skomplikowanych emocjach i relacjach rodzinnych. Z pozoru niewinnie zapowiadający się wyjazd wakacyjny do rodzinnego domku nad morze przeobraża się w nieprzyjemne i niebezpieczne sytuacje. Zamysł spędzenia przyjemnych wakacji, chęć pobycia wśród bliskich okazuje się czasem niezwykle trudnym, z retrospekcjami, wspomnieniami, żalami, smutkiem i poczuciem straconego czasu.

Główna bohaterka, czterdziestolatka, przeżywa chwile głębszej refleksji nad swoim życiem i relacjami z najbliższymi. Ida przyłapuje się na poczuciu nieubłaganie uciekającego czasu i możliwe, że straconych szans na zostanie matką. Jej życie przecieka jej pomiędzy pracą, dość ciekawą i rozwijającą, a samotnością w życiu prywatnym. Wszyscy równolatkowie wokół niej mają partnerów, dzieci i pomimo wcześniejszego zarzekania się domy, auta i ciągłe zadania do wykonania. Czuje się w tym zabieganym towarzystwie jak nijaka, pusta, niekompletna, bez pary, bez tego wszystkiego co powinno się mieć w jej wieku. Ida nie spotyka się z nikim na stałe, to co sobie funduje, czyli randki z Tindera (portal randkowy), to chwilowe zaspokojenie seksualne, a nie ukojenie potrzeby bliskości, miłości, partnerstwa. Ona poszukuje stałej, dłuższej relacji, nadziei na macierzyństwo, które przeżywają wszystkie jej koleżanki, a nawet siostra.

Ida pokazuje się czytelnikom jako kobieta niespełniona, pełna żalu do matki, ojca, siostry. Pokrzywdzona, niezrozumiana, odsunięta na drugi plan, nietraktowana poważnie. Chce być zauważona, z jej samotnością, żalami, potrzebą bliskości. Niestety nie otrzymuje tego, raczej jest przytłoczona przez młodszą siostrę, ciągle narzekającą, potrzebującą wsparcia, przytulania, pocieszania. I choć tu może pojawić się współczucie, to Ida ma też drugą stronę swoich żali, bywa samolubna, nieprzewidująca i nieodpowiedzialna. Choć oczekuje pocieszenia, współczucia, wyjaśnienia, szczerych rozmów, to pragnie też ukarania bliskich, bo wyobraża sobie zachowanie rodziny na wieść o jej śmierci. Ida woła o pomoc, ale nie umie tego wyartykułować. wychodzą raczej potknięcia, faux pas, błędy i nieporozumienia. Kiedy doprowadza do sytuacji niebezpiecznej, choć czuje się winna, oczekuje pocieszenia a nie bury.

Ta krótka opowieść wciągnęła mnie w swoją nieśpieszną narrację z narastającą aurą i zapowiedzią nieprzyjemnych zdarzeń. Autorka niepozornie, ale konsekwentnie obciążała swoją opowieść kolejnymi dawkami trudnych emocji. Dla mnie była to książka zaskakująca, wieloaspektowa i poruszająca. Główna bohaterka to zapewne odzwierciedlenie wielu podobnych postaci w życiu pozaksiążkowym. Samotność, poszukiwanie szczęścia, powracanie do przeszłości to takie częste i  naturalne, choć niszczące i smutne.

Dygot - Jakub Małecki

 

Jakub Małecki stworzył kolejną nietuzinkową powieść, w której zbudował świat charakterystyczny dla swojego stylu. Historie rodzinne z tajemnicami poszczególnych członków, przeplatające się tragicznie losy bohaterów, nieoczywiste zdarzenia. W tej książce coś się pojawia, coś  zazębia, coś jest realne do szpiku kości, a coś ulotne i wręcz nieprawdopodobne, wiele w niej niespełnionych marzeń, płonnych nadziei, chwilowych szczęść. Pojawiają się dwuznaczne postaci i oniryczne zjawiska. Historia opowiedziana tym razem osnuta jest wokół dwóch rodzin, które w konsekwencji łączą swoje losy. W tej powieści mamy nieuniknione pokuty za wyrządzone krzywdy, nietolerancję, smutek i niespełnienia. Pokiereszowani przez zdarzenia losu są zarówno bohaterki jak i bohaterowie. Chwile szczęścia choć się pojawiają to na moment, czasem wręcz na mgnienie. Tytuł określa tą opowieść, bo wiele w niej niepokoju, szaleństwa, strachu i dygotu. 

Jakub Małecki umie pisać gęsto plecione historie, nie gubiąc wątków, nie prowadząc na manowce, czytając ją czułam, że wszystko w tej powieści jest ważne i konieczne, że tak a nie inaczej ma płynąć ta rzeka ludzkich losów. W "Dygocie" autor ponownie umieścił postaci nietuzinkowe, które opowiadają o swojej odmienności i braku jej akceptacji. Pokazał jak trudno jest być odmiennym w małej społeczności i jak ludzie bywają okrutni względem tego. 

Ta książka to kolejny ładunek emocji. Kroczyłam zawiłymi ścieżkami bohaterów wykreowanych przez autora. Piękny język, oryginalna historia, postaci i miejsca ukształtowały wciągającą lekturę. Z pewnością sięgnę po kolejne książki Jakuba Małeckiego.

poniedziałek, 20 września 2021

Pustostany - Dorota Kotas

 

Choć książka ma tylko sto osiemdziesiąt stron przeczytanie jej zajęło mi więcej czasu niż zakładałam, zważywszy właśnie na objętość. To nie jest lektura, która da się przeczytać jednym tchem, ze względu na swój wieloskładnikowy ładunek. Jej zawartość to zlepek sprzeczności: śmiechu i smutku, surrealizmu i rzeczywistości, ironii i dosłowności. To opowieść o tym czego nie ma i o tym co jest, choć nie ma na to zgody. Tytułowy pustostan ma dla mnie znaczenie dosłowne, czyli pozostawione mieszkania/domy, a także stany emocji i duszy. Pomimo wydźwięku tytułu "Pustostany" tętnią kakofonią dźwięków, mieszaniną pomysłów, szalonych myśli i niekontrolowanych działań. Dla mnie dodatkowo były nowym spojrzeniem na stare klimaty mieszkaniowe, wydawały się bliskie, a jednocześnie takie nieznane, inne, pokazane z drugiej strony, być może z tej bardziej uważnej. Znałam miejsca, o których pisała autorka, bywałam i bywam na bazarze Szembeka, dlatego podążałam za autorką po tych zaułkach, ulicach i miejscach mając je przed oczami, choć oglądane jakby pierwszy raz.

O czym jest ta książka, można by rzec, że o niczym i o wszystkim, czego na co dzień nie widzimy, bo nie chcemy, albo w swoim zabieganiu naprawdę nie patrzymy zbyt uważnie. Dorota Kotas zatrzymała swój wzrok właśnie na tym co niewidoczne, albo nie zauważalne, co zbędne, puste, porzucone, obumarłe, niechciane, zbyteczne. Opisuje zmierzch pewnych rzeczy, stanów i zachowań, pochyla się nad czymś co w pędzącym mieście jest nie do pomyślenia - brak pośpiechu, poszukiwanie spokoju, samotności, letargu. Autorka pisze o życiu bez pracy, bez kontaktu z innymi, pisze o rzeczach absurdalnych, ale mających miejsce, Czasami jej opisy przyprawiają o śmiech, niekiedy o wzruszenie ramion, a w innym miejscu smutek. Udaje jej się przywrócić drugie życie miejscom, rzeczom, i dawnym mieszkańcom. 

Co mi się podobało w tej książce to główny motyw, czyli pustka wokół tego zabieganego otoczenia i sposób w jaki autorka to oddała, opisy jej zmagań z wieloma sprawami bytowymi. Autorka poświęca czas temu, co nie popularne, przebrzmiałe, stare, wytarte, minione, przysypane kurzem. To zapis życia bez pieniędzy, pracy i rodziny, ale bynajmniej nie samotny, bo autorka odwiedza różnych ludzi tych żyjących i umarłych (tych drugich przypominają pozostawione przez nich rzeczy), organizuje spotkania sąsiedzkie, spotyka się z ludźmi w sprawie pracy lub efektów zakupów na olx.. 

Książka Doroty Kotas to opis maleńkiej ojczyzny - wycinka Warszawy, którą się zna jak własną kieszeń, o którą się troszczy, a nawet walczy o nią. To opowieść śmieszna, smutna a miejscami ironiczna, wszystko jest w niej wymieszane, realne i nieprawdopodobne, prawdziwe i zmyślone, zjadliwe i niestrawne, a wszystko podlane świeżym spojrzeniem. Warte przeczytania, bo to niesztampowa opowieść o mało atrakcyjnych i zapomnianych miejscach, chwilach i sytuacjach.

niedziela, 12 września 2021

Boznańska. Non finito - Angelika Kuźniak

 

Kolejna książka - biografia napisana przez Angelikę Kuźniak została przeze mnie przeczytana i to z przyjemnością. Autorka podeszła do tematu niesztampowo, bowiem opisała życie Olgi Boznańskiej z zebranych faktów, zeznań i ciekawostek. Spędziła sporo czasu na poszukiwaniu dokumentów w archiwach i innych miejscach przechowujących pamiątki po malarce. Opisała życie Olgi Boznańskiej starając się zachować obiektywizm; przytaczała "zeznania świadków" jej życia, obserwatorów, gości, "opiekunów". Zamieściła w książce nie tylko zdjęcia obrazów, ale pamiątki i rzeczy, których używała.

Autorka wpisała bohaterkę w szerszy kontekst końca epoki i początek nowego wieku. Pokazała artystyczny świat krakowski, monachijski i paryski. W jej opowieści pojawiły się postaci znane z tego okresu szerszym kręgom i takie, które były blisko związane z pisarką, nieznane poza jej otoczeniem. Autorka starała się szczelnie opisać losy malarki, choć nieraz pojawiały się luki, brakowało informacji u źródeł, co autorka akcentowała. Niektóre wątki z jej życia opisała bardziej szczegółowo, np relację z Józefem Czajkowskim długoletnim narzeczonym, siostrą Izabelą i Państwem Chmielarczykami, zarządcami-opiekunami jej mieszkania w Krakowie.

Książkę czytało mi się z zainteresowaniem, doceniłam dociekliwość autorki, chęć urozmaicenia, pokazania bohaterki wieloaspektowo. Autorka starała się dociekać pewnych spraw, odpowiadać na nurtujące pytania, poszukiwać poszlak niektórych zachowań. Patrzyła na swoją bohaterkę z czułością, ale asertywnie pokazywała jej wszystkie oblicza. Czytając książkę czułam atmosferę czasu i miejsc, w których przyszło żyć artystce. Było mi dane obcować z światem artystycznym, najstraszliwszymi wydarzeniami tamtych lat, szaleństwami bohemy dwudziestolecia międzywojennego, z przyziemnymi problemami codzienności. Autorka odzwierciedliła skostniały, zatęchły światek artystyczny krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych ówczesnych czasów, który był obojętny, albo negujący inne nurty w malarstwie niż wyznaczone przez głównego artystę tamtych czasów, czyli Jana Matejkę. Dla kobiet wówczas w ogóle nie było miejsca w ASP, ich sztuka była negowana, zbywana, kwestionowana. Dlatego tak wiele z nich, m.in. Olga Boznańska szukała samorozwoju w Monachium lub Paryżu. I choć wiele z nich doczekało się uznania za granicą, to w kraju zderzały się z obojętnością. Sama Boznańska najpierw w Monachium, a potem w Paryżu poczuła, że może wreszcie realizować swój talent, swoje widzenie sztuki, poczuła się nieskrępowana, choć niezrozumienie również jej towarzyszyło. Autorka podejrzewała, że artystka i jej siostra mimo, że miały wsparcie ze strony ojca, mimo, że dbał on o interesy obu córek mógł je wykorzystywać seksualnie, o czym świadczyły zachowania i problemy emocjonalne obu kobiet. Niezaradność, ekscentryczność, niezdolność do stałych związków były jej codziennością. W późnym wieku, zwłaszcza po śmierci siostry kompletnie nie radziła sobie z dbaniem o siebie, o stan swoich finansów i otoczenia domowego. Dawała się wykorzystywać finansowo każdemu kto prosił ją o pieniądze, choć sama przymierała głodem. Była zapominalska, nierozsądna, niedbająca o swoje zdrowie. Była wielką artystką nie wystarczająco docenioną za swoich czasów. Wiele jej dzieł uległo zniszczeniu zarówno w jej domu, jak i w magazynach, w których zalegały latami. Trudne czasy często odbijały się na dziełach sztuki, z malarstwem Olgi Boznańskiej obeszły się okrutnie.

Książka warta przeczytania.






niedziela, 5 września 2021

Polki na Montparnassie - Sylwia Zientek

 

"Jeszcze dziś, po tylu latach, wspominam atmosferę panującą przy tym stole, wspominam rozmowy i namiętne dyskusje, serdeczność i koleżeńskość wzajemną. Jeśli kogoś nawiedziło jakieś zmartwienie - to się martwili wszyscy, jeśli kogoś spotkała jakaś radość - cieszyli się wszyscy. Jak w rodzinie." (str. 250) Tak o niedrogiej jadłodajni Delmasa na Montparnassie, w której spotykali się artyści emigranci z byłych ziem polskich mówił Xawery Glinka.

Autorka prowadzi nas po Paryżu końcówki XIX i pierwszej połowy XX wieku. Robi to w tak genialny sposób, że można było poczuć ówczesną atmosferę. Oczywiście opisała też drogi, które prowadziły do Paryża, a nie były one łatwe, bo wiodły z ziem polskich, które były pod zaborami innych mocarstw. Podróże ze względu na brak środków finansowych lub transportu były długie i męczące, ale warte jak się okazywało zachodu i wyrzeczeń.

Tytaniczna praca Sylwii Zientek przyniosła wspaniały efekt, bo odkryła przed czytelnikiem postaci zapomniane, nieznane szerszej publiczności, przysypane kurzem dziesiątek lat. Autorka prześledziła losy kilku artystek malarek, które, aby tworzyć, realizować swoje pasje, rozwijać swój talent wyemigrowały z ziem Królestwa Polskiego lub z Galicji do Paryża. Pokazała w barwny i realistyczny sposób swoistą kolonię artystów powstałą na Montparnassie, biednych wówczas przedmieściach Paryża, bez elektryfikacji, ogrzewania, podstawowych wygód. To tanie miejsce przyciągało wielu twórców zarówno znanych jak i takich, którzy zostali zapomniani. Mieszkali tam, m.in. Picasso i Hemingway. Niemniej wracając do książki, autorka podzieliła ją na dwie części: pierwsza "Pionierki" poświęcona tym, które przecierały szlaki w prywatnych akademiach nauki malarstwa, min. Annie Bilińskiej-Bohdanowicz, Zofii Stankiewiczównie, Marii Gażycz, Anieli Pająk, Oldze Boznańskiej, jest w niej także wspomnienie o Marii Dulębiance. Druga część "Indywidualistki" to przeplatające się losy wielu artystek: Meli Muter (Maria Melania Mutermilch), Ireny Reno (Hassenberg), Alicji Halickiej, Tamary Łempickiej, Stefanii Łazarskiej, Heleny Het-Kwiatkowskiej, Zofii Piramowicz. Autorka postawiła przed sobą trudne zadanie przedstawienia czytelnikom kobiet, o których czasami zachowało się niewiele informacji, ale dzięki swojemu uporowi, pasji, pomocy wielu osób stworzyła opowieść o utalentowanych malarkach i twórczyniach sztuki. Kobietach, które borykały się z różnymi przeciwnościami losu, miały różne ścieżki swojej kariery artystycznej i życia prywatnego. Losy swoich bohaterek wpisała w szeroki kontekst społeczno-polityczno-kulturowych przemian. Co było dla mnie dodatkowo cenne oprócz bohaterek mamy postacie drugoplanowe, znane bardziej lub mniej, często osoby bardzo blisko powiązane z paniami, z różnych powodów. W swojej książce zamieściła duży zbiór prac wszystkich artystek, piękne obrazy, dowody przemian w ich twórczości, dojrzewania i doskonalenia. Mimo swoich 460 stron, książka nie zawiera elementów zbędnych, wszystko jest w niej ważne, uściślające. Wciągająca lektura od początku do ostatnich stron.

Pokrótce o bohaterkach książki Sylwii Zientek: 

Anna Bilińska-Bohdanowicz (1854-1893), pierwsza polska malarka, która w XIX wieku zdobyła sławę w Paryżu, niezależna, uparta w dążeniu do samorozwoju artystka pomimo trudnych warunków materialnych i wielu smutnych przeżyć. Ciekawa świata kobieta, dzięki bogatej przyjaciółce Klementynie Krassowskiej zwiedziła wiele krajów Europy, zebrała z tej podróży mnóstwo doznań i inspiracji.

Olga Boznańska (1865-1940), jedna z najbardziej utytułowanych, znanych i rozpoznawalnych polskich malarek. Była niejako symbolem kolonii polskiej w Paryżu, przyciągająca do swojej pracowni zarówno przyjaciół, wielbicieli jak i naciągaczy. 

Maria Dulębianka (1861-1919), malarka, działaczka społeczna i polityczna, feministka, wieloletnia partnerka życiowa Marii Konopnickiej.

Alicja Halicka (1889-1974), wszechstronnie utalentowana artystka. Pierwsza kobieta kubistka, zarobkowo zajmowała się projektowaniem tkanin i tapet. Wykonywała projekty kostiumów i scenografii dla inscenizacji Baletów Rosyjskich i Baletu Amerykańskiego w Metropolitan Opera. Odbyła szereg podróży po Europie, Ameryce i Azji.

Mela Muter (1876-1967), artystka żydowskiego pokolenia, która większość swojego życia spędziła w Paryżu. Znana i doceniana, piękna malarka, podróżująca często do Bretanii i Hiszpanii. Nieszczęśliwa żona, matka wcześnie zmarłego jedynaka, kochanka znanych mężczyzn, m.in. Leopolda Staffa i Raymonda Lefebvre, działacza socjalistycznego. Zmarła w nędzy i zapomnieniu.

Aniela Pająkówna (1864-1912), dzięki pracodawcom ojca, państwu Pawlikowskim z Medyki, zdobyła wykształcenie i rozwinęła swoją karierę. Była w toksycznym związku ze Stanisławem Przybyszewskim, z którym miała córkę Stanisławę. Próbowała godzić pracę malarki z byciem kochająca, samotną matką.

Maria Gażycz (1860-1935), wykształcona malarka, portrecistka. Po stracie syna i męża, przechodzi na katolicyzm i zostaje zakonnicą, siostrą Pawłą w zakonie Nazaretanek w Grodnie.

Irena Reno (1884-1953), wykształcona malarka i rysowniczka. Tułaczka i podróżniczka. Malowała głównie pejzaże miejskie Paryża i miast francuskich. W 1925 r. odbyła podróż do Nowego Yorku, którym się zachwyciła, uwieczniła je w pracach olejnych, pastelach i litografiach - wydanych w albumie "New York" i pokazanym w Paryżu. Malowała również martwe natury, kwiaty, pejzaże, rzadko wprowadzając postacie ludzkie. Samotna matka jedynej córki, którą utraciła po ośmiu latach jej życia. Zmarła z powodu chorób płuc.

Zofia Stankiewiczówna (1862-1955), malarka i graficzka, działaczka społeczna, feministka, przyjaciółka Anny Bilińskiej.

 Stefania Łazarska (1887-1977), wszechstronna artystka. Pomagała artystom przetrwać trudne czasy wojny.W jej pracowni szyli lalki ubrane w polskie stroje ludowe, które popularyzowała w USA Helena Paderewska z mężem. Pod koniec życia przyjęła śluby zakonne.

Irena Het-Kwiatkowska (1882-1956), malarka, kobieta wyzwolona, będąca w związku z kobietą. Wielbicielka francuskiego południa.

Tamara Łempicka (1898-1980), malarka, skandalistka, bardzo płodna artystka stylu art deco.