Szukaj na tym blogu

niedziela, 30 stycznia 2022

Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich - Alicja Urbanik-Kopeć

 

Alicja Urbanik-Kopeć znowu zgłębia losy kobiet na przełomie wieków XIX i XX, kiedy to ich życie było trudne, niesprawiedliwe i napiętnowane stereotypami.  Tym razem jednak zajęła się pracą seksualną na ziemiach polskich w tym okresie. Po przewertowaniu solidnej porcji materiałów była w stanie przytoczyć ogrom danych, dowodów, informacji, opisów i wspomnień dotyczących kobiet, które parały się pracą seksualną. Przedstawiła też statystyki europejskie. Ta książka to uwypuklenie przez autorkę wielu problemów, głosów, opinii i badań, które wiązały się z pracą seksualną kobiet, korzystaniem z niej przez mężczyzn, chorobami z tym związanymi, opieki lekarskiej i rozwiniętej organizacji "opieki społecznej" nad kobietami "upadłymi". 

Autorka w swoich książkach poświęca czas różnym grupom kobiet z przełomu XIX i XX wieku, w jednej to służące,w kolejnej żony, które pracowały fizycznie głównie w fabrykach włókienniczych i wreszcie te, które zarabiały na skromne utrzymanie oddając własne ciało przyjemnościom innych. Autorka pokazuje losy kobiet w tamtych czasach w szerszym kontekści, opisuje ich trudne życie, pozycję społeczną, możliwości, itd. Te czasy nie były łatwe dla mieszkańców byłego państwa Polskiego, ale szczególnie nieprzyjazne były dla kobiet. Traktowane jako osoby niższej kategorii w społeczeństwie, poddane mężczyźnie, doświadczały nierówności w każdym obszarze: prawnym, ekonomicznym i społecznym. Kobieta była niejako ubezwłasnowolniona, sama nie mogła podejmować decyzji majątkowych,wszystko co wnosiła we wianie przechodziło w posiadanie męża, nie miała prawa występować samodzielnie przed urzędami. Rozwód był poza jej zasięgiem, a uzyskanie pomocy w przypadku doświadczania przemocy domowej było trudno dostępne, albo wręcz niemożliwe.

Autorka poszukiwała odpowiedzi na pytanie co powodowało kobietami, że stawały się niewolnicami seksualnymi. Powodów było wiele: trudna sytuacja bytowa, zwolnienia z pracy, wypchnięcie z przepełnionych i biednych domów rodzinnych, brak wsparcia państwa, urągająco niskie zarobki. Kobiety bardzo często znajdowały się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, najczęściej bez jakiegokolwiek wykształcenia, bez obycia, bez wsparcia. Trafiały na ulicę lub do domów uciech seksualnych z braku innych możliwości znalezienia źródeł zarobku i potrzeby niezależności finansowej. Najczęściej było to piekło, które kończyło się śmiercią w przytułku lub w szpitalu św. Łazarza, który był dedykowany dla chorych wenerologicznie i rakowo.

Alicja Urbanik-Kopeć szeroko opisała co przedstawiciele różnych zawodów, głównie mężczyźni, pisali i mówili o kobietach świadczących usługi seksualne. Medycy, działacze społeczni, politycy, przedstawiciele kościoła najczęściej stawiali tezy, że kobiety wybierają to zajęcie zarobkowe, bo leży w ich naturze, że to ich naturalne psychiczne i umysłowe predyspozycje pchają je na drogę występną. Niektórzy uważali, że to są ich wrodzone potrzeby, a nie krępowane przez opiekunów szły wprost ku zaspokajaniu swoich chuci. Kobiety te były traktowane jako niosące zgorszenie, choroby weneryczne, łatwy dostęp do rozpusty. Były traktowane jako te, które nie zasługiwały na żaden szacunek, raczej na upokorzenie lub litość. Kobiety były też ofiarami handlu nimi, pod pozorem lepszej pracy wyjeżdżały głównie do Ameryki i tam trafiały do burdeli. Czasami były "ratowane" przez towarzystwa opiekuńcze, choć metody resocjalizacji, którym ich tam poddawano były urągające.

Generalnie to były paskudne czasy dla kobiet, znaczyły tyle na ile pozwolili im mężczyźni, ich władcy i "właściciele", którym było wolno wszystko, z racji jak sami uważali, ich naturalnych predyspozycji, umiejętności i potrzeb. Kobiety, jako te słabsze były wykorzystywane, poddawane ostracyzmowi, wielu nierównościom prawno-ekonomiczno-społecznym, oskarżane o niestabilność psychiczną i niezdolność do samodzielnego myślenia w sprawach poważnych.

Ta książka to solidny materiał ukazujący sytuację połowy społeczeństwa na ziemiach polskich jeszcze nie tak dawno temu. Kiedy dzisiaj oburzamy się traktowaniem dziewczynek w krajach Afryki i Azji trochę ponad sto lat temu w Europie kobiety nie miały żadnych praw do dysponowania swoim życiem. Były traktowane jak niewolnice, poświęcane do roli żony, matki, służącej, pracownicy w fabryce albo prostytutki. Mimo, że po odzyskaniu niepodległości sytuacja kobiet zmieniła się prawnie, to w mentalności, postrzeganiu społecznym cały czas kobiety miały i mają pod górkę i jest wiele obszarów, gdzie podejście patriarchalne dominuje. Obecnie jest wiele obszarów, które potrzebują zmian, a może nawet obrony przed fanatykami patriarchatu i sprowadzeniu roli kobiet do tej sprzed I Wojny Światowej.

sobota, 29 stycznia 2022

Nikt nie idzie - Jakub Małecki

  

To kolejna wzruszająca opowieść snuta przez Jakuba Małeckiego. Jego bohaterowie zdają się zwykłymi ludźmi, tymi których mijamy na ulicach, którzy mieszkają tuż obok. Klimat i urok tej opowieści tkwi właśnie w tej zwyczajności, w tych prostych losach. Tym razem na pierwszym planie mamy Olę, Igora, Marzenę i jej syna Klemensa. Ich losy dzieją się równolegle aż do chwili przecięcia w najmniej oczekiwanym dla nich momencie. 

Każde z nich ma swoje wspomnienia, przeżycia, wątpliwości, lęki i niespełnienia. Z każdego z nich wyziera tęsknota za kimś, za czymś, jednego dopada niespełnienie swoich marzeń, innego niewłaściwe pożegnanie, a jeszcze innych za kimś kto pokocha, zrozumie, zostanie. To literatura otulająca smutkiem, w której przeplata się strata z pozyskaniem, ale suma sumarum obie się nie bilansują. Przeplatają się żal z nadzieją i smutek z chwilowym spokojem. Generalnie to literatura bardzo poruszająca emocje i dająca do myślenia. To książka do zadumania się nad uciekającym życiem.

Ola mimo ciepłego domu, kochających rodziców, ucieka przed miłością, nie umie zagrzać miejsca na dłużej, Igor nie wierzy, że zasługuje na miłość. Marzena straciła kochanego, zajęta opieką nad synem zapomniała, że mogłoby być inaczej, nie tak samotnie. Klemens żyje w innym świecie, ale ma swoje rytuały, których nikt nie jest w stanie odwołać, zmienić czy wyeliminować. Trudno powiedzieć, kto z nich znajduje ukojenie w tym świecie.

Akcja dzieje się w Warszawie i Kaliszu, dzięki znajomości tej pierwszej było mi łatwiej towarzyszyć bohaterom, kroczyć ich ścieżkami, oglądać budynki, parki, bywać w kawiarniach. To była dla mnie kolejna cudowna emocjonalna podróż, zafundowana przez Jakuba Małeckiego.

wtorek, 25 stycznia 2022

Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku - Zbigniew Rokita

"Górny Śląsk leżał poza Polską grubo ponad pół tysiąclecia i to nauczyło jego mieszkańców patrzyć na nią jako na coś zewnętrznego. Do dziś są krytyczni wobec Polski w inny sposób niż warszawiacy czy krakowianie. Nie są na Polskę skazani." (str. 57)

Zbigniew Rokita poszukując członków swojego drzewa genealogicznego odkrywa czytelnikom niezwykle skomplikowane losy Śląska i jego mieszkańców. To przepięknie napisana ballada o rejonie, o którym tak niewiele wiemy, a w którym tak wiele się działo i dzieje nadal. Autor starał się wyłuszczyć i wyjaśnić problematykę oryginalności Śląska, które ze względu na swoje położenie było targane we wszystkie strony przynależności państwowej.

Śląsk to kraina, do której wkraczały różne państwa, narzucając jej język, kulturę, system monetarny, itd. To obszar ziemi, który przechodził z rąk do rąk z różnych przyczyn, pobudek i interesów. Oczywiście czasem z pozytywnym skutkiem a czasem z tragicznym. Mieszkańcy cierpieli z powodów niezasłużonych różne tragedie i cierpienia, tylko dlatego, że historia ich rzucała to tu to tam. Ale to do nich przychodzono, bo raz byli Niemcami, raz Polakami i na zmianę, a tak na prawdę to zawsze czuli się tylko Ślązakami.

Autor sam miota się pomiędzy Polską a Śląskiem, pomiędzy szerokim spojrzeniem na świat a ksenofobicznym, pomiędzy pewnością, a strachem przed obcymi, pomiędzy nietrzymaniem się symboli a silnym doń przywiązaniem. "Nie tylko miałem inne zapatrywania na różne sprawy, ale miałem też różną narodowość na różne sprawy." (str. 141)

Dzisiaj można zadawać sobie pytanie dlaczego oni tacy, a przecież nie ma się co dziwić, bo to tak jakby Wiedeń na sto lat stał się częścią Słowacji, albo Petersburg stał się stolicą Finlandii. Autor stara się pokazywać podobne przypadki do Śląska, np. Ruś Zakarpacka, Grodno, Wileńszczyzna, Mołdawia.

Obrotności i ostrożności nauczyła ich historia, która szarpała nimi nieustannie to w jedną to w drugą stronę. Autor przytaczał przykład krewnych z Rybnika: "za cesarstwa robiono z nich Niemców, w międzywojniu Polaków, za Hitlera Niemców, za komuny znowu Polaków, a gdy część wyjechała po wojnie do RFN, ponownie zanurzyli się w niemieckości. Wszystko w ciągu kilkudziesięciu lat. Ślązacy byli wciąż narodowo rozregulowani". (str 156) Do tego rozregulowania dochodziły też różnice cywilizacyjne, traktowanie, podejście, postrzeganie.  I tak doświadczani przez lata zmianami państwowości Ślązacy mówią: "Chcemy być traktowani jak ktoś, kto tu był i został. Bo kto mi da gwarancję, że za sto lat nie będzie tu innego państwa?" (str. 186)

Autor w swojej książce przypomniał o tragedii powojennej Ślązaków, dla których czas wojennych obozów nie skończył się wraz z końcem II wojny, dla nich był początkiem, bo w latach 1944-1956 przebywało w nich około trzystu tysięcy osób, z których nawet co dziesiąty go nie przeżył. Najgorszym miejscem na ziemi był wówczas świętochłowicki obóz Zgoda, w którym ludzie byli traktowani gorzej niż więźniowie w Oświęcimiu.

Opowiedział o odkryciu medycznym jakiego dokonały lekarki wśród szopienickich dzieci mieszkających blisko fabryk ołowiu i innych trujących metali. Lekarki odkryły, że dzieci masowo zapadają na anemię a badania pokazały wpływ bliskości fabryki i jej szkodliwych skutków na zdrowie dzieci i ogólnie mieszkańców. Niestety o odkryciu lekarki nie mogły mówić, aby nie burzyć komunistycznej propagandy sukcesu, który nie dbał o zdrowie obywateli, ale o założone cele ekonomiczne.

Pokazał drugą stronę tego gloryfikowanego przez rządy komunistyczne górnictwa, zwłaszcza to oblicze grabieżcze, nieodpowiedzialne, które zbiera obecnie ponure żniwo. Takim rażącym przykładem może być Bytom, w którym dokonano zbyt rozległych, rabunkowych wydrążeń, które dzisiaj zagrażają mieszkańcom tego miasta, powodują jego wyludnianie, naturalne z powodu zgonów i odpływowe. "Z biegiem lat Bytom stawał się niezdatny do życia. Tutejsze rzeki zmieniły się w ścieki, z których zniknęło życie, a poziom zanieczyszczenia kilkanaście razy przekracza normę. W wielu miejscach gleby są toksyczne, (...) marchewka zakazana. Notuje się tu jedne z najwyższych wskaźników zanieczyszczenia powietrza w Europie." (str. 276) Istnieje korelacja zanieczyszczenia powietrza ze wskaźnikiem zgonów kobiet i niemowląt, który w tym regionie jest najwyższy w Polsce. "Bezmyślnie wydrążony górotwór siada coraz bardziej, ziemia po cichutku, pomalutku pochłania Bytom, Bytom się przepoczwarza, człowiek nadużył gościnności natury, więc natura zdmuchuje człowieka, człowiek okazuje się naskórkiem do usunięcia." (str.278)

Podsumowując, to piękna, wzruszająca opowieść o krainie niekoniecznie znanej, odkrytej czy oczywistej. To losy autora wpisane w historię miejsca rzucanego w ciemne i niebezpieczne odmęty wielkich wydarzeń historycznych. To odkrywcza ballada o bardzo niejednoznacznych dziejach Śląska, odkrywająca wiele tajemnic i osobliwości, obalająca wiele stereotypów, odkrywająca i rzucająca nowe światło na wiele wątków. Tu zawsze jedni mówią tak, drudzy inaczej. A to wszystko jest jednak trochę bardziej skomplikowane." (str. 188)

Mnie wciągnęła, żeby nie powiedzieć porwała w swój zawiły bieg, zwłaszcza swoją prostotą, skromnością, szczerością i przyziemnością. Wspaniała lektura.

Zasrane życie mojego ojca, zasrane życie mojej matki i moja zasrana młodość - Andreas Altmann

   

Autor opisał w tej książce swoje dzieciństwo, młodość i kilka lat swojego dorosłego życia. Można byłoby zapytać co takiego wyjątkowego wydarzyło się w życiu autora, że postanowił to opisać, dlaczego poświęcił swoim doświadczeniom prawie trzysta stron? Sam tytuł jest już wprowadzeniem, swoistym makabrycznym preludium do dalszych aktów dramatu realnego życia. Andreas Altman opisał swoje doświadczenia z domu rodzinnego, niemieckiego, tradycyjnego, katolickiego, w którym piecze nad wszystkim trzymał ojciec, wprowadzający dryl, przyzwyczajanie do pracy i wymyślny system kar. Ojciec sprawował absolutną kontrolę nad członkami swojej rodziny, był człowiekiem, który tyranizował swoje najbliższe otoczenie, był okrutnikiem, sknerą, mistrzem psychicznego zadręczania i fizycznego totalnego umęczenia swojej rodziny. Ta rodzina albo się podporządkowywała (matka, córka), albo unikała ojca (straszy brat autora), albo nie poddawała lub prowokowała ojca swoim zachowaniem (autor). Dom autora to było piekło na ziemi, zatem autor w późniejszym życiu nie wierzył już w inne światy. Ojciec zniechęcił go do bardzo wielu rzeczy, odebrał siłę fizyczną i psychiczną do jeszcze większej ilości spraw. Wręcz popchnął w kierunku zakopania tak wielu obszarów swojego życia, że aby dotrzeć do nich w dorosłości potrzebował długoletnich i kosztownych terapii wszelakiego gatunku, aby jakoś zacząć żyć.

To opowieść o okrucieństwie "domowego ogniska", tej przysłowiowej swoistej ostoi i trampoliny, która w teorii daje siłę na dalszą drogę życia, ale nie w tym przypadku. To historia przemocy, która niszczy psychicznie i fizycznie, która powoduje nieuleczalne choroby na przyszłe lata. To relacja syna, który potrzebował i oczekiwał miłości od ojca, a dostawał razy, cięgi i batogi, który był zaganiany do fizycznej pracy, rozliczany z każdej minuty swojego życia, kontrolowany, upokarzany i nękany. Był też straszony przez nauczycieli i pedagogów, którzy dokładali swoje do całości bólu i upokorzenia. Ten chłopiec, aby nie dać się zniszczyć opresyjnemu systemowi jaki ojciec wprowadził w domu, buntował się na wiele możliwych sposobów, za co oczywiście był dodatkowo karany, ale nie zniechęciło go to do walki o swoją godność.

Młody Adreas przeżywa podwójnie bicie swojego brata i matki, cierpi głód, bo ojciec oszczędzał na jedzeniu dla własnych dzieci, wstydził się swoich ubrań, bo i tego nie otrzymywał na czas i odpowiedniego na jego rozmiar. Nie radził sobie z seksualnością, która w wieku nastoletnim wybuchła i nie dawała spokoju, tym bardziej, że przez ojca uznawana była za zło i grzech. Itd., itd.

To książka relacja, w której autor punktuje zachowania swoich bliskich, opisuje hipokryzję ludzi którzy mieli edukować i wychowywać, a niszczyli wszystko co w dziecku i dla dziecka piękne i ważne. Opisuje hipokryzję członków kościoła katolickiego tych wewnątrz i tych wokół, nieczułość sąsiadów i różne "ucieczki" swoich najbliższych z domu.

To opowieść, która porusza do głębi, może oburzać, rozczulać, złościć, z pewnością nie pozostawia uczucia obojętności. Oszczędny, wręcz surowy styl autora podkreśla całą dramaturgię wydarzeń, doświadczeń i jako takiego dawania sobie rady w tych jakże niesprzyjających warunkach do życia.

Zjadanie Buddy. Życie tybetańskiego miasteczka w cieniu Chin - Barbara Demick

 

"Będziecie panami samych siebie" - obiecywali Chińczycy uboższym Tybetańczykom. Obalimy feudalnych posiadaczy ziemskich. Nikt was już więcej nie będzie wykorzystywał. Religia to przesąd. Oddajecie cześć demonom." (str. 65)

Te powyższe hasła nie są nowe, bo każdy tyran idzie podobną ścieżką złamania i zniewolenia ludzi, może tylko metody i skala metod jest nieco różna. Autorka pokazała co rządy Mao a następnie jego następców zrobiły z ludem, który żył na tych ziemiach od setek lat.

Oddziały partyzanckie na początku swojej walki o komunistyczny kraj korzystały z gościnności i bezpieczeństwa Tybetu, a dorwawszy się do władzy sukcesywnie i metodycznie niszczyły go. Początkowe górnolotne frazy skończyły się na obietnicach, bo kiedy zaczęli wprowadzać działania, niszczyły one każdy aspekt życia mieszkańców Tybetu. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte to dla Tybetu lata potworności, zwane " Chińską inwazją", w której śmierć poniosło trzysta tysięcy Tybetańczyków (dane szacunkowe), za którą rząd chiński nigdy ich nie przeprosił. Takim przykładem jest katastrofa tzw. 1958 roku, która szumie została nazwana "reformą demokratyczną" , która we wschodnim Tybecie zbiegła się z innym genialnym pomysłem Mao "Wielkim Skokiem Naprzód", czyli wciśnięciem milionów ludzi w kooperatywy rolnicze. Niestety reformy były przeprowadzone przez ludzi bez doświadczenia, klakierów/propagandystów, którzy chcieli się wykazać przed przywódcą. Nie słuchano Tybetańczyków, którzy wiedzieli jak zajmować się swoją ziemią, bo od tysięcy lat to robili, wiedzieli co można na niej uprawiać. Wywrócono wszystko do góry nogami "zamieniono niebo i ziemię miejscami", nomadom zabrano ich zwierzęta, rolnikom zmieniono uprawy, zabroniono zakupu zboża, a także przemieszczania się po okolicy. "Zabroniono gotowania w domu. Z prywatnych kuchni zabrano sztućce i naczynia, by uniemożliwić naruszenia tego prawa." (str. 69) co doprowadziło w szybkim tempie do braku podstawowego wyżywienia. Ludzie zaczęli jeść rośliny, korzenie, wybierali niestrawione ziarna z nawozu końskiego, zbierali kości, nieistotne czyje, aby wygotować z nich co się jeszcze da. Praktykowane było na szeroką skalę klasyfikowanie rodzin (rosyjskie rozkułaczanie) jako "kapitalistyczne", po czym taka rodzina stawała się celem brutalnych represji. Biedacy posiadający glinianą chatę, w niej jedno łóżko, kożuch, jedne buty, ale przy okazji handlujący zebranymi w lesie ziołami, nagle stawali się kapitalistami i można im było odbierać te resztki "majątku". Każdy mógł wejść do ich chaty i wziąć co chce. Rząd niszczył wszystko co napotkał na obszarze Tybetu, nie tylko uprawy, ale także lasy, bagna, akweny wodne, stawiano tamy, zmieniano bieg rzekom. "Państwowe firmy musiały wypełniać wysokie normy wyznaczone przez władze w Pekinie, prowadząc wycinki na tak wielką skalę, że nawet chińscy urzędnicy w resorcie leśnictwa narzekali, że to gospodarka rabunkowa." (str. 200)

Niszczono oczywiście kulturę, edukację, wolność, własność. Ta rewolucja jednak "załamała się pod ciężarem sprzeczności między teorią a praktyką." (str. 104) Wtedy to przywódcy zdali sobie sprawę, że bez edukacji nie uda się rządzenie krajem. Pozwolono nawet dawnym wrogom systemu kształcić się i służyć krajowi. Przyszła odwilż. Lata 80-te to lata otwarcia na świat i bogacenie się, ale głownie Chińczyków zamieszkujących tybetańskie tereny. Te poluzowania nieco uśpiły czujność obywateli, aby ponowne sprowadzić ich do pionu w latach 90-tych.

Po dojściu do władzy Mao eksperymentował na milionach obywateli bezkarnie i w sposób śmiertelny dla wielu z nich. Tybetańczycy byli pod szczególnym obstrzałem władz jako mniejszość i wichrzyciele. Wieli Mao nie mógł sobie pozwolić na niesubordynację, miał swój plan i z pomocą armii i rzeszy informatorów go realizował. Szczególnie brutalnie i bezwzględnie rozprawiał się a dzisiaj czynią to jego następny z mniejszościami, np. Tybetańczykami, Ujgurami. Niszczył ich religię, kulturę i zwyczaje, niszczył ziemię i sposoby jej uprawy, przyrodę i odwieczne jej prawa. Wielu umarło z głodu, w latach późniejszych wielu buntowało się podpalając własne ciała, wielu uciekło, ale nie zaznali spokoju, bo uchodźstwo to nie to samo co własna ojczyzna.

Książka zaczyna się od opisu historii panowania ostatniego władcy Tybetu króla Mei, co było piękną i poruszającą opowieścią, ale też pokazywało jak ta historia była podobna do wielu innych, które zostały zmiecione przez tyranów. Barbara Demick pisze takie treści, które przenikają swoim ładunkiem sprawy do głębi. Zebrała materiały, fakty i opowieści, aby przeniknąć do sedna spraw, dotarła do ludzi, którzy opowiadali jej esencję, którzy dzielili się bólem, tęsknotą, ale i nadzieją na lepsze jutro. Autorka jak to ma w zwyczaju wciąga w swoją opowieść, prowadzi przez Tybet, który od lat cierpi przez wielkiego najeźdźcę. Dzisiaj jest naszpikowany kamerami i nowoczesną technologią, aby ludzie pozostali pod całkowitą kontrolą władz, żeby nie buntowali się, a nawet jeśli zachcą, aby zostali szybko zlokalizowani i zablokowani w swoich pomysłach niepodległościowych. Wielkie Chiny nie dzielą się swoimi wpływami z mniejszościami, nie są dla nich łaskawe, taki kierunek wyznaczył Mao, a jego następcy idą tą obraną raz drogą. Tybet to obszar, o  którym bogate kraje nie myślą na co dzień, nie zabiegają u władz chińskim o swobodę dla jego mieszkańców, bo wielkie Państwo Środka jest zbyt potężne, aby z nim zadzierać, zbyt wiele krajów jest od niego zależnych, zbyt wiele łańcuchów dostaw biegnie od lub przez Chiny, zatem nie należy spodziewać się poprawy w tej kwestii, ale zawsze pozostaje nadzieja.

Wspaniała lektura, mnóstwo wiedzy na temat tego zakątku świata, słowem warto, bo to Barbara Demick w swoim najlepszym wydaniu.

A na koniec ciekawostka: "Mao Zedong zadecydował, że wszystkie zegary w Chinach mają być nastawione na ten sam czas co Pekin leżący niemal dwa tysiące kilometrów na wschód." (str. 183) Eksperyment godny wielkiego człowieka, wizjonera i fantasty...

niedziela, 2 stycznia 2022

Przejście - Pajtim Statovci

 

"...zrozumieliśmy, że inni mają Albanię za czarną dziurę Europy, za surrealistyczny twór, który zatracił kierunek i sens, za miejsce, o którym nikt nie wie po prostu nic. Żyliśmy tam, gdzie czas nie sięgał, na ziemi pozbawionej wszelkiego znaczenia, dokąd nie docierały głosy rozsądku, jak gdyby nikt wcześniej nie zadał sobie trudu, żeby nam powiedzieć, co dzieje się dookoła, a to rodziło w nas poczucie, że nasz los jest wszystkim całkiem obojętny." (str. 77)

To pierwsza książka tego autora, którą przeczytałam, ale myślę, że sięgnę po kolejne. To opowieść, która niesie swoim nurtem, autor umiejętnie łączy losy jednostki z losami kraju, trudne przeżycia bohatera powiązane z wydarzeniami w kraju dzieciństwa i w jego rodzinie. Tytuł "Przejście" właściwie oddaje decyzje i emocje bohatera, przekraczanie granic, zmiany miejsca mieszkania.

Autor wpisał swojego bohatera w trudne czasy Albanii końca rządów Hodży i jego upadku, chaosu, biedy, niesprawiedliwości, podłości ludzkiej. Autor nie rozpisywał się dokładnie o rządach tego tyrana, ale muskał aurą i postawą ludzi względem siebie za jego rządów. Młody chłopak Bujar traci wtedy ojca, matka popada w stan depresji, siostra gdzieś znika, dlatego chłopak wraz z przyjacielem podejmują decyzje ucieczki ze swoich domów. Ich ucieczka to ciągła walka o przetrwanie mimo braku pieniędzy, głodu, zimna i lokum. Obmyślają plany, podejmują zajęcia, które mają uratować ich żołądki przed przymieraniem głodem. Wspierają się, ogrzewają dosłownie i emocjonalnie, zawsze razem na dobre i złe... Planują ucieczkę za granicę, ale mają już świadomość, że nie jest to łatwe chociażby ze względu na to, że wielu Albańczyków uciekło już do Włoch a ci już ich nie chcą więcej. Narrator opisuje swoje pierwsze doświadczenia we Włoszech, Niemczech, Hiszpanii, Nowym Jorku, aby wreszcie odnaleźć się najpełniej w Finlandii.

Historia zawarta w książce nie jest pisana chronologicznie, to raczej pocięte klisze, po które autor sięga wedle własnej woli. Życie bohatera nie jest opisane linearnie, autor przeskakuje przez życie Bujara zgodnie z własnym zamysłem, wybiera wątki oznaczane datami, idzie w przód, aby wrócić do lat poprzednich. Przeskakuje do różnych państw i miast. Opowiada historię przez narratora, który raz jest mężczyzną raz kobietą, bo mamy do czynienia z osobą transpłciową.

W tekście mamy wstawki z opowieści o początkach Albani, legendy na jej temat, wspomnienie o słynnym bohaterze albańskim Skanderbegu, przypowieści i mądrości ludowe, co przydawało książce dodatkowego klimatu.

Ostatni rozdział był dla mnie bardzo emocjonalny i nie wiem czy dokładnie go zrozumiałam, czy pojęłam tą dwoistość osoby transpłciowej, która zmaga się sama ze sobą i z postrzeganiem siebie przez otoczenie. Książka pobudzająca emocje i myśli.