Szukaj na tym blogu

sobota, 31 grudnia 2016

Dziadek i Niedźwiadek - Łukasz Wierzbicki



Pochłonięta kolejna wielce ciekawa książka Łukasza Wierzbickiego.

Tym razem autor opowiada ustami dziadka, który przyprowadził swoją wnuczkę do edynburskiego zoo, historię niedźwiedzia Wojtka, który to wraz z 22 Kompanią Transportową przebył cały szlak bojowy.
W tle wydarzenia wojenne, a na pierwszym planie skupiają czytelnika niedźwiedź Wojtek i jego zachowania. W trudnym codziennym życiu żołnierzy Wojtek stał się prawdziwą pociechą, wyzwaniem a także wsparciem.

Dziadek zaczął swoją opowieść od tego, że był jeńcem na dalekich, niegościnnych terenach ZSRR. Po ataku Niemiec na Związek Radziecki został wypuszczony z więzienia i zgłosił się do tworzonej przez Władysława Andersa armii polskiej. Trudne to były czasy, zabiedzeni, brudni, obszarpani, ale pełni wiary on i jemu podobni szkolili się na żołnierzy. Przeszli Persję, Irak, Palestynę, Egipt skąd udali się do Włoch a potem statkiem do Anglii. To było trudne życie, tułacze, niebezpieczne, z dala od bliskich, smutne a dzięki obecności niedźwiadka żołnierze mieli choć trochę radości.
Jaki był Wojtek: przyjacielski, wesoły, pomocny, uwielbiał jeść, kąpać się, uprawiać poranne zapasy. Lubił tańce i zabawy, pomaganie żołnierzom w codziennych zmaganiach. Ostrzegał przed niebezpieczeństwami, nosił ciężkie skrzynie z amunicją, brał udział w bitwie o Monte Cassino. Jako Wojciech Miś został wpisany na listę żołnierzy, aby móc przepłynąć statkiem do Europy.

A co stało się z misiem po przybyciu do Anglii? Zamieszkał w zoo, gdzie odwiedzali go jego współtowarzysze wojennej przeprawy.

Książka zawiera zdjęcia robione misiowi przez żołnierzy, list profesora Wojciecha Narębskiego, ostatniego żyjącego w Polsce żołnierza" misiowej" kompanii, oraz wspomnienie o Wiesławie Lasockim, który jako pierwszy spisał dzieje niedźwiadka. Honorowy patronat nad książką objęła Irena Anders.

Polecam zarówno rodzicom jak i dzieciom, bo to ciekawa książka o ważnych sprawach podana w sposób łatwy i zabawny, ale nie infantylny.

piątek, 30 grudnia 2016

Zielona sukienka. Przez Rosję i Kazachstan śladami rodzinnej historii - Małgorzata Szumska



Towarzyszyłam autorce w jej podróży poznawczo - sentymentalnej. Dla mnie to była podróż wzruszająca, ciekawa, opowiedziana naturalnie, bardzo plastycznie i z humorem. A choć wątek jej dziadków oczywiście nie mógł być wesoły to autorka też nie wyciska nim łez, ujęła go bardziej jako pełen dostojnej powagi i szacunku czas który się zakończył. Autorka przeniosła do swojej opowieści swoją ciekawość, chęć poznania i obserwacje.
Historie rodzinne z przeszłości przeplata ze swoją podróżą ich śladami, a czyni to w sposób płynny.
Z wielką przyjemnością czytałam książkę Małgorzaty Szumskiej, z ciekawością odwiedzałam miejsca i ludzi, podziwiałam wytrwałość podczas długiej podróży.

Poruszająca była dla mnie relacja babci i wnuczki, łącząca ich więź, porozumienie, podobne temperamenty.
Zainteresowała mnie jej chęć podróży śladami swoich przodków, poszukiwania pamiątek, ludzi i miejsc. Nie zważając na nieznajomość języka, niedogodności drogi, samotność jechała. Spotykała na swojej drodze najczęściej życzliwych ludzi, choć zdarzali się i niebezpieczni, ale nie zrażała się tym.

Swoją podróż zaczyna od Wileńszczyzny, skąd pochodzi jej rodzina, gdzie urodzili się babcia i dziadek. Wspomina młodzieńcze lata ich obydwojga, jego zesłanie na Workutę, jej oczekiwanie na niego, ich ślub i narodziny syna. Krótkie szczęście przerwane brutalnie zesłaniem dziadka do karłagu w Kazachstanie na 25 lat ciężkiej pracy w kopalni. Wkrótce potem zesłanie całej rodziny babci na Syberię. Ich drogi do miejsc zesłania pełne upokorzenia, strachu i fizycznego bólu.
Dziadek nie miał nadziei na opuszczenie swojego miejsca zesłania, babcia modliła się i nie traciła wiary w spotkanie. Jak się okazało jej wiara nie była nadaremna, po śmierci Stalina wykonawcy jego rozkazów zmiękli, przyszły lata odwilży, zwalniania ludzi z obozów pracy i zsyłek. Wielu z tych, którzy przeżyli chcieli wracać do ojczyzny, gdziekolwiek ona była. Tak więc po latach spotkali się ponownie Staszek i Janka i na nowo stworzyli rodzinę. Początki w Polsce okazały się nie łatwe, ale jako że byli ludźmi zahartowanymi w trudach, dali więc radę.

Po Wilnie autorka wyruszyła do Moskwy a potem Koleją Transsyberyjską w kierunku miejsca zsyłki swojej babci. Szukała śladów, osób i miejsc. Ku radości obu udało jej się odnaleźć przyjaciółkę babci z zesłania - Szurę, schorowaną panią na wózku, ale wciąż wesołą i niepoddającą się swoim fizycznym ograniczeniom. "Dzięki linii telefonicznej" obie starsze panie mogły po 60 latach znowu ze sobą porozmawiać, wzruszyć się i powspominać.
Z Syberii wyruszyła do Kazachstanu śladami swojego dziadka i choć odnalazła rejon kopalni, odwiedziła Muzeum karłagu, nie udało jej się uzyskać żadnych dodatkowych informacji o dziadku - utajnione (wciąż).
Rozczarowanie nie było miłym uczuciem.

Oprócz opowieści o losach swojej rodziny, podróży sentymentalnej jej śladami, opisała autorka miejsca, w których przyszło jej spędzić jakiś czas, ludzi, którzy stali się jej towarzyszami, obyczaje i codzienność.
Zarówno miejscowości na Syberii jak i w Kazachstanie nie mogą poszczycić się znaczącym rozwojem infrastruktury, budownictwa, nowoczesnością, nie mówiąc już o bogactwie, na które tak pracowali zesłańcy. Szarość, często bezrobocie, bieda i beznadzieja to obraz najczęściej widziany przez autorkę. Oczywiście alkohol, najlepiej w dużych ilościach, był wszędzie gdzie autorka się pojawiła. Czuć go było w pociągu, autobusie, pity w domach biednych i lepiej sytuowanych, przez starych i młodych. Niektórzy z mieszkańców pamiętali o wydarzeniach sprzed pięćdziesięciu lat i dzielili się swoimi odczuciami, niektórzy nie chcieli wspomnień. Z pewnością, nie jest to ani proste ani łatwe.

Zielona sukienka to ciepła opowieść o miłości rodzinnej, o więziach, o chęci podtrzymywania tych więzi i pamięci o korzeniach.

czwartek, 29 grudnia 2016

Cynkowi chłopcy - Swietłana Aleksiejewicz


Wojna jest dla mnie złem, wyrządzanym człowiekowi przez człowieka.
 Złem, które pozostawia zgliszcza, pożogę i łzy.

Dostojewski "Żadna bestia nigdy nie będzie tak okrutna jak człowiek, tak wyrafinowanie, tak kunsztownie okrutna".

Decydenci w Rosji nie liczyli się z ludźmi, bo to tylko masa wojenna, było z czego brać, więc władza bez oporów z tego korzystała, a ludzie z biedy, strachu i głupoty wykonywali decyzje, szli ot po prostu....
W II Wojnie Światowej zginęło kilkadziesiąt milionów, w wojnie z Afganistanem tysiące, kolejne tysiące w wojnach "czeczeńskich" a w Syrii? Po co?

Przechodząc do meritum, Swietłana Aleksiejewicz zebrała opowieści ludzi którzy doświadczyli wojny w Afganistanie. Doświadczyli jej bezpośrednio albo pośrednio jako osieroceni przez mężów, córki, synów, matki i ojców.
To są trudne opowieści, pełne bólu, nie zawsze tego fizycznego, częściej nawet towarzyszy im ból wewnętrzny - psychiczny, emocjonalny, egzystencjalny.
Po co tam byłeś - tyle w skrócie zostało im po powrocie - pytanie pochodziło z otoczenia i ze środka. System wysłał ich na tę wojnę, wykonywali rozkazy, a czy słuszne? Jak się okazało po wojnie to był błąd przywódcy. Błąd??? Za ten tzw. błąd zapłaciło swoim życiem mnóstwo ludzi. Całe mnóstwo zostało okaleczonych w sposób zewnętrzny a jeszcze większa rzesza została okaleczona emocjonalnie. Nikt im za to nie podziękował, nie przeprosił, nie wytłumaczył. Spotkali się z szyderstwem, zarzutami, kpiną.
Niektórzy nie potrafili wrócić do "normalnego" życia, niektórzy chcieli zapomnieć, inni zaszyli się w swoich mieszkaniach, pili, palili i nie wiedzieli co dalej, popełniali samobójstwa.
Wojna to jest straszna męska zabawa, a płaczą po niej kobiety, którym wojna odebrała dzieci, mężów, ojców. Ludzie się zabijają, giną, ktoś traci życie, ktoś traci bliską osobę - zawsze niesie stratę.

Wojna w Afganistanie okazała się wojną oszustwem, nikomu nie potrzebnym, za którą zapłacili młodzi rosyjscy żołnierze i cywile afgańscy. Afgańczycy nie potrzebowali "kaganka oświaty" od narodu rosyjskiego, dawali sobie radę bez nich, niestety mocodawcy ZSRR chcieli mieć tam wpływy. Wysłano więc zastępy młodych, rozpalonych wyobraźnią, jakimś celem wyższym, chęcią zostania bohaterem  albo potrzebami konsumpcyjnymi, przecież brakowało w kraju wszystkiego. Rozczarowanie przyszło szybko, bo wraz z przylotem do bazy przerzutowej, gdzie odbierano im własne ubrania a wciskano stare szmaty, nie przystosowane do warunków klimatycznych. W bazach docelowych okazało się, że nie mieli czym walczyć, brakowało zjadliwego pożywienia, zaplecza sanitarnego i medycznego. Szerzyły się choroby: tyfus, szkorbut, dur brzuszny. Szczególnie młodzi żołnierze czuli się mocno zagubieni, często pozostawieni sami sobie, zdani na łaskę i nie łaskę starszych szeregowych i dowództwa które nie zawsze wiedziało co robić.
Propaganda robiła swoje, w Afganistanie zagrzewała do zabijania bandytów, w kraju tuszowała straty i przekaz wojenny, pokazując nasadzenia drzew i budowę nowych dróg. Czyli nic nowego: kłamstwo, nieprawda, oszustwo, jak by tego nie nazwać, zło.

Wojna trwała 10 lat, zanim głośno powiedziano o "zbrodni" i "Breżniewowskiej awanturze", ale to nie wierchuszka zapłaciła za nią, tylko zwykli ludzie. Polegli, przywiezieni w cynkowych trumnach, opłakiwani przez rodziny, okaleczeni, najczęściej ukryli się w domach własnych albo "specjalnych", gdzie nikt ich miał nie widzieć. Nawet Ci którzy wrócili cali, w środku byli "rozszarpani".
Ale chcieli wierzyć, bo przysięgali przecież ojczyźnie, że pojechali tam nie na próżno, że patrzyli na śmierć i czynili śmierć w imię czegoś?! Krzyczeli, żeby im nie zabierać ideałów, wyobrażeń, istoty, ...

Żołnierze stali się ofiarami wojny, bohaterstwo zostało im odebrane, przez podjęte przez Wierchuszkę decyzję, przez naród, który ich się wyparł.

Aleksiejewicz napisała tą książkę,aby pokazać bezmiar nieodpowiedzialności i bezkarności władz, niefrasobliwości wielu uczestników i bestialstwa względem okupowanego narodu.
W książce zawarła mocne treści, chociaż jestem przekonana, że mogła wydobyć na światło dzienne jeszcze mroczniejsze i brutalniejsze fakty, których na wojnie nie brakuje.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Cztery siostry. Utracony świat ostatnich księżniczek z rodu Romanowów - Helen Rappaport



Mam szczęście, bo najczęściej trafiam na wyjątkowe książki, a czasami prawdziwe perełki, do nich zaliczę książkę Helen Rappaport.

Autorka swoją wartką opowieść oparła na solidnej dokumentacji historycznej.  Same przypisy stanowią 100 stron książki a umieszczone zostały także fotografie Romanowów. Tak zupełnie na marginesie dodam, że Helen Rappaport specjalizuje się w czasach wiktoriańskich i historii Rosji.
"Cztery siostry...." autorka napisała barwnym i ciekawym językiem. Stanowi ona wartościowe źródło wiedzy o tych latach historii Rosji. Zawarła w niej wiele obszernych materiałów o ostatniej rodzinie cara, o obyczajowości tamtych czasów i koligacji Romanowych z dworami europejskimi, zwłaszcza z angielskim. Wiele treści w jednym, solidnym egzemplarzu. Mnie wciągnęła ta pozycja bez reszty.
.
Swoją opowieść rozpoczyna od ślubu córki królowej Wiktorii z księciem Hesji, przybliża otoczkę tego domu z jego atmosferą, skromnością i smutkiem. Narodziny dzieci, w tym Alix, ich dzieciństwo, wyjazdy do babci, królowej Wiktorii, dorastanie. Małżeństwo z Mikołajem i oczekiwanie na dzieci, narodziny kolejnych córek, którym towarzyszyło wielkie napięcie i jeszcze większe rozczarowanie i wreszcie narodziny syna, które przyniosły radość i smutek z powodu jego choroby. W książce ujęte zostały relacje panujące w związku Nickyego i Alix oraz między nimi i ich dziećmi. Zawarte zostały opisy życia w świetle zewnętrznym i  za ścianami pałaców. Pokazane zwyczaje rodziny carskiej w zależności od pory roku i samopoczucia.
Autorka skupiła się na czterech księżniczkach z rodu Romanowów, ale naturalną koleją rzeczy rozciągnęło się to na całą rodzinę i jej otoczenie. Z książki dowiemy się informacji o siostrach Oldze, Tatianie, Marii i Anastazji. Jakim oddawały się zajęciom i zainteresowaniom, jakich przedmiotów się uczyły, jakie miały charaktery, a także jakie nosiły stroje. Autorka opisała relacje panujące w rodzinie carskiej, ich bliskość, miłość, troskę i skromność.

Autorka napisała swoją książkę nie wdając się w osądy, opinie czy zbędne dywagacje, to pole pozostawia czytelnikom, bo każdy ma przecież swoje zdanie i wiedzę.
Jakoś trudno mi się pisze o tej książce, pewnie dlatego, że losy jej bohaterów są tragiczne i wzruszające a myśli i emocje zalewają. Historia Romanowów to tragedia, bo jaką nie podjęliby decyzję skazani byli na porażkę. Car będąc już na Syberii zrozumiał, że jego abdykacja była tylko sygnałem dla wichrzycieli do zniszczenia starego porządku, a arystokracja sama na siebie zastawiła sidła. Był pogodzony z losem, wiedział że nie ma dla niego ucieczki z tej sytuacji, że nikt mu nie pomoże.

Ta sytuacja z rodziną Romanowów, przypomniała mi rozgrywki z czasów II Wojny Światowej kiedy wielkie mocarstwa podzieliły strefy wpływów pomiędzy siebie a "przyjaciele" stali się sprzedawczykami. Kiedy był jeszcze plan aby rodzinę carską wywieźć z Rosji to okazało się, że chętnych na udzielenie azylu nie ma, a kuzyn cara, król Anglii nie złożył w porę deklaracji. Stali się tak na prawdę zbędnym balastem, przed nową perspektywą "współpracy" z rządami bolszewików.

Wiem jaka była historia i co działo się za czasów cara, jak byli traktowani oponenci polityczni, ale wiem też co działo się po nim i jakie żniwo przyniosły rządy Lenina a potem Stalina.

Losy bohaterów książki bardzo mnie wzruszyły, bo każde z nich czuło się nie spełnione i nie na swoim miejscu. Ich losy wydawały mi się jakimś chichotem Siły Wyższej, zadrwiono sobie z nich. Niby najbogatsi monarchowie w ówczesnej Europie, ale ani Mikołaj ani Aleksandra nie lubili swoich ról, on widział siebie na wsi uprawiającego życie skromnego ziemianina, ona zawsze u jego boku i rodziny, opiekująca się dziećmi, cerująca koszule. Córki tak kochające, a na pewno emocjonalnie silnie związane ze swoimi rodzicami, nie chciały opuścić swojej ojczyzny, nawet po ewentualnym zamążpójściu. Syn, ten wyczekiwany, nie spełnił oczekiwań i nadziei pokładanych, żył z obietnicą rychłej śmierci, wiecznie cierpiący, rozpuszczony wychowawczo i nie przysposabiany na dobrego władcę.

Śledząc ich życie na kartach książki miałam dla nich tylko jedno uczucie - współczucie. Towarzyszyło mi też poczucie, że to nie mogło się inaczej skończyć. Wszystkie zdarzenia wiodły ich do tragicznego końca a autorka bardzo subtelnie to ukazała.

piątek, 16 grudnia 2016

Bogaś z Zielonej Łąki - Ingrida Vizbaraite



Na mnie ta książeczka podziałała jak balsam, bo historia opowiedziana przez autorkę tchnie delikatnością i czułością. Czytałam ją z  namaszczeniem i wzruszeniem, bo to czarowna książka a w niej wszystko jest czarowne: główni bohaterowie, towarzysze, sceneria i sama historia oczywiście. Obrazy, które ma się przed oczami podczas czytania wciągają i choć czasami mogą wydawać się trochę mroczne, to zawsze kryją jakąś niespodziewaną dobroć.
Już dawno żadna książka dla dzieci tak na mnie nie podziałała, nawet nie umiem powiedzieć w czym tkwi jej rozbrajająca moc.

A o czym rzecz cała?
A otóż i ona: mały rycerzyk Bogaś i jego konik Rogaś żyli sobie na łące otoczeni przyjaciółmi i pięknem krajobrazu. Dbali o mieszkańców doglądając każdego z osobna wedle jego potrzeb, oglądali obłoczki, rozmawiali, żyli spokojnie i przyjemnie. Aż pewnego dnia Bogaś zobaczył okrągły jak piłeczka obłoczek, który niejako zaczął go prześladować, widział go na jawie i we śnie. Przestał dbać o łąkę i jej mieszkańców, schudł i zachowywał się niezdarnie.Wreszcie podjął decyzję o wyjeździe w poszukiwaniu obłoczka. To była bardzo bohaterska decyzja rycerzyka, bo dotąd nie opuszczał swojej łąki. Jadąc i jadąc i ... dojechali do ciemnej puszczy, przerażeni ale nie zrażeni jechali dalej aż dojechali do jasnej polany. Tam zobaczyli namiot w którym rozparty na krzaczkach borówek siedzial skarabeusz - dostawszy od niego tajemnicze informacje ruszyli w dalszą drogę. Dojechali do bagien, gdzie uratowali muchę z macek rosiczki. Długo jeszcze trwała ich podróż zanim ujrzeli kaktusowy gaj z przepowiedni skarabeusza, w środku którego ujrzeli obłoczek....
 Czy uda im się wrócić na łąkę? Tak, ale jak przeczytajcie, zachęcam....

Może komuś z Was wydać się ta wzmianka o głównym nurcie książeczki spłaszczona i mało porywająca, ale nie dajcie się zwieść mojej pisaninie. Z książeczki płynie dużo dobra i ciepła, tkliwości i serdeczności.
Autorka przypomina, że wygląd zewnętrzny bywa złudny, a odpychające z zewnątrz bywa przepiękne w środku i trzeba czasu aby sie o tym dowiedzieć.
Zresztą ogólny przekaz jest prosty, że dobro daje dobro i odpłaca dobrem a cierpliwość przynosi zaskakujące rezultaty.



czwartek, 8 grudnia 2016

Świat równoległy - Tomek Michniewicz



Czytałam dwie książki tego autora, tym razem to reportaż a nie opowieści podróżnicze. Michniewicz zagląda tam gdzie inni nie chcą, nie mogą lub nie potrzebują. Książka zawiera opowieści z różnych obszarów życia, jedne historie wzruszające, inne ciekawe, zastanawiające a jeszcze inne dla chętnych. Czyta się dobrze i szybko.

Mnie osobiście poruszyły lub zainteresowały niektóre rozdziały, pozostałe przeczytałam bo gładko się je czytało. Od takich książek oczekuję sporo, bo przeczytałam już wiele reportaży z wielu trudnych miejsc i obszarów tematycznych, dlatego książka Michniewicza mnie nie porwała?!

Po jej przeczytaniu zamyśliłam się nad tytułem i po raz kolejny westchnęłam: jak wiele światów jedna ziemia mieści, oczywiście najwięcej zajmują te biedne, ale to bogaci zgarniają najwygodniejszą ich część.

Najbardziej wzruszającym rozdziałem dla mnie był ostatni - "Poszukiwania", który traktował o masakrze nosorożców w jednym z ostatnich, bezpiecznych bastionów ochrony afrykańskich zwierząt przed chciwym i bezlitosnym człowiekiem. Kolejne wstrząsające działanie pazernych i bezdusznych dwunożnych "panów" tego świata.

Zaciekawił mnie reportaż o  RPA pt.”Dom”, gdzie w oceanie biedy tworzy się oazy bogactwa i sztucznego poczucia bezpieczeństwa. Niezrozumiałym pomysłem była wyprawa w głąb Pakistanu w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o motywy zamachu pod Nanga Parbat. W tym rejonie chyba już racjonalnych przyczyn brak, zresztą czy robienie krzywdy innym trzeba jakoś motywować? Znana mi była sytuacja "uroków" Mauritiusa, gdzie za "płotem" luksusu i rajskiej otoczki stworzono wyspę wysypisko. Jeśli tworzy się urojony raj to gdzieś musi być też  piekło, które pochłonie niepasujące do raju rzeczy i ludzi... Opowieść z Egiptu, utwierdziła mnie w moim niezainteresowaniu tego typu miejscami. Autor uwypuklił w niej brak szacunku człowieka do człowieka, nie dbałość o otoczenie i tymczasowość - "...a po nas choćby potop".

Kompletnie nie poruszyła mnie opowieść o ludziach, którzy sprawdzają się w działaniach ekstremalnych, czyli niebezpiecznych, penie dlatego, że ja nie ryzykuje, jeśli nie widzę w tym głębszego sensu, np. ratowania komuś życia. Czytałam też historie o więzieniu o zaostrzonym rygorze i jego wyjątkowych mieszkańcach. Zastanawiała mnie "zabawa" dużych chłopców w reportażu "Siła i honor", jak można daleko się posunąć w "sprawdzaniu" siebie i innych.

Rozdział "Świętość" postawił kolejną kropkę nad "i" pod myślą: każdą religię tworzą ludzie ze swoimi przywarami, nawykami i emocjami. Wszędzie są ludzie chciwi, pozerzy, hipokryci i okrutnicy. Warto też pamiętać, że można znaleźć ich przeciwieństwa, ale te niczym szczególnym się nie wyróżniają, może tylko skromnością i zwykłością?!


Autor wplatał też w swoje opowieści, pytanie o role reportera, zwłaszcza w rejonach, gdzie cierpienie skierowane jest na istoty słabsze. Czy rzeczywiście rolą reportera jest tylko sucha obserwacja i opisywanie zjawisk?!

Książka choć wydana na kredowym papierze, złożona została tak, że nadaje się głównie na przeczytanie jednorazowe i odłożenie na półkę.Używana częściej rozsypała się co zwłaszcza w bibliotece naraża ją na dekompletacje stron.

Mama Mu sprząta - Wieslander Jujja, Wieslander Tomas



Tym razem chciałam przypomnieć serię o Mamie Mu, do której ilustracje wykonał Sven Nordqvist. Dla mnie wyjątkowo zabawne historyjki, o krowie która przełamuje stereotyp związany z krowami, żyje tu i teraz i robi to czego nie "wypada" robić tylko dlatego że jest się np. właśnie krową. Realizuje swoje pomysły nie zniechęcona niczym i nikim. Towarzyszy jej pan Wrona, "głos" rozsądku i "wszelakiej mądrości", który stara się torpedować pomysły Mamy Mu, często z odwrotnym skutkiem niż zamierzony.

Historie Mamy Mu bawią, uczą i pobudzają ciekawość, bardzo zachęcam do zapoznania się z nimi.

Nadeszła wiosna, porządki czas zacząć. Mama mu zaangażowała się w odświeżenie swojego domu. Przetarła okno ogonem, postawiła doniczkę z zawilcami na parapecie. Ech, od razu poczuło się wiosnę...
Jej towarzysz, Pan Wrona krytykuje jej minimalistyczne działania porządkowe i sam zabiera się do pracy. Czyni to z rozmachem i ze zwykłą sobie bufonadą.
Efekty jego zakrojonej na szeroko skalę "pracy" widać po całym podwórku: rozrzucone siano, białe krowy i obora po użyciu farby. Nie zrażony swoimi pomysłami Pan Wrona gasi na koniec światło, aby nie widać było jego sprzątania. Ten pomysł najbardziej przypadł mu do gustu, za to Mama Mu rozsądnie oceniła, że to zwykłe oszukaństwo.

Kiedy czytałam te książeczki robiło mi się cieplej na duszy. Dzieci i dorośli rozluźniali się i uśmiechali bez wysiłku....

Z serii polecam także:
  • Mama Mu na huśtawce,
  • Mama Mu na sankach,
  • Mama Mu buduje,
  • Mama Mu nabija sobie guza,
  • Mama Mu na rowerze,
  • Mama Mu czyta,
  • Mama Mu na drzewie i inne historie

szczególnie przed świętami: Wigilia Mamy Mu i Pana Wrony

środa, 7 grudnia 2016

Goście na Boże Narodzenie - Sven Nordqvist



Chciałam wspomnieć o tej pozycji osobno, bo to książka na nadchodzący czas Bożego Narodzenia. Oczywiście dla mnie historia jest ciekawa i jak to u tego autora zawiera osobliwy humor, który ma swoich zwolenników ale i osób nie gustujących w takowym.

Nordqvist tym razem zajął się przygotowaniami Pettsona i Findusa do Świąt Bożego Narodzenia. Ich plan przygotowań z powodu upadku Pettsona, czego wynikiem była boląca noga, rozsypał się. Święta zapowiadały się bez choinki i co gorsza bez jedzenia i ciepła. Findus był nie pocieszony i rozczarowany, a Pettson nie mógł pocieszyć kotka, bo noga bolała bardzo.
Gdy tak trwali w zadumie i smutku, przyszedł syn sąsiada z propozycją pomocy w odgarnianiu śniegu i innych cięższych pracach około domowych. Po zaopatrzeniu domu w opał, obiecał wrócić. Po jego wyjściu Pettson wpadał na  pomysł zrobienia choinki i ozdobienia jej. Całość wyglądała osobliwie, ale to prawdziwy choinkowy design:)
Jakież było zaskoczenie Pettsona, kiedy niebawem do drzwi jego domku zapukali sąsiedzi. Przynieśli świąteczne smakołyki, wypili kawę, porozmawiali. Było serdecznie i miło. Po jakimś czasie przyszli kolejni goście również ze świątecznymi pysznościami. To była najpiękniejsza i najweselsza Wigilia u Pettsona i Findusa od lat.

I nawet kiedy goście rozeszli się do swoich domów, a Pettson z Findusem zostali w cichym domku, to  została cała masa wspaniałych potraw i ciepło rozchodzące się po nim. Zostało też to co najważniejsze, atmosfera serdeczności i poczucie, że w trudnych momentach nie jest się samotnym i zapomnianym.

Dla mnie miła i serdeczna opowieść na Święta Bożego Narodzenia.

piątek, 2 grudnia 2016

Pettson i Findus - Sven Norquist




Całą rodziną jesteśmy fanami tej pary. Ich humoru, podejścia do spraw codziennych i do siebie nawzajem.
Sven Nordqvist napisał kilka książek o tych bohaterach a każda z nich jest ciekawa i zabawna.  Dodatkowo Nordqvist jako ilustrator wpisał swoje opowieści w piękne ilustracje pełne szczegółów, detali i drobiazgów. Wszystkie dopracowane, oddające klimat treści. Dla mnie to wręcz małe dzieła sztuki. Naprawdę warto zapoznać się z całością:)  

Pettson to spokojny staruszek, bardzo sympatyczny, łagodny, nieco gderliwy i flegmatyczny, ale przy tym cierpliwy i wielce pogodny. Żył sobie samotnie w niedużym domku na wsi w Szwecji. Miał niewiele obowiązków, jak to staruszek - ogródek, kury i posiłki. Żył w zgodzie z sąsiadami, czasami nawet kogoś odwiedzał albo ktoś przychodził do niego. Od czasu do czasu zastanawiał się nad swoją samotnością, ale już nie miał chęci na znaczące zmiany w swoim życiu. Pewnego dnia przyszła na kawę sąsiadka. Po spokojnej pogawędce a raczej wymianie myśli podjęła za niego decyzję i następnego dnia przyniosła mu małego kotka. Decyzja okazała się wielce znamienna dla Pettsona, bo jego życie nabrało nowego kolorytu i energii. Mały kotek wprowadził w jego spokojne, zaśniedziałe nieco bytowanie, nowego blasku.

Findus to niezwyczajny kot, bo gadający a przy tym noszący zielone ogrodniczki. Młody kotek jest ciekawski, pełen energii, pomysłów często nowatorskich. Pettson aby sprostać jego zachowaniu ożywia się i wysila umysł. Jednym słowem kot dopinguje go do nowych zachowań i spojrzenia na stare sprawy na nowo. Findus pobudza i aktywizuje Pettsona,  co tu dużo pisać daje mu szansę na nowe, zabawniejsze życie.

Wydawałoby się, że staruszek i wieś słabo wpisują się w tematykę dla dzieci, ale nic bardziej mylnego. Sven Nordqvist stworzył unikalny klimat w swoich książeczkach, zwykłe rzeczy i ludzie nabierają innego wymiaru. Tak naprawdę to od każdego z nas zależy jaki charakter będzie miało nasze codzienne życie, warto się o to zatroszczyć, bo przeważa nad chwilami wzniosłymi.

Audiobook równie udany, bo głosu użyczył i swojego aktorskiego kunsztu Jerzy Stuhr.

Nic dodać nic ująć tylko czytać, słuchać i śmiać się serdecznie.

czwartek, 1 grudnia 2016

Czar Wielkiej Sowy - Maria Kędziorzyna





Choć książka napisana została w 1966 roku i język też różni się od obecnie używanego to zagadnienia, które są kanwą książki są nadal aktualne. Nadal są dzieci które nie lubią chodzić do szkoły i takie które narzekają na jedzenie podawane w domu. A może w obecnych czasach to drugie zagadnienie jest jeszcze większym problemem, bo jest dużo więcej pokus, zagrożeń, niewłaściwych nawyków żywieniowych i alergii.

Książka ma 173 strony niemniej podzielona jest na rozdziały co pomaga w czytaniu mniejszym dzieciom. Wyczarowany jest tam świat, który może wydać się znany, ale jednak tajemniczy i ciekawy. Jest magiczna, urocza, ciepła, mądra i bardzo obrazowa. Historia pobudza do rozmyślań a także do dowartościowania swojego świata. Dzieje się w lesie wśród pięknych drzew i zwierząt. Z książki można się dowiedzieć także prawdziwych zwyczajów i zachowań zwierząt.

Czas ruszyć do lasu po przygodę:
                                                  bohaterka książki to pierwszoklasistka Anielka, zwana w rodzinie Lelą. Mieszka z mamą i tatą - gajowym w leśniczówce w środku lasu. Stąd płynie klimat  tej opowieści. Sama Lela jest zbuntowana, czasami krnąbrna i ogólnie nieusatysfakcjonowana ze swojego życia. Nie ma mowy o zadowoleniu z kochających rodziców, miłego domu i cudownego otoczenia. Bardzo nie lubi chodzić do szkoły, nie ma też bliskich koleżanek lub/i kolegów. Ma za to marzenia, ech i to jakie: chciałaby być leśnym zwierzątkiem. Wyobraża sobie, że ich życie jest proste, łatwe i przyjemne, bez obowiązków, nakazów, zakazów i z możliwością robienia co się chce.

Pewnego dnia postanawia wybrać się do lasu na zimową przechadzkę.  Spotyka tam Pana Wróbla i wiewiórkę Rudzię, którzy wciągają ją w głąb lasu. Oczarowana i przestraszna Lela zasypia w wielkiej dziupli starego dębu Podczas snu Duch Lasu spełnia jej marzenie i zamienia Lelę w wiewiórkę Rudzię i vice versa. Życie wiewiórki okazuje się nie łatwe i wymagające ciągłej uwagi, bo i niebezpieczeństw niemało wokół. W dramatycznej sytuacji pomaga jej sowa - Duch lasu, następnie przemienia ją w sikorkę. Niemniej i to życie okazuje się nie takie proste jak je widziała będąc dziewczynką. Dopada ją smutek, samotność i trudne sprawy do rozwiązania. Ostatnim wcieleniem Leli jest zajączek, a dokładniej odnaleziona córka pani Szaraczkowej. Jest cudownie aż do momentu kiedy wyrasta na dojrzałą według mamy zajączkę i ma sobie radzić sama.

Rozpętuje się straszliwa burza z piorunami. Czyni straszliwe zniszczenie, powala stary wielki dąb, co teraz będzie, cały las płacze po stracie.
A gdzie Duch lasu, czy się pojawi, czy przywróci Leli postać dziewczynki, czy już na zawsze zostanie zajączkiem.
Koniec nie zaskakuje, jest happy endem, ale nauka z niego płynie, bo Lela docenia swoje położenie, czyli to że jest dziewczynką, że ma kochającą rodzinę, która dba o jej bezpieczeństwo, że może się uczyć i rozwijać. Zdobywa też cenną wiedzę, że życie zwierząt wcale nie jest takie proste, bo muszą uważać na drapieżniki, zapewniać sobie pożywienie i ogólnie o siebie zadbać same.

Warto ją przeczytać, bo jest inna niż współczesne pozycje.

Bunio trafia w dobre ręce - Marzena Kwietniewska-Talarczyk



 Dzisiaj wspomnienie o kolejnej książce Marzeny Kwietniewskiej-Talarczyk.
To delikatna opowieść o dzieciach, rodzinie i zwierzętach. Książka z przekazem etycznym i wychowawczym. Nie zaskakuje, ale uczy najmłodszych empatii, zrozumienia, współczucia. Opowieść dzieje się w sympatycznej rodzinie, gdzie gołym okiem widać łagodność i konsekwencję w wychowaniu i przekazywaniu dobrych zasad współżycia rodzinnego i społecznego.

Ale przechodząc do meritum:
 Historia zaczyna się w dniu zakończenia szkoły. Mama dwóch córek Irenki i Kasi przychodzi do domu z  pieskiem, który od razu podbija serce całej rodziny, a zwłaszcza młodszej Irenki. Pies jest wyjątkowo przyjazny i towarzyski. Po oglądzie psa rodzice zauważają przywieszkę z numerem telefonu. Kiedy mamie dziewczynek udaje się dodzwonić okazuje się, że pies ma na imię Buba jest przez swoją rodzinę poszukiwany. Powraca więc szczęśliwy na łono swoich opiekunów. Irenka jest bardzo nieszczęśliwa. Rodzice proponują, że w zasadzie wszyscy pragną psa więc mogliby zaadoptować jakiegoś ze schroniska. Irenki taka propozycja nie interesuje, obstaje przy Bubie. Gniewa sie na całą rodzinę, podnosi bunt, nie chce z nikim rozmawiać, nie chce jechać do dziadków na weekend.
Tak więc wyjeżdżają Tata z Kasią, mama z Irenką zostają w domu. Irenka przeżywa swoje dziecięce rozterki, czuje smutek i samotność. Zaś tata i Kasia spędzają miły czas z rodzicami taty (choć dla dziewczynki trochę nudny, bo bez towarzystwa w jej wieku). W drodze powrotnej podczas przerwy w podróży znajdują wystraszonego i zaniedbanego pieska (o ironio:). Po konsultacji telefonicznej z mamą zabierają go do domu. Zachowanie pieska jest zupełnie inne niż Buby. Widać, że przeżył trudne chwile i boi się wielu rzeczy. Nowy dom nie ciekawi, ale przytłacza, pies nie ufa ludziom, cały czas ze strachem na nich spogląda. Dziewczynki prowadzą rozmowy o losie pieska, wzruszają się jego wyglądem i zachowaniem. Bardzo chcą aby z nimi został, ale przecież Irenka do tej pory nie chciała żadnego innego psa oprócz Buby, więc pewnie trafi do rodziny znajomych. A może zmieni zdanie? Przeczytajcie, bo to poruszająca historia z racji emocji i zachowań ludzkich.