Szukaj na tym blogu

środa, 29 maja 2019

Fińskie dzieci uczą się najlepiej - Timothy D. Walker


Zainteresował mnie tytuł, dlatego sięgnęłam po książkę o fińskim fenomenie edukacyjnym. To nie był stracony czas, choć książka napisana jest w sposób, który nie do końca mnie przekonuje, mówię tutaj o treści i sposobie jej przekazania. Książka napisana przez Amerykanina w amerykańskim stylu, co potwierdzały użyte słownictwo, egzaltacje, zachwyty i sposób stosowania porównań przez autora.
Ogólnie ciekawa była była dla mnie obserwacja fachowca z zewnątrz, jego porównanie zasad i sposobu podejścia do ucznia w szkole fińskiej. Książka Timothy D. Walker'a może służyć jako poradnik dla nauczycieli, chcących poczytać o praktykach w fińskiej szkole podstawowej. Może też być książką poglądową dla każdego. Ja ją tak właśnie potraktowałam uzyskując informacje o ogólnych założeniach, praktykach, pomysłach i podstawie programowej. Autor podzielił rozdziały na najbardziej istotne zmienne szkolnictwa fińskiego, które przy okazji bardzo różnią go od amerykańskiego. Przytoczył konkretne przykłady działań do tych zmiennych. Opisał swoje doświadczenia w fińskiej szkole.

Puentując ogólnie całość: pozachwycał się, nauczył, dowiedział wielu ciekawych informacji, odpoczął i... wrócił do Stanów. Mam nadzieję, że będzie tam wdrażał sprawdzone pozytywne metody nauczania.

Pokrótce o książce: autor, młody nauczyciel, pełen zapału do pracy rzuca się w nią, zachłystuje się i zaczyna podtapiać, zastanawia się dlaczego. Owszem dużo pracuje, bo od rana do późnych godzin popołudniowych, nie ma przerw, cały czas przygotowuje się do pracy, ale tak robią wszyscy wokół. To dlaczego nie ma satysfakcji z pracy, mało tego widzi, że jego uczniowie też nie mają. Jakoś daje się namówić żonie Fince, na wyjazd do Finlandii, oczywiście boi się, niemniej wysyła CV i dostaje zaproszenie.
Po przyjeździe na miejsce autor przeżywa wstrząs za wstrząsem, zdziwienie za zdziwieniem, niedowierzanie i zaskoczenie. Zauważa, że główne założenia i cele fińskiego systemu oświaty są skrajnie inne niż to ma miejsce w USA. Tutaj najważniejszym jest przygotowanie uczniów do samodzielności, odpowiedzialności, zaradności, nabycia konkretnych umiejętności aby łatwiej było im w dorosłym życiu. To nauczanie poprzez dawanie swobody, samodzielności, niezależności, odkrywanie i pielęgnowanie pasji i zdolności. A wszystko to realizowane bez presji, poprzez zabawę, sytuacje jak najbardziej zwyczajne i naturalne. Realizuje się mnóstwo projektów w terenie, konkretnych celów, zawsze dających praktyczną naukę. Uczniom daje się pole do realizacji własnych pomysłów, do wyjść poza szkołę, do sprawdzania swojej wiedzy w codziennym życiu.W fińskiej szkole uczy się także wielu praktycznych umiejętności: gotowania, majsterkowania, szycia, wszystkiego co przyda się w prowadzeniu wygodnego życia.
Inaczej też pracują nauczyciele, inne są kryteria przygotowania wybranych do bycia nimi i wreszcie inna jest wartość ich pracy. Inny jest też program nauczania, dzięki któremu nauczyciel nie śpieszy się, ma czas aby poznać każdego ucznia, deleguje uprawnienia, ufa swoim uczniom i daje im swobodę i możliwości do szukania samodzielnych rozwiązać. Te wszystkie zmienne skutkują tym, że uczeń rozkwita i czuje się ważnym partnerem, zaś nauczyciel ma czas i satysfakcję z pracy.
W fińskim systemie szkolnym przywiązuje się wagę do odpoczynku uczniów i nauczycieli. Daje się dużo wolnego czasu na systematyczne, ale swobodne przyswajanie materiału. Piszą sprawdziany, ale mają one wykazać stopień przyswojenia danej partii materiału przez uczniów i ewentualne popracowanie nad nieprzyswojonymi na zadowalającym poziomie.
Ważne są także częste przerwy, ruch na świeżym powietrzu i jego dostęp do sal, aktywności pobudzające lub relaksacyjne.


Fińskie dzieci uczą się najlepiej - Timothy D. Walker'a dobrze się czyta, wyławia się istotę i poznaje różnice.
Ta książka jest dla każdego, kto chce poznać najlepszy system edukacyjny na Ziemi, pokrótce.

Jak schować lwa - Helen Stephens


Książka o lwie, który chciał kupić kapelusz, a wyszła z tego niezła draka dzięki której znalazł przyjaźń i został bohaterem. To tyle w skrócie.
A tak ogólnie to bardzo przyjemna książka do czytania, zaś dzieci ukochały ją i chciały czytać na "okrągło". Urocza, pełna ciepła, ciekawa, pomysłowa i bardzo kolorowa.
Autorka wpadła na świetny pomysł by wielkiego i groźnego króla zwierząt pokazać jako delikatne i serdeczne zwierzę. Lew, potrafi być opiekuńczy, serdeczny i czujny. Jest tam gdzie jego przyjaciółka, a przy okazji oddaje zasługi dla miasta. Taki lew to skarb dla mieszkańców, to pomoc w najlepszej postaci. Lew mimo wcześniejszych obiekcji i strachu zyskuje pełną akceptację. Polecam.

wtorek, 28 maja 2019

Jak schować lwa w szkole - Helen Stephens


Kolejna książka z serii o lwie, naturalny ciąg dalszy. Lew został zaakceptowany przez społeczność miasteczka. Zżyty ze swoją przyjaciółką, nie lubił się z nią rozstawać, chciał towarzyszyć jej przy różnych okazjach, być razem w różnych sytuacjach. Jest jednak jedna osoba i jedno miejsce dla której i gdzie, nie ma dostępu. To nauczycielka pani Holandia i szkoła, z której pani systematycznie go przepędza. Pewnego dnia jednak ma miejsce taka sytuacja, że lew okazuje się wybawieniem. Od tego dnia nauczycielka przekonuje się do niego. Mało tego, lew staje się nieodłącznym towarzyszem wycieczek klasowych.
Oczywiście ulubiona książka córki:)

Rzeczy, których nie wyrzuciłem - Marcin Wicha


Książka Marcina Wichy to literatura sentymentalna i wspomnieniowa. Autor podsumowuje w niej swoje pożegnanie z matką. Czyni to w formie zapisków z zapamiętanych istotnych dla niego historii związanych z matką.
Książka, której nie czyta się jednym tchem, ale kontempluje a także odnosi do siebie. Wzrusza na wielu płaszczyznach, porusza różne struny emocji. Autor wspomina matkę przy okazji przeglądania i porządkowania jej rzeczy, które jednocześnie przywołują różnorakie wspomnienia, ale wszystkie są ważne i ciekawe. Zapisał je w formie krótszych lub dłuższych notatek.

Z tych wspomnień wyłania się obraz ciekawej kobiety, niezależnej, bezkompromisowej, mającej zawsze swoje zdanie, kulturalnej, asertywnej i mocno stąpającej po ziemi. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych, była bardzo konsekwentna w działaniu, dzięki czemu nawet w czasach ponurych i pustych zdobywała różne rzeczy czym rozpromieniała twarze rodziny. To kobieta, która miała ogromny szacunek dla słów, otaczała je estymą, pielęgnowała, były dla niej na tyle ważne, że kiedy nie mogła ich wypowiadać wyraźnie, przestała w ogóle. Kobieta, która czytała książki, całe morze książek. Te omawia autor dość obszernie przywiązując do nich konkretne wspomnienia. Wspomina też bibeloty, drobne i większe rzeczy. Szczególne miejsce ma jednak książka kucharska przywieziona jeszcze przez jego babkę z głębokiej Rosji, z której ona nie korzystała, ale za to matka była zapaloną eksperymentatorką w kuchni. Miała wiele książek kucharskich. Nie lubiła tylko eksperymentować z ludzkimi ułomnościami, słabościami, dlatego jeśli ktoś znęcał się nad owymi, stawała w ich obronie.
Miała grono przyjaciółek, które opiekowały się nią do końca, stąd wniosek, że była lubiana.

Czytając książkę natkniemy się także na wydarzenia polityczne i historyczne i rzecz jasna na jej stosunek do nich.
Marcin Wicha mówi o matce z poczuciem humoru, z ciepłem, czułością, wspomina ją tak pięknie, że aż wzruszająco. Dzięki obranej formie i treści czyta się książkę z zainteresowaniem, zaangażowaniem i emocjami. Polecam gorąco.

poniedziałek, 27 maja 2019

Trafikant - Robert Seethaler



Książkę Roberta Seethaler'a czytało mi się przyjemnie i z zainteresowaniem, może część treści była zbędna, niemniej ogólnie oddawała klimat czasu i miejsca. Dowiedziałam się z niej kilku nowych rzeczy. Dlatego zdecydowanie nie był to czas stracony.
Zaczyna się ciekawie, bo kolorową okładką z błyszczącymi dachami, nostalgiczną i przywołującą pozytywne wspomnienia.
Najpierw autor zabiera nas do małej miejscowości Salzkammergut na północy Austrii, malowniczej, otulonej górami, otoczonej jeziorem, w której poznajemy głównego bohatera. Wychowywanego przez matkę Franza, dbała o jego dostatek dzięki swojemu kochankowi. Nie miał chłopak żadnych obowiązków, miał za to czas na szkołę i kontemplację przyrody. Ich los się odmienił kiedy pewnej niedzieli późnym latem nadciągnęła burza, której ofiarą stał się ów kochanek matki. Rozpaczała biedaczka nad swoim i syna losem, ale niedługo po tym zdarzeniu wyprawiła Franza do znajomego z dawnych lat mieszkającego w Wiedniu. Jakoś nieobytemu Franzowi udało się szczęśliwie dotrzeć do owego znajomego o imieniu Trsnjek. Ten zaś był właścicielem trafiki, sam zaś z tej racji trafikantem. Franz dostał małą komórkę na zapleczu trafiki a jego zadaniem miało być czytanie gazet i obserwowanie klientów.

Wiedeń okazał się przytłaczający a jednocześnie ciekawy dla Franza, z czasem zaczął poznawać jego różne rejony i oblicza. Zaczął poznawać także uroki życia trafikanta, chłonął wiedzę przekazywaną mu przez mistrza. Ten zaś powtarzał mu, iż bycie trafikantem to "powołanie", to sztuka której szczegółów należy się uczyć, podpatrywać, słuchać i poznawać klientelę. Franz okazał się pojętnym subiektem. Ku jego zaskoczeniu dzięki trafice poznał słynnego profesora Zygmunta Freud'a. Ta znajomość okaże się bardzo ciekawa i pouczająca.

W Wiedniu Franz zacznie dojrzewać, zacznie przyglądać się światu bardziej świadomie, zacznie dostrzegać rzeczy o których do tej pory nie miał pojęcia. W tym mieście przejdzie swoistą przemianę, z chłopca otulonego matczyną opieką w młodego poszukującego młodego mężczyznę, coraz bardziej dojrzałego i "odzianego" w wiadomości o życiu i jego odcieniach.
Poznaje miłość duchową i cielesną, poznaje ból, cierpienie, staje sie też odważny.
Przez cały okres pobytu we Wiedniu matka z synem wymieniają ze sobą kartki pocztowe zawierające krótkie informacje. Matka podpisuje swoje po prostu "mama", on zaś "Twój Franz". Pod koniec książki zachodzi w tym zwyczaju zmiana, pod wiadomością pojawia się podpis "matka", co dla Franza jest oznaką uznania przez matkę jego dojrzałości.

Franz jest naocznym świadkiem a następnie uczestnikiem zachodzących zmian w polityce jego kraju. Faszyzm nadciąga ze wzmożoną siłą. Ta fala uderzy także w trafikę  i to na kilka sposobów, będzie ją niszczyć, w końcu pod naporem najcięższej "artylerii" zamieni w pył.

Być może nie sięgnęłabym po tą książkę, gdyby nie obowiązek DKK, ale nie żałuję. To opowieść o świecie minionym, o burzach wywołanych przez najsilniejszych, które jednak udziałem są najsłabszych. To historia panujących relacji międzyludzkich, ich codziennych zwyczajów, uprzejmości, rzetelności. To wspomnienia nostalgiczne, zapomniane, zaginione, dziś niemodne. Urocze były spotkania niewykształconego Franza i profesora Freud'a, wywołujące dyskusje o życiu i jego zawiłościach. To oczywiście dzieje dojrzewania i jego boleści, poszukiwania miłości i bliskości. Wreszcie o agresji w bliskich i dalszych relacjach i środowiskach. O wpływie ideologii na spokojne i ułożone, wydawałoby, się środowisko. To książka o przemijaniu, odchodzeniu spokoju i rodzeniu się nowego porządku.
Ty utworem zaciekawił mnie autor na tyle, że chciałabym przeczytać jego kolejną książkę.

niedziela, 26 maja 2019

Na południe od granicy, na zachód od słońca - Haruki Murakami


Autor opowiedział historię mężczyzny, który żył myślami o jednej kobiecie przez dwadzieścia pięć lat. Po jakimś czasie doszła w myśleniu (ale zdecydowanie innym) druga. Ciekawym dla mnie był fakt, że mężczyzna myślał o tych kobietach przez całe swoje dorosłe życie, bardziej lub mniej intensywnie. Pomimo bycia w udanym związku, mimo radości z córek, mimo satysfakcji z zawodowej części życia, mimo wielu aktywności i działań. Był myślami przy kobietach z którymi związki opierały się na zauroczeniu, zdecydowanie platoniczne. Te myśli były intensywne i częste, powracające, szczegółowe, głębokie i ważne dla niego. Nie dawały pełnego spokoju.
"- Powinienem trzymać się tak blisko niej, jak tylko mogłem, potrzebowałem jej, a ona mnie".

Narrator zaczyna swoją opowieść jako dwunastolatek, a kończy w wieku czterdziestu lat. Haijme będąc w wieku dwunastu lat poznaje nową koleżankę, w nowym roku szkolnym dołącza chroma dziewczyna Shimamoto. Hajime ma być jej kolegą klasowym z racji bliskiego sąsiedztwa. Z początku typowo szkolne spotkania przeradzają się w koleżeństwo a następnie bliskość dusz. Okazuje się, że oboje są jedynakami, lubią książki i jazz. Dla niego dziewczyna jest nad wiek dojrzała i ciekawsza niż pozostałe równolatki. Mogą sobie powiedzieć o sprawach, których z innymi nawet by nie poruszyli. Ta relacja trwa do momentu, kiedy rodzice Hajime przeprowadzają się nieco dalej. Kilka razy po przeprowadzce odwiedził koleżankę, ale szybko zrezygnował. Prowadził samotnicze życie do momentu kiedy w wieku nastu lat poznał dziewczynę o imieniu Izumi. Znajomość ta przypominała mu o poprzedniej, ale tym razem on oczekiwał i potrzebował także cielesności, na którą owa dziewczyna nie była jeszcze gotowa. Niby cierpliwy i oczekujący na jej gotowość czekał na odmianę losu. Kiedy miał się przenieść na studia do Tokio jakby odetchnął. Niemniej jeszcze przed wyprowadzką do wielkiego miasta Izumi poznała go ze swoją kuzynką, z którą nawiązał płomienny romans, oparty tylko i wyłącznie na seksie. To było rozładowywanie cielesnych potrzeb, nie mających nic wspólnego z uczuciami. Niemniej kiedy jego dziewczyna dowiedziała się o tym, poczuła się zraniona. On zaś tłumaczył jej że to nie miało znaczenia w kontekście ich relacji. "Nie rozumiałem, że mogę skrzywdzić kogoś tak straszliwie, że osoba nigdy nie dojdzie do siebie." (str 32) Ta myśl nachodziła go wiele razy w przyszłości. Po studiach podjął pracę, która nie była dla niego wyzwaniem, ale nie miał innego pomysłu a potrzebował z czegoś żyć. Pędził samotniczy tryb życia, czytał, czasem gdzieś wychodził, z kimś się spotykał. Czasami znajomi starali się go namawiać na poznawanie dziewczyn, ale nie były to udane spotkania. Aż podczas jakiegoś wyjazdu poznał na tyle ciekawą dziewczynę, że zaczął spotykać się z nią, poznawał ją, aż zakochał się. Pobrali się. Teść (bogaty przedsiębiorca) zaproponował mu pomoc finansową, którą wykorzystał - założył bar jazzowy, potem drugi - to dawało mu satysfakcję i spełnienie. Na domiar oba stały się bardzo popularne i zyskowne. Zapewnił swojej rodzinie wysoki standard życia, był też dobrym pracodawcą. Rodzina (urodziła się córka, potem druga) wypełniała go bez reszty. Zadowolony i szczęśliwy spotyka na swojej drodze Simamoto, ta odwiedza go w barze, w deszczowy dzień, a potem to się powtarza, aż składa mu propozycję/prośbę.... 
Ta książka nie jest tylko opowieścią o życiu pewnego mężczyzny, czy retrospekcją jego życia, ale ma też drugie dno. Jego opowieść to jedno, ale nie jest ona jedno płaszczyznowa, wyłania się z niej jakaś nieoczywista dwuznaczność. Te spotkania z Simamoto dzieją się na innym poziomie świadomości, w marzeniach, w niespełnieniu. Może tak, a może nie. Jeśli "tak" to dlaczego zniknęły wszystkie pamiątki po Shimamoto, jeśli nie to dlaczego jego żona ma potwierdzone przypuszczenia co do zdrady?
Warto zajrzeć pod głębsze fałdy tej historii i nie traktować jej jak kolejnej historii miłosnej. Postacie też są nie jednoznaczne, Shimamoto, o której niczego do końca nie wiemy na pewno, Hajime, którego targa ciągły niepokój i myśli o kobietach z przeszłości.

Książka Murakamiego jest napisana prostym językiem, zrozumiałym i łatwo przyswajalnym. Przeczytałam ją szybko i łatwo, z zainteresowaniem, ciągle zastanawiając się nad poruszanymi kwestiami, wynotowując cytaty i zapisując przemyślenia. Dlaczego? Choć może jego filozofie zawarte w książce są płaskie "- Po pewnym czasie rzeczy twardnieją. Jak cement w wiadrze. I nie możemy już wrócić." (str 18) Niemniej zostawia wiele miejsca na interpretacje czytelnika. Może mamy w niej także do czynienia z realizmem magicznym - biegnie za kobietą, przyglądanie się , zastanawianie, póki nie zniknie, nagle ktoś wciska mu do ręki kopertę z niebagatelną kwotą.
Sam tytuł też pozostawia pole do popisu, czy należy go traktować dosłownie, czy lepiej jako metaforę. Gnać za czymś, za kimś, szukać spełnienia, uciekać przed pustką. Warto próbować, ale nie każdemu się to udaje.

czwartek, 23 maja 2019

Pan Apoteker - Katarzyna Ryrych


Katarzyna Ryrych w swojej książce opisała losy Żydów krakowskiego getta widziane oczami kilkuletniej dziewczynki. Opowieść oparła na historii postaci Tadeusza Pankiewicza, aptekarza, który postanowił zostać w gettcie by pomóc ludziom. Jego pomoc miała wiele oblicz, sposobów i odcieni, często ryzykował życiem, aby ratować innych.
Wracając jednak do narratora, jest nim dziewczynka Bluma, która opisuje wszystkie zdarzenia dziejące się wokół niej na swój dziecięcy sposób. Wejście do getta jej brat nazwał wejściem do "Ziemi obiecanej", z początku Bluma chciała tak to miejsce widzieć, ale wraz z upływem czasu i przypływem kolejnych "chętnych" do raju, zaczyna dostrzegać negatywne aspekty tej krainy. Docierają do niej różne informacje i obrazy, doskwiera fizyczne cierpienie, odczuwa głód, widzi jak ludzie znikają a po nich przychodzą następni, że nie mają gdzie mieszkać. Obserwuje zmiany jakie zachodzą w jej najbliższym otoczeniu, w jej rodzinie. Jak zmienia się wewnętrznie jej rodzeństwo, jak ona sama szybko dorasta. Jaki wysiłek podejmuje jej mama, żeby zdobyć jedzenie, żeby uczcić jakieś święto lub rocznicę.
Bluma rozumie też, że nie wszyscy Żydzi są dobrzy, jednocześnie zauważa, że wśród gojów bywają bardzo pomocni ludzie. Spotyka w gettcie człowieka, Pana Apotekera, jak go nazywają dzieci, który jak tylko może stara się wspierać Żydów. Ona i jej rodzina wielokrotnie korzystają z jego różnorakiej pomocy. Przebywają w krytycznych momentach w jego "Arce", dzięki, której przetrwają likwidację.

Bardzo ciekawa książka, napisana zrozumiale przypominająca ważnego człowieka i jego działalność w strasznych czasach. Takie książki w mojej opinii są potrzebne, aby pokazać złożoność człowieka, w chwilach najtrudniejszych dla niego. 

środa, 22 maja 2019

Zulejka otwiera oczy - Guzel Jachina


Ta książka była dla mnie kolejnym ciekawym przeżyciem. Napisana przez kobietę Tatarkę opowieść o kobiecie Tatarce, która wrzucona w wir wydarzeń w kraju, wbrew trudom i przeciwieństwom przeżywa przemianę wewnętrzną. Chłonie inny świat, który nieoczekiwanie otworzył przed nią różnorodność, o której przez trzydzieści lat nie miała pojęcia. Wychowana do roli potulnej żony oddawała się wedle życzeń męża, robiła co kazał, bez głębszej refleksji nad swoim losem. Czy pracowała ponad siły w domu, polu, obejściu, czy usługiwała mężowi i jego matce, rodziła i chowała swoje córeczki, robiła to, bo tak nakazywał Allach. Taka rola została jej przypisana i ona bez szemrania przyjęła ją z jej blaskami i cieniami.
Jako piętnastolatka, drobnej budowy, delikatnych rysów, została wydana za mąż za trzydzieści lat starszego od siebie Murtazę. Ów zamieszkujący z matką chłop bierze we władanie młodziutką żonę. Jest dla niego wszystkim czym żona powinna być (sprzątaczką, gosposią, kucharką, praczką, pracownicą w polu i zagrodzie, kochanką a także naczyniem na jego złości i porażki). Zulejka jest potulną, oddaną żoną, przyjmującą bez szemrania wszystko co zsyła jej los. Ta jej bierność bardzo irytuje matkę Murtazy, budzi w niej wręcz sprzeciw i aby ją przebudzić" dokucza jej ile może. Zulejka znosi jej zachcianki, złości, intrygi z pokorą. Zulejka, która straciła cztery córki, poddała się biernie wszystkiemu co niesie los i ludzie.
Jednak nic nie trwa wiecznie, bo podczas kolektywizacji okręgu kazańskiego mąż zostaje zabity, a ona sama jedzie na Syberię. Cała droga, która trwała około pół roku, wydarzenia, zmiany wywołały w jej duszy poruszenie, jej odmienny stan wprowadził ją w zdumienie i zachwyt. Szczęśliwe dotarcie do miejsca docelowego i dalsze wydarzenia wyzwoliły w niej niezwykłą siłę. Z biernej, zahukanej kobieciny, rodzi się matka, pielęgniarka, drwalka, myśliwa. Kobieta, której niewiele dziwi, która nie poddaje się słabościom, nie boi się zakochać i rzucić, która jasno stawia sprawę, jest konsekwentna i stanowcza.

Zulejka wciągnęła mnie w swoją historię, kibicowałam jej i trzymałam za nią kciuki. Książka Guzel Jachiny jest pełna emocji, ludzkich przeżyć, ciekawych postaci. Nie jest ckliwa, pokazuje prawdę o ludziach i ich przymiotach. Historia pachnąca nie tylko fiołkami, ale wszystkim co człowiek ma w sobie. Ogromnie ciekawa, działająca na wyobraźnię i emocje. Kolejna wspaniała książka w tym roku.

Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny - wiele autorek


Ta książka wydobywa z czeluści historii kobiety i dzieci żydowskie z różnych miast Polski. Wspomnienia z Lublina, Łodzi, Krakowa, Warszawy. Kilka autorek przypomniało o kobietach, które w czasach przed i podczas II Wojny Światowej opiekowały się dziećmi (sierotami) żydowskimi do końca ich dni. Chociaż mogły się uratować, to świadomie szły na śmierć razem ze swoimi wychowankami i podopiecznymi. Autorki nie miały łatwego zadania, zwłaszcza niektóre, bo pamiątek, informacji czy wspomnień o kobietach opiekunkach pozostała garstka lub ciut więcej niż mało. Po niektórych zostało ledwo imię i jakieś szczątkowe wspomnienia (że ciepła, serdeczna lub surowa, ale sprawiedliwa). Były różne, ale zawsze oddane swojej pracy i powołaniu. Wspierały dzieci, dawały im dom, ciepło, poczucie bezpieczeństwa, tak nieocenione na początku drogi człowieka; uczyły wielu pożytecznych czynności, umiejętności i odpowiedzialności. Otwierały drzwi do nowych możliwości. W chwilach ostatnich robiły co mogły, żeby uratować, ukoić, pocieszyć czy po prostu być.

Niektóre historie zupełnie zapomniane inne znane szerokiemu gronu, dla mnie kolejne, uzupełniające informacje o tamtym czasie.
Pierwsza opowieść dotyczy Żydów w Lublinie, ich osiedlania się, losów, życia, miejsc związanymi z nimi. Autorka Magdalena Kicińska (Pani Stefa) przybliżyła trzy postaci ważne w tematyce tej książki: Anna Taubenfeld, Chana Kuperberg, pani Rechtman, może jeszcze Ewa Baum to kobiety, które opiekowały się dziećmi w sierocińcu, towarzyszyły im dzień po dniu w najdrobniejszych sprawach. Kiedy zaczęły się niemieckie "przetasowania" i likwidacje kolejnych obszarów getta lubelskiego starały się jak najdłużej przeciągać życie "swoich dzieci". Kiedy zaś nastąpił moment ostateczny poszły z sierotami w ostatnią drogę prowadząc je za ręce, a tym samym dodając otuchy, aby zginąć razem w rowach. W XXI wieku grupa ludzi postanowiła przeprowadzić nieinwazyjne badania archeologiczne, po potwierdzeniu przypuszczeń co do miejsca pogrzebania położono tablice upamiętniające niewinne ofiary.

Druga opowieść Beaty Chomątowskiej (Stacja Muranów, Pałac) dotyczy Felicji Czerniaków, dr filozofii, "pedagogiczka" (jak sama o sobie mówiła), oddana współprowadzonej szkole średniej przy ulicy Marszałkowskiej i idei powołania wzorcowego sierocińca w gettcie. Kobieta kwestująca na rzecz biedniejszych, upominająca się o najmłodszych. Niezwykle oddana swojemu powołaniu, ale też krytykowana przez niektóre osoby z gminy żydowskiej, min. Korczaka. Niemniej dzięki swoim znajomościom, wpływom, stylowi bycia umiała zmotywować ludzi zamożnych aby nawet w najtrudniejszych chwilach wojny stworzyli bardzo nowoczesny jak na ówczesne czasy internat. I choć Niemcy nie pozwolili na jego długie istnienie, dzieci miały w nim wszystko co najlepsze. Kiedy jej mąż popełnił samobójstwo z powodu niezgody na niszczenie własnego narodu, uciekła z getta. Po wojnie pracuje w księgarni Książka. Umiera w 1950 roku jako uboga, rozżalona i smutna kobieta, która do końca wspominała swojego ukochanego męża i jego działania na rzecz społeczności żydowskiej.

Sylwia Chutnik (min. Cwaniary) przybliżyła historię wykształconej pielęgniarki o kostycznych zasadach Luby Bielickiej, polskiej Żydówki z Wilna. Była doskonale wykształconą pielęgniarką, siostrą oddziałową, ciągle rozwijającą swoje umiejętności. Pracowała w szpitalu na Czystem, była pielęgniarką społeczną, wykładowczynią w Szkole Pielęgniarstwa. Wyjechała na stypendium Rockefellera "do Belgii i Francji uczyć się pielęgniarstwa społecznego, przyszpitalnego i wiejskiego." (str 54) Po powrocie Luba rzuciła się w wir pracy wraz z koleżankami szerząc wiedzę o pielęgniarstwie w coraz większych kręgach. Została także najpierw wicedyrektorką Szkoły Pielęgniarstwa, a potem dyrektorką. Luba jest niezłomna i pracowita, bez reszty oddana szerzeniu wiedzy. Jest też matką dwójki dzieci. Kiedy wybuchła wojna miała pełne ręce roboty. Wraz z całym personelem zajmowała się dziećmi tymi zostawionymi, osamotnionymi, potrzebującymi pomocy.

Kolejna opowieść Patrycji Dołowy (min. "Wrócę, gdy będziesz spała......") to chęć wydobycia z czeluści niebytu kobiet, o których zapomniano, po których pozostały imiona, jakieś przypuszczenia. Autorka opisuje losy tych kobiet, pracę i poświęcenie. A jednocześnie złości się na fakt zapominania o tych, które najczęściej poświęcają siebie dla innych. Przecież to służba i pomoc człowiekowi powinna być najważniejsza, ale nie liczby, kwoty, wielkie osiągnięcia. Nie byłoby następnych pokoleń bez pracy u podstaw min. tych kobiet. Przypomina Łucję Gold, które poświęciła się bez reszty dzieciom, sama nigdy nie założyła rodziny. Była więźniarką wielu obozów pracy, po wojnie dalej pomagała - to była jej misja, pasja i cel życia.

Następna autorka Karolina Przewrocka-Aderet ("Żywopłot") postanowiła wydobyć z niebytu informacje o Annie Reginie Feuerstein.Kolejna o której nie wiele wiadomo, ale na pewno to, że została ze swoimi wychowankami do ich i swojego końca.

Karolina Sulej (dziennikarka) pochyliła się nad postacią Zofii Zamenhof, pierworodnej córki Ludwika, twórcy esperanta. To lekarka oddana sprawie leczenia zwłaszcza tych biedniejszych i mniejszych. Córka, która podejmowała trud zadbania o spuściznę ojca, głosiła, podtrzymywała jego idee, sama w nie głęboko wierząc. To ciepła i serdeczna siostra i ciotka. Mimo możliwości wyboru wsiadła do wagonu jadącego z pacjentami do Treblinki i tam zginęła.

Agnieszka Witkowska-Krych (antropolożka kultury, hebraistka, socjolożka) przybliżyła doktor Annę Braude-Heller, założycielkę Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. W 1928 roku wybrana została lekarką naczelną Szpitala Dziecięcego, podczas wojny wchłoniętego przez teren getta. Pracowita, serdeczna, matkująca, oddana. Kolejna, która mimo oferty wyjścia została z dziećmi i personelem do końca. Niestety jej ostatnich chwil nie udało się odtworzyć.

Monika Sznajderman ("Fałszerze pieprzu. ...") poświęciła swoją opowieść sanatorium Medema w Miedzeszynie, jego opiekunkom oraz dzieciom. Zrobiła to bardzo wzruszająco, poruszając nawet te cieńsze struny. Pokazała wieloaspektowo życie, opiekę, wychowywanie w tym serdecznym ośrodku, do którego przybywały dzieci umęczone biedą, chorobami, głodem. Opiekunki dawały im wszystko co najlepszego miały. To była oaza szczęścia i życia, ośrodek wychowawczo- opiekuńczo -sanatoryjny, w którym dobrze czuli się podopieczni i opiekuni. W chwili wywózki wszyscy ja rzeka płynęli w tym samym końcowym kierunku. Z tych bardziej zapamiętanych autorka wymienia Tolę Minc, Rozalię Ejchner i Hedusię.

Te kobiety (przypomniane przez kobiety), które z własnego wyboru lub możliwości opiekowały się dziećmi, dawały im miłość, oparcie, naukę, wychowanie, opiekę, jedzenie, itd. miały jasno wytyczone cele - podnosić jakość życia, dbać o zdrowie, uczyć i wychowywać te dzieci tak, aby dążyły do łatwiejszych niż poprzednie pokolenie celów. Nie przypuszczały, że całe to poświęcenie okaże się tylko popiołem i że zamiast nieść życie, powiodą swoje dzieci na śmierć.
Bardzo smutna książka, warta przeczytania i zadumania się. Poruszająca po pierwsze pozytywnie, bo ktoś zechciał pochylić się nad kobietami, które odegrały niebagatelną rolę, ale o których szybko zapomniano. Po drugie silnie negatywnie, bo zło jakie im wyrządzono, jak zdeptano ich pracę i je same, niczym nie da się wyjaśnić i podmalować.
Nie zapominajmy o kobietach, bo one dają życie, i za to życie czasami oddają własne, a nie ma większej ofiary, niż taka.

niedziela, 12 maja 2019

Historia złych uczynków - Katarzyna Zyskowska


To jest książka, która wciąga i nie wypuszcza ze swojej treści do końca.
Dla mnie to była najlepsza książka beletrystyczna jaką czytałam od lat, na równi z Hosseini'm. Nie mogłam się od niej oderwać, czytałam gdzie mogłam i kiedy mogłam, te 511 stron było najkrótsze w historii mojego czytania. Każda ze stron  miała swoje znaczenie. Autorka napisała książkę, w której każde zdanie, wyraz i litera są ważne i potrzebne. Książka, która nie pozwala przeoczyć niczego, przyciąga jak magnez i nie uwalnia do końca. Autorka stworzyła opowieść idealną: ciekawą, wciągającą, zaskakującą, gęstą od wątków i bohaterów. Trzymającą czytelnika na kilku płaszczyznach czasu i miejsc. Jej bohaterkami są kobiety, choć mężczyźni też zostali obsadzeni w kilku istotnych rolach. Jednak bohaterki to kobiety: mocne, twarde, mroczne, zdolne do poświęceń i czynów potwornych. W książce jest wojna i pokój, miłość i nienawiść, zbrodnia i kara, wczoraj i dziś. Jest gęsto tkana opowieść o niespełnieniu, poszukiwaniu nadziei i miłości. Jest ciągnący się strumień przeznaczenia, wyznaczony przez poprzedniczki tym, które nadejdą.
Wszystko co udało się zapisać autorce na kartach swojej książki było dla mnie niebywałym doznaniem emocjonalnym. Byłam w tej historii, zatopiona w rozmyślania bohaterek, z wypiekami na twarzy przeżywałam kolejne fakty i zdarzenia. Tajemnice z życia bohaterek rozbijały w drobny mak wcześniej uknute przypuszczenia.Nic nie było oczywiste i pewne.

Autorka umiejętnie połączyła dwie główne płaszczyzny czasowe, historyczne i miejsca. Opisała je innym językiem, wypowiedziała innym słownictwem i odmalowała innym klimatem. Każdej płaszczyźnie nadała własną niezależność, ale połączyła je cienkimi acz mocnymi nićmi. Choć widać je wyraźnie, podskórnie wyczuwalne jest nakładanie się i przenikanie elementów.
Te 511 stron jest zredagowane idealnie, bez potknięć i zaniedbania, co tylko pokazuje, wysoką dbałość przed oddaniem jej w ręce czytelnika. Dla mnie wszystko było spójne.

W tej książce jest też trzeci wymiar, pełen symboli, wierzeń i mocy tajemnej. Wydarzenia często dzieją się w mrocznym, dusznym klimacie, przygniatającym i powodującym lęk, ale też ciekawość. Mimo, że bohaterki są bezsprzecznie winne, ich życiorysy wołają o usprawiedliwienie. Nie miały wyjścia, broniły najwyższych celów, chroniły dzieci lub inne bliskie osoby. Ofiara była słuszna i konieczna, nie było innych rozwiązań.
Nad tą książką unosi się gęsta, mroczna mgła ludzkich losów, ich wyborów, postępowania, niejednoznaczności.
Nie chcę poruszać głównych wątków nawet pokrótce, bo po "Historię złych uczynków", warto sięgnąć i samemu poczuć jej aurę. Dla mnie była to nadzwyczajna przygoda z literaturą nie non-fiction.

niedziela, 5 maja 2019

Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey - Ewa Winnicka, Dionisios Sturis


Dwoje profesjonalnych reportażystów podjęło się przybliżenia tragicznej historii, która wydarzyła się na niewielkiej wyspie Jersey. Zawarto przez nich tragiczne wydarzenia, ale także opis szerszego kontekstu emigrantów, specyfiki wyspy i jej historii co tworzy ciekawe spektrum i daje szersze wejrzenie. Udało im się oddać to co najistotniejsze czym wciągnęli mnie w opisywaną sprawę. Oddali jej tragizm, potworność, dramaty bohaterów pierwszego i drugiego planu. Pokazali działanie wymiaru sprawiedliwości na Wyspie Jersey, jego meandry i złożoność. Czytając miałam swoje przemyślenia i wątpliwości, które na końcu podjął także ekspert z Polski. Nie wyjaśnia i nie daje odpowiedzi, niemniej dla mnie była ciekawa do końca.

Reporterzy opisali głośną sprawę zabójstwa/morderstwa, która miała miejsce 14 sierpnia 2011 roku na Wyspie Jersey. Tragedią interesowały się i omawiały ją szeroko media lokalne i zagraniczne. Zabójstwo/morderstwo wywołało ogromne poruszenie z wielu powodów, min: mężczyzna zabił swoje małe dzieci, żonę, koleżankę i jej córkę oraz teścia; zrobił to w bestialski sposób; był emigrantem; w opinii "spokojnym" i unikającym ludzi współpracownikiem; zdarzenie miało miejsce na małej, spokojnej, wręcz nudnej wyspie. Zapewne każdy kto śledził tą sprawę miał pytania i wątpliwości, swoje opinie i sądy. Zakończyła się tak jak i wiele podobnych, echem - wybrzmiewającym i pozostawiającym bolące zadry w bliskich kręgach, żalem najbliższych i zapomnieniem obcych. Tak to już jest, że życie sobie a zdarzenia, zwłaszcza poboczne, sobie. Ludzie żyją emocjami przez jakiś czas, potem mijają, odchodzą dając miejsce kolejnym, innym i nie ważne jak silne było ich natężenie - kiedyś mijają.

Ku przypomnieniu: małżeństwo emigrantów zarobkowych z Polski wraca po wakacjach na Wyspę Jersey, na której obecnie żyją i pracują. Po dwudziesto sześciogodzinnej drodze, organizują powitalnego grilla dla znajomych. Po posiłku, odpoczynku, Damian, mąż i ojciec mając w rękach na przemian dwa noże dźga nimi najpierw teścia, potem syna, córkę, itd., ... w sumie sześć osób, ostatnią jest żona, którą dopadł na ulicy. Sąsiedzi zawiadamiają służby, rozpętuje się pogoń z czasem, w celu ratowania życia poszkodowanych. Nikogo nie udaje się jednak uratować. Jedynie dźgający, choć sam zadał sobie wiele ciosów, uchodzi z życiem. Rozpoczyna się dochodzenie i badanie psychologiczne sprawcy. Biegli i znawcy obserwują i wydają opinie. Sąd przez dziesięć dni rozpatruje różne zdania i opinie. Juraci (ławnicy) orzekają wyrok. Sędzia przydziela karę. Historia ma swój smutny finał.

Książka zbiera wiele wątków, nie osądza, nie wyciąga wniosków. Podsumowuje, podaje pod rozwagę czytelnika fakty i informacje. Czytelnik sam może podjąć decyzję.
Smutna, zastanawiająca sprawa, wbijająca w zadumę.

środa, 1 maja 2019

Koreańczycy. W pułapce doskonałości - Frank Ahrens


Sięgając po książkę nie kierujcie się tytułem ani opisem na okładce. Tytuł w originale brzmi "Seoul Man: A Memoir of Cars, Culture, Crisis, and Unexpected Hilarity Inside a Korean Corporate Titan", co w wolnym tłumaczeniu brzmiałoby: "Mężczyzna Seulu: Wspomnienie o samochodach, kulturze, kryzysie i niespodziewanej wesołości w koreańskim korporacyjnym tytanie". Gdyby to była delikatna parafraza oryginału nie wprowadzałaby w taką zasadzkę, ale tytuł nadany przez polskiego wydawcę brzmi: "Koreańczycy. W pułapce doskonałości", (który w domniemaniu prowadzi czytelnika do Korei i jej kultury), niestety to tylko zabieg marketingowy, który wprowadza w błąd.
Kierując się nadanym tytułem myślałam, że dowiem się co o Koreańczykach myśli obserwator z zewnątrz, jak ich postrzega, co wyławia z gęstwiny zachowań. I cóż, spore rozczarowanie. Autor pisał trochę o Koreańczykach i ich ojczyźnie, ich historii, relacjach z sąsiadami, zwyczajach, ale głównie zajmował się opisywaniem swojego życia i swoich w nim perypetii. Wspomnienia powiązane były z zamieszkiwaniem poza ojczyzną, pracą, branżą samochodową i zakładaniem rodziny. Być może to poniekąd biografia lub opowieści powiązane z pracą i życiem autora w tle z echem kultury koreańskiej, w której spędził trzy lata.
Choć książka zawierała ciekawe opisy i informacje, ginęły one w gąszczu prywatnej gmatwaniny. Autor opisywał swoje doświadczenia podczas adaptacji w tym hierarchicznym społeczeństwie, jakże innym od amerykańskiego. Autor opowiadał w sposób czasem nadmiernie rozwlekły i nudny o najdrobniejszych szczegółach życia, swoich nawykach, przywarach, oczekiwaniach i niezadowoleniu. Odmalował swoje rozterki związane z wiekiem średnim, założeniem rodziny, życiem z dala od ojczyzny, narodzinach dziecka. Wspominał też czas kiedy żył z żoną (pracownicą ambasady) na terenie bazy amerykańskiej i jak bardzo był do tego życia przyzwyczajony. Sam kostyczny i zatwardziały w swoich przyzwyczajeniach narzekał na sztywne zasady i obyczaje koreańskie. Choć trudno mu było porozumiewać się z Koreańczykami, z powodu ich słabej znajomości angielskiego, on także nie kwapił się do nauki języka miejscowych. Mnóstwo czasu spędził nad rozpisywaniem się o Hyundaiu, firmie, w której otrzymał znaczące stanowisko, o jego działaniach w niej i ogólnej specyfice.

Czułam się wprowadzona w zarośla za którymi były chaszcze, pozostawione same sobie i nie ciekawe. To książka dla chętnych, na pewno nie dla tych, którzy poszukują rzetelnej opowieści o Korei Południowej. Opowieść Franka Ahrens można byłoby skrócić o połowę (wykreśliwszy te najbardziej marketingowe treści i te najbardziej domowe) i nie straciłaby na wartości.