Szukaj na tym blogu

czwartek, 29 kwietnia 2021

Baletnice. Prawie idealna - Elisabeth Barféty

  

Zaczęłyśmy od tej części, kiedy to bliżej przyglądamy się Constance, dziewczynce, która zawsze chce być perfekcyjna. Oczywiście perfekcjonizm ma swoje ciemne strony i czyni spustoszenie psychiczne i fizyczne w organizmie, niestety najczęściej dowiadujemy się o tym kiedy "padamy". Tak też było w przypadku Constance, dziewczynka tak bardzo chciała być zawsze i we wszystkim "naj", że organizm powiedział głośne i wyraźne "NIE" i to w tej jednej z najważniejszych chwil w jej młodym życiu. Mimo, że to spowodowało na jakiś czas załamanie się naszej bohaterki, przyczyniło się do zatrzymania dalszego niszczenia siebie i otworzyło przed nią nowe możliwości. Tak naprawdę ten upadek, jeszcze na wczesnym etapie życia, dał jej ogromną szansę na zmianę na dalszy okres życia. Pokazał, że perfekcjonizm niszczy, a poza tym jest wiele możliwości realizacji swoich pasji i że w życiu można się też bawić a nie tylko spinać i karać.

Co miłe w tej książce, że bohaterka nie została ze swoim problemem sama, że nawet szkoła zapewniła jej wsparcie i inne możliwości. Książka ciekawa, opisująca istotne problemy nie tylko młodych osób. Warto przeczytać.

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Strup. Hiszpania rozdrapuje rany - Katarzyna Kobylarczyk

 

 "...myślałem o tym, że minęło pięć tysięcy lat, a w ludziach jest ta sama agresja, zwierzęta się tak nie zachowują..." (str. 265)

Katarzyna Kobylarczyk powiodła nas do Hiszpanii, niemniej nie pokazywała nam piękna krajobrazów tego kraju i nie opisywała jej różnorodności w architekturze, kuchni, mentalności, zwyczajach. Powiodła nas do czasów wojny domowej, która miała miejsce w latach 1936-1939 i jej skutków, z którymi ten piękny kraj ma problem jeszcze dzisiaj. Każda wojna jest straszna, ale kiedy ludzie z tego samego kraju wybijają się wzajemnie to dla mnie jest jeszcze większą tragedią. W kraju wrzało już od długiego czasu, nierówności społeczne nabrzmiewały, a związane z tym niezadowolenie pęczniało z dnia na dzień. Kiedy czara przelała się wybuchł terror, może nawet większy niż to miało miejsce w ZSRR? "Czerwoni-Rojos" różnej maści dosłownie rzucili się na "czarnych" (kler) i arystokrację, cmentarze szybko się zapełniały. Kiedy szala zaczęła się przechylać na drugą stronę nie było litości dla agresorów. Hiszpania w tych latach spływała krwią swoich obywateli, rowy, bagna, pola, studnie zaścielone były ciałami "Czerwonych". Zabierano ich z domów, z miejsc pracy, z drogi, wywożono za wieś i rozstrzeliwano, a następnie wrzucano ich masowo i anonimowo gdzie popadło, zresztą i tak miejsc szybko zabrakło.

Przytoczona historia szokuje, ale choć makabryczna niestety miała miejsce w Hiszpanii. Sama autorka jednak nie powraca tylko do tamtych wydarzeń, ale opowiada zdarzenia, które miały miejsce kilkadziesiąt lat później, kiedy najpierw dociekliwi i chętni wzięli się za poszukiwania swoich bliskich, a z czasem sami politycy pozwalali na poszukiwania i ekshumacje, wydzielając na to środki. Cała sprawa z rozliczaniem przeszłości w Hiszpanii nie jest prosta, najpierw zakazana i przysypana kurzem milczenia przez dziesiątki lat, w latach przyzwolenia była trudna do weryfikacji. Autorka rozmawiała z potomkami ludzi, którzy zginęli podczas bratobójczej walki, i każdy z nich miał inne spojrzenie na przeszłość. Niektórzy głośno przyklaskiwali odgrzebywaniu historii i ciał, niektórzy wnosili sprawy do sądu, aby zakazał ekshumacji. 

Katarzyna Kobylarczyk spojrzała na sprawę pod kilkoma kątami, przypomniała także wydarzenia związane z budową Doliny Poległych i rolę generała Franco w tychże. Rozmawiała ze znanym baskijskim antropologiem  i lekarzem sądowym Paco Etxeberria, który przybliżył jej kulisy swojej pracy przy rozlicznych ekshumacjach szczątków z tamtego czasu. Rozmawiała z wieloma uczestnikami lub świadkami tamtych wydarzeń. Autorka starała się przybliżyć rozdźwięk powstały po wojnie domowej i po tym co po niej nastało, czyli rządach nacjonalistów, frankistów. Pokazała różnice, które wg. niej są namacalne, jedni skończyli w rowach, nieznanych miejscach, a drudzy w grobowcach, mauzoleach i na pomnikach. Te nierówności historyczne mają konsekwencje do tej pory, ale raczej kłębią się pod powierzchnią niż wychodzą na wierzch, kipią nierozliczone, przysypane i przyłożone zbyt cienką warstwą chcenia, aby nie dotykać tego co cały czas boli. Hiszpania jako jedyna nie rozliczyła krzywd, które wywołała bratobójcza wojna i dlatego niektórzy nie mogą spokojnie spać. 

Katarzyna Kobylarczyk chcąc zajrzeć w mroczne zakamarki historii Hiszpanii nie zapędziła się na skraj okrucieństwa, nie epatowała wydarzeniami, opisywała historie patrząc nieco z boku, przekazując ją ustami swoich rozmówców. Niemniej czytając jej książkę miałam nieodparte wrażenie, że miała swoje sympatie i antypatie, więcej było opisów uwypuklających los jaki spotkał "Czerwonych", kiedy to nacjonaliści wzięli górę, niźli czyny samych "Rojos". Ogólnie książkę czytałam z zainteresowaniem, skończyłam z motywacją zagłębienia się w ten okres historyczny Hiszpanii.

Klimat to my. Ratowanie planety zaczyna się przy śniadaniu - Jonathan Safran Foer

"Jesteś szczęściarą, że uwierzyłaś." "Wiara nie jest czyś, co można komuś narzucić. Nie da się jej nikomu wmusić, nawet dysponując (...) wręcz niezbitymi argumentami." (str. 32)

Powyższe słowa z książki mogą być wprowadzeniem do wielu problemów ludzi a ogólniej postrzeganiu i podejścia do naszego świata. Autor skupił się jednak w tej książce na klimacie i jego zmianach oraz podejściu ludzi do wiedzy o zmianach klimatu. Autor zastanawiał się co powoduje, że ignoruje/ignorujemy niebezpieczeństwa, których co prawda nie widać czasem wprost tu i teraz i/lub w miejscu zamieszkania, ale o których coraz częściej i głośniej mówi się na forum międzynarodowym. Jednak okazuje się, że "Nasze systemy alarmowe nie są przygotowane do reagowania na bardziej abstrakcyjne zagrożenia." (str. 43) Niemniej punktem wyjścia autora do problemów była wiara w podejściu do otoczenia, podejmowanych decyzji i podejmowanych działań. Okazuje się, że "Działanie może być owocem motywacji, lecz - co bardziej godne uwagi - motywacja może być również owocem działania." (str. 55) Jeśli zechcemy podjąć działanie może one wpłynąć na naszą motywację, a wtedy efekt może przynieść sukces. Samo pogrążanie się w myślach nie daje nic wymiernego, to nic innego jak brak działania i bezczynność, które niszczą świat. Tak jak puste gesty i puste mówienie bez podejmowania realnych działań.

W swojej książce autor zawarł wiele danych i faktów, które pokazują miejsce, w którym jesteśmy jeśli chodzi o zmiany klimatu, uświadamia, jak bardzo niszczony jest świat, i jak mało się tym obecne pokolenie zajmuje. "Nasze sposoby radzenia sobie z kryzysem planetarnym są nieskuteczne. (...) Każdy, kto zna naukę i jest gotów uznać prawdę najbardziej niewygodną ze wszystkich, zgodzi się, że robimy o wiele za mało, zbyt powoli i że obraliśmy kurs na kataklizm." (str. 71)

Autor podaje wiele, konkretnych, obrazowych i "namacalnych" przykładów niekorzystnych zmian, które zachodzą i będą zachodziły w środowisku, poprzez ocieplanie się klimatu, a także ogromny przyrost homo sapiens. "Jestem przekonany, że ludzie muszą opuścić Ziemię - stwierdził Stephen Hawking. - Ziemia staje się dla nas za mała, nasze zasoby fizyczne wyczerpują się w alarmującym tempie". (str. 142) Styl życia wpływa na zużywanie się zasobów, wiadomym jest, że gdyby obecna populacja ludzi (7,5 mld) konsumowała jak przeciętny Banglijczyk "to do zrównoważonej egzystencji wystarczyłby nam glob wielkości Azji". (str. 142) Jeśli konsumowalibyśmy na poziomie przeciętnego Chińczyka to wystarczyłby nam nasz glob. Natomiast, jeśli wszyscy konsumowaliby według wzoru amerykańskiego potrzebowalibyśmy czterech globów! Popełniane są "zbrodnie przeciwko ludzkości" poprzez obsiewanie ziemi kukurydzą i zbożami, które wykorzystuje się do wykarmienia zwierząt, które zjedzone są tylko przez część społeczeństwa, albo przerobione na biopaliwa, podczas gdy około miliarda ludzi głoduje. Niestety ludzkość już dzisiaj żyje na kredyt, Ziemia już nie uzupełnia swoich zasobów, bo przekroczyliśmy o 50% tempo jej eksploatacji, nie odradza się. Jednym słowem piłujemy gałąź na której siedzimy i jesteśmy już moment przed opadnięciem. Zaciągnęliśmy dług pod przyszłość następnych pokoleń, innymi słowy zastawiliśmy nasz dom, nie myśląc o  tym co będzie po nas. Jeszcze możemy podjąć wspólne działanie na rzecz ratowania naszego domu i ocalić go, przy okazji ucząc się jak go traktować w przyszłości, aby nic podobnego nas nie spotkało. "Nikt inny oprócz na samych nie zniszczy Ziemi i nikt inny oprócz nas samych jej nie uratuje. (...) To my jesteśmy potopem i to my jesteśmy arką." (str. 222) Znamy przyczyny i skutki zniszczenia swojej planety, możemy odwrócić proces. Potrzebny jest cały szereg decyzji i działań, systemowych, politycznych, prawnych, ale także indywidualnych, bo każda jednostka, która pociągnie za sobą kolejną jednostkę ma wpływ na realne zmiany.

Prawdziwym wyzwaniem dzisiaj jest zobowiązanie się do "etycznego stylu życia" w niepewnym świecie, w którym to przetrwanie gatunku homo sapiens zależy od jakiegoś rodzaju "ekologicznej przyzwoitości". Dzisiejsze mniej, znaczy więcej dla przyszłych pokoleń, zatrzymanie się w konsumpcji i wiecznym chceniu może wyhamować rozpędzoną ku niebytowi machinę. Co trzeba zrobić, z pewnością ograniczyć spożycie produktów pochodzenia zwierzęcego, ograniczyć otaczanie się rzeczami, które tak naprawdę nie są nam potrzebne, a na pewno nie w takiej ilości, ograniczyć przemieszczanie się, etc. Ograniczmy nasze potrzeby, podzielmy się z innymi, przekażmy dalej, itp.

To kolejna ważna książka tego autora. "Musisz coś zrobić!" (str. 33), śpiesz się bo czas się skończył, a innego świata nie mamy. Autor po raz kolejny wyjaśnia i namawia, aby nie być obojętnym i dołączyć do ratowania swojego domu!



środa, 21 kwietnia 2021

Bliźnięta - Paweł i Piotr Sitkiewicz, Patryk Mogilnicki

 

Bracia bliźniacy napisali książkę o bliźniakach i w mojej opinii wyszło im to świetnie. Opowiedzieli w niej o wszystkich najważniejszych aspektach bliźniactwa od ich powstania przez cały szereg ważnych rzeczy a także ciekawostek. 

Zaczynają jednak przewrotnie, od tego, że każdy chce być niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju, niemniej zdarzają się tacy, którzy są identyczni, albo bardzo podobni. Autorzy opowiedzieli o biologicznym podłożu poczęcia bliźniaków, pokazali różnice jednojajowych i dwujajowych. Wyjaśniali zależności DNA, czasu urodzenia, sposobu poczęcia i ich wpływu na mnogość ciąż. Rozszerzyli tę część o ciekawostki dotyczące większych mnogich urodzeń. Oczywiście opowiadali o relacji biologicznej i emocjonalnej bliźniaków, ich współzależności, podobieństwach, różnicach, rozwoju, starzeniu się i współpracy. Przybliżyli postrzeganie i "kłopoty" ze społecznym odbieraniem bliźniaków, którzy mniej lub bardziej wzbudzają ciekawość. W książce zawarli mnóstwo ciekawostek z historii, literatury i filmu o bliźniakach. 

Opisy, anegdoty, fakty i mity zawarte w niej wciągają, uczą i bawią. Jeśli chodzi o ilustracje to choć nie wzbudziły mojego zachwytu, to po zastanowieniu uważam, że oddają w sposób adekwatny ducha i treści opisów. Bardzo zaciekawiła dzieci, które chciały powtarzać czytanie. My także dowiedzieliśmy się wielu interesujących faktów o bliźniakach. Bardzo polecam.


Choinka. Jestem, jaka jestem - Yuval Zommer


 

Bardzo ładnie graficznie wydana książka, piękne ilustracje, urocza historia, raczej dla młodszych dzieci. Całą treść opowieści, jeśli by ją zebrać w całość można byłoby zawrzeć na jednej stronie, niemniej dużo frajdy daje oglądanie, własne spostrzeżenia i dopowiedzenia. 

Opowieść jest bardzo ciepła i pozytywna. Bohaterką jest jodła, która niepozorna, mała, nieco zabiedzona nie zwróciła niczyjego zainteresowania. Bała się być sama, odrzucona, niewartościowa dla nikogo. Nadszedł nawet taki dzień, że jej mniemanie co do siebie jeszcze się pogłębiło. Jednak historia odwraca swój bieg, a dla jodełki wychodzi słońce.

Bardzo pozytywne przesłanie i piękne rysunki motywują do zainteresowania się książką.





piątek, 16 kwietnia 2021

Jutro przypłynie królowa - Maciej Wasielewski


 

"Veronika lubi pomyśleć, że jakiś idiota-miliarder buduje most. I tym mostem idą wszyscy, którzy nie chcą żyć na wyspie. Idą wolno, z nadzieją. Gdzieś przecież jest inna ziemia." (str. 160)

To nie jest duża książka, ale w mojej opinii wypowiedziano w niej akurat tyle słów ile trzeba. Autor tak poprowadził opowieścią, żeby nie epatować, jednocześnie pokazując problem pod wieloma kątami. Pozwolił czytelnikowi przyjrzeć się historii z właściwym jemu postrzeganiem świata. To była dla mnie ciekawa i zarazem smutna wyprawa na nieznaną mi dotąd wyspę w nie znanym archipelagu, maleńką, bo liczącą 4,5 kilometrów kwadratowych z jednym zamieszkanym miastem i 48 mieszkańcami (w 2011 roku) w tym 10 dzieci z dwóch małżeństw. Wyspie grozi wyludnienie, bo młode kobiety uciekły z wyspy i nie ma komu rodzić dzieci. Chętni do zamieszkania na wyspie, choć czasami nawet się pojawiają, muszą złożyć petycje, które i tak najczęściej zostają odrzucone. "Europejczyk to wirus, policjant. W najlepszym wypadku bogaty turysta. Wiedzie nudne, wygodne życie, o którym nie da się wiele powiedzieć. Jesteście wy i jesteśmy my; przepaść między nami." (str. 124)

Liczące sobie niewiele ponad dwieście lat miejsce do mieszkania ma za sobą bardzo burzliwą historię. Zresztą początki wyspiarskiego życia zaczęły się od uciekinierów ze statku Bounty, którzy skryli się tam wraz z porwanymi po drodze tahitankami. Założyciele, buntownicy mieli skłonności autodestrukcyjne, chorowali na psychopatie, cierpieli na obsesje, urojenia, neurozy. Początki osadników były bardzo krwawe, do tego stopnia, że na początku XIX wieku został jeden mężczyzna, kilka kobiet i kilkanaścioro dzieci. Te podwaliny o podłożu brutalności, agresji, nieobyczajności przenosiły się na kolejne pokolenia, a zachowania powracały w kolejnych czasach w różnym nasileniu. Przemoc, która stała się podwaliną tej wyspy zapuściła głęboko korzenie, stając się "normą społeczną" tamtejszym zachowaniem, obyczajowością. "Współcześni Pitcairneńczycy żyją w pancerzu, odczuwają brak swobody, przygniatają ich zasady życiowe ustanowione przez przodków, ale od których to zasad nie chcą albo nie potrafią odejść. Odrzucają pomoc innych, traktują ją jak atak. Zainteresowanie z zewnątrz tylko zwiększa ich opór i upór."( str. 93) Odizolowani, daleko od wszystkiego, żyją tak jak potrafią, od pokoleń, boją się siebie nawzajem, a jednocześnie zmuszeni są wspierać się na sobie. "W warunkach częściowej izolacji normy etyczne z czasem zaczynają żyć własnym życiem. Najważniejszym odniesieniem staje się tu i teraz. Człowiek zapomina, że gdzieś postępuje się inaczej." (str. 94) Każdy w tej maleńkiej społeczności ma przypisane zadania, odpowiedzialności i przywileje. Silniejszym więcej wolno, kobiety miały z góry narzucone role i pozycje, powinny podporządkować się, siedzieć cicho i rodzic dzieci, czyli tak jak to było na początku. Tylko, że te, które mogły i nie bały się już, uciekły z wyspy, nie chciały już cierpieć same i narażać na to cierpienie swoje córki.

I tu zaczyna się wplatać główny wątek tej książki. Maciej Wasilewski pod "płaszczykiem" antropologa chciał "przyjrzeć" się mieszkańcom pod kątem ich obyczajów, które głośnym echem odbiły się w 2004 roku. Dotarł na wsypę w 2011 roku i został tam tylko 9 dni, bo chyba za bardzo wnikał w życie wyspiarzy, a to nie spodobało się im. To co zawarł w swojej książce wystarczyło jednak, aby oddać clou. Sedno w tym, że to są ludzie, którzy żyją w zamkniętej społeczności, w klaustrofobicznym wręcz miejscu świata, dlatego ich zachowania są daleko inne niż znamy z naszego otoczenia. Ich korzenie oczywiście także mają ogromne znaczenie, to przenoszenie obyczajów i norm na kolejne pokolenia, dodatkowo mechanizmy społeczne, potrzeby emocjonalne i nie bez znaczenia nuda i wszelakie ograniczenia. W tak małej i odciętej od świata społeczności wszyscy wszystko o sobie wiedzą, nikt przed nikim nie może się ukryć ani uciec. W tej społeczności nie było stróża bezpieczeństwa, psychologa, prawa jakie znamy. Społeczność działała  według mechanizmu zależności i strachu, na wyspie silny miał przywileje, bo był przydatny całej społeczności, a jeśli na dodatek miał cenne umiejętności, np. był dentystą dostawał nieme przyzwolenie na czyny w naszym świecie karane. W tej zamkniętej społeczności żadna dziewczynka nie mogła spać spokojnie, ponieważ tak było od zarania, były do zaspokojenia podstawowych potrzeb - zaspokajania i rodzenia dzieci. "Kiedy temperatura w spodniach Chłopców rosła, dziewczęta chowały się w puszczy, po norach, na drzewach, bo w domach też nie było bezpiecznie. Spędzały w ukryciu długie godziny. ..." (str. 45) Zrywali je jak jabłka, znajdowali wszędzie, nie mogły się nigdzie schować, nikt im nie pomógł. "Czy gwałciciele to bestie, psychopaci, czy ludzie poddani silnej presji społecznej? - Każdy starał się przetrwać, każdy robił to, jak potrafił - tłumaczył podczas procesu jeden z podejrzanych. Odsetek ludzi poważnie zaburzonych wynosi na świecie jest jeden procent. Na Pitcairn około trzydziestu. To tylko dane szacunkowe, nie przeprowadzono badań. Kilka niezależnych opinii, zawsze anonimowych - lekarza, psychologa, pracownika socjalnego. Każdy był inny, mówią Judasze (mieszkańcy przyjezdni). Buck gwałcił, bo uważał, że mu się należy. "Seks był jak jedzenie na stole. Podnosiłem ze stołu, kiedy byłem głodny" - zeznał przed sądem." (str. 139) Inni robili to z chęci przypodobania się, z nieśmiałości do kobiet, albo żeby wyrównywać rachunki. Można postawić pytanie - Dlaczego? Patrząc z naszej perspektywy możemy poczuć złość, smutek i niezgodę na wydarzenia w Pitcairn, ale nie mieszkaliśmy tam, nie jesteśmy tak ograniczeni wszystkim jak ci mieszkańcy, zatem trudno zabierać głos, niemniej krzyk pozostaje. "Czy ty wiesz co to jest wykluczenie na Pitcairn? To jest stacja końcowa, gorzej być nie może." (str. 122)

Jak skończyła się sprawa poszkodowanych i oskarżonych. Co jeszcze skrywa wyspa, o czym nie chcieli mówić mieszkańcy, jakie sprawy zamieciono pod dywan, o tym w tej książce, którą warto przeczytać. Autor nie oceniał, nie był sędzią, który wydał wyrok, a nie zasądził odszkodowań. Starał się pokazać ten obraz z wielu stron takim jakim jest, interpretację pozostawiając innym. 

Mówią i straszą piekłem, a czyż ziemia nim nie jest, czyż człowiek nie doznał największych krzywd od człowieka. Czyż gdzieś może być jeszcze gorzej? Czasem udaje się okiełznać najniższe instynkty, ale czyż trzeba wiele, aby wymknęły się spod kontroli, jedno przyzwolenie, jedno zakrycie uszu, zasłonięcie oczu, odwrócenie plecami i droga otwarta. Wbrew pozorom niewiele trzeba, granica jest bardzo cienka...

niedziela, 11 kwietnia 2021

Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei - Mike Thomson

 "Ignorancja zawsze jest wrogiem człowieczeństwa..." (str. 131)

To książka warta opisania, bo pokazuje, że pomimo upadku państwa i  niebezpieczeństw czyhających każdego dnia, pomimo głodu, ludzie nadal potrzebują czegoś co oderwie ich od codzienności, zachowa reszki nadziei. Autor pokazał czytelnikom, na przykładzie mieszkańców Darajj, miasta zniszczonego przez siły rządowe Al-Asada, że potrafili zebrać się i utworzyć bibliotekę, miejsce do którego można było zajrzeć, odetchnąć od szarej i zapyziałej a nade wszystko niebezpiecznej rzeczywistości. Stworzyli swoistą przystań, magiczne, ciche i spokojne miejsce.

Autor prowadził czytelnika po codzienności Syryjczyków w mieście ruinie, w którym mimo wszystko toczy się życie, choć z upływem czasu coraz bardziej ubogie, pełne niedostatków jedzenia, rzeczy najpilniejszej potrzeby a przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Darajjczycy wykorzystywali każdy skrawek ziemi, aby posadzić lub posiać na nim warzywa, które choć w jakimś stopniu pomogą nakarmić rodzinę. "-Najtrudniejsze były pierwsze miesiące. Z trudem przychodziło nam myśleć o czymś innym niż tylko przetrwanie. Zaczęliśmy więc od uprawiania warzyw, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że musimy nakarmić także umysły." (str. 48) Mike Thomson opisał ludzi, którzy tracili każdego dnia coraz więcej, przede wszystkim swoich bliskich, a pomimo to zdołali zebrać resztki sił i stworzyć bibliotekę. Codziennie poszukiwali książek do swojego pomysłu, narażając swoje życie na śmierć, nie ustawali jednak w poszukiwaniach. Ich zabiegi pozwoliły zebrać niebywałą jak na warunki i okoliczności bibliotekę. Stworzyli też miejsce, oazę, w której czytelnicy mogli przenieść się do innego świata, albo nauczyć się czegoś nowego. Biblioteka stała się miejscem kultowym, korzystali z niej ludzie spragnieni wiedzy, informacji, radości obcowania z czymś innym niż to co dookoła. "Książki pomagają nam zapomnieć o wszystkich otaczających na problemach. Kiedy czytamy, autor zabiera nas daleko stąd, do innego świata. Naprawdę tego potrzebujemy, dzięki temu cieszymy się spokojem umysłu." (str. 147)

Ta książka jest obrazem ludzkiej podłości, egoizmu i zachłanności, bo to te cechy spowodowały, że jeden człowiek zniszczył domy i życie tak wielu współmieszkańców. To przypomnienie, że ten proceder, bezkarnie trwa już tyle lat. To pokazanie cierpienia ludzkiego z powodu podłych pobudek garstki ludzi, którzy co najgorsze, jeszcze się na tej krzywdzie innych bogacą. To historia pewnego pięknego kraju i jego bardzo przyjaznych mieszkańców, których życie zostało zamienione w piekło. To także przykład nie poddawania się i nie ustawania w dążeniu by rozwijać swoje człowieczeństwo, nie dać zniszczyć duszy. To pokaz wiary, która motywuje do działania i do nauki, aby kiedyś zdobytą takim wysiłkiem wiedzę oddać swojemu krajowi, odbudowując go. To wyraz nadziei, że ten kraj powstanie z ruin i to dzięki ludziom, którzy się nie poddali. To wspaniałe świadectwo, że w tych strasznych czasach ludzie pomagają sobie, chronią siebie, wspierają, dzielą się tym co mają, że słabsi nie są pozostawieni na pastwę wojny.

W tekście znalazłam ważną i według mnie uniwersalną wypowiedź bohatera reportażu, którą można dopasować do każdej sytuacji społecznej:  "Jeżeli nie uda nam się odbudować umysłów ludzi, wszelkie wzniesione przez nas budowle nie będą miały znaczenia. Bez właściwego fundamentu społeczeństwo i tak w końcu upadnie. (str. 276)

Opowieść Mike'a Thomsona przypomina nam, że ludzie do życia potrzebują czegoś lepszego, ważniejszego niż codzienność. Tym symbolem luksusu w zrujnowanej Darajj były książki, ale nie tylko one, bo też wyrażanie swojej twórczości malarskiej na murach, tych które jeszcze gdzieś ocalały. To także organizowanie szkół i nauczanie dzieci, pokazywanie im, że przyszłość może być lepsza niż codzienność. Autor wyraża też zaskoczenie, że ludzie, którzy codziennie słyszą huk bomb, dowiadują się o śmierci, cierpią głód "przyzwyczajają się" do tego stanu rzeczy. To może zadziwiać, ale jakiż ci ludzie mają wybór, żyją w takiej a nie innej rzeczywistości, nie mogą wybrać innego kraju, nie mogą zasnąć snem wojennym czy podjąć innych kroków, zatem pozostaje niejako zżyć się z tym co tu i teraz, ale podejmować możliwe w tej sytuacji działania.

Tą książką Mike Thomson krzyczy do społeczności międzynarodowej, a przede wszystkim wielkich organizacji i mocarstw, aby wsparły ludność cywilną, cierpiącą głód, śmierć i niedostatki, aby wywarły presję na prezydenta, który wykrwawia swój kraj. To wołanie o solidarność, pomoc i wsparcie w powrocie do bezpiecznego domu. "... jak można wyjaśnić małym dzieciom, że muszą tak cierpieć, bo jakiś dyktator nie dopuścił do miasta konwoju humanitarnego." (str. 135) Jak można dopuścić, żeby jeden człowiek niszczył życie tysiącom ludzi, a świat "cywilizowany" spokojnie się temu przygląda!

piątek, 9 kwietnia 2021

Pokora - Szczepan Twardoch

 

Po przeczytaniu książki Stefana Twardocha "Pokora" to dla mnie nie tylko tytuł i nazwisko głównego bohatera, ale też postawa życiowa człowieka, która raz na zawsze potrafi ograniczyć nieomal każdy aspekt jego życia. Pokorna postawa bohatera i takie jego podejście do swojego życia na każdym etapie, nawet w tych momentach, w których miał w pełni wpływ na siebie zaprzepaściła samorozwój, możliwość poznawania, sprawdzania, doświadczania, otwierania się na siebie i świat. Ta cecha była dla niego pętlą ograniczającą jego możliwości i szanse. I choć pokora uważana była za cnotę, to jej całkowite posłuszeństwo i ślepe oddanie podcinały skrzydła i kładły się cieniem na życiu. "Jesteś wędrowcem zmierzającym ku nicości, jak wy wszyscy, których wojna wypluła z ust swoich, wy, których nie pożarła i nie wysrała potem. Dlatego ty, wypluty, który uszedłeś z pyska bestii, wierzysz w nic." (str. 216) Ten cytat dobrze oddaje charakter i postawę głównego bohatera książki, Aloisa Pokory, który to dawał się porywać wiatrom i burzom przechodzących przez jego życie nie stawiając im zbytnio oporu. Dawał się wypluwać, deptać i wciskać w błoto. Nie kierował się ani rozsądkiem, ani rozumem, nie ufał też swoim instynktom, nie wiedział co dla niego dobre, wreszcie nie kochał siebie, dlatego pozwalał sobą pomiatać lub kierować. Jeśli ktoś był silniejszy to kulił pod siebie ogon i poddawał się torturom emocjonalnym lub fizycznym, jeśli ktoś był dla niego miły to stawał się poddańczym, itd. Bohater Szczepana Twardocha irytował mnie tak mocno, że miałam chęć nim potrząsnąć, oblać zimną wodą lub krzyknąć na niego, aby przetarł wreszcie oczy, zobaczył swoje szanse życiowe i zaczął je wykorzystywać, żeby wstał z kolan, otrzepał się z kurzu i krwi, zawołał kogoś na pomoc, aby nie być popychadłem. Przyznam, że moja irytacja sięgnęła zenitu kiedy zaprzepaścił ostatnią iskierkę nadziei na niepogmatwane relacje i życie. Dlatego odetchnęłam z ulgą z końcowym akordem tej opowieści. 

Akcja książki dzieje się w gorącym czasie dwudziestego wieku i w regionie, w którym dosłownie wrzało, a mianowicie na Śląsku. Choć nie tylko, bo jesteśmy też w Berlinie i na froncie I Wojny Światowej. Przybliżenie tego problemu przez autora było dla mnie ciekawe, ale też nieco powierzchowne i chaotyczne, czasami miałam wrażenie, że opisane wydarzenia są dziwnie nierzeczywiste. To byłaby dla mnie najciekawsza warstwa książki, ale przez swoją powierzchowność nie pozwoliła mi na zagłębienie się i w niej.

Podsumowując, książkę czytało mi się szybko, choć to obszerna lektura. Opowieść z jej wydarzeniami były czasami opisane zbyt lakonicznie, czasem powyrywane lub nieco przekoloryzowane, nie uwypuklone. Alois był irytującym, miotającym się i miotanym bohaterem, który skupiał się na tym jak to jest niczym i nikim i nie ma na nic szans w życiu. Zabrakło mi jakichś chociażby prób zmagania się z niesprawiedliwością, pogardzaniem, byciem niczym, zabrakło chęci podjęcia walki z tym co narzucane. Uległa, konformistyczna, albo oportunistyczna postawa nie oddawała ducha Ślązaków i ich dążenia do samostanowienia. Sposób narracji czyli listy Aloisa do kobiety, w której był zakochany, a która nim gardziła i upokarzała go, będąc zarazem toksyczną i trującą, była dla mnie nie zrozumiała i nie do przyjęcia. Sama forma prowadzenia narracji była też miejscami chaotyczna. Z podsumowania przypuszczam, że to była nie tylko pierwsza, ale też ostatnia książka tego autora. Dużo w niej było różnorodności, ale nie do końca wyjaśnionej i sensownej, wiele zmiennych, ale czasem nie zrozumiałych, dużo gwary, która mogła zakłócać odbiór całości, sporo powtórzeń, które zaśmiecały i pogrubiały niepotrzebnie książkę. Niemniej z dyskusji ze współuczestnikami DKK wnoszę, że zdania na jej temat były podzielone jednym się podobał jej przekaz innym nie, ja pozostanę po stronie mniej jej przychylnej.