Szukaj na tym blogu

środa, 29 stycznia 2020

Borderline. Dwanaście podróży do Birmy - Grzegorz Stern


W tym miesiącu udało mi się przeczytać dwie książki z Półwyspu Indochińskiego. Pierwsza Wojciecha Tochmana o podróży do Kambodży, druga Grzegorza Sterna do Birmy. Każdy z nich opowiedział to co widział, w czym uczestniczył, pokazał ludzi i ich los, opisał trud życia na tych terenach. Tochman zrobił to z pozycji obserwatora, uważnego słuchacza oddającego czysty w wyrazie obraz umęczonych obywateli Kambodży, nie wyrażając żadnej własnej opinii. Stern z kolei opisał Birmę i jej mieszkańców z pozycji uczestnika, bywalca, rozmówcy i showman'a. Pochwalił się swoimi możliwościami, pokazał dojścia, wydawał sądy i opinie, narysował obrazy czasami wręcz surrealistyczne w wymowie. Zrobił to tak jak umiał i chciał. Pokazał czytelnikowi swoje wyprawy za różne kotary złożonej natury tego kraju. Dla czytelnika, który nie wnika w gęściejsze warstwy opowieści, nie interesują go szczegóły tylko grubsze kontury to książka "Borderline. ..." może być ciekawa, bo pokazuje kraj, o którym nie mówi się zbyt często w mediach. Autor opisał dokładnie etapy rozpadu Birmy aż po tu i teraz. Grzegorz Stern uczestniczył w codziennym życiu Birmańczyków na przełomie kilku lat, obserwując zmieniający się krajobraz społeczeństwa. Niektóre wyprawy mogły okazać się niebezpieczne dla niego, niemniej wracał, coś go tam ciągnęło. Autor nie całkiem przejmował się faktografią, czasem nie trzymał się dat, bardzo często wypowiadał swoje opinie, ukazywał Birmańczyków w ciemnym świetle, ale miał do tego prawo, bo to on sobie wymyślił taką konwencję. Może nie jest to w pełni tego słowa reportaż, ale posiada z niego dużo. U Grzegorza Sterna kluczem do jego opowieści jest demokracja, jej deformacje, wynaturzenia i udziwnienia. W Birmie demokracja była hasłem na ustach późniejszych dyktatorów, jest dzisiaj na ustach jej symboli zmienionych w zajadłych "obrońców" własnych interesów. W tym wątku można znaleźć analogię do Polski, bo historia, uciemiężenie, odzyskanie wolności, niesnaski, obrzucanie się populistycznymi hasłami, ciągnięcie w swoją stronę, brak zainteresowania życiem obywateli jest podobne, choć może występujące w innym natężeniu.

"Borderline. Dwanaście..." to ciekawa książka, której poszczególne wątki potrafią wciągnąć, mogą obudzić współczucie, ale też irytację. Przy czytaniu niekiedy miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, a czasem towarzyszyła mi złość. Współczułam ludziom, którzy są marionetkami rządzących i radzą sobie jak potrafią i muszą, bo jakoś żyć trzeba. Autor pokazuje też, że władza dla kolejnych własnych korzyści, oddaje pole do popisu firmom z zagranicy, te zaś np. wyburzają stare domy i kamienice, wyrzucając mieszkańców, aby zbudować nowe budowle. Jeszcze niedawno generałowie wpajali obywatelom, że obcy to wróg, a teraz korzystają na inwestycjach z obcymi. Mechanizmy są wszędzie podobne tylko czasem nazywają się Kambodża, innym razem Birma, Bangladesz, itd. Ot świat ekonomii niezrównoważonego rozwoju. Warto poczytać.

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Tatuażysta z Auschwitz - Hether Morris


Książka Hether Morris, napisana jest przystępnym językiem, akcja jest wartka i obfitująca w różne zdarzenia, co wpływa na to, że czyta się ją szybko. Główny wątek opowieści wpisany w "świat" KL Auschwitz, naszpikowany jest sytuacjami, które mogą działać na emocje odbiorcy, ale są one krótkotrwałe. Opowieść kreuje też "fakty", że byli dobrzy oprawcy, że ludzie choć dostawali czasami karę, otrząsali się po niej i znowu starali się przetrwać kolejny dzień, daje obraz bliskich relacji, np. przyjaźni, dzielenia się posiłkiem, wspierania nawzajem w pracy, wykradania biżuterii i pieniędzy z "Kanady", możliwości szmuglowania jedzenia, itp. Ten wyidealizowany obraz obozu koncentracyjnego był możliwy, bo autorka wybrała drogę sfabularyzowania historii, której najważniejszym wątkiem jest miłość od pierwszego wejrzenia do grobowej deski. To opowieść o losie bohaterów, którzy rzeczywiście byli w KL Auschwitz, ale czytając warto mieć świadomość, że naprawdę nie miała ona szans się wydarzyć w opisanej formie ze względu na specyfikę miejsca. Niektóre wydarzenia były tak przekoloryzowane, że nawet dla niezbyt oczytanego w obozowej literaturze odbiorcy niewiarygodne. Osobiście miałam wrażenie, że główny bohater jest uprzywilejowany, własnym czarem zjednywał sobie ludzi po obu stronach drutów kolczastych, z łatwością pomagał wielu ludziom m.in.dając im jedzenie otrzymane zza obozu. Bardzo zastanawiające były możliwości schadzek, czasem intymnych z ukochaną. W książce były też nieprawdziwe informacje np. dostarczenie penicyliny ukochanej, (wtedy jeszcze jej nie było), wyjście cało z bloku, w którym główny bohater podlegał przesłuchaniu, mało prawdopodobny był także wątek Cilki, żydowskiej kobiety, którą wybrał sobie SS -man do seksu i był z nią ponad rok. Sam opis drogi do obozu głównego bohatera był oparty na współczesnej siatce połączeń kolejowych pomiędzy Słowacją i Polską. Rzuciła mi się w oczy też jedna nielogiczność, kiedy to główny bohater umówił się na sobotę przed południem z dziewczyną (wtedy wszyscy pracowali) a spotkał się faktycznie w niedzielę (jedyny wolny dzień od pracy w tygodniu). Takich nieprawdopodobnych rzeczy było kilka w książce, dlatego też nie polecam tejże czytelnikom szukającym prawdziwych zdarzeń z tamtego miejsca. To jest powieść obyczajowa i tak należy ją traktować.

Pokrótce o czym książka:
23 kwietnia 1942 roku dwudziestosześciolatek Lale, Żyd ze Słowacji trafia do obozu w Auschwitz. Zbiegiem okoliczności zostaje tatuażystą, z czym wiążą się "przywileje", z których korzysta. Pracy mu nie brakuje, zwłaszcza kiedy Niemcy zwożą Żydów z całej Europy. Lale to bardzo ofiarny człowiek, chce pomagać i robi to na różne sposoby. Na potrzeby pomocy stworzył nieomalże "siatkę kontaktów" w obozie i poza. Przemyca jedzenie, leki w zamian oddając zdobycze z "Kanady" uzyskane od przypadkowo napotkanych dziewczyn tam pracujących. Lale, co jest głównym wątkiem opowieści, zakochał się w Gicie i poprzysiągł sobie, że "Przeżyję i wyjdę stąd. Wyjdę jako wolny człowiek." (s. 30) .W obozie ginie się z wielu powodów, trzeba było mieć wyjątkowe szczęście, aby go przeżyć. Dlatego Lale i Gita to szczęściarze, bo oboje opuścili obóz i spotkali się po jakimś czasie poza nim. Poprzysięgli sobie miłość po grób i tak też się stało. To zasługująca na zachwyt a może i zazdrość historia, zwłaszcza, że miłość przetrwała wszystkie zawirowania życiowe. Lale po śmierci żony postanowił przekazać komuś swoją historię i wybrał właśnie autorkę.

sobota, 25 stycznia 2020

Lalka i perła - Olga Tokarczuk

 
Esej "Lalka i perła" jest niewielkim ale wymownym pokazem możliwości pisarskich Olgi Tokarczuk. Jej erudycja, wykształcenie, fascynacje i umiejętności oraz duchowość widać w każdym zdaniu. To metafizyczne i głębokie wniknięcie w lekturę książki Bolesława Prusa "Lalka". Swoiste rozłożenie jej na części pod kilkoma kątami i na kilku płaszczyznach. Jako uważna obserwatorka Olga Tokarczuk dzieli się z czytelnikiem swoim postrzeganiem książki Prusa. Jej niezwykle szerokie horyzonty rzucają nowe światło na bohaterów "Lalki", nadają im nowe znaczenie, ukazując ich nowe wymiary. Autorka tłumaczy czym jest powieść w ogóle ("Jest głębszym językiem komunikacji, ponieważ dotyka spraw, które z trudem dają się nazwać słowami. Powieść zawsze dotyczy przemiany". str. 15) i pokazuje w soczewce "Lalkę" Prusa. To proces, w którym następuje przemiana, przeobrażanie się, odnajdywanie w zbiorowości samego siebie . To opowieść symboliczna, nie pozostawiająca obojętnym czytelnika. Czytelnik uczestniczy w tym procesie, niemniej jest w nim na zasadzie gościa, zagłębia się w niego od czasu do czasu, wchodząc weń na tak długo na ile zdecyduje sam. Noblistka pokazuje dramaty bohaterów, robi analizę ich osobowości, prześwietla czytelnikowi ich motywy. Objaśnia ich znaczenie i wagę. Jednym słowem odkrywa świat "Lalki" na nowo tylko z głębszym i szerszym spojrzeniem.

Olga Tokarczuk swoimi przemyśleniami zachęciła mnie do ponownego przeczytania "Lalki" i spojrzenia wnikliwiej i dojrzalej na postaci książki.

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Tajemnica z Auschwitz. Prawdziwa historia - Nina Majewska-Brown


Zapewne podobnych wspomnień, jak zawarte w tej pozycji byłoby wiele, ale te zostały opowiedziane i spisane. Sama książka napisana jest pięknym językiem polonistki i udokumentowana pamiątkami udostępnionymi przez Muzeum Auschwitz lub córki bohaterki. Jest to opowieść zbeletryzowana, ale oparta na przeżyciach polskiej rodziny doświadczonej przez wydarzenia II Wojny Światowej, szczegółowo zaś dotyczy Stefani Budnik, bohaterki codzienności, żony, matki, gospodyni domowej. Opowieść spisała pisarka mająca na koncie kilka książek, ale towarzyszyła jej w tym jedna z córek bohaterki, Ewa, pomagały też osoby związane z Muzeum w Auschwitz (w 2010 roku córki Stefani przekazały Muzeum w Auschwitz kilka pamiątek po mamie), w którym są szczegółowe informacje o przejściach Stefani. W książce nie ma dokładnych dat, tylko przybliżone ramy czasowe, oznaczone porami roku, miejscami, itp, niemniej dołączone zostały dokumenty, które uzupełniają tę lukę. Jej niedola trwała od 28 października 1943 r., kiedy to została aresztowana i osadzona w więzieniu w Częstochowie, zaś po kilkutygodniowym śledztwie, 19 grudnia 1943 r. została przewieziona do obozu Auschwitz. W połowie sierpnia 1944 r. została przeniesiona do obozu Ravensbrück, skąd po dwóch tygodniach trafiła do podobozu Helmbrechts. W kwietniu 1945 r. Stefania wraz z innymi więźniarkami wyruszyła w dwutygodniowy "marsz ewakuacyjny" do podobozu Zwodau, co dokładnie opisała na skrawku pakowego papieru ołówkiem. 7 maja 1945 r. została wyzwolona przez armię amerykańską. Wróciła do  dzieci, a nie długo po niej do domu wrócił jej mąż.

Książka rozpoczyna się od opowieści Stefani o domu i jej szkolnych doświadczeniach, o pierwszej miłości, narzuconym małżeństwie i ukochanych dzieciach. Nakreślała przemiany jakie w niej zachodziły kiedy musiała zostać matką i gospodynią domową. Zwierzała się też z samotności w związku, o całościowych relacjach z mężem. Pokazywała też swoje stosunki z matką i siostrą. Czytelnik poznaje kobietę zaradną, oddaną ukochanym córkom, obowiązkową żonę, inteligentną kobietę, która utknęła w schemacie małżeństwa. Mąż Stefani był wielkim patriotą za co mu chwała i ordery, ale kompletnie nie umiał być mężem i ojcem, też wpisał się w schemat. Ten związek można uznać za przymusowy, narzucony decyzją innych, a który nikomu się nie przysłużył. Można im tylko współczuć, każde z osobna niezależne mogło mieć o wiele bardziej spełnione życie. Niemniej... Fakt jest taki, że żona została wzięta jako zakładniczka i pozostałaby w więzieniu do chwili kiedy mąż zgłosiłby się za nią, ale tak się nie stało. Mąż miał wyższe cele, a żona została wysłana do Auschwitz. Dalszych losów nie będę opowiadała, bo je warto przeczytać.
Może dopowiem tylko, że po powrocie do domu kobieta miała wyniszczony organizm, chore serce, nie miała zębów, wyglądała jak staruszka, miała głęboką depresję i nie było specjalisty, żeby jej pomóc. Jedyna rada lekarza to taka, że na smutek trzeba urodzić jeszcze kolejne dziecko, co stało się faktem. Jej dalsze losy nie napawają optymizmem, ale cóż każdy jakiś los ma. Bardzo podziwiałam jej hart ducha w czasie pobytu w obozie, jednak nie była nadczłowiekiem, potrzebowała pomocy, wsparcia, podreperowania zdrowia, o którym nie mogło być mowy w czasach powojennych.

Ta książka jest jak rwąca rzeka, kiedy wejdzie się w jej toń nie łatwo z niej się wydostać. Bolesna i rozrzewniająca, jest też niewiarygodna zwłaszcza ze względu na bohaterkę. Pozostanie mi bliska.

niedziela, 19 stycznia 2020

Odzyskać utracone - Katarzyna Kołczewska


Książkę choć zawiera duży ładunek emocji czytało mi się jednym tchem, nie chciałam pozostawić tej opowieści na dłużej, bo w naturalny sposób wciągnęła mnie w wir wydarzeń i losów bohaterów. Symbolicznie relacje matki i córek/córki są mi bliskie i wywierają na mnie większe wrażenie niż różne inne relacje.
Katarzyna Kołczewska przenosi czytelnika do Białegostoku lat powojennych, przeplatających się z wojennymi. Autorka pokazuje ludzi zmagających się z doświadczeniami wojennymi, przeżywających każdy na swój sposób prywatne dramaty, radzących sobie w nowej rzeczywistości. Tło jest gęste od ludzi i zdarzeń, dzieje się na dwóch przestrzeniach czasowych, wspomniane jest miasto z tego czasu i przybliżeni bohaterowie drugiego planu. Historia jest utkana zdarzeniami: bolesnymi, trudnymi, skomplikowanymi z osobami najbliższymi i dalszymi. Na pierwszy plan wychodzi historia rodziny, a zwłaszcza matki i córki.

Autorka snując tą opowieść podpiera się prawdziwymi zdarzeniami, które miały miejsce w jej rodzinie. W 1950 roku po dziesięciu latach wraca z Syberii Miranda, kiedy ją wywozili miała trzynaście lat. Wraca z nadzieją, że jej cierpienie zostanie osłodzone spotkaniem z rodziną i domem rodzinnym. Niestety żadne z jej oczekiwań nie znajduje spełnienia. Domu nie ma, a z rodziny została tylko matka z niepełnosprawnym synkiem, a jej bratem. Matka miała kilka lat, aby otrząchnąć się od nieszczęść, które na nią spadły, zaś córka chce się wszystkiego dowiedzieć, zrywać strupy, które już ładnie przyschły. Oczywiście trudno się dziwić jej potrzebom, sama wiele przeszła i chce zrozumieć co stało się tutaj. Miranda kocha swojego chorego brata a on w pełni odwzajemnia jej uczucie, są sobie nawzajem potrzebni. Matka kocha swoje dzieci, ale jednemu nie może już pomóc a drugie odrzuca jej pomoc. Córka zarzuca matkę oskarżeniami, ta nie zawsze radzi sobie z tym, choć stara się zrozumieć swoje dziecko. Miranda wygląda nie na dwudziestotrzylatkę, a raczej jak zmęczona trudami życia staruszka, matka ubolewa nad tym, ale zachęca córkę do wychodzenia z domu. Obie są niezadowolone z obecności tej drugiej, córka żałuje, że nie została na Syberii, a matka żałuje że Miranda wróciła. Ogrom kolejnych cierpień, żali, pretensji, obwiniań, które ranią, budzą uśpione demony, wyciągają przysypane sprawy znowu na światło. Nie umieją się na siebie otworzyć, pokazać swoich boleści, powiedzieć prawdy, choć byłaby najbardziej bolesna, te lata bardzo zmieniły obie i oddaliły od siebie. Jedynym spoiwem jest chłopczyk wymagający uwagi i troski. Tu znajdują środek, lecz czy to wystarczy, czy będzie trampoliną do dania sobie szansy.
Czy dla tych kobiet głęboko zranionych psychicznie i fizycznie jest jeszcze nadzieja? Czy ktoś im pomoże w odzyskaniu zaufania i miłości do siebie? Warto w mojej opinii przeczytać książkę, bo to nie jest ckliwa opowiastka, to historia, którą mogło napisać życie, splot historii, która zapewne podobna jest do wielu z tamtego czasu. Ta książka daje też nadzieję, że mimo poczucia utraty wszystkiego, wyczerpania psychicznego, zgniecenia emocjonalnego, zbrukania fizycznego, można się podnieść i żyć dalej, pomagać innym, wspierać w potrzebie, stworzyć sobie kolejny dom, żyć, tak po prostu. Wzruszająca, bo pokazująca jak wiele człowiek może zrobić dobrego i złego z tego samego powodu. Jak ludzie zmieniają się pod wpływem ciężaru i w którym kierunku zdążają. Obdarzyłam sympatią bohaterkę-matkę, bo podnosiła się po wielu okropnościach, które na nią spadały i choć nie ze wszystkim sobie poradziła to szła przed siebie. Była kobietą ulepioną z mocnej i dobrej gliny, swoją siłą obdzielała też innych.

Problemski Hotel - Dimitri Verhulst


„Wycinanie narządów płciowych to kultura. Niewycinanie narządów płciowych to cywilizacja. Człowiek jest ssakiem miłującym kulturę”.(str. 28)

Autor, aby opowiedzieć tą historię zamieszkał w belgijskim ośrodku dla uchodźców, mamy więc dokument, ale podany w sposób sfabularyzowany. W swojej opowieści wykorzystuje czarny humor, sarkazm, ironię, śmiech przez łzy, bo tylko tyle zostaje w beznadziei. Losy bohaterów tej książki są wstrząsające, upokarzające, bolesne fizycznie i psychicznie. Ich doświadczenia będą dręczyć ich przez kolejne lata życia, nie pozwolą spokojnie spać, dlatego drżą na myśl, że nie dostaną pozwolenia na pobyt w cudownym kraju, gdzie demokracja i wolność jednostki jest nadrzędna. Każdy w tym kraju może żyć zgodnie z wyznawanymi przekonaniami i wiarą. Niemniej, choć deklaracje są głośne i szumne to niekoniecznie prawdziwe i łatwe to realizacji. Ludzie, których przedstawia narrator i główny bohater Bipul Masli przeżyli wiele potworności w swoich krótszych lub dłuższych życiach, doświadczyli bestialstwa, biedy, zepchnięcia na margines. Wydali ostatnie pieniądze, aby w kontenerach, np. z pomidorami, albo innymi niewyobrażalnymi sposobami dostać się do raju europejskiego, kraju, w którym wolność i poszanowanie człowieka spływa po ulicach. I tu zaczyna się prawda, którą odkrywa Dimitri Verhulst, a mianowicie z jaką niechęcią czy obojętnością Belgia traktuje uchodźców. Ci ludzie, których opisuje Bipul Masali przybyli do Belgii, bo chcieli zobaczyć jak wygląda życie, nie wegetacja, czy ciągły strach, ale normalność, spokój, odrobina radości. Opowiedzieli swoje straszne historie urzędnikom w nadziei, że ci zadrżą ze zgrozy nad niesprawiedliwością i pochylą się nad tym ogromem nieszczęścia, które jest udziałem tych nieszczęśników. Niestety, ci urzędnicy, nie mają w sobie odrobiny empatii, mają za zadanie odrzucić jak najwięcej wniosków, zatem robią to na chłodno z przyczepionym uśmiechem.

Oczywiście można głośno krzyknąć, że Europa to nie gumowy balon, ale dobrze byłoby być w tym konsekwentnym i prawdomównym, nie stosować gierek, nie wykorzystywać czarnej Afryki do swoich celów, a potem odmawiać pomocy. Do opowieści autora pasuje przysłowie, że "syty głodnego nie zrozumie", a tym bardziej teraz kiedy różnica między bogatymi i biednymi jest tak duża.

Warto jeszcze wspomnieć co nieco o narratorze, który rozpoczyna swoją opowieść od ruchu migawki swojego aparatu fotograficznego celem zrobienia zdjęcia życia: „Chciałem je (dziecko) sfotografować umierające. Nie umarłe, bo to może przecież zrobić każdy” i uzyskać sławę i pieniądze. Ten początek i przedstawienie narratora pasuje do pozostałych historii, bo człowiek wyzuty z wyższych uczuć, nie będzie rozczulał się nad losem uchodźców, stąd jego ton i ironia w opowieściach pasuje do sytuacji.

Smutna, gorzka, zastanawiająca książka, która choć niewielka zwiera w środku duży ładunek.

Zaginiona księgarnia - Katie Clapham


Bardzo pięknie ilustrowana ciepła opowieść o książkach i miłości do nich, o ludziach, którzy choć obcy stają się bliscy i o próbie ratowania tego co przemija.
Autorka swoją opowieścią zachęca do bliskich spotkań z książkami, pokazuje jak są ciekawe i mogą stać się ważne dla ludzi w różnym wieku. Katie Clapham daje wiarę w ludzi i ich naturalną potrzebę bycia z innymi. Unaocznia też siłę ich wspólnego działania. Pokazuje bardzo wymownie całą paletę emocji, które udzielają się młodym czytelnikom. Bardzo pozytywna i wymowna książka.

Pani Minty właścicielka księgarni prowadziła cotygodniowe spotkania dla dzieci pod tytułem "Godzina z bajkami". Dziewczynka o imieniu Milly uwielbiała te spotkania i co tydzień stawiała się na nie z taką samą ciekawością. Milly dzięki pani Minty pokochała książki, zaś sama księgarnia stała się dla niej oazą spokoju i magii, a sama właścicielka jej mentorką. Po jakimiś czasie Milly zobaczyła i usłyszała zmiany w księgarni, które przypominały o upływie czasu. Pani Minty choć wiedziała nadal wszystko o książkach nie była już taka żwawa i silna jak kiedyś, zaś księgarnia traciła koloryt. Zasmuciło ją to, zapytała nawet mamę "Co się robi, jeśli coś jest stare i trzeszczące", na co usłyszała odpowiedź: "Cóż, trzeba się z tym obchodzić bardzo ostrożnie, żeby się nie zepsuło. Ale ostatecznie pewnie trzeba będzie to wymienić na coś nowego." (str. 17) To było wstrząsające dla Milly, bo odniosła tą informację do osoby Pani Minty. Była bardzo smutna, ale w następny poniedziałek poszła ponownie na spotkanie. Niemniej jej niepokój pozostał, aż pewnego dnia przerodził się w rzeczywistość, bo księgarnia została "Zamknięta z powodu nieprzewidzianych okoliczności", a po jakimś czasie pojawiła się kartka, że jest na sprzedaż. Milly była zrozpaczona, postanowiła narysować księgarnię marzeń i powiesić ją na drzwiach księgarni pani Minty, nie przeczuwała zapewne jakie to będzie miało znaczenie dla rozwoju sytuacji i dalszych losów księgarni.
Historia kończy się zaskakująco.

Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki - Jarosław Mikołajewski


Książka Jarosława Mikołajewskiego może wciągnąć w wir zawartych w niej uczuć i emocji, albo odepchnąć, wszystko zależy od postrzegania i czucia. To jest książka osobista, intymna, prywatna, obnażająca sekret, słabość i fascynację Jarosława Mikołajewskiego kobietą, piękną, zdolną, młodą. Autor jest zafascynowany Zuzanną Ginczanką, "zdezorientowany jej wieloznacznością. Rozjątrzony nią jak Antygoną i Hamletem, (...), pogodzony, a nawet uszczęśliwiony, uspokojony, że nigdy nie uda mu się jej złapać." (str 84) Autor skupił się na swojej fascynacji i poszukiwaniu wszelkich skrawków i drobiazgów, które z jego fascynacją mogą mieć coś wspólnego. Chwyta się każdej możliwości, aby znaleźć następny dowód jej istnienia. Po tak niedługim życiu, zwłaszcza w takich czasach, przemieszczaniu się, zmianie mieszkań, trudno o pamiątki po Ginczance, ale Jarosław Mikołajewski nie poddaje się, zbiera każde słowo, zdanie, krótsze i dłuższe wspomnienie i zapisuje. Podąża za świadkami, choćby takimi, którym udało się ją widzieć lub o niej słyszeć.Cieszy się każdym zdobytym okruchem, strzępkiem, jest w stanie pojechać na Ukrainę, do miejsc w których żyła,
Ta książka to zbiór wielorakich treści, bo są w niej listy do przyjaciela, rozmowy, scenariusz sztuki, są też wiersze, krótko mówiąc wszystko co dzieje się wokół Ginczanki. Ta książka to obnażenie słabości autorskiej, zauroczenie, które nie przemija i nie odpuszcza. Podążałam za autorem z respektem do jego nieugiętości i konsekwencji, bo ja  nie miałam tak w swoim życiu.
Ta książka nie jest ani wybitnym dziełem, ani nie odkrywa nadzwyczajnego geniuszu poetki, ale jest ciekawa, bo odważna, nietuzinkowa, autentyczna, szczera, bo autor dzieli się swoim nieprzemijającym zauroczeniem z innymi. Być może nie każdy czytelnik podzieli choć w części fascynację autora, ale warto książkę przeczytać, żeby zobaczyć, że ludziom przytrafiają się różne zauroczenia, nawet takie niedostępne, nierealne i trudne do pojęcia i że mają odwagę albo wręcz muszą o nich opowiedzieć.

środa, 15 stycznia 2020

Lem. Życie nie z tej ziemi - Wojciech Orliński


Wojciech Orliński napisał bardzo gęsto utkaną książkę o Stanisławie Lemie. Będąc jego wielbicielem autor oparł się na imponującej bibliografii, dodał zdjęcia i przywołał historie poboczne. Swojego bohatera ubrał w tak dopasowany garnitur, że jak dla mnie nie starczyło miejsca na oddychanie, szaleństwa czy zabawę, itp. Ukazany został Lem jako geniusz, futurysta, filozof, człowiek uduchowiony, szukający złotego środka mędrzec. Także wspaniały mąż i doskonały ojciec. Książka jest utkana gęsto i dokładnie, zaś na każdym kroku widać zachwyt autora nad inteligencją i niezwykłym umysłem Lema oraz jego wieloma umiejętnościami. Zapewne Lem taki był, ale mnie zabrakło życia, emocji, nieidealizowania, ale pokazania człowieka z krwi i kości. Lem potrafił być wspaniałym przyjacielem, ale potrafił też być kłótliwy, trudny, zaborczy. Zapewne też poświęcał dużo czasu swoim zainteresowaniom, mając miej czasu dla bliskich. Ten wspaniały człowiek miał swoje słabości,  głęboko skrywane wewnętrzne strachy.
Wojciech Orliński w początkowej fazie książki postanowił odnaleźć luki w życiorysie swojego bohatera wkładając w nie uzupełnienia z wielu pozycji o Lemie, a także swoje domysły i przypuszczenia, które czasami trącą napuszeniem. Książka jest też miejscami przytkana długimi cytatami z innych materiałów.
Myślę, że dla fanów Lema książka może być ciekawsza niźli dla czytelników nie znających jego twórczości i świadomie ją omijających. Jak na moje potrzeby jest zbyt sztywna, akuratna, wyidealizowana. Czytałam ją bez emocjonalnie tak jak została napisana. Choć bohater niezwykły z bardzo różnorodnym życiem to biografowi nie udało się stworzyć dzieła na jego miarę. Zabrakło życia w tym opisywaniu człowieka pełnego werwy, kipiącego pomysłami, wielu talentów i możliwości.

wtorek, 7 stycznia 2020

Pianie kogutów, płacz psów - Wojciech Tochman


Wojciech Tochman jak to ma w zwyczaju uderza w wysokie struny. Tym razem objeżdża Kambodżę, ogląda kraj biedy, traum, rezygnacji, niewolniczej pracy, szaleństwa, korupcji, dyktatu władzy i bogaczy.
Zaczyna od losu ludzi chorych psychicznie, którzy przez swoich bliskich są traktowani jak dzikie zwierzęta, siedzą w klatkach, obórkach, zamkniętych szopach, przywiązani łańcuchem do słupów. Brudni, niedożywieni, samotni, zostawieni swojej nędzy i chorobie. Ta opowieść jest tak straszna, że czasami wydaje się niewiarygodna, niemniej jest jednak prawdziwa, bo w tym kraju ludzie nie okazują i nie wyznają sobie uczuć, są dla siebie agresywni, nie przystępni, obojętni. Dlatego w tym biednym kraju ludzi chorych psychicznie spycha się na margines marginesu. W Birmie brakuje lekarzy, szpitali w ogóle, zaś psychiatrów i specjalistycznych ośrodków jest jak na lekarstwo albo wcale. Ci ludzie są skazani na straszne warunki a tym samym takie życie do końca swoich dni, nie ma dla nich nadziei. Czasami do wioski dotrze jakiś psychiatra pchany chęcią pomocy tym osobom, ale nawet wtedy nie wiadomo czy rodzina zechce podać leki.
Kolejne historie to migawki z różnych obszarów i skrawków życia ludzi.
Mamy opowieść o w bieda-domach i blokach, które to stały pozostawione i zaniedbane, ale biedni je zaadoptowali dla siebie. Obecnie stały się wartościowe, bo miasto zmienia się, napływa obcy kapitał, potrzeba miejsc pod nowe inwestycje, a te bloki stoją prawie w centrach miast, na drogich działkach.. Napływają zatem różnej maści "inwestorzy", wyrzucają ludzi z ich kwater, rzadko dając za to jakiekolwiek pieniądze. Nikt nie interesuje się ich losem, bo i tak żyją na marginesie trudniąc się np. zbieraniem śmieci, prostytucją, sprzedażą czegokolwiek za jakiekolwiek pieniądze, aby starczyło na trochę ryżu.
Są opowieści ludzi różnych płci, miejsc, zatrudnień, różnego wieku. To opowieści o trudzie dnia codziennego, niewyobrażanej biedzie, niesprawiedliwości, osamotnieniu, pijaństwie, przemocy wszędzie, braku okazywania sobie uczuć. O starych, chorych, kalekach, bezużytecznych "resztkach" ludzi, którzy z różnych przyczyn nie nadają się do pracy i są obciążeniem dla rodziny.
Z książki dowiemy się, że mimo głodowych zarobków opieka medyczna jest płatna i to bardzo wysoko, brakuje szkół, dlatego wiele osób to analfabeci. Analfabeci nie umieją niczego poza prostymi pracami, za którą dostają niewielkie pieniądze. Nie ma mowy o umowach, systemie emerytalnym, zasadach BHP w pracy, ubezpieczeniach społecznych. Pracują dopóki są sprawni i mają siłę, jeśli tracą te zdolności wyrzuceni są na margines. Wtedy nawet w domu rodzinnym nie znajdą wsparcia, bo dla najbliższych są wtedy tylko obciążeniem. Bieda i ubóstwo gna tylko za zaspokojeniem najniższych potrzeb: jedzenie i jaki taki dach nad głową. Jest też opowieść o historii z czasów Czerwonych Khmerów, kiedy to ludzie byli masowo mordowani za to tylko, że żyli w czasie przed Pol Potem. Jest opowieść o fotografie, który robił zdjęcia, chwilę przed śmiercią ludziom przywiezionym do więzienia S-21, wydał o tym książkę, zaś za wywiad żąda sporej kwoty. Jest opowieść starej kobiety o jej życiu w XX wieku, absolutnie poruszająca, pokazująca pustkę dosłowną i emocjonalną wokół człowieka.
Na koniec wracamy do chorych psychicznie, ponownie odwiedzonych przez lekarzy. Ta historia daje jakąś nikłą nadzieję, że jednak coś się w ludziach zmienia. Odchodzą strachy, lęki, zabobony, wiara w znachorów, bo oto leczeni bliscy zaczynają rozmawiać, przestają być skazańcami szaleństwa, wychodzą z cienia chorób. Rodzina uwalnia ich z klatek, ale wygrywają tylko ci, którzy dbają o nich, dają leki, jedzenie, ciepło. Niektórzy mogą się rozczarować, zawieść a nawet stracić życie. To wszystko jest nikłe, chore, bolesne.
Wojciech Tochman pokazał oblicze teraźniejszej Kambodży, której duchy przeszłości ciągle nie dają spokoju, bo czasy Pol Pota tkwią głęboko w głowach świadków albo w duszach następnych pokoleń. To książka tworzona z bólem i trudem reporterskim. To książka o potwornej krzywdzie zadanej narodowi i jej konsekwencji na wielu obszarach codzienności. To książka o skrzywdzonym narodzie, który nie może i nie umie wyjść z traum, który wciąż zadaje sobie nowe lub inne rany. To wyrwane Kambożdży skrawki historii, które i tak bolą dotkliwie.