Szukaj na tym blogu

niedziela, 28 kwietnia 2019

Kołysanka z Auschwitz - Mario Escobar


Mario Escobar, hiszpański pisarz opowiedział czytelnikom historię inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami i prawdziwym świadectwem rodziny, która trafiła do obozu nazistowskiego Auschwitz-Birkenau.
Opowieść odkrywa kolejne poruszające świadectwo z II Wojny Światowej. Nowe dla mnie w tej książce są trzy składowe: wspomnienie o miejscu stworzonym w obozie specjalnie dla cyganów i ich traktowaniu, historia niemieckiej rodziny mieszanej wywiezionej do obozu oraz istnienie przedszkola dla dzieci w tym piekle na ziemi. Każda książka wpisana w tematykę tej wojny odsłania nowe elementy zbiorowej tragedii ludzkiej i jej rozmiarów.

W maju 1943 Helene Hannemann przygotowywała się do wyjścia do pracy, obudziła też dzieci chodzące do szkoły (w sumie była matką pięciorga), kiedy już wyszli z mieszkania na klatce usłyszeli odgłos wojskowych butów pospiesznie zdążających w ich kierunku. Młodzi nazistowscy żołnierze przyszli po jej rodzinę aby ich "aresztować". Dlaczego - spytacie, ponieważ mimo, że byli Niemcami byli też Romami a w Rzeszy Niemieckiej dla takich podludzi nie było miejsca. Helene mogła zostać, bo była "aryjką", ale czyż matka kochająca dzieci zostawiłaby je w trudnym momencie. Helene była oddaną matką i kochającą żoną, dlatego podjęła decyzję o pozostaniu z rodziną bez względu na okoliczności i konsekwencje.
Po załadowaniu do zamkniętych wagonów setek ludzi, smutnej i trudnej podróży, znaleźli się w obozie nazistowskim w Polsce. To co ich spotkało w przeciągu pierwszych godzin i dni było niewiarygodnym, wstrząsającym przeżyciem. Po jakimś czasie zaczęła uczyć się nowych, właściwych obozowej rzeczywistości zachowań, chociaż nie było to łatwe. "- Nadal nie rozumiałam, że jedyna zasada rządząca obozem to przetrwać za wszelką cenę i nie oczekiwać od nikogo pomocy." (str 45)
 Helene jako Niemka, pielęgniarka a potem wybrana przez doktora Mengele na dyrektorkę przedszkola mogła zapewnić sobie, swoim dzieciom i ponad setce innych dzieci namiastkę lepszego świata. Swoją postawą, zaangażowaniem, dumą i empatią chciała wnieść światło nadziei w piekło obozu śmierci.
Przez ponad rok udawało jej się robić rzeczy, które były świadectwem niewiarygodnej determinacji i odwagi. Motywowana niebywałą siłą i miłością stworzyła jasny punkt życia na czarnej mapie śmierci.
"Jedna dobra matka jest warta więcej niż cała mordercza machina nazistowskiego reżimu." (str 214)

To opowieść o życiu i postawie jednej kobiety, matki, która dostała szansę stworzenia przedszkola w obozie zagłady, która oddała się niesieniu pomocy dzieciom. Nie zważając na upokorzenie, głód, koszmar otoczenia pokazała, że nawet w obliczu największego upodlenia człowieka można nim pozostać, dając przy tym wsparcie innym. Podziwiałam niebywałą siłę woli i wytrwałości u tej kobiety. Podziwiałam jej miłość i oddanie swojej piątce i innym dzieciom. Nie oczekiwałam cudownego ocalenia, choć miałam nadzieję.

Autor podjął ciekawy wątek z czasów II Wojny Światowej. Jak dla mnie zbyt łagodnie opisywał przeżycia bohaterów, używał języka tak delikatnego, że czasami mało wiarygodnego, niemniej książka jest warta przeczytania, bo odkrywa kolejne oblicza podłości człowieka do człowieka. Odziera jednych aby pokazać że wciąż pozostają tacy, którzy nawet w obliczu największej podłości i upadku trwają w swojej szlachetności.

Ściśle tajne - Paweł Beręsewicz


To książka o życiu i jego etapach. Autor chciał przybliżyć i oswoić młodego czytelnika z przemijaniem wykorzystując otoczkę tajemnicy, zabawy, odniesień do działań zwiadowcy. W pierwszej części, główny bohater, kilkuletni chłopiec opowiada o swoim pradziadku, jego wyglądzie, zachowaniu, wspomnieniach. Przybliża obecny stan zdrowia swojego "Małego Dziadka". Opowiada o jego żonie "Małej Babci", której już nie ma z nimi, bo odeszła, ale jest na cmentarzu. Razem z bohaterem odwiedzamy cmentarz, tam wraz z rodzicami wspominają bliskich. Po roku jego Mały Dziadek też już spoczął na cmentarzu, bo tak to już w życiu jest że trzeba odejść do innej czasoprzestrzeni. Dla kogoś ten czas się kończy, a dla kogoś zaczyna.
W drugiej części bohater opowiada, że wspomniał kolegom o swojej wizycie w Paryżu kiedy był w brzuchu mamy. Ubolewał nad tym, że niczego nie pamięta. Było mu smutno, że jego pamięć nie zarejestrowała pierwszych lat życia. Pewnego razu rodzice informują go, że będzie miał brata, z czego w sumie się ucieszył, bo wpadł na pomysł przeprowadzenia pewnego eksperymentu.
Jaki to eksperyment a także jaki był finał narodzin i przeprowadzonych doświadczeń dowiecie się po przeczytaniu książki.

Książka ciekawie ilustrowana przez Macieja Szymanowicza. Autor miał dobre intencje, ale według mnie zbyt ukrył przesłanie i sens życia i jego przemijania. Prozą, wierszem, nie zawsze łatwym, trochę odjechał na boczny tor. Owszem mamy starszego pana, cmentarz, ale wszystko jest ugładzone i powabne. Miejscami miałam wrażenie, że gubię wątek i nie bardzo wiedziałam o czym autor pisze. W mojej opinii jest to słabsza od poprzednich książka Pawła Beręsewicza, niemniej ze względu na ilustracje zachęcam do czytania.

środa, 17 kwietnia 2019

Gdybym był dorosły - Éva Janikovszky


To opowieść o dzieciństwie i marzeniu o byciu dorosłym. Dziecko ma dość ciągłego słuchania dorosłych, ich nakazów i zakazów bycia "grzecznym" (cokolwiek to znaczy) na zawołanie. To nudne, natrętne i dziecko ma tego zwyczajnie po dziurki w nosie. Najczęściej po ciągłym wysłuchiwaniu tyrad wykonuje polecenie/prośbę, ale nie jest to zabawne. Dziecko najchętniej stałoby się dorosłym "tu i teraz", bo im nikt nie mówi co mają robić, nie nakazuje, nie wydaje poleceń, nie karci. Dorosły na dodatek może robić co chce:), poczynając od tych najprostszych rzeczy a skończywszy na tych naprawdę poważnych.
Po przedstawieniu "trudnej" relacji z rodzicami dziecko opisuje jakim byłby dorosłym. Rozwija taki wachlarz możliwych do zrobienia rzeczy, oczywiście nietypowych dla dorosłych, że samej chciało mi się stać taką, choć w niektórych pomysłach. Wszystkie pomysły są genialne w swojej prostocie. Co ciekawe narrator naświetla swoją przyszłość z żoną i gromadką dzieci, z którymi realizowałby niesamowite pomysły, wdrażał całą gamę zabaw, korzystał z niespełnionych pomysłów z własnego dzieciństwa. Ech to byłoby bardzo szalone dorosłe życie.
Opowiadający uważa, że takie działania byłyby sprawiedliwe, ale niestety na razie jest mały i musi jeszcze urosnąć, co wymaga niestety czasu. Dziecko dziwi się, dlaczego dorośli nie robią tych wspomnianych przez nie rzeczy, są tacy schematyczni, nie pomysłowi? Obiecuje się dowiedzieć:)

Książka jest bardzo interesująca, zabawna, obrazowo przedstawiająca problem. Ilustracje są proste, jakby dziecięce, ale przez to prawdziwe i naturalne, kolory zaś podstawowe. Opowieść zawarta w książce zapisana jest w wieloraki sposób, style są różnorodne a przez to przykuwające ciekawość. Dla mnie i dzieci była to bardzo wciągająca książeczka, pobudzająca wyobraźnię, chęć wymyślania własnych wersji "dorosłości". Bardzo mądra, trochę w przewrotny sposób wyjaśniająca postrzeganie świata dorosłych przez dziecko.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym - Jennie Dielemans


Dla tych którzy czytają reportaże będzie to książka poglądowa, dająca niewielki zakres informacji o problemie i niewiele informacji o poruszanych zagadnieniach. Dla tych, których reportaże nie pasjonują może zainteresować. Czytało mi się ją długo, choć to niewielka i nieobszerna książka, z doskoku i bez głębszej refleksji. Być może oczekiwałam czegoś w rodzaju "Życie na miarę. ..." Marka Rabij i zupełnie nie potrzebnie.
Jest to opowieść autorki z podróży w najbardziej popularne szwedzkie kierunki wyjazdów. Przy okazji opisała własne doświadczenia, spróbowała je odrobinę "zdiagnozować", co nie wiele wyjaśniło, choć "drasnęło" problem. Jej obserwacje zza kotary, rozmowy z miejscowymi, liczby i fakty, były ogólne, bez głębszych refleksji. Przeczytanie tej książki nie poszerzyło mojej wiedzy o tym co dzieje się w poruszonych przez autorkę czterech krajach - Gran Canaria, Wietnam, Dominikana, Tajlandia, bo przeczytałam to już kiedyś w innych, poszerzonych opracowaniach. Nie dało mi nowej wiedzy, ale przecież to nie jej wina, że była czytana po książkach z większym ładunkiem informacji. Niemniej jest to książka bez emocji, głębszego przesłania, wyraźnych wniosków.
Pewnie chęci były dobre, ale zabrakło ciekawości, dokładności, rozwinięcia, pogłębienia tematu i interpretacji. Zabrakło zajrzenia za gęste kotary, poprzyglądania się, porozmawiania, przyjęcia innej perspektywy.

Autorka pokazała przemiany jakie w turystyce zaszły na przestrzeni XIX - XXI wieku. Na początku podróże to był luksus dla bogatych, zaś dzisiaj to wydatek prawie dla "każdego" robotnika (rozumiem, że z zachodu i północy). Takim piewcą podróży i przewozu był Thomas Cook, angielski przedsiębiorca, który dorobił się majątku na wynajmowaniu lokomotyw parowych i tanich przewozach między angielskimi miastami. To on jako pierwszy przybliżył podróżowanie pracującym masom. Nauczył zwykły lud podróżować, wypoczywać i oglądać świat, niestety drugą stroną tej nauki był "spadek" znaczenia miejsc, z elitarnych stały się powszednie. Zaczęto rozdeptywać to co unikalne, niszczyć życie niektórym tubylcom, zabraniać im korzystać z dóbr własnego kraju. Ludzie gonią za oryginalnością, niestety nie robiąc nic aby tą ochronić. Wchodzą ze swoimi butami wszędzie, mając pretensję, że zostały ślady i że nie byli jedyni. 

Autorka pokazuje jak turystyka zmieniła wszystkie najbardziej uczęszczane miejsca turystyczne, zbudowane sztucznie przez człowieka, rozdęte do absurdu. Autorka opisała tylko cztery wyżej wspomniane, ale podobnie jest w Egipcie, Turcji, na Karaibach, problemy mają też duże miasta także Europy.
Branża turystyczna jest tak samo bezlitosna i krwiożercza jak wiele innych, bo liczy się przede wszystkim zarabianie kolejnych pieniędzy. Biznesmeni lokujący fundusze w ciepłych krajach chcą zarobić szybko duże pieniądze, najczęściej zabierając je ze sobą. Zostawiają to co im nie potrzebne i uciążliwe "...liczne ślady ingerencji na brzegu, ścieki spływające prosto do morza, zaśmiecone plaże, wysypiska, brak wody i infrastrukturę, która powstała, by służyć turystom, a nie mieszkańcom." Oczywiście cierpi na tym przyroda, która nas chroniła, np.nadbrzeżne lasy mangrowe chroniące tropikalne miejsca przed wyniszczającymi tsunami. Na Dominikanie mieszkańcy nie mogą korzystać z plaż, pracują za niewielkie pieniądze, żyją ubogo, chcieliby coś zmienić, ale rządy stoją po stronie inwestorów, czerpiąc zyski dla siebie.

Przybliża też ujemne aspekty masowej turystyki zwłaszcza tzw. "All  inclusive", jakże wygodnych dla kupującego. Niestety zabiją one lokalną przedsiębiorczość, bo turysta ma podane pod nos wszystko w hotelu, nie chce wydawać dodatkowych pieniędzy na atrakcje poza hotelem. Przy okazji działają tutaj dwa mechanizmy wycieku pieniędzy: leakage czyli dosłownie wyciek przychodu do kraju inwestora, w którym zarejestrowana jest spółka, płacone są podatki, z którego pochodzi większość pracowników, a na pewno rezydenci, managerowie i zarząd.
Linkage to zatrudnianie firm dostarczających towarów i usług, zazwyczaj działających globalnie, powiązanych z inwestorem, które zabierają zarobek lokalnym przedsiębiorcom i rolnikom.
Dla przykładu w Tajlandii 30 procent zysków zostaje w kraju, zaś 70 procent wypływa poza granice. Wraz ze wzrostem ilości wykupionych "all-inclusive", wyciek wzrasta.


Autorka przypomina fakty, że masowa turystyka napędza też "atrakcje mało moralne", które królują zwłaszcza w krajach azjatyckich. W Wietnamie taką pseudo atrakcją jest pokłosie wojny, traktowane obecnie jako symbol popkultury i mocnych wrażeń, zaś w Tajlandii rozwinięty światek usług seksualnych czy dzikie imprezy nocne na plażach. Wszystko można kupić, człowiek też jest towarem i można go wykorzystać do różnych fantazji. Zachodni turyści nie liczą się z nim, przecież on ma zaspokoić ich opłacone potrzeby.

Przypomina, że rozwojowi turystyki sprzyja rozwój linii lotniczych, coraz tańszych. Ma on niestety drugie oblicze, bo około 8 procent zanieczyszczenia powietrza pochodzi właśnie z silników samolotowych.Niemniej trudno dziś wyobrazić sobie szybkie przemieszczanie się w miejsca odległe, zwłaszcza kiedy ma się ograniczone terminy.

Niewątpliwie rynek usług turystyczno-hotelarskich jest atrakcyjny dla wielu konsumentów, jak wiele innych dóbr na świecie. Ludzie przedsiębiorczy rozwinęli różne obszary dla zysku, często dużym kosztem innych ludzi: korzystając z ich taniej siły roboczej albo nie szanowania natury. Nie zważano na ten koszt, nie liczono się z nim, nie martwiono się na zapas, nikt o skutkach ubocznych nie mówił, może nawet nie wiedział. Dzisiaj już wiemy, że płacimy za to ogromną "cenę" i stale ona rośnie, ludzie bogaci dalej wdrażają swoją nienasyconą strategię: "więcej, taniej, szybciej". Ich nikt i nic nie obchodzi, bo przyjdą ludzie i tak kupią. Stara prawda, dopóki będzie popyt, będzie też podaż, trzeba szukać systemowych rozwiązań, niektóre kraje lub miasta zaczynają wdrażać "reglamentacje", może wkrótce pojawią się też kolejne ograniczniki?
Warto pisać i mówić, że zaczyna być czas ograniczania produkcji, że nie musimy tyle konsumować, że nie potrzebujemy tak wielu rzeczy jaką nam wbijają do głowy reklamy, itp., itd.
Reasumując, wybierajmy złoty środek, szanujmy siebie i naturę, nie dawajmy się wpuszczać w kanały bogatych przedsiębiorców, bądźmy ludźmi o czystych sumieniach i empatii. Powiecie, że to utopia, być może, ale było wiele utopii, które narzucone łagodnością lub siłą ziściły się.


Jennie Dielemans jest raczej biernym obserwatorem, nie wyciąga głębszych wniosków, nie ingeruje w zachowania bogatych "podróżników", nie widzi drugiej strony medalu, nie nagłaśnia krzywdy wykorzystywanych ludzi, łamania ich praw, itp. Owszem pokazuje krzywdę na przyrodzie, otoczeniu, nadmiernym wykorzystywaniu powietrza i wody, ale to tylko jakiś składnik niemoralnego korzystania z życia przez jednych kosztem drugich (tych biednych, lokalnych "służących/niewolników). Być może kiedyś los się odwróci, albo tych wygodnych bogatych zaczną wypierać inni rozsądniejsi. Któż to wie. Na razie mimo alarmów, bicia piany, nie wiele zmienia się w podejściu bogatych do biednych, czyli nic nowego.

wtorek, 9 kwietnia 2019

Taty misia nigdy nie ma - Heidi Howarth


To historia poznawania zwyczajów dorosłych, zadawania pytań dziecięcych i szukania na nie odpowiedzi. To książeczka o odkrywaniu zależności, zaspokajaniu ciekawości, dawaniu sobie rady w szukaniu odpowiedzi i pokonywaniu trudności. To pięknie ilustrowana historia rodziny misiów, w której synek zastanawia się po przebudzeniu dlaczego nie ma taty, gdzie znika na całe dnie i dlaczego nie zdąża się z nim pożegnać i uściskać. Autorka w zgrabnych słowach pokazała rozwój małego dziecka i mądrość rodzica. Jak maluch zaspokaja swoją ciekawość, a rodzic pozwala mu na własne doświadczenia (zważając na jego bezpieczeństwo), odkrywanie, dochodzenie do odpowiedzi. Jak rodzic życzliwie wyjaśnia zależności, powinności i odpowiedzialność. Pokazała radość z możliwości samodzielnych działań. Bardzo mądra lektura dla dzieci.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Paragraf 22 - Joseph Heller


Jaki sens ma wojna, przecież to ogrom nieszczęść, płaczu, biedy i podłości ludzkiej. W takim razie po co wywoływane są wojny (ot naiwne pytanie), bo choćby dla zysku, władzy, powiększenia terytorium, z przekonań o wyższości swojej rasy, kasty, klanu, itd. Choć na wojnie jedni niezwykle cierpią i tracą to inni się bogacą np. rozwijając "około wojenne interesy". Jest ogrom książek o wojnach, najczęściej czytałam te straszne, okrutne lub po prostu smutne, gdzie wojna to teren, po którym najłatwiej poruszają się paskudne osobowości, bo nie muszą się wtedy usprawiedliwiać ze swoich czynów, albo być za nie ukaranymi. To jest bezkarne pole manewrów dla najgorszych zachowań. Tym razem trafiła mi się mieszanka wybuchowa, w której dużo się dzieje zwłaszcza rzeczy absurdalnych, mnóstwo w niej czarnego humoru i cierpkich rozważań o sensie/bezsensie wojny. To historia o szaleństwie całego przedsięwzięcia i tych, którzy w nim uczestniczą, od wywołujących poprzez najbliższych pomocników / popleczników, po wykonujących brudną robotę.
Joseph Heller pod koniec wojny latał nad Włochami, czy doświadczył wojny, hm, można się zastanawiać jakiej, niemniej pokazał taką podszewkę jaką zobaczył. Pokazał jej cynizm, hipokryzję i szaleństwo, w którym najgorzej mają ci o zdrowych zmysłach, bo wpadają w przerażenie. Wariaci mogą podczas wojny wyładować swoje chore urojenia, ambicje, plany, drążące makabry i podłości.

W tym opisywanym przez autora absurdzie można zagłębić się kręcąc głową z niedowierzania albo wniknąć i dać wiarę. Ta gęsto obsadzona postaciami fabuła tchnie ciekawymi historiami oraz ich sposobami na wojnę. Jest ich wielu, nietuzinkowych, nieprzewidywalnych, nieodgadnionych. Wyróżniającym się jest Yossarian, który jako "jedyny zdrowy na umyśle", chce wymigać się z wojny, ale przecież nie jest łatwo odnaleźć się jednemu zdrowemu wśród bandy wariatów, albo ucieknie, albo zwariuje. Pozostali to Mila, Dunbar, Orra, wszyscy na swój sposób intrygujący i ciekawi.
A w czym rzecz, co mówi ów paragraf 22, "stwierdzał, że troska o własne życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał dalej latać i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać." (rozdział 5).
I jak w tym pokrętnym paragrafie odnaleźć logikę, właściwość, rozwiązanie? Czy nie ma możliwości, a może każdy wyciągnie coś dla siebie? Interpretacje i wyciąganie wniosków pozostawiam każdemu wedle jego potrzeb i możliwości. Nie jest to literatura idealna, jest w niej sporo powtórzeń, dłużyzn, zapożyczeń. Niemniej jaka jest, każdy może się sam przekonać, bo też każdy ma różne poczucie wielu rzeczy i spojrzenie na nie, emocje, odczucia i wiedzę. Niemniej jest w niej coś absurdalnie intrygującego.

niedziela, 7 kwietnia 2019

Życie jest fajne - Katarzyna Miller, Małgorzata Szcześniak


Katarzyna Miller w prostych słowach odpowiada na pytania o życiu z kilku jego obszarów. W tych podstawowych obszarach (psychoterapia, rodzice, praca, miłość, narzeczeństwo, małżeństwo, seks, teściowa, dziecko, kochanek,...) określa zachowania zdrowe i nie. Logicznie, jako znawczyni tematu, niemniej używając języka prostego, zrozumiałego dla prawie każdego, tłumaczy, uwypukla, pokazuje, podkreśla, naświetla, itp. prawidła zdrowej egzystencji emocjonalnej.
Choć bardzo lekko i przyjemnie się ją czyta, to nader refleksyjnie, bo Katarzyna Miller jest dla mnie psychoterapeutką nienarzucającą - nic na siłę, co chcesz to masz. Oczywiście jest też bardzo doświadczona w swoim fachu, dlatego warto traktować te treści poważnie i czerpać z nich dla siebie istotę.
Naturalnie w książce poruszone są prawdy dobrze znane, ale warto do nich wracać, bo szybko się o nich zapomina.
Mnie akurat przypadły do emocji szczególnie te prawidła:
- (str 86) "Niech się dziewczynki przestaną zajmować wychowywaniem swoich facetów, tylko zaczną wychowywać same siebie, bo też są niedochowywane." Człowiek zrobiony to już jest człowiek zrobiony, może oczywiście się zmienić, jak go coś w życiu bardzo walnie, w sensie bardzo pozytywnym, ale też negatywnym."
- (str 89) - "Kobiety nie doceniają tego, co mają. Chcą więcej. Przykry jest to dla mnie temat, ale on się dla mnie nazywa bezmyślność. Niewyciąganie wniosków. Brak samokrytycyzmu."
- (str 102) - "... jeżeli ona wybiera (...) i to zmienia jej życie za każdym razem, to znaczy że tej facetki nie ma. Ze ona nie ma osobowości, że ona nie ma charakteru, ona lezie za facetem."
- (str 106) "... trzeba mieć co jakiś czas kryzysy, czego ludzie nie lubią i czego się boją, i te kryzysy razem przekraczać, razem rozwiązywać. Pracować na to, aby one nas wzmacniały."
- (str 112) - "Życie jest różnorodne. Najgorzej, jak człowiek umie grać tylko jednym palcem na jednym klawiszu." - to a propos, że dobrze jest mieć kilka obszarów: życie prywatne, kulturalne, towarzyskie, zainteresowania, prace, itp., bo wtedy jak jeden obszar się zamknie to jest kolejny i nie tworzy się pustka.
- (str 170) - "Matkom jest trudniej żyć bez dzieci niż odwrotnie. Bardziej jej jesteście potrzebni niż ona wam."
- ( str 171) - "Rodzice, którzy siebie szanują, wiedzą że mają prawo do błędów i że nie stają się przez to złymi rodzicami."
- (str 176) - "Byłoby natomiast fantastycznie, gdyby dzieci robili i rodzili ludzie świadomi tego, co to znaczy urodzić dziecko. Po co się je rodzi. Nie dla siebie, ale dla świata i społeczności."
- (str 179/180) - Myślę, że faceci cudownie bawią się z dziećmi, ci, co to się nie wstydzą. Potrafią być zdroworozsądkowi w ich wychowaniu, chronią swoje żony przed taką histerią matczyną, prawda?"

Owszem prawda, prosta i łatwo przetłumaczalna, ale warta przypominania, albo uświadamiania, bo niestety te oczywiste sprawy wcale takie nie są, to zdroworozsądkowe podejście nie jest proste do osiągnięcia.
Warto zatem czytać książki prosto napisane i prosto wyjaśniające najbardziej podstawowe sprawy człowieka. Zachęcam, zwłaszcza w chwilach słabszych, zwątpienia czy upadku.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce - Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska


Autorzy tej książki przywołali wspomnienie o około pięćdziesięcioletnim pobycie Armii Czerwonej/ Radzieckiej/ Rosyjskiej w Polsce.
Autorzy: repatriantka z Kazachstanu i Polak starali się pokazać jej różne oblicza z różnej perspektywy. Ze swoimi przekonaniami i doświadczeniami przystąpili do przedstawienia obrazu z przeszłości Polski. Chronologiczny zbiór reportaży z różnych jej stron dotkniętych osiedleniem się "bratniej" Armii. Narzucona pomoc, przyjaźń i braterstwo poskutkowały tym, że Polska udzieliła długoletniej dzierżawy ziemi na wymuszonych warunkach, pozwoliła na jej eksploatację i degradację. Nie mając wyboru oddała we władanie ZSRR całe miasteczka, wydzielone części miast. Armia przyjaciela zagarnęła dla siebie całkiem solidny obszar (wielkości Liechtensteinu, Andory i San Marino łącznie).

Autorzy zaczęli od trudnych losów i wydarzeń z końca wojny, kiedy to wyzwoleńcza Armia Czerwona z impetem przewaliła się przez Polskę przeganiając z niej Niemców, przy okazji zagarniając dla siebie co tylko się dało. Zostawiając za sobą zgliszcza ludzi i miejsc. Po ich przemarszu pozostały tragedie kobiet, z których narodziły się półsieroty niechciane i niekochane.

Wracając do rozsiadłej na ziemiach polskich oddziałów Armii Radzieckiej to egzystowała ona w nieomal cieplarnianych warunkach, odgradzając się od reszty społeczeństwa. Zdarzały się oczywiście przypadki zależności i zażyłości pomiędzy Polakami i obywatelami radzieckimi, które miały różny przebieg i koniec. Bywały miłości, które z góry były skreślone na porażkę. Bywały interesy, które kwitły ku obopólnemu zadowoleniu, bywały także strach i zagrożenie, tak jak na początku lat osiemdziesiątych, kiedy było realne zagrożenie atakiem ze strony "przyjaciół".
Stojąc na straży stabilności i pokoju imperium, żołnierze ZSRR ćwiczyli gotowość i bojowość, co oczywiste wykorzystując połacie ziemi i powietrze nad Polską. Prowadzili też zwykłe koszarowe życie; oficerowie mieli rodziny, zapewniali im całe zaplecze społeczne, żołnierze uczyli się, korzystali z możliwości jakie dawał pobyt w Polsce i bliskość granicy z Niemcami. Wypełniali zlecenia państwa, pomagali miejscowej ludności. W swoich działaniach nie przejmowali się otoczeniem, bo mieli raczej świadomość, że pobyt w tej jednostce to stan przejściowy. Dlatego po ich odejściu pozostało wiele negatywnych zjawisk.  Autorzy dali próbkę wielkiej wyprowadzki i jej organizacji, skutków po jednej i po drugiej stronie, ludzką pazerność, niszczenie, nadzieje; odkryli ciemne korytarze, hangary, ruiny, rozgrabione miasteczka, ziejące dziurami po oknach blokowiska. Opisali pomysły urzędników na wykorzystanie pozostawionych połaci zniszczonej ziemi, lasów, osiedli. 


Wspomnieli też o pasjonatach, którzy jednak z sentymentu, zainteresowania, z braku innego zajęcia przypominają innym o tym wydarzeniu historycznym. Zbierają fanty mniejsze i większe, tworzą pikniki, zloty, spotkania wspominających lub zainteresowanych tym tematem.

Nie jest to książka ani odkrywcza ani nadzwyczajnie zasilona dokumentacją. To książka o ludziach i ich wspomnieniach, przeżyciach i doświadczeniach związanych z pobytem tuż za murem/płotem obywateli innego kraju, na dodatek takich, którzy mieli ich "pilnować/strzec/wspierać".
To książka zbierająca najważniejsze daty i zdarzenia, ciekawostki i fakty. Ogólnie warta przeczytania.