Wypożyczona z biblioteki.
To druga książka tej autorki, która trafiła w moje ręce. Nie mogłam jej czytać jednym tchem, bo to książka "pocisk emocjonalny", który musiałam choć na trochę odkładać aby nie wybuchnąć. Choć tyle historii radzieckich już za mną kolejne wciąż poruszają mnie bardzo, bo każda z nich inna, inaczej ujęta, o kimś innym, dotyczy nowej i innej tragicznej historii. Znalazłam w niej obraz smutny, smętny, bez nadziei. Przychodziły do mnie całe zastępy myśli, czasem odległe od książki, ale bezwzględnie związane z jej tematem. Dlatego pisałam i pisałam, aż upuściłam całe napięcie, które mi towarzyszyło podczas lektury.
Swietłana Aleksiejewicz oddała głos ludziom, zebrała ich wypowiedzi i zapisała w grubej księdze. Opowieści smutne, straszne, przerażające, przygniatające, czarne, przygnębiające, poruszające, warte pochylenia, współczucia. Rozmówcy różni: wiekiem, płcią, wykształceniem, świadomością, przeżyciami, spojrzeniem na świat i siebie. Tak jak w poprzedniej książce i tu autorka nie ocenia rozmówców, pozwala wypowiedzieć się każdemu tak jak potrafi i czuje.
Pogrupowałam jej opowieści tematycznie w kilka akapitów. Mam nadzieję, że moje przemyślenia kogoś zainteresują.
Aleksiejewicz opowiada o człowieku po upadku komunizmu. I już na początku, znowu dopada mnie
refleksja; za czym tak tęsknią, czego im tak brakuje? Dotąd żyli
ideałami, marzeniami, książkami, poezją, budowaniem wspólnej
szczęśliwości i sprawiedliwości dla każdego, 'wielkiego i potężnego'
kraju. Te wszystkie wartości roztrzaskały się o rzeczy błahe, o których
niedawno niegodnym było myśleć, nie wiedziano nawet, że są potrzebne do
życia. Nie byli przygotowani na dzikie prawa "kapitalizmu rosyjskiego",
na bezprawie jakie zapanowało, na brak pieniędzy, pracy i
zainteresowania. Ale najbardziej bolało wyśmiewanie ich życia, ich
celów, duchowości, wiary we wspólną sprawę, zrzucenie z piedestału tego w
co tak wierzyli - człowieka i jego roli.
Rozmówcy
autorki to ludzie czerwoni, którzy nie odnaleźli się w nowej
rzeczywistości. Poczuli się odrzuceni, nie chciani, podarci, niemodni,
wyrzuceni poza nawias, jak rzeczy z secondhandu. Bieda, żebractwo,
beznadzieja, niezrozumienie, szarość, niesprawiedliwość podsycają ich
tęsknotę za czasami radzieckimi. Tam się śmiali, rozmawiali, wspierali,
donosili, cierpieli ale razem, teraz wszyscy się poodgradzali,
podzielili na różne nacje, narodowości a brakuje po prostu ludzi. Może
gdyby przejście z komunizmu/socjalizmu do kapitalizmu odbyło się
spokojnie, sprawiedliwie, gdyby pomyślano o wszystkich, nastroje byłyby
inne. Człowiek radziecki zniósłby trudy życia, bo był do tego
przyzwyczajany od tylu dziesięcioleci, ale nie zniósł podeptania ideałów
i odebranego człowieczeństwa, nie zniósł odebranej godności.
Może
lżej jest tym, którzy nie byli tak ślepo przywiązani do swoich
wspomnień, którzy zrozumieli, że człowiek to brzmi różnie a nie dumnie.
Że wszystko w życiu można i da się zmienić, nawet radziecki stan.
Niektórzy wyemigrowali i odnaleźli się, bo zobaczyli, że można żyć
inaczej i inaczej być traktowanym. Uciekali, aby chronić swoje dzieci,
aby nie dać się zabić, aby móc jeść i mieć gdzie mieszkać. Niektórzy z
nich przyjęli się na nowym gruncie, niektórych targa tęsknota, niektórzy
dalej narzekają i wspominają czasy radzieckie.
Nie wszystkie jednak historie to tęsknota za czasami sowieckimi,
niektórzy rozmówcy wspominali okropieństwa, jakim byli poddawani całymi
rodzinami, jak to wpłynęło na ich późniejsze życie jakie pozostawiło
stygmaty te wewnętrzne i zewnętrzne. Niektórzy wspominali miłość, która
była ich udziałem. Mimo że ludzie byli poranieni otwierali się na
drugiego człowieka, szukali miłości, bo bez niej cóż warte jest życie.
Czasami ta miłość była zdrowa, ciepła, serdeczna, dająca oparcie, ale w
większości przypadków, spopielająca, zniewalająca, niszcząca i zła. Dla
mnie nierozumna, straszna, głęboko poniżająca (przypadek Jeleny).
Upadek
komunizmu, to także upadek mężczyzn, zwłaszcza tych dumnych wojaków,
dyrektorów, działaczy, dla których zabrakło miejsca w nowym państwie,
wszak zredukowano siły zbrojne, stanęły fabryki, struktury partyjne
rozwiązano. "Duma" nie pozwalała im na podejmowanie pracy byle jakiej,
poniżej ich godności. Woleli zapijać się, mądrzyć albo zapadać w marazm.
Ktoś musiał, bo były dzieci, bo trzeba było utrzymać dom, tego dumnego
męża, którego tak potraktowała nowa władza, kto miał to zrobić,
oczywiście kobiety. To nie pierwszy taki przypadek, nie pierwszy kraj,
gdzie kobiety biorą trudy na swoje barki. Kolejny przypadek pokazujący,
że codzienność opiera się na kobietach i to one są silniejsze, nie
poddają się, nie popadają w dumę i zadumanie, nie rozpamiętują, bo
trzeba zadbać o to co tu i teraz. Może mężczyźni (nie wszyscy oczywiście!) bardziej
są od rzeczy wzniosłych, krótkotrwałych, ale to chwilowe i zmienne, a
żyć trzeba codziennie.
Upadek komunizmu to nieszczęścia
całych narodowości, które z ludzi radzieckich nagle stały się odrębnymi
nacjami. Z rodzin, braci, sąsiadów stali się wrogami. Gruzin zabijał
Abchaza, Ormianin obdzierał ze skóry Azera, Azer palił całe rodziny
Ormiańskie. W całym regionie zawrzało, wojna zmusiła ludzi do ucieczki, a
tam gdzie uciekli nie było lepiej, nic na nich nie czekało, stali się
obywatelami drugiej i trzeciej kategorii.
Nieszczęścia, które były
ich udziałem to odrębna krwawa księga - wykorzystywani, pomiatani, bez
prawa do zamieszkania, pracy, zasiłku, zabijani. Często to ludzie
wygnani ze swoich domów, którzy ucierpieli, stracili wszystko, a teraz nie wiedzieli
co ze sobą począć. Żyją jak niewolnicy w piwnicach, za dnia pracują,
nocą chowają się (jeśli wrócą) do swoich skleconych łóżek, ścianek,
rodzin. Potrzebni są Rosjanom "czarni", aby mogli czuć się "białymi" i
"patrzeć na kogoś z góry". Są tanią siłą roboczą, której nikt nie
szanuje, gatunkiem zagrożonym, którego odwrotnie niż u George Wells'a w "Wehikule czasu", nikt się nie boi. Ale
może to do czasu, może to z tej żałości i upodlenia powstali młodzi
zamachowcy, z byłych republik, którzy wkroczyli do nowej Moskwy i
dosypali strachu do tego ciągłego żaru i życia w niepewności jutra.
Powołali do życia nową bestię, która rzuca się na szarego człowieka,
który chciał tylko żyć, przeżyć, utrzymać się na fali codzienności...
Usłyszeć można,
też głosy, że jest w tych ludziach radzieckich jakieś 'nic nie
robienie', tylko narzekanie i oczekiwanie, aż przyjdzie rewolucja i
zrobi czystkę, posprząta dla następców, choć nie wiadomo kim oni mieliby
być i czy kolejni byliby sprawiedliwsi. Rosjanie to "niewolnicza
psychika", wolą siedzieć w kuchni i się użalać, zachlewać od rana do
wieczora, lać dzieci i kobiety, wspominać swoją "wspaniałą" przeszłość,
czekać na przydział żywności i marzyć o wodzu, który twardą ręką wskaże
cel.
Związek Radziecki rozpadł się nie za sprawą oddolnych
ruchów, tak jak to miało miejsce w "krajach bloku wschodniego", tylko to
najwyższa władza rozsadziła państwo. Państwo zaprogramowane w trybie
oczekiwania bojowego, nagle miło stanąć w obliczu pokoju. Co z takim
niezrozumiałym darem zrobić? Zawsze mieli walczyć, ślepo oddawać swoje
życie ojczyźnie, bez zadawania pytań wykonywać rozkaz. W ZSRR bycie
żołnierzem to było najwyższe wyróżnienie, aż tu nagle Gorbaczow zerwał z
potrzebą rozlewu krwi, zrobił rewolucję, bez wojska, jak mieli
zareagować. Gorbi był był inny, odstający, nie z tej ziemi, dał im
wolność z którą nie wiedzieli co począć. Nie nadawał się na cara. To nie ten kraj albo nie ten przywódca.
Na
szczęście nastał Jelcyn, który pokazał swoją siłę dając rozkaz
strzelania do swoich, to rozumieli. Chcieli takiego władcy, to znali,
dodatkowo obiecał im, że ich poziom życia się nie obniży i nawet jak
stało się inaczej (poziom runął w przepaść z wielkim hukiem), szybko o
obietnicach zapomnieli, przecież nie pierwszy to raz.
Żaden uczony lub badacz nie potrafi wytłumaczyć fenomenu komunizmu
radzieckiego, bezgranicznego i bezrefleksyjnego oddania partii, ślepej
wiary w słuszność działań, w sprawiedliwość w niesprawiedliwości.
W
książce zawarto takie słowa "Tylko człowiek radziecki może zrozumieć
człowieka radzieckiego", a ja nie jestem tego taka pewna, bo często ten
komunizm był dla nich zaskakujący, nieodgadniony, niezrozumiały,
brutalny i niesprawiedliwy (co niektórzy zrozumieli po czasie). Dali się
porwać pięknym hasłom, szczytnym ideom, uwierzyli w nowe szczęśliwe
życie, bez ucisku, ogłupiania, wywyższania się, w równość, dobrobyt
wszystkich, w kraj miodem i mlekiem kwitnący. Wierzyli, że "komunizm
nastał na zawsze" jaśniejący i wszechmocny. Ich życie było proste,
wystarczyło niewiele: jedna para butów, kurtka, spodnie, aby nie było
zimno i nago. Choć byli i tacy, którzy mieli przebłyski, że "komunizm
jest jak "suche prawo" - pomysł dobry, tylko nie działa". Zdarzali się
tacy, którzy potrafili głośniej powiedzieć "...jestem szczęśliwy, że i
wy komuniści, siedzicie tu tak samo jak ja i tak samo nic nie
rozumiecie." Jak pojąć, może nie chcieli pojmować, szli jak owce za
swoim pasterzem, bez instynktu, bez strachu, trzeba robić jak wódz każe.
Jak Stalinowi udawało się utrzymać tą fatamorganę tak długo,
dlaczego poddało się jej tak wielu, dlaczego romantyczny naród zdolny
był do takich strasznych czynów względem siebie. To pytania retoryczne.
Czy rzeczywiście, jak mówi jeden z rozmówców, Rosjanom "Nie wolno
...dawać wolności. Bo wszystko spie....ą!" im "potrzebny jest strach.
Bez strachu u nas wszystko w jednej chwili się rozwali". A może
idealistów łatwiej omotać siecią wzniosłych ideałów, tych niewidzialnych
ważnych celów aby tym łatwiej wmawiać im, że aby być szczęśliwym trzeba
cierpieć niewygodę i znosić chwilowe niedogodności. Że aby osiągnąć
szczęście trzeba użyć żelaznej ręki, twardych narzędzi, topora.
Rosjanie potrzebowali i potrzebują cara, który trzyma ich w ryzach, wali
po głowie, wykorzystuje ich naiwność i siłę fizyczną aby budować jego
wymysły. Lubią być masą, za którą ktoś myśli i podejmuje decyzje,
oddają dobrowolnie swoje życie w jego opiekuńcze batiuszkowe ręce. "To
kraj Wschodu...Feudalny...", tu żadna demokracja nigdy nie miała racji
bytu. Państwo nie edukowało i nie edukuje swoich obywateli , nie uczy
dbania o siebie, nie dba o ich wychowanie społeczne, bo pewnie nie ma w
tym interesu. Niech gnuśnieją w swoim pijaństwie, wspominają przeszłe
wiktorie i "wielkość", żyją w majakach i zwidach, w swoim "romantyzmie" i
dają się manipulować. Niech dalej się użalają i wychowują w tym duchu
kolejne pokolenia, niech się zapijają i dadzą władzy spokój, bo ona ma
ważniejsze sprawy na swoich barkach.
Autorka kończy książkę opowieścią młodej dziewczyny,
studentki uczestniczki pokojowych demonstracji po wyborach na prezydenta
Białorusi. Jej młodzieńcza naiwność, entuzjazm i wiara zostały
podkopane po aresztowaniach, które zarządziła władza najwyższa. Jej
przeżycia podczas pobytu w więzieniu, przesłuchiwania, metody śledczych,
warunki w celach, zachowanie wojskowych przypomniały książki o
Stalinie i komunizmie. Uświadomiły, że to wciąż jest żywe i może w każdej
chwili wrócić, tym bardziej, że biedy i tęsknoty jest tak dużo.
Taka myśl mnie dopadła po lekturze tej książki, że nie da się czasów, zmiany, życia oddzielić kreską choćby nie wiem jak grubą, żeby nikt nie ucierpiał, bo życie to ciągłość. Przy wszelkich rewolucjach zazwyczaj są ofiary i zwycięzcy, czasami zdarza się łagodniejsza wersja, ale to rzadkość.
Zapadło mi w pamięci zdanie mężczyzny, którego jako chłopczyka wywieziono do obozu i wrzucono do grupy kryminalistów. Po latach powiedział żonie: "To jest jak w teatrze. Z sali widzi się piękną bajkę - posprzątaną scenę, świetnych aktorów, tajemnicze światło, ale kiedy trafia się za kulisy.... leżą kawałki desek, szmaty, niedomalowane, porzucone płótna... butelki po wódce...resztki jedzenia...Nie ma bajki. Jest ciemno...brudno...Mnie właśnie zaprowadzono za kulisy...ROZUMIESZ?".
A jak to wszystko przetrwał, co dało mu siłę i wolę do walki o jeszcze jeden dzień. Uratowała go duża ilość miłości, którą dostał od swoich rodziców, taki "współczynnik bezpieczeństwa", który wspiera w trudnych momentach. Pomyślałam sobie że to musiała być potężna dawka miłości.
"Uwaga zjadaczki chleba" mieszkanki wsi, samotnej listonoszki, podsumowuje trafnie całą tyradę: "A my tutaj, jakeśmy żyli, tak żyjemy. I za socjalizmu, i za kapitalizmu. Dla nas czy "biali" czy "czerwoni"-wszyscy jednacy. Trzeba doczekać wiosny. Posadzić kartofle..." i jakoś żyć, bo i tak żal umierać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)