"To jest Lucy, przyszła z niczym."
To historia kobiety wydawałoby się "spełnionej", w której drzemie jednak duża niepewność, niepokój, nieutulenie. Tli się w niej żal, towarzyszą lęki, zdenerwowanie, że jest nie dość dobra. Te emocje skutkują chorobą, niewyjaśnionymi zmianami w organizmie, na które trudno znaleźć lekarstwo. Przez ciało przepływają różne stadia choroby, trawi ją gorączka, co jest znakiem nagromadzonej złości. Relacje z mężem są zdawkowe lub nadto "ugładzone", bardziej życzeniowe. Relacje z córkami kładą podwaliny pod erupcję w następnych latach.
Dopiero wizyta matki poskutkowała poprawą zdrowia, zatliła się iskra nadziei na rozmowę, wyjaśnienia, ciepłe słowa. Jednak rozmowa okazała się strzępem różnych nieistotnych wspomnień o innych mieszkańcach miejsca, w którym wychowywała się bohaterka. Wyjaśnienia utkane zostały z niedomówień, przemilczeń i niejasnych grymasów. Deklarowanie uczuć nie było bezpośrednie i oczywiste, chociaż uważny czytelnik odnajdzie je w różnych kamuflażach.
Zawarte w książce rozmowy matki i córki budziły moją ciekawość, ale też rozterki i wątpliwości.Czasami miałam z nimi kłopot, może dlatego, że wolę treści utkane mocnymi nićmi a nie ledwo dostrzegalnymi pajęczynkami, niemniej po dogłębnym przemyśleniu i przedyskutowaniu zawartych w niej misternych przekazów stwierdzam, że autorka jest artystką w swoim fachu.
Pozostała mi nauka, iż książkę można przeczytać jeszcze raz, a życia nie da się przeżyć ponownie, dlatego ważne jest wszystko na co mamy wpływ w chwili rzeczywistej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)