Szukaj na tym blogu

wtorek, 8 maja 2018

Mam na imię Lucy - Elizabeth Strout


"To jest Lucy, przyszła z niczym."

To książka zostawiła po sobie jakiś niepokój, związany z niezrozumieniem, nie docenieniem, nie poznaniem się na czymś głębszym. Pozostały mi po niej niedosyt, niejasność, niedopowiedzenie, pytania bez odpowiedzi. Czegoś mi w sobie zabrakło, aby odkryć więcej spostrzeżeń o relacjach między bliskimi sobie ludźmi, bo jestem przekonana, że jest ich wiele, często trudnych i nie oczywistych. Pozostało uczucie niepewności i dręczących myśli. Miałam wrażenie, że wszystko jest tkane tak cienką nitką, że miejscami się rwie, a czasami są dziury, a ja nie dam rady dokonać repasacji. Jest tak ulotna, że trzeba było wznieść się na wyższe poziomy. Trudno mi było czasami pozbierać sens, złapać wątek, zrozumieć niedopowiedzenia, błahostki, które mają pokazać problem właściwy. Takie ślizganie się po problemach, zawieszanie opowieści i przekazów stanowiło dla mnie barierę do odczytania i napęd do poszukiwania dna. Te skomplikowane, zatajone albo woalowane uczucia były trudne do zrozumienia. Czasami trzeba było przemyśleć, odłożyć wątek, by ponownie na niego spojrzeć za jakiś czas, czasem przedyskutować by osiągnąć głębsze pojmowanie spraw. Dla mnie nie była to łatwa książka, ale o trudnych sprawach nie można mówić łatwo i prosto. Niemniej dlatego powyższego warto było ją przeczytać, żeby dostrzec te trudności, żeby zadać te pytania, podręczyć się. I choć zostałam z poczuciem niepewności i niedosytu, książkę postrzegam jako ciekawą i zachęcającą do kolejnych tej autorki.


To historia kobiety wydawałoby się "spełnionej", w której drzemie jednak duża niepewność, niepokój, nieutulenie. Tli się w niej żal, towarzyszą lęki, zdenerwowanie, że jest nie dość dobra. Te emocje skutkują chorobą, niewyjaśnionymi zmianami w organizmie, na które trudno znaleźć lekarstwo. Przez ciało przepływają różne stadia choroby, trawi ją gorączka, co jest znakiem nagromadzonej złości. Relacje z mężem są zdawkowe lub nadto "ugładzone", bardziej życzeniowe. Relacje z córkami kładą podwaliny pod erupcję w następnych latach.

Dopiero wizyta matki poskutkowała poprawą zdrowia, zatliła się iskra nadziei na rozmowę, wyjaśnienia, ciepłe słowa. Jednak rozmowa okazała się strzępem różnych nieistotnych wspomnień o innych mieszkańcach miejsca, w którym wychowywała się bohaterka. Wyjaśnienia utkane zostały z niedomówień, przemilczeń i niejasnych grymasów. Deklarowanie uczuć nie było bezpośrednie i oczywiste, chociaż uważny czytelnik odnajdzie je w różnych kamuflażach.

Zawarte w książce rozmowy matki i córki budziły moją ciekawość, ale też rozterki i wątpliwości.Czasami miałam z nimi kłopot, może dlatego, że wolę treści utkane mocnymi nićmi a nie ledwo dostrzegalnymi pajęczynkami, niemniej po dogłębnym przemyśleniu i przedyskutowaniu zawartych w niej misternych przekazów stwierdzam, że autorka jest artystką w swoim fachu.
Pozostała mi nauka, iż książkę można przeczytać jeszcze raz, a życia nie da się przeżyć ponownie, dlatego ważne jest wszystko na co mamy wpływ w chwili rzeczywistej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)