Szukaj na tym blogu

czwartek, 25 lipca 2019

Okupacja od kuchni - Aleksandra Zaprutko-Janicka


Ta książka przybliża czytelnikowi przyziemne i najbardziej podstawowe sprawy podczas wojny, te którym w polemice o wojnach, czyli czynach wzniosłych, nie poświęca się czasu. Tym razem autorka pokazała czas wojny właśnie od tych "trywialnych" kwestii a mianowicie jedzenia, jego zdobywanie, zapewnienie, przygotowywanie. Przypomniała, że o te podstawowe zasoby dla najbliższych i żołnierzy zabiegały kobiety. To na barkach kobiet spoczął obowiązek zapewnienia artykułów nadających się do jedzenia, to one tworzyły coś z niczego, aby wyżywić rodzinę. Czasem musiały gotować przysłowiową "zupę na gwoździu", aby tylko oszukać głodne żołądki swoich dzieci. Podczas powstania gotowały w warunkach skrajnie niebezpiecznych, a samo zdobywanie produktów graniczyło z cudem i ocierało się o śmierć.
Autorka pokazała wieloaspektowo sprawę wyżywienia podczas wojny, jak radzono sobie na wsi i w mieście. Z tej książki można dowiedzieć się wielu informacji dotyczących obostrzeń żywieniowych, które opracowali Niemcy względem okupowanych. Być może to ich warunki wyrobiły w Polakach spryt, kombinowanie i szukanie rozwiązań. Starano się jak najlepiej gospodarować tym czym się dysponowało, na co było przyzwolenie i co można było wyhodować. Pomysłowość i zaradność Polaków była wielka, tym bardziej, że przydziałowe kartki nie dawały wielkiego pola do popisu, zresztą i one z czasem nabierały coraz mniej realnych kształtów. Ludzie byli głodni więc szukali możliwości pozyskania pożywienia. Wielu produktów im zabroniono, do wielu nie mieli dostępu, a na niektóre pieniędzy, ale nie poddawali się. W sukurs przychodziły modyfikowane przepisy na stare dania, pojawiały się w nowej odsłonie z zamiennikami. Wolne pomieszczenia w domu lub podwórku zamieniano na miejsce hodowli królików i kóz (na te zwierzęta nie było zakazu i stosunkowo mało kosztowało ich utrzymanie). Wszelkie skwery, place, parki, rabaty zamieniano na grządki warzywne, siano i sadzono gdzie się tylko dało. Zbierano i zabierano zewsząd. Z czasem rozwinęła się też rzesza szmuglerów, którzy ze wsi do miasta przewozili wszystko co się dało, często w tym niebezpiecznym procederze pomagali kolejarze (za otrzymaną "dolę" ostrzegali w porę, a w skrajnych przypadkach zatrzymywali pociąg przed nalotem Niemców, itp. Przypomniała istotę Kercelaku, wielkiego i znanego ówcześnie targowiska. Przywołała do pamięci liczne lokaliki, garkuchnie, erzace popularnych i lubianych produktów. Notabene te produkty dzisiaj należą do ekologicznych i zdrowych, np kawa z żołędzi, herbata z wysuszonych jabłkowych obierek, mąka kasztanowa.

Osobnym zagadnieniem było gotowanie podczas Powstania Warszawskiego. Planowany czas powstania i zgromadzone zapasy nijak się miały z faktycznym czasem wydarzenia. Zabrakło pożywienia, trzeba było ewakuować garkuchnie, ludzie ginęli podczas przygotowywania posiłku, panował głód.

Uważam, że w swojej książce pokazała autorka, iż te przyziemne sprawy: gotowanie, zdobywanie, przetwarzanie i samo przetrwanie, podczas wojny były prawdziwą sztuką. Dzisiaj uważamy jedzenie za oczywistość, o którą nie należy się zbytnio troszczyć, mamy ją na wyciągnięcie ręki, często też marnujemy ją. Niemniej zaledwie 70-80 lat temu to był podstawowy problem w Polsce. Dzisiaj jest tylko echem historii, ale nie wiemy co przyniesie przyszłość.

Książkę czyta się płynnie i z zainteresowaniem, ubrana w ciekawe ilustracje i zdjęcia, zaopatrzona w ciekawe przepisy i porady z czasów wojny tworzy jej żywieniowe wspomnienie. Czytając książkę trzeba naprawdę wysilić wyobraźnię, aby widząc dzisiaj przepełnione żywnością półki, zobaczyć niegdysiejszy głód i walkę o przeżycie wobec braku jedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)