Szukaj na tym blogu

piątek, 2 sierpnia 2019

Władcy jedzenia. Jak przemysł spożywczy niszczy planetę - Stefano Liberti


Najpierw wysłuchałam wywiadu ze Stefanem Liberti w radio następnie sięgnęłam po książkę. Autor to dziennikarz zaangażowany w różne problemy społeczne. Obecna struktura produkcji żywności niepokoi go bardzo mocno, dlatego postanowił prześledzić cztery najistotniejsze i najpopularniejsze produkty od końca do początku. Tym "śledztwem" chciał pokazać czytelnikom jak działa rynek żywności i kto tak naprawdę za nią odpowiada. Starał się pokazać mechanizmy, zależności i konsekwencje masowej produkcji taniego jedzenia. Naświetlić sytuację producentów dawniej i dziś, pokazać zagrożenia monokultur i masowej hodowli zwierząt, skutki niszczenia bioróżnorodności, niszczycielską działalność względem środowiska. Autor pokazał też alternatywy dla masowej produkcji, które proponują zrównoważone rolnictwo i hodowle, powrót do korzeni, dostarczanie produktów w ilościach faktycznie potrzebnych człowiekowi. Pokazał próby przeciwstawienia się krwiożerczej i niszczycielskiej sile globalnych olbrzymów żywieniowych.

Stefano Liberti przypomniał, że obecnie za produkcję żywności nie odpowiadają tylko wytwórcy/hodowcy, ale przede wszystkim wielkie koncerny spożywcze i grupy finansowe, dla których celem nadrzędnym jest jak największa sprzedaż a co za tym idzie jak największy zysk. Te instytucje komasują i globalizują wszystkie procesy dotyczące zarówno produktów, ich przetwarzania, dostawy i sprzedaży. Mają w rękach całą sieć powiązań. Autor używa dla nich nazwy - "przedsiębiorstwa szarańcze", bo produkując na masową skalę żywność niszczą zasoby naturalne i lokalne powiązania społeczne, po czym przenoszą się w inne miejsce zostawiając zgliszcza swojemu losowi. Nie przejmują się niczym - jak nie tu to w innym miejscu, jak nie ci to inni - bo ich nadrzędnym celem jest minimalizacja kosztów i maksymalizacja zysków.
Autor poświęcił wiele czasu,oglądając miejsca, rozmawiając z ludźmi, przyglądając się co jest za kotarą, aby pokazać konsumentom jak produkowane jest jedzenie, jak przedsiębiorstwa-szarańcze niszczą naszą planetę i wciągają konsumentów w matnię swoich zachowań. Dołożył kolejny głos-apel do tych, którzy wzywają do zmiany nawyków żywieniowych, aby zapobiec całkowitemu wyczerpaniu zasobów Ziemi, a tak na prawdę aby "... ocalić klimat pozwalający na przeżycie człowieka". Ta książka to "wołanie" do konsumentów, aby sprzeciwili się grabieżczej polityce globalnych producentów żywności, aby zadbali o siebie swoje zdrowie aby nie dali się wciągać w propagandę niewielkiej grupki bogaczy. Tą książkę polecam każdemu, bo uświadamia, pokazuje i uczy jak być uważnym konsumentem.

Autor prześledził cztery produkty wieprzowinę, soję, tuńczyka oraz pomidory.

1. Pieczę nad globalnym rynkiem wieprzowiny trzyma chiński gigant "WH Group-Shuanghui International", który sukcesywnie przejmował różne mniejsze, większe i największe przedsiębiorstwa powiązane z chowem, przetwórstwem, dystrybucją i sprzedażą mięsa wieprzowego. To grupa, która jest mieszanką "wielkiego kapitału, wielkich finansów, sektora luksusowych nieruchomości i kręgów politycznych na najwyższym szczeblu." Większość z tej mieszanki min. Goldman Sachs, to gracze, którzy z mięsem wieprzowym nie mają nic wspólnego, lokują swój kapitał, nakręcając kolejną "bańkę" tym razem spożywczą, aby czerpać zyski. Konkludując właściciele manipulują rynkiem, upatrując w nim tylko i wyłącznie jak największych przychodów. Stali się monopolistami, panami świata w karmieniu ludzi wieprzowiną, co jest niebezpieczne dla wszystkich, którzy są od nich uzależnieni. Wpływają na upodobania konsumentów, dostarczają im taniej i marnej jakości jedzenie, a ci niestety podążają za tymi trendami. Ten chiński gigant ma wszędzie swoje macki, w Stanach, Zjednoczonych, gdzie właśnie przejął Smithfield Foods największe amerykańskie przedsiębiorstwo produkujące wieprzowinę. Stworzone w ubiegłym stuleciu przez rodzinę Lutrów (notabene w swoim czasie przedsiębiorstwo wdrożyło "integrację pionową produktu czyli "from birth to becon" i przejęło wszystkie etapy "produkcji" mięsa wieprzowego). Aby zwiększyć wydajność stworzono specjalne ciasne hale do hodowli zwierząt. Nie tak dawno dołożono kolejną sprzedażową strategię "integrację poziomą", co pozwala mu na kontrolę wszystkich łańcuchów, hodowlę, dyktowanie cen, metod pakowania, dostawę. Standaryzacja, słowo klucz do "sukcesu", który notabene zabija niepowtarzalność, różnorodność, jakość smaku i wartość. Pomijam cierpienie zwierząt, bo to jest oczywiste i niehumanitarne u podstaw.
Alternatywą są gospodarstwa ekologiczne (np. w USA Jude Becker), które dbają o zwierzęta "po staremu" i choć niewielkie mają swoich odbiorców i coraz szerszą grupę naśladowców. Kolejną grupą są ludzie działający według modelu CSA czyli Community Supported Agriculture, według którego "gospodarstwo jest miejscem, gdzie nie tylko produkuje się warzywa i mięso, ale też próbuje się tworzyć społeczność z własnym systemem wartości." (str. 101) Autor wspomniał o chińskiej liderce CSA, Shi Yan, entuzjastki alternatywnego modelu funkcjonowania wsi. Oczywiście mięso z takich gospodarstw jest droższe, ale czy nie zdrowiej zjeść mniej, ale dobrego mięsa, niż dużo taniego i niezdrowego.

2. Soja "cudowne warzywo", które ma szerokie zastosowanie w wielu przemysłach. Jednak "Ze względu na wysoką zawartość białka ziarno tej rośliny strączkowej jest podstawowym składnikiem paszy dla zwierząt hodowlanych." (str. 123) Soją karmi się wszystkie zwierzęta hodowlane; świnie, kurczaki, krowy i ryby. Uprawa soi zajmuje wielokilometrowe połacie ziemi, pod jej uprawy wycina się lasy, zajmuje ziemie nieuprawne. Największe uprawy soi prowadzi się w Mato Grosso w Brazylii (900 tys kilometrów kwadratowych). Te ogromne monokultury, choć droższe niż amerykańskie zapewniają wyżywienie dla milionów zwierząt. Uprawy soi w Brazylii są oparte na monokulturze i intensywnej eksploatacji ziemi, gatunkach zmodyfikowanych genetycznie, wysokim poziomie produktywności a konsumowane tysiące kilometrów od miejsca uprawy. Aby wykarmić powiększany rynek zwierząt na ubój, powiększa się areały pod uprawę soi o kolejne kraje Ameryki Południowej. Dzisiaj, gdy porzucono wszelką logikę, a kieruje się zyskami, powstał "Łańcuch 'monokultury - chowy przemysłowe można porównać do archipelagu wysp zwierząt żyjących w skupisku oraz oceanów soi i kukurydzy przeznaczonych do ich wyżywienia." (str 140)
Uprawa tej rośliny nie tylko powoduje bezczeszczenie ogromnych areałów ziemi, pożeranie coraz większych połaci lasów i dziewiczej puszczy Amazońskiej, ale także pozbawia życia ludzi, którzy sprzeciwiają się tej praktyce, albo prowadzą swoje uprawy i hodowle na przejmowanym terenie. Tragedie, które mają miejsce w Ameryce Południowej wydają się nieistotne w skali globalnej, bo potrzeba jest coraz większych połaci ziemi do coraz większej ilości soi dla stale zwiększającej się hodowli zwierząt. Więcej, więcej, więcej, aż kiedyś pęknie. Autor rozmawiał z Tonym Weis, kanadyjskim profesorem geografii, który od lat bada zjawiska konsekwentnego wzrostu spożycia mięsa, na rolnictwo i środowisko naturalne. W swoich pracach stara się obalać poglądy (cytując konkretne liczby) dotyczące przymusu zwiększenia wydajności pól, konieczności industrializacji wsi celem wyżywienia rosnącej populacji światowej. Jego zdaniem problemem nie jest przeludnienie a zbyt duża liczba zwierząt przeznaczonych do konsumpcji, a co za tym idzie wykorzystywanie coraz większych areałów gruntów rolnych. Uważa, że pomogłoby przekonanie konsumentów do zmiany nawyków żywieniowych oraz "stworzenie bardziej zrównoważonego systemu produkcji rolnej, które zapewniłoby wszystkim bezpieczeństwo żywnościowe." (str 141) Uprawy soi nie należą oczywiście do rolników, nawet nie do lokalnych producentów, ale do min. wielkiego koncernu Cargill zajmującego się dostawą produktów i usług dla przemysłu rolno-spożywczego, prowadzącego bardzo szeroką działalność produkcyjno-handlową, a także wydobycie soli oraz usługi finansowe. Ta globalna organizacja za nic ma prawo, ludzi, liczy się tylko zysk.
Gdzie jest rozwiązanie? W powrocie do zwyczajów z dawnych czasów, konsumowaniu lokalnych produktów, pogodzenie się z sezonowością, własnymi warunkami a tym samym sprawiedliwszym podziałem dóbr i zdrowszym stylem jedzenia. Na razie muszą wystarczyć jednostki, które walczą z gigantami i skutecznie powstrzymują ich, np. przed wylesianiem puszczy amazońskiej. Każdy sposób jest dobry, aby tylko powstrzymać ten dewastatorski proceder molochów względem maluczkich.

3. Tuńczyk
Bermeo, to miasteczko, w którym zaczęła się historia "popularności tuńczyka". Ten hiszpański zakątek jest liderem w przemyśle konserw rybnych. Łowiono wzdłuż wybrzeży zachodniej Afryki, skąd przywożono bardzo owocne połowy. Tych połowów wówczas dokonywali rybacy, przez kolejne lata zmieniali się ludzie i sposoby łowienia, obecnie są to wielkie korporacje, które działają na podstawie wydawanych koncesji. Umowy podpisuje np. w imieniu państw europejskich Unia Europejska z rządami krajów z Afryki. Można by rzec za Ignacym Krasickim, "miłe złego początki, lecz koniec żałosny". Pierwsi rybacy łowili ryby, bo to było ich pasją, mieli podstawowy sprzęt i łowili tylko tyle ile łodzie mogły unieść. Dzisiaj do gry weszli wielcy gracze, bez pasji tylko z chęcią zarobienia dużych pieniędzy. Ich statki rybackie to wielkie chłodnie z miejscem na wstępną obróbkę, z nieporównywalnie większym udźwigiem. Tu znów pojawia się poznane już określenie "przedsiębiorstw szarańczy", które zabierają pracę lokalnym-afrykańskim rybakom poławiając coraz więcej, coraz "gęściej" i coraz bliżej wybrzeża. Nie interesują się zwyczajami tuńczyków, potrzebami biologicznymi, "łupią morze" ile się jeszcze da, a po wyczerpaniu jednych miejsc udają się w inne. "Wszystkie obszary, w których tuńczyk tropikalny żyje lub przez które migruje, są już intensywnie eksploatowane. Nie ma już nowych mórz, które można przemierzyć... . Innymi słowy wyczerpaliśmy limit." (str. 249) Tuńczyka nie da się wyhodować, jest rybą migrującą, potrzebuje określonego ekosystemu do rozmnażania. Traktowanie go jako towaru handlowego jest jeszcze bardziej absurdalne niż przy pozostałych produktach rolno-spożywczych. Już od 2003 roku FAO bije na alarm, ale bezowocnie. Dzisiaj jeszcze zwiększyła się liczba poławiaczy, a cena tuńczyka spadła,zatem aby uzyskać wyższe przychodu trzeba łowić więcej. Stosowane w 50% przy połowach tuńczyka FAD (urządzenia wabiące ogromne ilości ryb) ułatwiają tylko tą grabieżczą działalność człowieka. Nie należy zapominać także o dokonywanych przez tą metodę przyłowach, np. żółwi, rekinów i wielu innych gatunków stworzeń. To żarłoczne koło napędza się dla zysku niewielu, jednocześnie działając na niekorzyść milionów. Daniel Pauly, profesor na UofBC w Vancouver, ekspert w zakresie połowów ostrzega świat przed intensywną eksploatacją mórz od bardzo dawna, porównując działanie przemysłu rybnego do "piramidy Ponziego", tj. zyskuje tylko pierwszy, reszta zostaje z niczym. Straceńcze połowy tuńczyka nie mogą być uzasadnione popularnością, bo ta spada, ani zyskami, bo cena maleje. Łowi się coraz mniejsze okazy, wykorzystując najtańszą siłę roboczą i przeławia niemiłosiernie. To swoisty paradoks, który porusza wielu, ale jest obojętny największym graczom tuńczykowym. Tuńczyk stał się towarem handlowym, co widać w sklepach, na tym tanim towarze nie znajdziemy informacji o wyczerpujących się "zasobach", o obszarze FAO, itp. Obecnie największymi odbiorcami tuńczyka pospolitego z Morza Śródziemnego są Japończycy - 80%. Zaskakujący może być też obieg tuńczyka zanim trafi do odbiorców. Otóż złowiony np. w Oceanie Indyjskim może trafić do wstępnej obróbki do Gwatemali, następnie do Hiszpanii, aby popłynąć docelowo jeszcze w inny kraniec Ziemi. Ta ciągła obróbka pozbawia mięso smaku, dlatego dodaje się przede wszystkim soli i oliwy.
Obecnie najwięksi gracze to Tajlandczycy z Thai Union, Włosi z Bolton Alimentari i Koreańczycy z Dongwon, z tym że ci piersi mają absolutnie globalny zasięg i to właśnie oni bezpardonowo wysuwają się na pozycję lidera i monopolisty, którego nie zajmują problemy z przeławianiem tylko pragnie zysków. Smutna konkluzja jest taka, że mimo ubranego w troskę gadania polityków, graczy rynkowych o problemie, brakuje czynów, które zmienią obecny stan rzeczy w dobre stare praktyki. Oczywiście i w tym obszarze pojawiają się marzyciele,np. Jack Webster z San Diego, którym przyświeca cel powrotu do starych metod połowów, przekonania konsumentów do płacenia więcej za lepszy produkt, a tym samym do zmniejszenia masowej konsumpcji.

4. Pomidory
Te wspaniałe warzywa kojarzące się z południem Europy są też tam uprawiane, ale tylko w niewielkim stopniu. Prym wiodą Chińczycy, którzy odpowiadają za jedną trzecią całej światowej produkcji i oczywiście większość trafia na rynki zachodnie. Chiński rynek nie jest zainteresowany pomidorami, ale zyskiem z ich uprawy już tak. Stworzono specjalne strefy ekonomiczne, zatrudnia się tanią siłę roboczą zatem wszystko się bardzo opłaca. Przerobione pomidory pakowane są w wielkie kadzie plastikowe i przewożone do Włoch, gdzie przejmują go lokalne firmy przetwórcze, poddając kolejnej obróbce, dając swoje nalepki i wysyłając w dalszą drogę. Handlujący pomidorami oczywiście nie widzą w tym nic złego. Niemniej produkt z Chin nie zawsze spełnia oczekiwania, jest poniżej norm, ale i tak po długiej podróży przez lądy i oceany trafi do Afryki, gdzie zostanie zakupiony za śmiesznie niską kwotę. I znowu paradoks, bo dlaczego pomidory, które obiegły kawał świata kosztują tak tanio, bo np. dostały subwencję z Brukseli, która to z kolei wymusiła zniesienie barier handlowych na produkty europejskie. I kolejne kółko się kręci, pieniądze, naciski, pieniądze, zyski... Największym odbiorcą koncentratu w Afryce jest Ghana, w której ten składnik jest potrawą narodową. Kiedyś Ghańczycy sami uprawiali sobie pomidory, mieli nawet fabrykę zajmującą się ich przetwarzaniem (dzisiaj niszczeje), ale wielkie włoskie koncerny wyrugowały ich z tych upraw, zabierając miejsca pracy i pozbawiając suwerenności. Powtórka schematu, większy zyskuje, mniejszy traci i uzależnia się, mało tego wpada współczesny system niewolnictwa. Emigranci zarobkowi z Ghany, mieszkający w swoistych gettach są tanią siłą roboczą na plantacjach pomidorowych Włoch (min. Apulia).
Istnieją jednak instytucje, nawet w Chinach - Social Resources Institute, których zadaniem się uświadamiane społeczeństw w obszarze społecznym, ochrony środowiska, zrównoważonego rolnictwa, bezpieczeństwa żywnościowego, itp. Uprawa pomidorów w Chinach kłóci się z prawdą, że w kraju brakuje terenów uprawnych, pod produkcję żywności dla własnych obywateli. Dlatego należy walczyć o suwerenność żywnościową, nadmierną eksploatację zasobów, niszczeniu planety.

Uogólniając Chiny to wielki gracz, który zagarnia coraz więcej gałęzi i obszarów. "Wymiata" przedsiębiorstwa z Afryki, Stanów, Ameryki Południowej, zalewa Ziemię swoją wizją zagarnięcia świata. Sieje niepokój i prowadzi wyniszczającą działalność na wielu obszarach, nie zważa na skutki, bo chce się wzbogacić tak jak niegdyś robiły to kraje Europy Zachodniej i USA.

Podsumowując wszystkie te produkty pokazują, że świat stoi w obliczu niebezpiecznej globalizacji, konsumpcjonizmu, nadmiernej eksploatacji zasobów, wyzyskiwaniu siły roboczej, uzależnianiu od siebie innych. Gdzie jest właściwa droga, czy można odwrócić trend, czy jest na to jeszcze czas. Dlaczego kraje hołdują nieuczciwemu handlowi, dumpingowi, nierentowności, krótkowzroczności, eksploatacji ziemi i truciu środowiska? Czy nie czas przejść na suwerenność, krótkie łańcuchy dostaw, regionalizmy, oszczędne gospodarowanie żywnością, zwracanie uwagi i czujności na to co i ile się je. Te działania powinny być wdrażane stopniowo, ale konsekwentnie, bo nie ma więcej czasu.
Obecnie cały system konsumpcji postawiony jest na głowie. Porzucono lub zniszczono rolnictwo, aktualnie rolnikom indywidualnym nic się nie opłaca, bo państwo dopłaca do wielkich producentów żywności. Nauczono ludzi konsumować niezdrowo, produkować tanio i byle jakościowo, co przyczynia się do dewastacji kultury, powiązań społecznych, zdrowia, wyglądu planety i jej zawężania dla ludzi.

Po przeczytaniu tych czterech rozdziałów - opowieści o produktach przytoczę cytat (str. 161) "Za pośrednictwem monokultur industrializuje się wsie, zagrażając różnorodności biologicznej i zdrowiu publicznemu. To model, który jest uzależniony nie od warunków środowiskowych panujących w Brazylii, ale od chińskiego zapotrzebowania na surowiec. To sprzeczne z naturą!"
To wszystko co człowiek wykształcił teraz jest wypaczone, naturę się zabija. Wszystko stanęło na głowie, tanie jest to co przejechało tysiące kilometrów, zabieranie ziemi ludziom a oddawanie we władanie zwierzętom, itd.

Ta książka to ostrzeżenie wszystkich producentów i konsumentów przed tym co dzieje się obecnie na rynku żywnościowym. Obecny model "jest nie do utrzymania." (str. 375) Zasoby planety kiedyś się skończą (raczej w bliższej perspektywie), dlatego "konieczna jest zmiana naszych nawyków żywieniowych, refleksja nad absurdem łańcuchów dostaw liczących dziesiątki tysięcy kilometrów oraz jedzeniem sprzedawanym po śmiesznie niskiej cenie." (str. 375) Musimy pochylić się nad tymi ważnymi kwestiami i szukać rozwiązań zwłaszcza w obliczu przeludnienia planety i zmian klimatycznych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)