Szukaj na tym blogu

niedziela, 21 czerwca 2020

Dom dzienny, dom nocny - Olga Tokarczuk

"Czasem nawet myślał, że bycie kobietą to jakiś rodzaj maski, którą nakłada się zaraz po urodzeniu, żeby się nigdy nikomu nie ujawnić do końca. Żeby przeżyć życie w zakamuflowaniu." (str. 144)


Wraz z upływem czasu ewaluują moje gusta czytelnicze z czego bardzo się cieszę, bo dzięki temu mogłam sięgnąć po książki Olgi Tokarczuk. Tym razem "Dom dzienny, dom nocny", który okazał sie dla mnie szczególną książką, choć jednocześnie trudno jest mi powiedzieć o niej coś jednorodnego. Nie umiałabym też wartko opowiedzieć jej treści, bo złożona została z ulotnych zapisów, symboli, odniesień, z czasem tu i ówdzie z wplecioną dłuższą opowieścią. Nie mogłam się oderwać, zapomnieć, odłożyć na potem, miałam deja vu, miejsc i zdarzeń. Ta książka wpisała się w moją obecną wrażliwość i gotowość na powieści szkatułkowe, swoiste matrioszki, albo patchworki, składające sie z wielu, na pierwszy rzut oka nie pasujących do siebie materiałów, faktur, kolorów i splotów. Oniryzmy, animy i animusy, odniesienia, dualizmy, powroty po latach, ulotności, rozmyte granice między realnością a snami. Obcowanie pomiędzy granicami, przekraczanie ich dosłownie i symbolicznie. To warstwy nocy i dnia, pór roku, wieków, przenikające sie czasoprzestrzenie nieoczywiste, ale splatające się, nieodłączne, bo posklejane cieniutką i niewidoczną warstwą. Androginiczne postacie, zacierające się różnice emocjonalne i cielesne, tęsknota za bytem nieznanym, ale przyjemnym. Ulotność, ale jednocześnie ciągłość, sen, ale na zmianę z jawą. Kobiety w różnym wieku i stanie.
Sam tytuł odczytałam wielowymiarowo. Dom to nie tylko budynek, to schronienie, ostoja, miejsce pobytu, odpoczynku. To jego poszczególne elementy i warstwy, poczynając od piwnicy, poprzez piętra po strych. Dom to pojemnik na otaczające nas rzeczy, gromadzone, zbierane i dostawiane. Dom to środek i jego otoczenie: weranda, kwiaty, drzewa, podwórko. To miejsce odpoczynku, spotkań, posiłków. To coś z czego wychodzimy i do czego wracamy. Dom, który żyje dzień i noc, a każda z tych pór ma swoją energię i znaczenie. "Dom dzienny, dom nocny" opiera się na cyklu natury, przebudzeniu wiosny, letniego rozkwitu, kurczeniu jesiennym, zapadnięciu w sen zimowy. To cykl życia i ta książka pokazuje różne jego oblicza, nie boi się rzeczy brzydkich i odpychających, zgniłych, martwych, bo to części składowe cyklu, które wraz z pięknem tworzą całość, dopełniają się, współistnieją.
"... każdy z nas ma dwa domy - jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni; drugi - nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. I że w obu żyjemy równocześnie." (str. 191)

"Dom dzienny, dom nocny" to zbiór czasem wolnych a częściowo spójnych ze sobą miniatur literackich. Czasem to wciśniętych kilka zdań, innym razem epizod, wtręt, to znowu dłuższy tekst lub opowiadania, w które wpleciono kilku wyróżniających się bohaterów. Niektórzy z nich są tajemniczy, niezidentyfikowani, pojawiający się i znikający, inni mityczni i mistyczni. W książce mamy powroty do przeszłości i sytuacje obecne. Jedynym stałym elementem książki są miejsca osadzone w kotlinie Kłodzkiej, które narratorka przybliża wraz z ich historią. Urzekła mnie opowieść o św. Kummernis i Paschalisa, który spisał jej dzieje. Interesujące było opowiadanie o rodzinie von Goetzen wzruszające "Ona i on". Tych krótszych form jakby westchnień, marzeń, tęsknot było więcej a wszystkie krążyły wokół najskrytszych lub najintymniejszych ludzkich emocji, podświadomości, myśli, niespełnionych pragnień.
Dla mnie to książka magiczna. To książka przepełniona niemalże zjawiskami nieoczywistymi poruszająca się w różnych czasoprzestrzeniach, w których tkwią byty bardziej lub mniej realne. Ta książka to też słowa, gęste opisy, erudycja i znajomość wielu obszarów życia, które dla mnie stanowią kwintesencję. "...słowa i rzeczy tworzą przestrzenie symbiotyczne, jak grzyby i brzozy. Słowa wyrastają na rzeczach i dopiero wtedy są dojrzałe w sens, gotowe do wypowiedzenia, gdy rosną w krajobrazie. Wtedy dopiero można się nimi bawić jak dojrzałym jabłkiem, obwąchiwać je i smakować, lizać po wierzchu, a potem z trzaskiem przełamywać je na pół i badać wstydliwe, soczyste wnętrze. Takie słowa nigdy nie umrą, bo potrafią uruchamiać inne swoje znaczenia, rosnąc w stronę świata; chyba, że umrze cały język." (str. 168)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)