Szukaj na tym blogu

piątek, 16 kwietnia 2021

Jutro przypłynie królowa - Maciej Wasielewski


 

"Veronika lubi pomyśleć, że jakiś idiota-miliarder buduje most. I tym mostem idą wszyscy, którzy nie chcą żyć na wyspie. Idą wolno, z nadzieją. Gdzieś przecież jest inna ziemia." (str. 160)

To nie jest duża książka, ale w mojej opinii wypowiedziano w niej akurat tyle słów ile trzeba. Autor tak poprowadził opowieścią, żeby nie epatować, jednocześnie pokazując problem pod wieloma kątami. Pozwolił czytelnikowi przyjrzeć się historii z właściwym jemu postrzeganiem świata. To była dla mnie ciekawa i zarazem smutna wyprawa na nieznaną mi dotąd wyspę w nie znanym archipelagu, maleńką, bo liczącą 4,5 kilometrów kwadratowych z jednym zamieszkanym miastem i 48 mieszkańcami (w 2011 roku) w tym 10 dzieci z dwóch małżeństw. Wyspie grozi wyludnienie, bo młode kobiety uciekły z wyspy i nie ma komu rodzić dzieci. Chętni do zamieszkania na wyspie, choć czasami nawet się pojawiają, muszą złożyć petycje, które i tak najczęściej zostają odrzucone. "Europejczyk to wirus, policjant. W najlepszym wypadku bogaty turysta. Wiedzie nudne, wygodne życie, o którym nie da się wiele powiedzieć. Jesteście wy i jesteśmy my; przepaść między nami." (str. 124)

Liczące sobie niewiele ponad dwieście lat miejsce do mieszkania ma za sobą bardzo burzliwą historię. Zresztą początki wyspiarskiego życia zaczęły się od uciekinierów ze statku Bounty, którzy skryli się tam wraz z porwanymi po drodze tahitankami. Założyciele, buntownicy mieli skłonności autodestrukcyjne, chorowali na psychopatie, cierpieli na obsesje, urojenia, neurozy. Początki osadników były bardzo krwawe, do tego stopnia, że na początku XIX wieku został jeden mężczyzna, kilka kobiet i kilkanaścioro dzieci. Te podwaliny o podłożu brutalności, agresji, nieobyczajności przenosiły się na kolejne pokolenia, a zachowania powracały w kolejnych czasach w różnym nasileniu. Przemoc, która stała się podwaliną tej wyspy zapuściła głęboko korzenie, stając się "normą społeczną" tamtejszym zachowaniem, obyczajowością. "Współcześni Pitcairneńczycy żyją w pancerzu, odczuwają brak swobody, przygniatają ich zasady życiowe ustanowione przez przodków, ale od których to zasad nie chcą albo nie potrafią odejść. Odrzucają pomoc innych, traktują ją jak atak. Zainteresowanie z zewnątrz tylko zwiększa ich opór i upór."( str. 93) Odizolowani, daleko od wszystkiego, żyją tak jak potrafią, od pokoleń, boją się siebie nawzajem, a jednocześnie zmuszeni są wspierać się na sobie. "W warunkach częściowej izolacji normy etyczne z czasem zaczynają żyć własnym życiem. Najważniejszym odniesieniem staje się tu i teraz. Człowiek zapomina, że gdzieś postępuje się inaczej." (str. 94) Każdy w tej maleńkiej społeczności ma przypisane zadania, odpowiedzialności i przywileje. Silniejszym więcej wolno, kobiety miały z góry narzucone role i pozycje, powinny podporządkować się, siedzieć cicho i rodzic dzieci, czyli tak jak to było na początku. Tylko, że te, które mogły i nie bały się już, uciekły z wyspy, nie chciały już cierpieć same i narażać na to cierpienie swoje córki.

I tu zaczyna się wplatać główny wątek tej książki. Maciej Wasilewski pod "płaszczykiem" antropologa chciał "przyjrzeć" się mieszkańcom pod kątem ich obyczajów, które głośnym echem odbiły się w 2004 roku. Dotarł na wsypę w 2011 roku i został tam tylko 9 dni, bo chyba za bardzo wnikał w życie wyspiarzy, a to nie spodobało się im. To co zawarł w swojej książce wystarczyło jednak, aby oddać clou. Sedno w tym, że to są ludzie, którzy żyją w zamkniętej społeczności, w klaustrofobicznym wręcz miejscu świata, dlatego ich zachowania są daleko inne niż znamy z naszego otoczenia. Ich korzenie oczywiście także mają ogromne znaczenie, to przenoszenie obyczajów i norm na kolejne pokolenia, dodatkowo mechanizmy społeczne, potrzeby emocjonalne i nie bez znaczenia nuda i wszelakie ograniczenia. W tak małej i odciętej od świata społeczności wszyscy wszystko o sobie wiedzą, nikt przed nikim nie może się ukryć ani uciec. W tej społeczności nie było stróża bezpieczeństwa, psychologa, prawa jakie znamy. Społeczność działała  według mechanizmu zależności i strachu, na wyspie silny miał przywileje, bo był przydatny całej społeczności, a jeśli na dodatek miał cenne umiejętności, np. był dentystą dostawał nieme przyzwolenie na czyny w naszym świecie karane. W tej zamkniętej społeczności żadna dziewczynka nie mogła spać spokojnie, ponieważ tak było od zarania, były do zaspokojenia podstawowych potrzeb - zaspokajania i rodzenia dzieci. "Kiedy temperatura w spodniach Chłopców rosła, dziewczęta chowały się w puszczy, po norach, na drzewach, bo w domach też nie było bezpiecznie. Spędzały w ukryciu długie godziny. ..." (str. 45) Zrywali je jak jabłka, znajdowali wszędzie, nie mogły się nigdzie schować, nikt im nie pomógł. "Czy gwałciciele to bestie, psychopaci, czy ludzie poddani silnej presji społecznej? - Każdy starał się przetrwać, każdy robił to, jak potrafił - tłumaczył podczas procesu jeden z podejrzanych. Odsetek ludzi poważnie zaburzonych wynosi na świecie jest jeden procent. Na Pitcairn około trzydziestu. To tylko dane szacunkowe, nie przeprowadzono badań. Kilka niezależnych opinii, zawsze anonimowych - lekarza, psychologa, pracownika socjalnego. Każdy był inny, mówią Judasze (mieszkańcy przyjezdni). Buck gwałcił, bo uważał, że mu się należy. "Seks był jak jedzenie na stole. Podnosiłem ze stołu, kiedy byłem głodny" - zeznał przed sądem." (str. 139) Inni robili to z chęci przypodobania się, z nieśmiałości do kobiet, albo żeby wyrównywać rachunki. Można postawić pytanie - Dlaczego? Patrząc z naszej perspektywy możemy poczuć złość, smutek i niezgodę na wydarzenia w Pitcairn, ale nie mieszkaliśmy tam, nie jesteśmy tak ograniczeni wszystkim jak ci mieszkańcy, zatem trudno zabierać głos, niemniej krzyk pozostaje. "Czy ty wiesz co to jest wykluczenie na Pitcairn? To jest stacja końcowa, gorzej być nie może." (str. 122)

Jak skończyła się sprawa poszkodowanych i oskarżonych. Co jeszcze skrywa wyspa, o czym nie chcieli mówić mieszkańcy, jakie sprawy zamieciono pod dywan, o tym w tej książce, którą warto przeczytać. Autor nie oceniał, nie był sędzią, który wydał wyrok, a nie zasądził odszkodowań. Starał się pokazać ten obraz z wielu stron takim jakim jest, interpretację pozostawiając innym. 

Mówią i straszą piekłem, a czyż ziemia nim nie jest, czyż człowiek nie doznał największych krzywd od człowieka. Czyż gdzieś może być jeszcze gorzej? Czasem udaje się okiełznać najniższe instynkty, ale czyż trzeba wiele, aby wymknęły się spod kontroli, jedno przyzwolenie, jedno zakrycie uszu, zasłonięcie oczu, odwrócenie plecami i droga otwarta. Wbrew pozorom niewiele trzeba, granica jest bardzo cienka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)