To nie jest ani łatwa, ani przyjemna lektura, niemniej wciąga w swój brudny, biedny, miejscami odrażający klimat. Smutna i mizerna jest dola ludzi, których opisuje autor. Główna bohaterka prowadzi czytelnika przez Pabianice, zapuszczony zakątek Polski, pozostawiony na pastwę biedy, brzydoty i wszystkiego tego czego wzrok nie lubi oglądać. Pabianice po upadku włókiennictwa stały się obrazem szarym, burym i niepożądanym, z którego się ucieka, albo w którym się marnuje. Oczywiście były w tym burym krajobrazie także postaci, którym się powodziło dobrze, ale zdawali się niejako kwiatami do kożucha, a i im przytrafiały się problemy.
Ula, główna bohaterka, najstarsza z trójki rodzeństwa opisuje świat biednej rodziny, opuszczonej przez ojca, w której jedyną żywicielką jest matka, pracująca w Biedronce. Jest też babcia, która po długich latach pracy w przetwórstwie farmaceutycznym choruje na raka. Ula przybliża nam świat śmierdzący grzybem, zimnem, moczem, chorobą i innymi przykrymi zapachami. Świat, w którym nie ma spokoju, miłości, szacunku, ciepła, jest za to poszukiwanie bliskości poprzez seks (matka Uli), w którym brakuje akceptacji i koleżeństwa, choć czasem trafia się porozumienie pomiędzy zakompleksionymi dziewczynami, ale nie trwa długo. Ula opisuje, jako coś zwyczajnego, ciągle sprowadzanych przez matkę facetów, którzy robią dużo hałasu, smrodu, potrafią uderzyć, ale nie zagrzewają miejsca na dłużej, zaspokojeni szukają kolejnych atrakcji. Ula czuje się pozostawiona sama sobie, zajmuje się rodzeństwem i chorą babcią, w szkole odrzucona przez "lepszych" od niej, często płacze, ucieka w odludne miejsca, na łąkę, nad rzekę lub na cmentarz, gdzie ma swoją "przyjaciółkę". Cmentarz staje się dla niej miejscem kultury, historii, rozrywki, chodzi tam, bo jest za darmo, a wśród grobów może snuć najprzeróżniejsze opowieści.
Generalnie książka przygnębiająca, przypomniała mi historię, która rozgrywa się w książce J.D Vance'a "Elegia dla bidoków", z tym, że "Kości..." to podwórko krajowe, taki zimny prysznic na rozpasane i bogate miasta. Autor nawiązuje do trudnych losów robotników zakładów włókienniczych i ciągnie tą opowieść do współczesności, gdzie obecni mieszkańcy wcale nie mają lepiej, dalej tyrają za marne grosze, aby tylko utrzymać rodziny. Może nie ma już wykorzystywania przez bogatego pana, ale za to przez wielkie firmy, które też wysysają soki z ludzi. Autor odmalował swoją opowieść grubymi liniami, słowami z pogranicza wulgaryzmów i zapachami, które nie przypominają perfum. Niemniej wszystko to nie wydawało mi się przerysowane, ale przeniesione z rzeczywistości na papier, bo przecież nie brakuje takich miejsc i takich losów w realu. Nawet wielkie i bogate miasta mają swoje wyspy biedy, brudu i smrodu.
To nie jest gruba książka, dlatego zachęcam do lektury, bo wyróżnia się w morzu pudru, różu i perfum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)