Szukaj na tym blogu

niedziela, 22 września 2024

Czterdzieści zasad miłości - Elif Shafak

 

"Życie bez miłości w ogóle się nie liczy. Nie pytaj, jakiej miłości masz poszukiwać, duchowej czy materialnej, boskiej czy ziemskiej, wschodniej czy zachodniej... Jedne podziały prowadzą tylko do kolejnych. Miłość nie zna etykietek i definicji/ Jest tym, czym jest: czysta i prosta. Miłość to woda życia. A miłujący to ognista dusza! Kiedy ogień pokocha wodę, wszechświat kręci się inaczej." (str. 440) To jest końcowy akord i kwintesencja tej książki poświęconej odkrywaniu tytułowych czterdziestu zasad miłości.

Autorka stworzyła opowieść o miłość, bynajmniej nie oczywistej, cielesnej, łatwej i przyjemnej. Pokazała w niej bardzo wiele twarzy tego uczucia i dróg które do niego mogą prowadzić. Skonstruowana dwupoziomowa historia, która dzieje się w trzynastym i dwudziestym pierwszym wieku pokazuje, że prosta i prawdziwa miłość jest sensem życia, latarnią morską, która wskazuje jedyny słuszny i bezpieczny kierunek. Miłość to nie jest jednak banalne uczucie, ono wymaga prawdy, szczerości i czystości serca, niezachwianej wiary, że jest ona jedyną drogą do samospełnienia. Miłość uwalnia od oceniania, oczekiwania, krytyki, daje nie oczekując nic w zamian. Oczywiście ta miłość, o której pisze Elif Shafak wymaga odrzucenia wielu balastów i lęków, m.in. uznania w oczach innych, uwolnienia się od krytyki, od sztywnych reguł i prawideł, wyjścia poza strefę komfortu. A z drugiej strony nie wtrącania się w cudze życie, nie zajmowania się sprawami innych, nie osądzania, nie roztrząsania nie swoich spraw.

W tekście mocno zabrzmiał wątek wielkich i ważnych tego świata, którzy dzisiaj umoralniają innych głosząc wzniosłe hasła i nakazując ich wypełnianie innym, a siebie z nich zwalniając. Możnowładcy czy to duchowi czy finansowi (choć często to powiązane) zaszyli się "w swoich wieżach z kości słoniowej", zapomnieli o zwykłych ludziach. Ich oderwanie jest już bardzo głębokie, nie widzą, nie słyszą, nie rozumieją co dzieje się wokół, żyją w jakiejś mgle, która zasłoniła im prawdziwe życie. Wypowiadają dzisiaj hasła, które są puste, nie potwierdzone, które nie tworzą wartości, wręcz rodzą pustkę, niezrozumienie, a nawet odrzucenie, a przecież nie takie były podwaliny. "Nikt i nic nie może stać między Tobą a Bogiem. Żadni imamowie, kapłani, rabini ani inni stróże moralnego czy religijnego porządku. Żadni mistrzowie duchowi, ani twoja wiara. Wyznawaj swoje wartości i zasady, lecz nigdy nie tyranizuj nimi bliźnich. Jeśli stale łamiesz serca innym ludziom, to bez względu na to, jakie spełniasz powinności religijne, i tak nie przyniosą one żadnego pożytku. Trzymaj się z dala od wszelkiego bałwochwalstwa, zaciemni ci bowiem widzenie." (str. 315) Jest to mnie tak aktualne dzisiaj, kiedy zatracamy się dla siebie i innych, a ci, którzy mają najwięcej dóbr materialnych wkręcili się w jakąś bałwochwalczą spiralę. To wszystko prowadzi do jakiegoś samo zatracania się, niepokoi, zasmuca.

"Miłość jest przyczyną. Miłość jest celem." (str. 239) czysta, niewymuszona, nieskalana i niepodlegająca negocjacjom tu i teraz, nie w przeszłości i w przyszłości, bo "W życiu nie ma czegoś takiego jak wcześnie czy późno (...) - Wszystko dzieje się we właściwym czasie." (str. 384)

Warto przeczytać ta książkę, bo zawiera uniwersalny przekaz, który ciągle warto przypominać: mamy tylko jedno życie - swoje, i tylko na nie mamy wpływ, dlatego warto skupiać się tylko na nim, nie pozostając przy tym egoistą i ślepcem na potrzeby innych, kiedy będą tego potrzebowali. A choć niektórzy: "Niosą na barkach własne lęki i uprzedzenia, przygnieceni ich ciężarem" (str. 274) można im podpowiedzieć możliwości oczyszczenia umysłu, albo zostawienia ich własnym decyzjom i wyborom. Bardzo duchowa lektura.

Ostrygojady - Susan Fletcher

 

28 letnia Moira regularnie i często odwiedza swoją młodszą o 11 lat siostrę Amy i opowiada jej swoje życie, jest z nią do bólu szczera. Moira nie owija w bawełnę, mówi o swoim rozczarowaniu z powodu jej urodzenia, o żalu do rodziców, że obdarzyli ją niechcianym rodzeństwem. Przyznaje, że nie chciała narodzin Amy, tak jak i wcześniejszych straconych przez matkę ciąż. Po jej urodzeniu nie chciała jej widzieć, a wszystko co jej dotyczyło nie obchodziło Moiry. Miała też żal do matki, która choć obiecała, że "nic się nie zmieni" zajęła się Amy, czyli oszukała, zostawiła, odstawiła na tor boczny starszą córkę. Ten żal i niechęć, albo wręcz nienawiść były bardzo głębokie i rozpamiętywane przez wiele lat. Można powiedzieć, że w odwecie Moira wybrała szkołę średnią najdalej od domu jak się tylko było można. Dlaczego Moira robi to teraz, kiedy jest już dorosła, dlaczego wcześniej nie była w stanie otworzyć się przed siostrą. Może dlatego, że Amy od czterech lat jest w śpiączce po upadku ze skały (na którą swego czasu wspinała się Moira), czyli może tylko "słuchać, a starszej siostrze jest łatwiej opowiadać niż rozmawiać. To właśnie dzięki tym wizytom poznajemy historię rodziny Moiry i jej losy.

Moira nagromadziła w sobie wiele żalów, zazdrości, smutku i rozczarowań, nie tylko w domu, ale także w szkole, w której była bardzo samotna, chociaż dzieliła pokój z kilkoma równolatkami, nie spotkała żadnej bliskiej koleżanki. Zresztą sama Moira była zamkniętą, która świadomie lub nie zamykała się na znajomości, może bała się rozczarowania, zranienia, dotknięcia czy zdrady. Nie umiała się zwierzać i nie chciała zwierzeń innych koleżanek. Koleżanki dokuczały jej z powodu urody, włosów i okularów, robiły jej przykre psikusy, co jeszcze bardziej zamykało ją na otoczenie. Choć miała ulubioną opiekunkę grupy i nauczyciela, którego ceniła, reszta rozmywała się, nie była istotna. Moira była wyczulona na nieszczerość, kłamstwa a zdradę miała wpisaną w głębię swojej duszy, co nie ułatwiało jej w życiu. Moira miała też w zwyczaju sprawdzać swoje ciało i umysł poddając je różnym, czasem ekstremalnym, doświadczeniom, wysiłkom i wymogom. Sprawdzała siebie, czy raczej były to zachowania autodestrukcyjne, a może musiała zrobić coś na tyle mocnego żeby w ogóle coś poczuć. Przesuwała granice, ustawiała coraz wyższe poprzeczki, i choć udawało jej się, to czasem wychodziła z tych prób poobijana.

Ta smutna, zamknięta w sobie, krzywdząca siebie i innych Moira stała się dla mnie niezwykle unikalną bohaterką, nietuzinkową, dawno takiej nie spotkałam, może dlatego jej historia tak bardzo mnie wciągnęła. Nie chciałam się z nią rozstawać, a kiedy nadszedł koniec wiedziałam, że zostanie ze mną na długo. Niewątpliwą zaletą tej książka jest też jej piękny język i tłumaczenie, który uruchamia zmysły i wciąga w swoją atmosferę.

niedziela, 8 września 2024

Korowód - Jakub Małecki

 

Okładka chłodna, skromna, z rozmywającymi się końcówkami wyrazów rezonuje z zawartością, bo niektóre historie są ledwie muśnięte, inne choć intrygujące urywają się nagle, niektóre rozmywają, żeby zostawić czytelnika z jego przemyśleniami. Wykorzystał do tego niejednorodne formy pisarskie: list, pamiętnik, fragment powieści i oczywiście wspomnienia własne. Końcowe akordy są bardziej rozbudowane, mogą być bliskie, namacalne, bo pozwalają powrócić do własnego dzieciństwa i młodości, motywują też, aby zamyślić się nad przeżyciami i odczuciami autora.

"Korowód" Jakuba Małeckiego to swoisty łańcuszek ludzkich losów, powiązań i kontynuacji. Każdy rozdział łączy się ze sobą, czasem subtelnością, a innym razem czymś fundamentalnym, chcemy czy nie jesteśmy przedłużeniem jakiejś historii. Sporo w tej książce melancholii, niepewności i strachu, począwszy od pierwszego bohatera, który podszyty lękiem ucieka w śnieżną noc, aż do ostatniej chwili, gdzie alter ego autora obciążone jest smutnymi przeżyciami, które jak cień nazwany tutaj "Kształtem" są tuż obok, towarzyszą, są wyraźniejsze, bardziej aktywne, albo wyciszone, schowane bardziej w kąt.

Autor porusza w tej książce bardzo ważny wątek o lękach, które wynosimy z dzieciństwa lub/i zbieramy na drodze życia, a które zabierają nam radość, odwagę, nie pozwalają w pełni oddychać, korzystać z możliwości czy talentów, które tak naprawdę mamy, ale które przysłonięte są tymi wszystkimi bluszczami strachów i niepewności. Przyglądając się z boku autorowi, widzimy spełnionego, sławnego, zdolnego, pięknego mężczyznę, jednak poznając bliżej widzimy tą drugą stronę: niepewną, obciążoną, przygniataną i targaną wspomnieniami. Te wewnętrzne lęki, smutki, spychają ludzi na krawędzi życia, czasami nikt i nic nie jest w stanie im pomóc, nie dają rady, zbyt obciążeni uciekają na drugą stronę życia.

"Pomyślałem, że jestem więźniem i że zawsze nim będę, że Kształt może i nie mówi już do mnie tak często jak kiedyś, ale wciąż jest, że spędziłem najlepszą część swojego życia, w dużej mierze tego życia unikając, oddychałem szybko, ale powietrza (...) było coraz mniej." (str. 242) Głosy w głowie, zbierane, ciułane, niesione w bagażu doświadczeń, czasem nie dają żyć, czasem odpuszczają pozwalając na spokojniejsze oddechy, na wiarę w to co jest tu, bliskie, miłe, znane, kochane.

Książka poruszająca, ale nie od razu daje pojąć swój ładunek, przekaz i istotę. Warto dać jej uważność, bo ostatnie akordy otwierają oczy.

czwartek, 5 września 2024

Muza - Jessie Burton

 

Czarująca i obiecująca estetyczne doznania okładka, intrygujący tytuł, a zawartość warta poświęconego czasu. Jessie Burton zafundowała mi wspaniały i ciekawy weekend. To ponad 400 stron historii, ale napisanej tak wartko, że koniec nadszedł mi niespodziewanie szybko. Wciągająca, zagadkowa, podsuwająca jakieś ślady, ale nie takie znowu oczywiste. Rozedrgana emocjami, zawierająca dramatyczne momenty i zdarzenia.

Historia dzieje się w dwóch czasoprzestrzeniach, w Londynie roku 1967 i w południowej Hiszpanii roku 1937, kiedy to rozpędza się już wojna domowa pomiędzy ówczesnymi frontami politycznymi. W wątku londyńskim autorce udało się oddać klimat tego miasta z tego okresu. Wprowadziła czytelnika w realia sytuacji społecznej kobiet i obywateli postkolonialnych, którzy przybywali do Londynu zachęceni jego potęgą i możliwościami, niestety często rozczarowując się okazywaną im wyższością i niechęcią ze strony białych londyńczyków. W wątku Hiszpańskim przebywamy w spokojnej okolicy, wygodnym, choć nieco już trącącym myszką domu z ogrodem i przestrzenią. Do tego spokojnego domu przybywa rodzina z Londynu, aby odpocząć, ukoić stargane nerwy, zmienić otoczenie. Ten przyjazd będzie jednak brzemienny w dramatyczne skutki. Uwolni emocje, talent i namiętności, aż wreszcie krwawe zamieszki zmuszą "letników" do burzliwego wyjazdu.

Wpadłam w wartką akcję, ciekawie utkaną historię. Podobały mi się postaci kobiece stworzone przez Jessie Burton, były wyraziste, pełnokrwiste i przekorne, poszukujące, utalentowane, z planami lub marzeniami. Zaintrygował wątek z obrazem, który stał się spinaczem obu historii, zarzewiem, podnietą, intrygującym i jednocześnie zwodzącym czytelnika elementem. 

Podsumowując bardzo przypadła mi do gustu opowieść autorki, trzymała w napięciu, wikłała, kłuła, poganiała, aby zwolnić, zatrzymać się a potem znowu nabrać tempa, rumieńców i wywrócić uknute teorie. Warto.