Początek rozbudził apetyt, bo mamy bohatera Harrisona Shepherda, który jest w połowie Amerykaninem po ojcu i w połowie Meksykaninem po matce, który na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku zamieszkał z ojczymem i matką w Meksyku. Będąc na pograniczu dwóch kultur różniących się od siebie, poznaje, a dzięki niemu czytelnik, magię ojczyzny matki, jej nieoczywistość, symbolikę, pejzaże, smaki i zapachy. Co prawda czuje się przy tym samotny i pozostawiony samemu sobie, ale dzięki temu ma czas na oddawanie się temu co go interesuje i wciąga. Czytamy w książce pisany przez niego pamiętnik, który niestety czasami bardziej przeszkadza niż pomaga utrzymać uwagę czytelnika. Z upływem stron bohater traci barwy, zaciera się zainteresowanie nim, niczym się nie wyróżnia, nie ma wiele do pokazania.
Nie pomagają też dodane wątki z Fridą Kahlo, Diego Riveirą, czy Lwem Trockim, przynajmniej nie na tyle, żeby przywrócić moją ciekawość do całości książki. Być może dla znających realia czasu i miejsca będzie ciekawy wątek lat powojennych w Stanach Zjednoczonych, do których wyjechał główny bohater po śmierci Trockiego. Nie ma w niej także obiecanego na okładce realizmu magicznego. Podsumowując, zabrakło czegoś lub kogoś co by przyciągnęło uwagę, nadało emocjonalnego charakteru. Niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)