Z biblioteki.
Znowu sięgnęłam po książkę Ilony Wiśniewskiej, tym razem o Norwegii a w zasadzie o jej północno-wschodnich zakątkach. Była to dla mnie kolejna udana lektura. Ilona Wiśniewska pisze pięknym językiem, używa ciekawych porównań i opisów. Lubię jej styl pisarski, język i umiejętność uważnego pisania o ludziach i rzeczach. Jest zawsze blisko tematu o którym pisze, stara się go pogłębić, przybliżyć i wyjaśnić. Oczywiście czasem można zauważyć jakąś nieścisłość, może czegoś zabraknie, ale jest to relacja prawdziwa, oddająca rzeczywistość lub historię.
Autorka stara się z dobrym skutkiem oddać warunki, klimat i charakter miejsc do których się udała. Przybliża historie zasłyszane, które miały miejsce w przeszłości dawnej albo niezbyt odległej lub widziane przez nią podczas pobytu na opisywanym skrawku ziemi norweskiej. Opowieść rozwiewa także legendę o bogatych Norwegach, nie występują na tych "rubieżach", oddziela grubą kreską Norwegię południową zadbaną i sytą od tej północnej zaniedbanej i głodnej, a na dodatek zdanej na samą siebie. Autorka pokazuje, że obie są dalekie od siebie nie tylko w kilometrach, ale w postrzeganiu świata, człowieka, potrzeb życiowych i materialnych. Różni ich wszystko, łączy granica na mapie. Też sama północ jest bardzo zróżnicowana i niezrozumiała dla wielu południowców. Autochtoni byli poddawani norwegizacji, metodami bynajmniej łagodnymi. Rybaków z północy traktowano jak wyrobników, których zadaniem było zaopatrzyć południe w żywność. Po kryzysie z końca lat dziewięćdziesiątych północ przestała się liczyć w ogóle, postrzegana jako ciekawostka dla artystów, poszukiwaczy przygód czy zapomnienia, albo sentymentalnych powrotów.
Autorka przenosi czytelnika w świat zapomniany, ale niezwykły ze środkowo europejskiego spojrzenia. Ukazywany na zdjęciach, pełen wspomnień, powiązań, przekazów metafizycznych. Barwna i burzliwa przeszłość przeplata się z szarą i cichą teraźniejszością, zapadłą w siebie, startą przez śnieg i wiatr. Opisy Ilony Wiśniewskiej są niezwykłe tym bardziej, bo pisze o rzeczach zwykłych, niepotrzebnych, porzuconych, a jednak mających swoją historię i znamię.
I jak zwykle ludzie, o nich umie pisać wspaniale, z bliska i bez oceniania. Robi z nich bohaterów, a to przecież zwykli mieszkańcy zapomnianych miejsc, gdzieś "hen na północy...". Towarzyszymy jednemu z bohaterów do jego końca, poznajemy rdzennych mieszkańców, odwiedzamy wyludnione miasto emerytów.
Ta książka zdziera woal dobrobytu z twarzy Norwegii, pokazuje, że nie wszyscy mieszkańcy są jednakowo traktowani. Odczarowuje zachwyt i zauroczenie. Pokazuje, jak można żyć minimalistycznie pod względem kontaktów międzyludzkich i materializmu.
Dla mnie arcyciekawa pozycja o tych terenach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)