Szukaj na tym blogu

środa, 7 listopada 2018

Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców - Ben Rawlence


To nie była lektura prosta, czytałam ją dość długo, bo też to co zawarte w niej czasami przygnębia, przytłacza i nie pozwala dalej czytać, ale nie pozwala też zapomnieć. Autor napisał opowieść o mieście - obozie znajdującym się we wschodniej Kenii, tuż przy granicy z Somalią. Miasto - obóz powstało na początku lat 90 z myślą o dziewięćdziesięciu tysiącach ludzi uciekających przed wojną domową w tym kraju. Miał pełnić tymczasowe funkcje, ale w 2018 roku skończył już 26 lat. Był taki moment w jego historii, że mieszkało w nim ponad pół miliona ludzi, głównie Somalijczyków, ale również Sudańczyków, Etiopczyków, Kongijczyków, Ugandyjczyków.
Oficjalnie znajdujące się pod patronatem Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, zarządzane  przez jedną z licznych organizacji charytatywnych działających pod egidą ONZ - CARE. Jest to największy obóz dla uchodźców stworzony przez bogatych dla biednych i bezdomnych. Ten obóz to takie znieczulenie sumienia dla bogatych krajów, a dla Kenii stałe źródło dochodów, bo jej wysoko postawieni politycy czerpią ogromne zyski ze szmuglu cukru, pobierania podatków, itd, itp.
Autor przez siedem lat pracował dla Human Rights Watch. Ważna z początku praca stała się z czasem nie wiele warta w jego odczuciu, bo pisaniem raportów nie mógł nic zmienić. Postanowił zatem przekazać informację o Dadaab szerszemu gronu ludzi. Stąd książka, która otwiera oczy na sytuację tych ludzi. Autor stara się umiejętnie i prosto pokazać rzeczywistość w Dadaab. Do swojej opowieści wybrał kilkoro bohaterów, których losy śledził na przestrzeni kilku lat. Bohaterowie to niedawni uciekinierzy z Somalii, lub dzieci wcześniej przybyłych. Dla niektórych jest to dom rodzinny, w którym przyszli na świat, nie znają innych realiów. Znają życie wg ONZ-owskich reguł i Kenijskich ograniczeń. Znają angielski i inne zlepki języków. Niektórzy chcą robić coś pozytywnego, np. uczyć się, pracować aby coś osiągnąć, wspierać ONZ swoją wiedzą i doświadczeniem, inni uciec do bogatych krajów, jeszcze inni nie wiedzą i nie dają sobie rady z życiem.

Autor pokazał też jak wieloaspektowo rozkładają się problemy tego typu przedsięwzięcia.
Poczynając od problemów jakie podgryzają od środka ONZ, co ma bezpośrednie przełożenie na zarządzanie i organizację takich miejsc. Strasznych jest wiele rzeczy, ale rażących kilka, min. marnotrawstwo, niesprawiedliwość, napychanie kieszeni bogatym i wpływowym, rozwój korupcji i patrzenie na to przez palce. Najsmutniejsze jest to, że tracą zawsze najsłabsi. Widać jak na dłoni, że ogrom rzeczy robionych jest doraźnie, siłą rozpędu, że tak naprawdę kraje bogate mają w nosie konstruktywne rozwiązywanie problemów globalnych, rzucają ochłapy w chwilach ostatecznych i dramatycznych ("czerwony Alert głodowy").
Kolejny to lokalna "polityka", tamtejsze problemy i zasady, które też nie sprzyjają niesionej pomocy i racjonalnemu dystrybuowaniu jej właściwym osobom. Mentalność i sposób postępowania ludzi z Afryki jest zapewne inny niż ludzi z innych kontynentów. Nie wiem czy to jest pierwotna przyczyna czy wtórna, niemniej jest i to niekorzystnie wpływa na losy tych najbardziej potrzebujących ludzi. A i oni nie są idealni, bo ludzie przybywający do obozu oszukują na różnych płaszczyznach, mimo braku warunków powołują na świat kolejne potomstwo, kontynuują swoje konflikty krajowe, nie dbają o swoje otoczenie, nie chcą pracować.
Można z tej książki wyciągać kolejne przykłady, ale warto samemu zagłębić się w lekturę po to żeby wyrobić sobie własną opinię i pogląd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)