Szukaj na tym blogu

wtorek, 16 kwietnia 2019

Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym - Jennie Dielemans


Dla tych którzy czytają reportaże będzie to książka poglądowa, dająca niewielki zakres informacji o problemie i niewiele informacji o poruszanych zagadnieniach. Dla tych, których reportaże nie pasjonują może zainteresować. Czytało mi się ją długo, choć to niewielka i nieobszerna książka, z doskoku i bez głębszej refleksji. Być może oczekiwałam czegoś w rodzaju "Życie na miarę. ..." Marka Rabij i zupełnie nie potrzebnie.
Jest to opowieść autorki z podróży w najbardziej popularne szwedzkie kierunki wyjazdów. Przy okazji opisała własne doświadczenia, spróbowała je odrobinę "zdiagnozować", co nie wiele wyjaśniło, choć "drasnęło" problem. Jej obserwacje zza kotary, rozmowy z miejscowymi, liczby i fakty, były ogólne, bez głębszych refleksji. Przeczytanie tej książki nie poszerzyło mojej wiedzy o tym co dzieje się w poruszonych przez autorkę czterech krajach - Gran Canaria, Wietnam, Dominikana, Tajlandia, bo przeczytałam to już kiedyś w innych, poszerzonych opracowaniach. Nie dało mi nowej wiedzy, ale przecież to nie jej wina, że była czytana po książkach z większym ładunkiem informacji. Niemniej jest to książka bez emocji, głębszego przesłania, wyraźnych wniosków.
Pewnie chęci były dobre, ale zabrakło ciekawości, dokładności, rozwinięcia, pogłębienia tematu i interpretacji. Zabrakło zajrzenia za gęste kotary, poprzyglądania się, porozmawiania, przyjęcia innej perspektywy.

Autorka pokazała przemiany jakie w turystyce zaszły na przestrzeni XIX - XXI wieku. Na początku podróże to był luksus dla bogatych, zaś dzisiaj to wydatek prawie dla "każdego" robotnika (rozumiem, że z zachodu i północy). Takim piewcą podróży i przewozu był Thomas Cook, angielski przedsiębiorca, który dorobił się majątku na wynajmowaniu lokomotyw parowych i tanich przewozach między angielskimi miastami. To on jako pierwszy przybliżył podróżowanie pracującym masom. Nauczył zwykły lud podróżować, wypoczywać i oglądać świat, niestety drugą stroną tej nauki był "spadek" znaczenia miejsc, z elitarnych stały się powszednie. Zaczęto rozdeptywać to co unikalne, niszczyć życie niektórym tubylcom, zabraniać im korzystać z dóbr własnego kraju. Ludzie gonią za oryginalnością, niestety nie robiąc nic aby tą ochronić. Wchodzą ze swoimi butami wszędzie, mając pretensję, że zostały ślady i że nie byli jedyni. 

Autorka pokazuje jak turystyka zmieniła wszystkie najbardziej uczęszczane miejsca turystyczne, zbudowane sztucznie przez człowieka, rozdęte do absurdu. Autorka opisała tylko cztery wyżej wspomniane, ale podobnie jest w Egipcie, Turcji, na Karaibach, problemy mają też duże miasta także Europy.
Branża turystyczna jest tak samo bezlitosna i krwiożercza jak wiele innych, bo liczy się przede wszystkim zarabianie kolejnych pieniędzy. Biznesmeni lokujący fundusze w ciepłych krajach chcą zarobić szybko duże pieniądze, najczęściej zabierając je ze sobą. Zostawiają to co im nie potrzebne i uciążliwe "...liczne ślady ingerencji na brzegu, ścieki spływające prosto do morza, zaśmiecone plaże, wysypiska, brak wody i infrastrukturę, która powstała, by służyć turystom, a nie mieszkańcom." Oczywiście cierpi na tym przyroda, która nas chroniła, np.nadbrzeżne lasy mangrowe chroniące tropikalne miejsca przed wyniszczającymi tsunami. Na Dominikanie mieszkańcy nie mogą korzystać z plaż, pracują za niewielkie pieniądze, żyją ubogo, chcieliby coś zmienić, ale rządy stoją po stronie inwestorów, czerpiąc zyski dla siebie.

Przybliża też ujemne aspekty masowej turystyki zwłaszcza tzw. "All  inclusive", jakże wygodnych dla kupującego. Niestety zabiją one lokalną przedsiębiorczość, bo turysta ma podane pod nos wszystko w hotelu, nie chce wydawać dodatkowych pieniędzy na atrakcje poza hotelem. Przy okazji działają tutaj dwa mechanizmy wycieku pieniędzy: leakage czyli dosłownie wyciek przychodu do kraju inwestora, w którym zarejestrowana jest spółka, płacone są podatki, z którego pochodzi większość pracowników, a na pewno rezydenci, managerowie i zarząd.
Linkage to zatrudnianie firm dostarczających towarów i usług, zazwyczaj działających globalnie, powiązanych z inwestorem, które zabierają zarobek lokalnym przedsiębiorcom i rolnikom.
Dla przykładu w Tajlandii 30 procent zysków zostaje w kraju, zaś 70 procent wypływa poza granice. Wraz ze wzrostem ilości wykupionych "all-inclusive", wyciek wzrasta.


Autorka przypomina fakty, że masowa turystyka napędza też "atrakcje mało moralne", które królują zwłaszcza w krajach azjatyckich. W Wietnamie taką pseudo atrakcją jest pokłosie wojny, traktowane obecnie jako symbol popkultury i mocnych wrażeń, zaś w Tajlandii rozwinięty światek usług seksualnych czy dzikie imprezy nocne na plażach. Wszystko można kupić, człowiek też jest towarem i można go wykorzystać do różnych fantazji. Zachodni turyści nie liczą się z nim, przecież on ma zaspokoić ich opłacone potrzeby.

Przypomina, że rozwojowi turystyki sprzyja rozwój linii lotniczych, coraz tańszych. Ma on niestety drugie oblicze, bo około 8 procent zanieczyszczenia powietrza pochodzi właśnie z silników samolotowych.Niemniej trudno dziś wyobrazić sobie szybkie przemieszczanie się w miejsca odległe, zwłaszcza kiedy ma się ograniczone terminy.

Niewątpliwie rynek usług turystyczno-hotelarskich jest atrakcyjny dla wielu konsumentów, jak wiele innych dóbr na świecie. Ludzie przedsiębiorczy rozwinęli różne obszary dla zysku, często dużym kosztem innych ludzi: korzystając z ich taniej siły roboczej albo nie szanowania natury. Nie zważano na ten koszt, nie liczono się z nim, nie martwiono się na zapas, nikt o skutkach ubocznych nie mówił, może nawet nie wiedział. Dzisiaj już wiemy, że płacimy za to ogromną "cenę" i stale ona rośnie, ludzie bogaci dalej wdrażają swoją nienasyconą strategię: "więcej, taniej, szybciej". Ich nikt i nic nie obchodzi, bo przyjdą ludzie i tak kupią. Stara prawda, dopóki będzie popyt, będzie też podaż, trzeba szukać systemowych rozwiązań, niektóre kraje lub miasta zaczynają wdrażać "reglamentacje", może wkrótce pojawią się też kolejne ograniczniki?
Warto pisać i mówić, że zaczyna być czas ograniczania produkcji, że nie musimy tyle konsumować, że nie potrzebujemy tak wielu rzeczy jaką nam wbijają do głowy reklamy, itp., itd.
Reasumując, wybierajmy złoty środek, szanujmy siebie i naturę, nie dawajmy się wpuszczać w kanały bogatych przedsiębiorców, bądźmy ludźmi o czystych sumieniach i empatii. Powiecie, że to utopia, być może, ale było wiele utopii, które narzucone łagodnością lub siłą ziściły się.


Jennie Dielemans jest raczej biernym obserwatorem, nie wyciąga głębszych wniosków, nie ingeruje w zachowania bogatych "podróżników", nie widzi drugiej strony medalu, nie nagłaśnia krzywdy wykorzystywanych ludzi, łamania ich praw, itp. Owszem pokazuje krzywdę na przyrodzie, otoczeniu, nadmiernym wykorzystywaniu powietrza i wody, ale to tylko jakiś składnik niemoralnego korzystania z życia przez jednych kosztem drugich (tych biednych, lokalnych "służących/niewolników). Być może kiedyś los się odwróci, albo tych wygodnych bogatych zaczną wypierać inni rozsądniejsi. Któż to wie. Na razie mimo alarmów, bicia piany, nie wiele zmienia się w podejściu bogatych do biednych, czyli nic nowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)