Szukaj na tym blogu

środa, 22 maja 2019

Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny - wiele autorek


Ta książka wydobywa z czeluści historii kobiety i dzieci żydowskie z różnych miast Polski. Wspomnienia z Lublina, Łodzi, Krakowa, Warszawy. Kilka autorek przypomniało o kobietach, które w czasach przed i podczas II Wojny Światowej opiekowały się dziećmi (sierotami) żydowskimi do końca ich dni. Chociaż mogły się uratować, to świadomie szły na śmierć razem ze swoimi wychowankami i podopiecznymi. Autorki nie miały łatwego zadania, zwłaszcza niektóre, bo pamiątek, informacji czy wspomnień o kobietach opiekunkach pozostała garstka lub ciut więcej niż mało. Po niektórych zostało ledwo imię i jakieś szczątkowe wspomnienia (że ciepła, serdeczna lub surowa, ale sprawiedliwa). Były różne, ale zawsze oddane swojej pracy i powołaniu. Wspierały dzieci, dawały im dom, ciepło, poczucie bezpieczeństwa, tak nieocenione na początku drogi człowieka; uczyły wielu pożytecznych czynności, umiejętności i odpowiedzialności. Otwierały drzwi do nowych możliwości. W chwilach ostatnich robiły co mogły, żeby uratować, ukoić, pocieszyć czy po prostu być.

Niektóre historie zupełnie zapomniane inne znane szerokiemu gronu, dla mnie kolejne, uzupełniające informacje o tamtym czasie.
Pierwsza opowieść dotyczy Żydów w Lublinie, ich osiedlania się, losów, życia, miejsc związanymi z nimi. Autorka Magdalena Kicińska (Pani Stefa) przybliżyła trzy postaci ważne w tematyce tej książki: Anna Taubenfeld, Chana Kuperberg, pani Rechtman, może jeszcze Ewa Baum to kobiety, które opiekowały się dziećmi w sierocińcu, towarzyszyły im dzień po dniu w najdrobniejszych sprawach. Kiedy zaczęły się niemieckie "przetasowania" i likwidacje kolejnych obszarów getta lubelskiego starały się jak najdłużej przeciągać życie "swoich dzieci". Kiedy zaś nastąpił moment ostateczny poszły z sierotami w ostatnią drogę prowadząc je za ręce, a tym samym dodając otuchy, aby zginąć razem w rowach. W XXI wieku grupa ludzi postanowiła przeprowadzić nieinwazyjne badania archeologiczne, po potwierdzeniu przypuszczeń co do miejsca pogrzebania położono tablice upamiętniające niewinne ofiary.

Druga opowieść Beaty Chomątowskiej (Stacja Muranów, Pałac) dotyczy Felicji Czerniaków, dr filozofii, "pedagogiczka" (jak sama o sobie mówiła), oddana współprowadzonej szkole średniej przy ulicy Marszałkowskiej i idei powołania wzorcowego sierocińca w gettcie. Kobieta kwestująca na rzecz biedniejszych, upominająca się o najmłodszych. Niezwykle oddana swojemu powołaniu, ale też krytykowana przez niektóre osoby z gminy żydowskiej, min. Korczaka. Niemniej dzięki swoim znajomościom, wpływom, stylowi bycia umiała zmotywować ludzi zamożnych aby nawet w najtrudniejszych chwilach wojny stworzyli bardzo nowoczesny jak na ówczesne czasy internat. I choć Niemcy nie pozwolili na jego długie istnienie, dzieci miały w nim wszystko co najlepsze. Kiedy jej mąż popełnił samobójstwo z powodu niezgody na niszczenie własnego narodu, uciekła z getta. Po wojnie pracuje w księgarni Książka. Umiera w 1950 roku jako uboga, rozżalona i smutna kobieta, która do końca wspominała swojego ukochanego męża i jego działania na rzecz społeczności żydowskiej.

Sylwia Chutnik (min. Cwaniary) przybliżyła historię wykształconej pielęgniarki o kostycznych zasadach Luby Bielickiej, polskiej Żydówki z Wilna. Była doskonale wykształconą pielęgniarką, siostrą oddziałową, ciągle rozwijającą swoje umiejętności. Pracowała w szpitalu na Czystem, była pielęgniarką społeczną, wykładowczynią w Szkole Pielęgniarstwa. Wyjechała na stypendium Rockefellera "do Belgii i Francji uczyć się pielęgniarstwa społecznego, przyszpitalnego i wiejskiego." (str 54) Po powrocie Luba rzuciła się w wir pracy wraz z koleżankami szerząc wiedzę o pielęgniarstwie w coraz większych kręgach. Została także najpierw wicedyrektorką Szkoły Pielęgniarstwa, a potem dyrektorką. Luba jest niezłomna i pracowita, bez reszty oddana szerzeniu wiedzy. Jest też matką dwójki dzieci. Kiedy wybuchła wojna miała pełne ręce roboty. Wraz z całym personelem zajmowała się dziećmi tymi zostawionymi, osamotnionymi, potrzebującymi pomocy.

Kolejna opowieść Patrycji Dołowy (min. "Wrócę, gdy będziesz spała......") to chęć wydobycia z czeluści niebytu kobiet, o których zapomniano, po których pozostały imiona, jakieś przypuszczenia. Autorka opisuje losy tych kobiet, pracę i poświęcenie. A jednocześnie złości się na fakt zapominania o tych, które najczęściej poświęcają siebie dla innych. Przecież to służba i pomoc człowiekowi powinna być najważniejsza, ale nie liczby, kwoty, wielkie osiągnięcia. Nie byłoby następnych pokoleń bez pracy u podstaw min. tych kobiet. Przypomina Łucję Gold, które poświęciła się bez reszty dzieciom, sama nigdy nie założyła rodziny. Była więźniarką wielu obozów pracy, po wojnie dalej pomagała - to była jej misja, pasja i cel życia.

Następna autorka Karolina Przewrocka-Aderet ("Żywopłot") postanowiła wydobyć z niebytu informacje o Annie Reginie Feuerstein.Kolejna o której nie wiele wiadomo, ale na pewno to, że została ze swoimi wychowankami do ich i swojego końca.

Karolina Sulej (dziennikarka) pochyliła się nad postacią Zofii Zamenhof, pierworodnej córki Ludwika, twórcy esperanta. To lekarka oddana sprawie leczenia zwłaszcza tych biedniejszych i mniejszych. Córka, która podejmowała trud zadbania o spuściznę ojca, głosiła, podtrzymywała jego idee, sama w nie głęboko wierząc. To ciepła i serdeczna siostra i ciotka. Mimo możliwości wyboru wsiadła do wagonu jadącego z pacjentami do Treblinki i tam zginęła.

Agnieszka Witkowska-Krych (antropolożka kultury, hebraistka, socjolożka) przybliżyła doktor Annę Braude-Heller, założycielkę Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. W 1928 roku wybrana została lekarką naczelną Szpitala Dziecięcego, podczas wojny wchłoniętego przez teren getta. Pracowita, serdeczna, matkująca, oddana. Kolejna, która mimo oferty wyjścia została z dziećmi i personelem do końca. Niestety jej ostatnich chwil nie udało się odtworzyć.

Monika Sznajderman ("Fałszerze pieprzu. ...") poświęciła swoją opowieść sanatorium Medema w Miedzeszynie, jego opiekunkom oraz dzieciom. Zrobiła to bardzo wzruszająco, poruszając nawet te cieńsze struny. Pokazała wieloaspektowo życie, opiekę, wychowywanie w tym serdecznym ośrodku, do którego przybywały dzieci umęczone biedą, chorobami, głodem. Opiekunki dawały im wszystko co najlepszego miały. To była oaza szczęścia i życia, ośrodek wychowawczo- opiekuńczo -sanatoryjny, w którym dobrze czuli się podopieczni i opiekuni. W chwili wywózki wszyscy ja rzeka płynęli w tym samym końcowym kierunku. Z tych bardziej zapamiętanych autorka wymienia Tolę Minc, Rozalię Ejchner i Hedusię.

Te kobiety (przypomniane przez kobiety), które z własnego wyboru lub możliwości opiekowały się dziećmi, dawały im miłość, oparcie, naukę, wychowanie, opiekę, jedzenie, itd. miały jasno wytyczone cele - podnosić jakość życia, dbać o zdrowie, uczyć i wychowywać te dzieci tak, aby dążyły do łatwiejszych niż poprzednie pokolenie celów. Nie przypuszczały, że całe to poświęcenie okaże się tylko popiołem i że zamiast nieść życie, powiodą swoje dzieci na śmierć.
Bardzo smutna książka, warta przeczytania i zadumania się. Poruszająca po pierwsze pozytywnie, bo ktoś zechciał pochylić się nad kobietami, które odegrały niebagatelną rolę, ale o których szybko zapomniano. Po drugie silnie negatywnie, bo zło jakie im wyrządzono, jak zdeptano ich pracę i je same, niczym nie da się wyjaśnić i podmalować.
Nie zapominajmy o kobietach, bo one dają życie, i za to życie czasami oddają własne, a nie ma większej ofiary, niż taka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)