Szukaj na tym blogu

niedziela, 19 stycznia 2020

Odzyskać utracone - Katarzyna Kołczewska


Książkę choć zawiera duży ładunek emocji czytało mi się jednym tchem, nie chciałam pozostawić tej opowieści na dłużej, bo w naturalny sposób wciągnęła mnie w wir wydarzeń i losów bohaterów. Symbolicznie relacje matki i córek/córki są mi bliskie i wywierają na mnie większe wrażenie niż różne inne relacje.
Katarzyna Kołczewska przenosi czytelnika do Białegostoku lat powojennych, przeplatających się z wojennymi. Autorka pokazuje ludzi zmagających się z doświadczeniami wojennymi, przeżywających każdy na swój sposób prywatne dramaty, radzących sobie w nowej rzeczywistości. Tło jest gęste od ludzi i zdarzeń, dzieje się na dwóch przestrzeniach czasowych, wspomniane jest miasto z tego czasu i przybliżeni bohaterowie drugiego planu. Historia jest utkana zdarzeniami: bolesnymi, trudnymi, skomplikowanymi z osobami najbliższymi i dalszymi. Na pierwszy plan wychodzi historia rodziny, a zwłaszcza matki i córki.

Autorka snując tą opowieść podpiera się prawdziwymi zdarzeniami, które miały miejsce w jej rodzinie. W 1950 roku po dziesięciu latach wraca z Syberii Miranda, kiedy ją wywozili miała trzynaście lat. Wraca z nadzieją, że jej cierpienie zostanie osłodzone spotkaniem z rodziną i domem rodzinnym. Niestety żadne z jej oczekiwań nie znajduje spełnienia. Domu nie ma, a z rodziny została tylko matka z niepełnosprawnym synkiem, a jej bratem. Matka miała kilka lat, aby otrząchnąć się od nieszczęść, które na nią spadły, zaś córka chce się wszystkiego dowiedzieć, zrywać strupy, które już ładnie przyschły. Oczywiście trudno się dziwić jej potrzebom, sama wiele przeszła i chce zrozumieć co stało się tutaj. Miranda kocha swojego chorego brata a on w pełni odwzajemnia jej uczucie, są sobie nawzajem potrzebni. Matka kocha swoje dzieci, ale jednemu nie może już pomóc a drugie odrzuca jej pomoc. Córka zarzuca matkę oskarżeniami, ta nie zawsze radzi sobie z tym, choć stara się zrozumieć swoje dziecko. Miranda wygląda nie na dwudziestotrzylatkę, a raczej jak zmęczona trudami życia staruszka, matka ubolewa nad tym, ale zachęca córkę do wychodzenia z domu. Obie są niezadowolone z obecności tej drugiej, córka żałuje, że nie została na Syberii, a matka żałuje że Miranda wróciła. Ogrom kolejnych cierpień, żali, pretensji, obwiniań, które ranią, budzą uśpione demony, wyciągają przysypane sprawy znowu na światło. Nie umieją się na siebie otworzyć, pokazać swoich boleści, powiedzieć prawdy, choć byłaby najbardziej bolesna, te lata bardzo zmieniły obie i oddaliły od siebie. Jedynym spoiwem jest chłopczyk wymagający uwagi i troski. Tu znajdują środek, lecz czy to wystarczy, czy będzie trampoliną do dania sobie szansy.
Czy dla tych kobiet głęboko zranionych psychicznie i fizycznie jest jeszcze nadzieja? Czy ktoś im pomoże w odzyskaniu zaufania i miłości do siebie? Warto w mojej opinii przeczytać książkę, bo to nie jest ckliwa opowiastka, to historia, którą mogło napisać życie, splot historii, która zapewne podobna jest do wielu z tamtego czasu. Ta książka daje też nadzieję, że mimo poczucia utraty wszystkiego, wyczerpania psychicznego, zgniecenia emocjonalnego, zbrukania fizycznego, można się podnieść i żyć dalej, pomagać innym, wspierać w potrzebie, stworzyć sobie kolejny dom, żyć, tak po prostu. Wzruszająca, bo pokazująca jak wiele człowiek może zrobić dobrego i złego z tego samego powodu. Jak ludzie zmieniają się pod wpływem ciężaru i w którym kierunku zdążają. Obdarzyłam sympatią bohaterkę-matkę, bo podnosiła się po wielu okropnościach, które na nią spadały i choć nie ze wszystkim sobie poradziła to szła przed siebie. Była kobietą ulepioną z mocnej i dobrej gliny, swoją siłą obdzielała też innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)