Szukaj na tym blogu

czwartek, 30 września 2021

NOrWAY. Półdzienniki z emigracji - Piotr Mikołajczak

 "Coś tkwi w niektórych ludziach, jakiś głęboko ukryty gen autodestrukcji, uwalniający swą fatalną moc szczególnie w warunkach emigracji, oddalenia od oswojonego życia i wydeptanych ścieżek. Pełno tu gości, którzy ciężko pracując, wyzyskiwani, gnieżdżący się w parszywych norach, zbierają latami na dom, rodzinę lepsze , według własnych wyobrażeń życie, a i tak natychmiast po wypłacie przepijają większość zarobionych z takim trudem pieniędzy. Może w gruncie rzeczy, gdzieś na dnie (...) duszy, tli się pewność, że tego lepszego świata nie ma." (str. 329)

Cieszę się, że książka Piotra Mikołajczaka trafiła w moje ręce, bo to była lektura poruszająca i niecodzienna. Te jego "półdzienniki z emigracji" to takie migawki, wybrane drobne elementy z życia emigranta, które z pozoru mogą się wydać błahe, wulgarne, przerysowane, dopóki się w nie nie zagłębić, bo tam dostaje się pakiet prawdziwego smutku, przygnębienia i obrzydzenia, który towarzyszy na obczyźnie tym bardziej świadomym. Czytając książkę, wydawać by się mogło, że autor wyolbrzymia, przerysowuje, ale niestety (wiem to z krótkiego doświadczenia), takie życie na emigracji ma miejsce, a ludzie tak się zachowują. Pomiędzy zdaniami przebija tęsknota, poczucie bezsensu, mgnienia o depresji i poczucie samotności. O depresji głośno nikt nie mówi, większość gra twardzieli i się z tym nie ujawnia. Tam zdecydowanie "Depresję się zapija, wypala kartonami niebieskich elemów, wciąga nosem razem z koką. Tłamsi lekami nasennymi, szmuglowanymi antydepresantami i opioidami. Trzeba być twardym jak norweskie skały. Nikt, kogo znałem, nie przyznał się, że już dalej nie może iść, że upadł i nie ma siły wstać. Ja też musiałem przetrwać." (str. 248)

Piotr Mikołajczak, mężczyzna wykształcony, intelektualista, myśliciel, dzieli się swoimi obserwacjami socjologicznymi życia wielu Polaków na emigracji, pokazuje ich mentalność, "ambicje", kulturę i motywacje. Zmuszony przez niewłaściwe decyzje do spłacenia ogromnego długu (jak na swoje zarobki) wyjeżdża do zarobkowego eldorado, Norwegii. Ma załatwione mieszkanie, jakieś kontakty, ale na miejscu rzeczywistość nie wygląda już tak kolorowo. Piotr znający doskonale angielski, poszerzający swój norweski, wyrwany z małej miejscowości, trafia do stolicy innego kraju, w towarzystwo, które na co dzień było mu zapewne obce. Trafia do środowiska emigrantów-budowlańców, o niskiej kulturze osobistej, niskich potrzebach rozwojowych, skąpym zasobie słów w języku polskim, z brakiem potrzeb wyższego rzędu. Trafia na mężczyzn, którzy przyjeżdżają do raju norweskiego z różnych pobudek, różnie sobie w nim radząc, różnie na nim wychodząc. Autorowi nie jest łatwo uwolnić się od tego kim był w Polsce, jak żył, z kim zacieśniał znajomości. Trafił do dalece odmiennego środowiska, ale aby przetrwać przystawał ze swoim zachowaniem do ogólnie wytyczonych szlaków zachowań międzyludzkich. Nie pozostawało to jednak dla jego wrażliwości obojętne. "Co się ze mną stało przez ostatnie dwa lata, pomyślałem. Jak niewiele czasu potrzeba człowiekowi, by stępić wrażliwość, wyprzeć się więcej niż trzy razy, dawnych autorytetów i mieć problemy z poczuciem przyzwoitości. A może wykształciłem po prostu dwójmyślenie - z jednej strony staram się krakać jak wszystkie wrony w stadzie, bo tak łatwiej znaleźć sobie miejsce na tym emigracyjnym drzewie, a z drugiej strony, na użytek prywatny, wracam do czasów, gdy byłem nauczycielem, bibliotekarzem, poetą i amatorskim muzykiem (...). Człowiek to jednak głupi jest. W ostateczności w otoczeniu skrajnych emocji i skrajnych ludzi każdy z nas może stać się swoim przeciwieństwem. Z racji studiów zastanawiałem się, o czym świadczy ta wszechobecna seksualizacja języka (...). Powszechny bluzg, pogarda, poczwarny maczyzm. Okej, przecież w Polsce też tak jest, ale tu, na emigracji, niejeden mężczyzna rozkwita jak zaropiała róża, wprowadzając swój polaczyzm na wyżyny." (str. 298)

Piotr Mikołajczak napisał książkę drobiazgową, precyzyjną, szczerą i bolesną. Był uważnym obserwatorem codziennych migawek z życia swojego otoczenia. Pokazał szarość dnia, powtarzalność zdarzeń, bylejakość codzienności emigranta, który pędzi się dorobić w bogatym kraju, a z powodu braków chociażby językowych, edukacyjnych, emocjonalnych trafia na swoiste dno egzystencji. Choć książka zawiera wiele wulgaryzmów, które są codziennością tego środowiska, jako całość napisana jest bardzo bogatym, kwiecistym językiem z wyższej półki. Autor wciąga w swoje obserwacje i wspomnienia, umiejętnością gawędziarza i uważnego słuchacza. Odbrązawia myślenie o wspaniałości Norwegii, obala mity o jej otwartości i hojności dla każdego. Zdecydowanie warta przeczytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)