Szczepan Twardoch w innej roli niż dotychczas. W tym dramacie same mocne uderzenia: język, zdarzenia i bohaterowie, to wszystko wręcz krzyczy, czasami odrzucając i wzbudzając niechęć. To niełatwa lektura tak pod względem językowym jak i samej treści i jej przesłania. Atmosfera jest rozgrzana od samego początku, sceneria opowieści niepokoi, sama historia wzbudza sporo emocji, ilustracje podkręcają już i tak rozedrganą atmosferę.
Ta niewielkich rozmiarów książka to spora dawka emocjonalnych wydarzeń głównego bohatera Roberta Mamoka, człowieka który osiągnął sukces, ale swoimi niefrasobliwościami, wręcz ekscesami spowodował lawinę, która zrzuciła go z góry na której niegdyś dumnie zdobywał szczyty medialnej sławy. Nagle okazuje się, że świat, który stworzył jest bardzo kruchy i zaczyna się sypać, ludzie odwracają się od niego, wstydzą się, albo jeszcze chcą spić ostatnią śmietankę żerując na jego wybrykach. Jego monolog przeplatany rozmowami z dzwoniącymi do niego osobami to równia pochyła z której można tylko spaść w dół.
Autor swoją opowieścią punktuje, wyłuszcza i obnaża zepsucie i hipokryzję światka elit w kraju. W swoim stylu nie owija w bawełnę i nie patyczkuje się ze śmietanką towarzyską, która choć zadziera nosa i do niej aspiruje to to w gruncie rzeczy grajdołek, który uważa się za lepszych od maluczkich, bo ma pieniądze i "władzę". W utworze Twardoch nie omieszkał wpisać także innej ważnej kwestii, a mianowicie ciągle przemilczanej, albo nie dość wybrzmiewanej problematyki śląskiej tożsamości i nie dostrzeganie przez władze potrzeby, która rodzi się podskórnie i zaczyna pęcznieć.
Niełatwa lektura i choć zupełnie inna jak na Twardocha to równie mocna w brzmieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)