Szukaj na tym blogu

środa, 16 listopada 2022

Życie Violette - Valerie Perrin

 

"... przeszłość zatruwa teraźniejszość. Ciągłe wracanie do niej prowadzi powoli do śmierci." (str. 366)  

Kiedy już dałam się wciągnąć w atmosferę tej książki to nie chciałam się odrywać, choć początek przyznaję był nieco chaotyczny. Z biegiem czasu polubiłam główną bohaterkę, jej dojrzewanie, etapy godzenia się z największym bólem jaki matka może "dostać" od życia, jej przeobrażenia, postrzeganie innych osób. Podobało mi się to czym się zajmowała poza pracą, ale i sama praca była dla mnie interesująca i jakże nietuzinkowa. Cała otoczka i ludzie wokół tworzyli jakąś niezwykłą mieszaninę pozytywnych osobliwości. Chociaż patrząc już z perspektywy przeczytanej książki to nawet niektórzy z tych antypatycznych bohaterów, po opisaniu ich w szerszym kontekście zyskiwali moje zrozumienie. 

Violette, to pięćdziesięciolatka, która opowiada czytelnikom swoje życie, a nie było ono bajkowe, niemniej te radosne chwile, które jej się zdarzały tym mocniej celebrowała. Dziecko sierota, kiedy miała naście lat wybrał ją najprzystojniejszy facet w okolicy, wyszła za niego za mąż, urodziła córkę. Była pogodną osobą, choć widziała wokół siebie podłości i obojętność męża, starała się je chować skrzętnie w zakamarki duszy. Córka była jej radością, szczęściem, celem w życiu, dawała siłę do działania. Każdą pracę wykonywała sumiennie, miała dużo samozaparcia w nauce czytania i uczeniu się nowych rzeczy.

Przyszedł jednak taki moment, że Violette nie mogła się podnieść, cios zadany przez los przygniótł ją bardzo mocno, była tylko cieniem samej siebie. "Moje ubogie życie schowałam do szuflady niczym parę starych skarpetek. Których nigdy nie wyrzucę, ale też już więcej nie włożę. Nieważne. Nic nie jest ważne wobec śmierci ......... ." (str.242) Są śmierci, które zabierają z życia za dużo, nie ma się chęci i siły, aby żyć dalej. Można się zatracić w bólu, można też przeżyć tą stratę i kiedyś, może już w innej formie emocjonalnej powrócić. Tej bohaterce to się udało, chociaż zostało mnóstwo oznak tych zmian: "Philippe Toussaint sprawił, że się zestarzałam. Być kochanym to zachować młodość." (str.. 241) 

Ale autorka wlewa nadzieję, daje wybór swojej bohaterce i czytelnikom. "Gdy tylko otworzył usta, poczułam, że samotność schodzi ze mnie jak liniejąca skóra. Jego głos podziałał na mnie niczym błyskawica, jak gdyby zapalił nad moją głową lampę." (str.405) Mnie ta książka wzruszyła, rozrzewniła, rozczuliła, polubiłam bohaterów i tą oryginalną atmosferę cmentarza i jego "ludzi". Dobra lektura na długie jesienne wieczory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)