Ta książka to była dla mnie prawdziwa uczta czytelnicza, nie mogłam się dosłownie oderwać. Była też dla mnie lekturą sentymentalną, nostalgiczną i niezwykle rozczulającą. Przypomniała mi o tak wielu zapomnianych faktach, przeżyciach, przeczytanych książkach, doświadczeniach smutnych i radosnych. Pobudzała mnóstwo emocji, wspomnień i tego co bezpowrotnie niestety lub na szczęście minęło.
Autorka bardzo pięknie połączyła swoje dorastanie z powrotami do swoich przodków, opisując ich charaktery, przeżycia i relacje rodzinne. Te powroty do korzeni rodzinnych dały podstawę do gęsto zbudowanej opowieści o ludziach, z których wyrosła, którzy musieli mierzyć się z wieloma trudnościami wywołanymi przez decydentów, polityków i okoliczności historii. Łączyła historie, nawiązywała, pokazywała powolne odchodzenia każdego z nich.
"Mama nigdy mnie nie przytulała, więc i ja nigdy tego nie robiłam. Był czas, że udawało mi się przełamać, potem już nie. Byłyśmy osobne, dwa równoległe światy w krzywiznach, czasoprzestrzeni i niczego już nie da się wyprostować. Przez cały okres choroby rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, robiłyśmy zdjęcia i zastrzyki, ale ani razu jej nie przytuliłam. Może dlatego jest mi tak zimno?" (str. 306)
"Szkody" to także losy Górnego Śląska, trudne, pogmatwane, bolesne i niezrozumiałe dla wielu Polaków z innych regionów kraju. Tytuł potraktowałam dosłownie, jako szkody pokopalniane w tkance miejscowości, które tracą swoje zabudowania, bo te zapadają się, kruszą, pękają; ale także jako straty, których doznajemy w swoich emocjach, rodzinach, relacjach i społecznościach.
"Szkody" to opowieść o zwyczajach, tradycji, twardych normach i świętościach. Autorka pięknie ukazała kultywowanie ważnych uroczystości, obrzędów, rytuałów, odpowiednich strojów, zachowań i przypisanych ról w rodzinie i społeczeństwie. Mnóstwo w niej odkrywania, myszkowania, powrotów w miejsca rozpadu po historii dawnych czasów. Cudownie opisała zmiany pod koniec lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych, bo to wtedy otwierał się dla niej świat: kolorów, przemian, nowych "wynalazków" technicznych, innych możliwości niż mieli przodkowie. Wchodziła w nowe relacje, podejmowała samodzielne decyzje, buntowała się, "uciekała" do własnych wyborów. Rozumiałam i też wracałam do własnych.
Hania Hoffman oplata swoją opowieść językiem w którym wyrosła, a choć teraz operuje tylko polskim, to nadal ten śląski w jej tekście jest namacalny i prawdziwy.
I choć nie uda mi się w pełni opisać emocji towarzyszących czytaniu tej książki, to jak na ten moment tego roku, ta książka rozczuliła mnie najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)