"Domy pisarek" to książka, od której oczekiwałam zbyt wiele, a przyniosła zbyt mało. Sandra Petrignani przypomniała w swojej opowieści sześć pisarek: Grazie Deledda, Aleksandrę David-Neel, Karen Blixen, Colette, Marguerite Yourcenar, Virginię Woolf.
Niestety o części z nich nie słyszałam, co w ogóle by mi nie przeszkadzało gdyby książka była napisana ciekawie, zaskakująco, wciągająco, itp... Niestety choć założenie mogło być zacne, dla mnie spaliło na panewce. Tytułowe domy pojawiały się, ale jak na głównych bohaterów to opisów i wspomnień o nich było najmniej. Było kilka zdjęć, ale także nie stanowiły one odzwierciedlenia tytułu, ani opowiastek o nich, nieliczne, szczątkowe nie przykuwały uwagi, nie uzupełniały tej skromnej opowieści.
Zatem o czym ta książka jest? Dla mnie to wyrywki, okruszynki, małe wycinki z życia wybranych przez autorkę pisarek. To sporo popularniejszych lub ogólnie znanych przypowieści z życia pisarek. Autorka opisała ich związki, czasami wspomniała o kimś z bliższej lub dalszej rodziny. Przytaczała opisy z otoczenia, krajobrazu, jakieś wspomnienia osób związanych z pisarkami lub związanymi z nimi miejscami. Domy też znalazły się w tych wydarzeniach, ale jako poboczne wątki, jako zaplecze, scenografia, dalszy plan. Czasami tytuły bywają mylące, ale treść daje radość i zadowolenie. W tej książce nawet treść pozostawiła mnie obojętną, bo napisana jest po prosu bez pomysłu, polotu i mało ciekawie. Tak więc dla mnie to rozczarowanie pod względem języka i zawartości. To taki zbiorek wyrwanych z poszczególnych biografii powyższych pisarek fragmentów i wrzuconych razem; dlaczego te, dlaczego tak oczywiście nie wiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)