Szukaj na tym blogu

czwartek, 30 czerwca 2022

Psi Park - Sofi Oksanen

 

To pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam i od razu było to mocne uderzenie emocji. To plątanina zdarzeń, czasoprzestrzeni, ludzkich losów, zależności międzyludzkich, sposobów ucieczki od biedy i beznadziei. Autorka wpisała losy bohaterów w polityczno-społeczną rzeczywistość, ukazując czytelnikowi zachodzące zmiany w krajach po rozpadzie ZSRR: Estonii i Ukrainie. Przybliżyła swoiste punkty zapalne przechwytywania państwowych majątków przez bardziej brutalnych i wpływowych ludzi. Historia zaczyna się w 2016 roku w Helsinkach, kiedy to główna bohaterka siedzi w tytułowym parku, a obok dosiada się osoba, która zapoczątkuje opowieść z dzieciństwa i wczesnej dorosłości, a następnie bieżące wydarzenia. Autorka pisze swoją książkę zataczając coraz ciaśniejsze pętle na bohaterach. Nic w tej książce nie jest wyłożone wprost, często natrafiamy na niedopowiedzenia, niuanse, przemilczenia, musimy sami wiązać rozrzucone wątki i zdarzenia. To jednocześnie buduje ciągły niepokój, niepewność, napięcie.

Głównym wątkiem wokół, którego toczą się wydarzenia to kompleksowy przemysł komórkami rozrodczymi i organizmami kobiet, kiedy stają się surogatkami dla tych bogatych obywateli z różnych stron świata, którzy nie mogą mieć dzieci. To cała sieć powiązać, od agencji poprzez kliniki medyczne, ośrodki odpoczynku w różnych miejscach świata. Główna bohaterka, która uciekła od beznadziei życia na ukraińskiej, biednej i pokrytej górniczym osadem prowincji wyjeżdża do Paryża, w którym trafia do agencji modelek, w której przeżywa rozczarowanie brakiem zainteresowania, zleceń i pieniędzy. Wraca do swoich stron i szuka możliwości dla siebie, udaje jej się trafić do biura, które werbuje kobiety do handlu komórkami. Udaje się jej piąć po szczeblach "kariery", osiąga sukces dla bardzo bogatej i wpływowej rodziny z Ukrainy, zakochuje się i jest kochana, ale sprawy wymykają się jej spod kontroli. Zbyt dużo zależności, zbyt dużo nierozwiązanych spraw z przeszłości, zbyt dużo bólu, zbyt dużo emocji.

Sofi Oksanen jest pisarką fińską, ale odmalowany przez nią obraz ukrańskich miejsc był bardzo wiarygodny. Z dużym znawstwem opisywała miejsca, zdarzenia i przemiany zachodzące w ukraińskich miejscach, których przekleństwem są pokłady węgla, o które jedni ludzie toczą wojnę, inni tracą życie, w których nieliczni się bogacą, a reszta żyje w biedzie, beznadziei i brudzie. Jedni pławią się w bogactwie, inni marzą o ucieczce do lepszego świata, ale często jest to niemożliwe, grzęzną w marazmie i codzienności. Czasami chwytają się nielegalnych sposobów zarobkowania, niszcząc kogoś lub zagrażając swojej rodzinie przy odwecie.

Autorka powoli wprowadza czytelnika w kolejne poziomy historii, kolejne trudne wybory, które przynoszą przykre konsekwencje. Buduje napięcie, zagęszcza opowieść, dodaje postaci dramatu, nie ma jednoznacznych postaci w tej książce, wszystkie mają różne oblicza. Wiele w nich zmiennych w zależności od etapów życia, szale przechylają się, ale tylko do niektórych uśmiecha się powodzenie. 

Zastanawiały mnie emocje, które towarzyszą kobietom decydującym się na oddawanie swoich komórek rozrodczych i kiedy bywają surogatkami, jak przeżywają oddawanie swojego ciała, czy tęsknią za "swoimi" dziećmi, co dzieje się z ich organizmami kiedy oddają swoje komórki? W jakiej trzeba być sytuacji osobistej, aby się decydować na takie poświęcenie siebie? To bardzo nurtujące mnie pytania po lekturze tej książki. Książka jest bardzo emocjonalna, w odcieniach ciemnych barw, wciąga i pozostawia z niepokojem.

środa, 29 czerwca 2022

Buntowniczki z Afganistanu - Ludwika Włodek

 





"Jak ktoś narzuca mi, co mam mieć na głowie, to znaczy, że chce mieć również kontrolę nad tym, co mam w głowie. I to dlatego na ani jedno, ani na drugie się nie godzę".  (str. 226)

Książka Ludwiki Włodek to obraz świata, w którym kobiety sprowadzone zostały do urządzeń domowych, a ich światem są ściany domu, w którym aktualnie przyszło jej pełnić swoją rolę. Zamknięte za murami domów, a w tym domu schowane za kotarami "miejsc dla kobiet". To życie więzienne, bez orzeczenia o winie, jedyne co o tym przesądza to urodzenie się kobietą. Kobiety w Afganistanie zostały sprowadzone do funkcji jaką pełnią względem mężczyzn: siostry, córki, żony, matki, kiedy zaś będąc mężatką, bo tylko taka rola życiowa jest dla nich przewidziana po ukończeniu pewnego wieku, a mąż ma lub bierze sobie kolejną żonę stają się liczebnikami porządkowymi. Kobieta jest przekazywana do rodziny męża za sutą odpłatność, a kiedy mąż umiera przekazywana w ręce kolejnego mężczyzny z jego rodziny, celem jej "ochrony". Męscy przedstawiciele populacji wykorzystują darmową i niewidzialną pracę kobiet dla swojej wygody i korzyści. Zniewalają kobiety poprzez prawo, religię, normy i obyczaje, poprzez odmawianie im prawa do wszystkiego czego sami mają pod dostatkiem (mniej lub bardziej), poprzez nakazy, zakazy m.in. zakrywanie ciała, kontrolę codzienności, obarczanie ich winą za swoje przewinienia, żądze, nieobyczajne myśli i chucie. Zapewne czegoś się boją i jest to dla nich wygodne.

Ta książka jest o kobietach, które postanowiły wyłamać się tym schematom i rolom narzuconym im przez silny i wyjątkowo opresyjny patriarchat wzmacniany dodatkowo otoczką religijną. 

Afganistan to bardzo biedny kraj, w którym od wieków mieszka wiele plemion, zebranych w klany, które to biją się o władzę. Kraj przesiąknięty wojnami domowymi i zewnętrznymi okupacjami, w którym miesza się wiele narodowości, religii, interesów i układów. W którym dwie trzecie mężczyzn i jedna trzecia kobiet posiadła umiejętność pisania i czytania, zaś ludzie z wyższymi studiami stanowią niewielki procent. I właśnie to wykształcenie jest dla kobiet szansą na poprawienie swojego losu, ale oczywiście oprócz przeciwności systemowych bardzo często pierwszą barierą w zdobyciu jakiejkolwiek edukacji jest rodzina, która nie chce, nie może i nie ma potrzeby spojrzeć na swoją córkę, wnuczkę jak na zdolne dziecko tylko na przypisaną rolę do wykonania w rodzinie, społeczeństwie. 

Autorka opisała lata, w których kobiety miały prawa obywatelskie pełne lub częściowe, m.in. do wykształcenia: 1919-1929, 1979-1989 i 2001-2021. Jedna z bohaterek opowiedziała, że inwazja radziecka wbrew całemu złu przyniosła im także możliwość i swobodę kształcenia się, a przejęcie "opieki" nad Afganistanem przez USA pozwoliło im rozwinąć skrzydła w wielu obszarach, tym bardziej zajęcie Kabulu przez talibów i przejęcie przez nich władzy jest tak bolesne, upokarzające i odbierające chęć do życia.

Te opowieści zebrane przez autorkę są wyjątkowo obrazowe, emocjonalne i ważne. Autorka przedstawiła czytelnikom historie kilku kobiet, polityczek, artystki, działaczek organizacji pozarządowych, walczących o prawa kobiet a przede wszystkim o prawo do siebie, do swojego ciała i mózgu. To obraz kobiet, które przeciwstawiały się męskiemu dyktatowi, przyporządkowaniu ich do bardzo ograniczonych funkcji. To opowieści o doznawaniu krzywdy, ataków przemocy fizycznej i psychologicznej, upodleniu i zabójstw, które są na porządku dziennym. Kobiety, które zdobyły m.in. stanowiska w organach powołanych do dbania o prawa kobiet miały pełne ręce roboty w tym zaniedbanym kraju szczególnie w sferze dla kobiet: dostęp do opieki medycznej, edukacji, miejsc opieki dla bitych i krzywdzonych.

Sierpień 2021 odebrał kobietom marzenia, straciły pracę, możliwość wychodzenia z domu, zabrano im wszystkie prawa, straciły swoje życie. To potworne dla wszystkich, ale dla tych czynnych, wykształconych musi być jeszcze trudniejsze, bo posmakowały względnej swobody i możliwości zrobienia czegoś dla siebie i innych kobiet, a teraz kazano im się pozamykać w więzieniu czterech ścian. Niemniej te dwadzieścia lat ukształtowało nowe pokolenie kobiet, czy dadzą radę zawalczyć o swoje prawa do życia, czy będą miały siłę? Czas pokaże, ale działa on na ich niekorzyść, bo świat niestety odwrócił oczy od Afganistanu. Bardzo polecam lekturę tej książki.

czwartek, 23 czerwca 2022

Wedlowie. Czekoladowe imperium - Łukasz Garbal

 

To piękna opowieść o szlachetnych twórcach czekoladowego imperium, którzy stworzyli dobre miejsce dla ludzi do pracy i życia. To historia firmy, która przetrwała różne zawiłości historii, lata rozkwitu, walki z okupantem i przejście w państwowe ręce i znana jest po dziś dzień. Zapewne większość z nas ma swoje ulubione smakołyki wśród szerokiej palety jej produktów.

Książka słusznych rozmiarów, ale bardzo rzetelna, zawierająca mnóstwo cytatów, faktów, zdjęć i wspomnień, płynie wartko i spójnie. Autor wykonał bardzo mrówczą pracę, zebrał mnóstwo materiałów, opowieści osób, które były świadkami wydarzeń w firmie, wspomnień i opisów. Skonstruował opowieść o ludziach, którzy chcieli stworzyć coś większego niż tylko firmę, która przynosi zysk. To obraz rodziny, która tworzyła firmę, dbając o jej rodzinny charakter, w której pracownicy są częścią organizmu, dla których tworzy się zaplecze socjalne, których się wspiera w trudnościach, o których się dba jak o członków rodziny. To historia ludzi, którzy tworzyli z ludźmi, dla ludzi i wokół ludzi, mimo różnych czasów, zawsze starali się roztaczać dbałość o dobrostan pracowników. Stworzyli jak na owe czasy niezwykle prospołeczną firmę, która mocno dbała o swoje zasoby ludzkie. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że było tam mnóstwo nierówności społecznych, płacowych i dyskryminacji, ale w tamtych czasach firma bardzo wyróżniała się na rynku pracy, była liderem w podejściu do spraw pracowniczych.

 Łukasz Garbal opisał historię trzech pokoleń najbardziej znanych polskich cukierników, Wedlów. Pierwszy z nich Carl przyjechał do Polski z Niemiec w dziewiętnastym wieku. Po odbyciu "praktyk" u mistrza cukierniczego sam założył swoja pierwszą cukiernię, w której można było kupić różne cukry, ciasta i specjały z południa Europy. Carl Wedel w swojej cukierni postawił na jakość wyrobów, wszystko miało być z najwyższej półki. Był bodajże pierwszym przedsiębiorcą w Warszawie, który bardzo rozsądnie korzystał z lokalnych gazet, aby promować swoje wyroby. Zmieniał, ulepszał, eksperymentował tak z wyrobami, jak i z technologią do ich stworzenia. Śledził trendy, wprowadzał udoskonalenia, rozszerzał gamę wyrobów oraz ich wielkość. Był człowiekiem przedsiębiorczym, inwestował w nieruchomości, aby zyski lokować w rozwój firmy. Jego syn Emil był kontynuatorem wyznaczonej polityki jakości, ale dodatkowo był człowiekiem, który miał śmiałe pomysły i wdrażał je, aby firmę rozwijać zarówno technologicznie, produktowo a także obszarowo. Rozbudowywał, ulepszał, powiększał i ustanowił nową nazwę dla firmy. Kiedy do głosu doszedł jego syn Jan, postarał się, aby stawała się coraz bardziej konkurencyjna, nowoczesna, jedyna w swoim rodzaju pod każdym możliwym względem. Był planistą, strategiem i miał zmysł organizacyjny, wiedział kiedy podejmować decyzje, aby nie narażać firmy na ryzyko, ale cały czas ją rozwijać. Firma była jego życiem, przychodził do niej pierwszy, wychodził ostatni, sam tworzył nowe receptury, otwierał kolejne sklepy i stworzył fabrykę przy ul. Zamojskiego. Gromadził wokół siebie ludzi, którzy podzielali jego pasję, wspierali go w działaniach, dawali dobre pomysły i upominali o inwestycje w ludzi. Jan Wedel to człowiek, który oddał swoje serce tej firmie i ludziom, którzy w niej pracowali, ku wspólnemu dobru, a także dzieciom tych ludzi, stworzył dla nich żłobek i przedszkole. To człowiek, który pomagał podczas wojny, komu tylko się dało, a po wojnie utracił swoje dziedzictwo, ale ludzie o jego dobroci nie zapomnieli i chociaż czasy były nie sprzyjające pokazali to w newralgicznym momencie.

Warto zagłębić się w tą gęstą opowieść, o ludziach niezwykłych, którzy przybyli z innego kraju, ale zapuścili korzenie w nowej ojczyźnie i byli jej oddani całym sobą. Dbali o rozwój firmy, o dobrostan pracowników i ojczyzny, nie szczędzili czasu i pieniędzy, aby wpierać gdzie tylko się da, kogo tylko się da. Polecam lekturę książki.

niedziela, 5 czerwca 2022

Armenia. Obieg zamknięty - Maciej Falkowski

 

Dopóki żyli w jednym kraju, w którym codzienność uporządkowana była przez regulujący wszystkie obszary życia sowiecki totalitaryzm, doświadczając i uczestnicząc w tym samym porządku rzeczy trwali we względnym spokoju, kiedy nastały czasy "głosnosti" wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart. Rozgorzały spory, pretensje, żądania i żale, a do tego "sąsiedzka" i zawsze "pomocna" Rosja, która w swoich zapędach imperialnych ciągle stara się regulować porządek rzeczy w byłych republikach ZSRR.

Maciej Falkowski, były pracownik ambasady polskiej w Armenii zapragnął zebrać wszystkie obserwacje, doświadczenia i wiadomości ze swojego pobytu w tym kraju i przenieść je na karty tej książki. Powstała bardzo ciekawa opowieść o niewielkim obecnie kraju, który jest wciśnięty pomiędzy wrogie lub niezbyt przychylne sąsiedztwo, który na co dzień jest odizolowany od świata tak jak inni byli podczas pandemii. To kraj, który kiedyś był wielki, a z którego dzisiaj został jedynie okrawek, z którego wielu mieszkańców emigruje do lepszych krain, bo w nim jest biednie, siermiężnie, króluje nepotyzm, przekupstwo, bogacą się tylko nieliczni. Kraj z lichą infrastrukturą, z niskim poziomem edukacji, służbą zdrowia, skomplikowaną, a nawet bolesną historią i relacjami sąsiedzkimi. Kraj, w którym religia jest odsunięta na margines, a jej przedstawiciele skorumpowani i wyzuci z wiary. Kraj skrajności mentalnych, kraj w obiegu zamkniętym, pełen sprzeczności. Armenia to kraj na wskroś patriarchalny, w którym mężczyzna jest panem i władcą w rodzinie. I bynajmniej "Nie jest prawdą, że ofiarami kultury macho są wyłącznie kobiety. Cierpią również mężczyźni, będący pod silną presją otoczenia. Nawet jeśli któryś chce zachowywać się inaczej, zając się dziećmi, pomóc żonie, spędzać więcej czasu w domu - wychodzi na frajera." (str. 172)

"Armenia funkcjonuje w swoistym hermetycznym układzie. Niczym wyspiarze na antypodach Ormianie żyją w swoim świecie, odizolowanym realnie i mentalnie od reszty ludzkości, ze stłumioną ciekawością świata, która cechuje nawet niewielu dziennikarzy. W permanentnym lockdawnie, poznanym przez większość ludzi dopiero w czasach koronawirusa. Kisząc się wciąż we własnym sosie, reprodukują poglądy, zwyczaje, wzorce zachowań, spojrzenie na samych siebie i świat." (str. 212)

Armenia to zamknięty świat, który żyje swoimi zwyczajami, utartymi dawno temu schematami, istnieją w niej potrzeba zemsty za śmierć bliskich, wrogość do sąsiadów, hermetyczność językowa i kulturowa. To kraj różnorodny, w którym mieszają się ludzie, języki, zwyczaje i religia i choć nienawidzą Turków, za ludobójstwo z 1915 roku i wspieranie Azerów ich kolejnych wrogów, swoich odmiennych kulturowo i religijnie współmieszkańców traktują tolerancyjnie. Żyją biednie, ale zawsze są gotowi ugościć obcych, którzy z nieznanych im powodów zechcieli odwiedzić ich kraj. Zamknięci, wręcz zakleszczeni żyją tak nie umiejąc wyrwać się z tego marazmu, biedy, niemocy do przeprowadzenia zmian. Była to dla mnie wyprawa do wspomnień, do świata odmiennego kulturowo, choć pewnie nie tak bardzo jakby się wdawało. Armeńczycy mają dobre skojarzenia z naszą ojczyzną - Lechistanem, bo związani są z nami od wieków, dlatego kiedy autor przedstawiał się spotykał się z pozytywnym odbiorem i chęcią pomocy. Bardzo ciekawa lektura.

Lato, gdy mama miała zielone oczy - Tatiana Tibulec

 

"Tego ranka, gdy nienawidziłem jej bardziej niż kiedykolwiek, mama skończyła trzydzieści dziewięć lat. Była mała i gruba, głupia i brzydka. Najbardziej bezużyteczna ze wszystkich matek, jakie dotąd istniały." (str. 5) 

Poruszająca opowieść o relacji syna z matką. Narratorem jest syn, który w ramach terapii zapisuje swoje wspomnienia z wakacji spędzonych z matką we Francji.On skończył szkołę i nie wie co ze sobą zrobić dalej, nie ma pomysłu ani  potrzeby, za to jest pełen złości i nienawiści do swojej matki. Ojciec też nie należy do jego ulubieńców, jedyna żyjąca osoba, która nie wzbudza jego negatywnych emocji to babcia, która wraz z upływem lat oślepła. Wspomina o swojej siostrzyce, która zagubiła się w śniegu i zamarzła,a matka po tym zdarzeniu zamknęła się w pokoju na kilka miesięcy. Czuł przez te zdarzenia ogromne odrzucenie, czuł się jak odtrącony pies, który bezskutecznie skomlał o miłość matki. Doznał uszczerbku na zdrowiu psychicznym, spędził wiele czasu w specjalnych ośrodkach dla dzieci z problemami psychicznymi i emocjonalnymi, całe godziny w gabinetach psychiatrycznych. Czas dojrzewania to był czas buntu, nienawiści, cierpienia, zażywania różnych "zagłuszaczy". Nie miał przyjaciół, wystarczali mu dwaj kumple, którzy mieli podobne problemy.

Aleksy, dokonuje swojej retrospekcji będąc już dojrzałym artystą, z osiągnięciami na niwie malarskiej; poruszał się na wózku, co było konsekwencją wypadku. Narrator wspomina swoje lato, na które zupełnie niespodziewanie zabrała go matka. Nie chciał, ale przekupiła go, poza tym nie miał planów, zaryzykował. Wyjazd okazał się niezwykłym, jedynym w jego życiu tak blisko matki. Odkrył wtedy swoją matkę na nowo, zobaczył ją inną, zaskoczyła go pod wieloma względami, zdrowiał wraz z upływem wakacji i wraz ze zmianami zachodzącymi w matce. To był czas oczyszczenia ich relacji, zbliżenia do prawdy, otwierania się na siebie. Szaleli, robili takie rzeczy, o których nawet by siebie nie posądzali przed wyjazdem. Poznali nowych ludzi, nowe smaki, nowe powietrze i krajobrazy.

Aleksy obserwował swoją matkę i żałował, że stracili tyle czasu: "Mama wychudła: w sukienkach, które tymczasem stały się za duże, wyglądała jak serce dzwonu. (...) W krótkich włosach jest jej do twarzy, powiedziałem. Umrze piękna, powiedziałem." (str. 57) "Mama patrzyła na mnie z miłością. To spojrzenie, na które czekałem, o które żebrałem przez całe dzieciństwo i za które oddałbym wszystkie uciułane oszczędności. dostawałem teraz za darmo." (str. 58) "Mama już nie wydawała mi się głupia jak dawniej. Znała na pamięć nazwy niemal wszystkich insektów i roślin, niektóre nawet po łacinie. W dodatku, jak miałem dowidzieć się później, dość dobrze mówiła po francusku. (str. 60) "Mama żartowała coraz fajniej i sama też była coraz fajniejsza - podobnie jak to nasze wspólne lato. (str. 105)

Autorka dokonała w swojej niewielkiej książeczce czegoś niezwykłego, oswoiła sprawy, które postrzegane są jako bardzo trudne. I pomimo nagromadzenia przykrych, trudnych i niewątpliwie nieprzyjemnych zdarzeń na tych stu pięćdziesięciu stronach nie odbierałam tej książki jako odpychającej, zwalającej w przepaść smutku, czy nieprzyjemnej emocjonalnie. Autorka podeszła do trudnych wydarzeń w sposób naturalny. Początkowe, spiętrzone bardzo negatywne emocje wraz z upływem czasu zostają wygładzone, nabierają zaokrąglonych brzegów. Nienawiść przeradza się w bliskość, miłość i tęsknotę.

"Po południu zerwał się wiatr i poszedłem do domu po koc dla niej, a kiedy wróciłem, mama kołysała się martwa w hamaku jak poczwarka która właśnie zaczęła przeradzać się w motyla. (str. 145)

To opowieść nieoczywista, nielinearna, z niedopowiedzeniami; jej treść wymaga od czytelnika skupienia uwagi. Nie ma w niej ckliwości, naiwności czy infantylności. Poruszająca. W książce mamy także wątek polski. Bardzo polecam.