Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 21 października 2024

Zapomniane niedziele - Valérie Perrin

 

To było kolejne udane spotkanie z Valerie Perrin. Jest w niej paleta uczuć, historii i czasów.

Mamy nieśpieszną opowieść o różnych rodzajach miłości, o zawiedzeniu pokładanych nadziei, zdradzie i wierności, zemście i wyrzutach sumienia, czyli o życiu z jego wszystkich odcieniach, nieoczywiste spotkania z konsekwencjami na przyszłość. Co mnie jednak urzeka u tej autorki to nieśpieszna opowieść, niuanse i akordy emocji. Nie ma u niej bohaterów czarno-białych, wszystko ma wiele odcieni, tak jak okładki jej książek. Tworzy aurę, w której można się rozgościć i zatopić, wejść w klimat wydarzeń. Małe miasteczka z ich lokalnym folklorem, zwyczajami i nawykami mieszkańców.

W brew pozorom nie jest to łatwa i banalna opowiastka, trzeba poświęcić jej uwagę i czas, zagłębić się w siatkę czasoprzestrzeni, połączyć wątki i historie, być otwartym na zaskakujące wydarzenia. Dla mnie czysta przyjemność czytania.

niedziela, 20 października 2024

Jak powietrze - Ada D'Adamo

 

"Pierwszych sześć miesięcy twojego życia było prawdziwym koszmarem. (...) Płacz był jedyną strzałą w twoim łuku, prosta bronią, ubogą, ale potężną, zdolną przeszyć moje serce i mózg. Byłaś w stanie wrzeszczeć cały dzień bez żadnego zmęczenia. Ja nie miałam tarczy, jedynie moją rozpacz, byłam zmęczona, wyczerpana przez ciebie, zamknięta w klatce, potrzebowałam snu." (str. 72)

To szczery zapis z życia kobiety, matki niepełnosprawnej córki, nie córki z dysfunkcją, z którą można funkcjonować samodzielnie, ale niepełnosprawną bez szans na życie bez opieki. To córka z totalną zależnością od jej opiekunów, człowiek, który wymaga wsparcia w każdej najdrobniejszej czynności, który nie widzi, nie komunikuje się, nie chodzi, nie rusza, w sposób tak zwany normalny. Człowiek, który złożony jest z samych "nienormalnych" elementów, zachowań, reakcji i dźwięków. Kiedy była niemowlakiem płakała prawie 24 godziny na dobę, wymagała opieki nieustannie, a jej opiekunowie byli permanentnie zmęczeni, przerażeni, niewyspani, niezrozumiani, niewysłuchani, dodatkowo obarczani winą za nieumiejętność odpowiedniego zajmowania się, wsparcia, reagowania.

Ta książka to ciąg myśli, zdarzeń, obserwacji z instytucji i systemu jakie otaczają ludzi z niepełnosprawnościami i ich rodziny. Obraz cierpienia i niekończące się korytarze i ścieżki upokorzenia i samotności w tym jakże trudnym życiu. To opis codzienności naszpikowanej barierami fizycznymi i tymi, często jeszcze gorszymi, psychicznymi, to odrzucenie albo osądzanie przez tzw. normalne jednostki społeczeństwa. To też pokazanie tej trudnej codzienności nie wspieranej przez instytucje, przez państwo, przez system, albo instrumentalne traktowanie, odsuwanie, przesuwanie, przestawianie, w kolejkach, w zabiegach, w sprzęcie, itp., itd.

"Kiedy masz niepełnosprawne dziecko, chodzisz w jego zastępstwie, widzisz zamiast niego, wjeżdżasz windą, bo ono nie może wchodzić po schodach, jeździsz samochodem, bo ono nie może wsiąść do autobusu. Stajesz się jego rękami i jego oczami, jego nogami i jego ustami. Zastępujesz jego mózg. I stopniowo, dla innych, sam stajesz się w końcu trochę niepełnosprawny: niepełnosprawny per procura." (str. 15) A jeśli pewnego dnia padasz ze zmęczenia, albo dopada cię śmiertelna choroba to co zastąpi te oczy, ręce i nogi? Czy wtedy ci wszyscy krzyczący za życiem jako takim pomogą, przejmą opiekę, staną się oparciem?

To opowieść o tym jak niezdolność do samodzielnego życia jednego z członków rodziny wpływa na pozostałych, jak niszczy, pogrąża w depresji, odbiera siły psychiczne i fizyczne, jak zamyka w domu, nie pozwala na chwile oderwania, czy zwykłego zaczerpnięcia oddechu. Autorka puka tą opowieścią do zatwardziałych wyznawców narzucania innym własnego myślenia, wyznaczania innym własnego podejścia do życia, decydowania o losie innych, przerzucania swoich wyobrażeń i wymysłów na tych innych. Woła, "Niech Kościół, polityka i medycyna przestaną patrzeć na kobiety jak na k...., które nie mogą się doczekać, by zabić własne dzieci. Aborcja jest bolesnym wyborem dla kogoś, kto jej dokonuje, ale jest wyborem i powinna być zagwarantowana. (...) Lekarzom, którzy chcą reanimować płody, również bez zgody matek, mówię, żeby wyszli ze swoich oddziałów intensywnej terapii i zobaczyli na własne oczy, co się stało z tymi dziećmi, na jaką wieczną teraźniejszość skazali ich matki." (str. 46)

To przybliżenie cierpienia tego dziecka, najpierw niekończące się badania, dociekania, stawianie diagnozy, potem ból przy codziennych czynnościach, przy zwykłym wzrastaniu, rozwoju ciała. Cierpienie z powodu tej samej, poskręcanej pozycji, niewydolności oddechowej, zatykających się śliną dróg oddechowych, niemożności trzymania moczu, oddawania, itd. Ten brak jednej tzw. "normalnej" czynności życiowej jest darem czy nieustającym cierpieniem. Dla kogo to jest życie? Dla cierpiącego dziecka, czy cierpiących bliskich?

Ta nieduża książka to ryk matki, którą powoli przejmuje rak, a ma świadomość, że jej w pełni zależne od innych dziecko jeszcze żyje, zatem kto i jak się nim zajmie? Czy ci co krzyczą głośno w obronie życia zaopiekują się tym człowiekiem? Czy pobiegną dalej krzyczeć zostawiając prawdziwy trud radzenia sobie z niepełnosprawną codziennością innym... Łatwo jest krzyczeć trudniej zrobić coś bardzo konkretnie przyziemnego, realnie i fizycznie pomóc...

Hasior. Opowieśc na dwa głosy - Hanna Kirchner


"Przyjrzyjmy się i nacieszmy tym, co niedawno stworzyła - zanim się znajdzie na nowych drogach, gnany prze triumfującego demona wyobraźni." (str.70)

Sięgnęłam po tą książkę po obejrzanej wystawie i to była dla mnie przyjemna i ciekawa lektura, dopełnienie, otworzenie innych perspektyw i rozumienia twórczości. Niezwykle barwna opowieść o takiej też postaci, wciągająca w wir tworzenia, pokazywania, rozświetlania i zapalania się pomysłów, realizacji w różnych miejscach i podróżach do tychże.

"Hasior. ..." Hanny Kirchner, krytyczki sztuki, to pokazanie jego twórczości na przełomie kilkudziesięciu lat, naświetlenie jego pasji, zmagań, pomysłów, doświadczeń i szaleństwa, a raczej szału twórczego, ale także jego relacji międzyludzkich z osobami bliskimi i tymi z dalszego planu. To także obraz  ich bardzo oryginalnej przyjaźni mieniącą się całą paletą emocji. Hanna Kirchner stworzyła kilkupoziomową opowieść o rzeźbiarzu, malarzu, scenarzyście, a w zasadzie twórcy nieograniczonym, eksperymentującym z różną materią, człowieku o wyjątkowej wyobraźni, wzbudzającym różne emocje, przez jednych uwielbiany, doceniany i nagradzany, a przez innych krytykowany, oczerniany, niezrozumiany. Mamy w książce recenzje autorki pisane o wystawach Hasiora, opisy tworzone do albumów o jego twórczości, przemówienia. Na kolejnym poziomie znajdziemy listy, które Hasior wysyłał do autorki w różnych chwilach swojego życia, były to chwile triumfu, radości, z podróży, z tworzenia, ale czasem z niemocy, z żalu czy porażek. Ten poziom to swoiste spojrzenie artysty na samego siebie. Mamy wreszcie opowieść o życiu twórcy w którą wpisano te artefakty. Wszystko odziane jest w zdjęcia jego dzieł wykonanych na przełomie lat.

Forma tej książki jest bardzo osobistym zapisem doświadczeń wynikających z relacji autorki z artystą, nasycona emocjami, troską, myślami o nim. Hanna Kirchner prowadzi czytelnika do lepszego zrozumienia Hasiora, pokazuje go jako człowieka, mężczyznę, twórcę nieograniczonego, nowatorskiego, łączącego style, materiały, trendy, kultury. Dzięki niej dowiedziałam się o jego pędzeniu, dosłownie i w przenośni do tworzenia, uczenia adeptów sztuki, dzielenia się postrzeganiem świata. Dowiedziałam się o jego licznych podróżach i realizacjach twórczych pomysłów, ogromu wystaw w różnych miejscach świata. Z drugiej strony autorka nie kryła jego problemów wynikających z jego charakteru i przeżyć a także z czasów i miejsca w, którym przyszło mu żyć. "Hasior. ..." to lektura z którą nie chciało mi się rozstawać, dzięki której chciało mi się szukać materiałów, tekstów i filmów o artyście.

Dla mnie to jedna z bardziej satysfakcjonujących lektur w tym roku

wtorek, 15 października 2024

Elżbieta Batory. Krwawa hrabina czy ofiara spisku Habsburgów? - Jarosław Molenda


Jarosław Molenda pokusił się o niesensacyjne spojrzenie na historię Elżbiety Batory, siostrzenicy polskiego króla, pani na Czachticach, inteligentnej, wykształconej, bogatej i wpływowej magnatki, której przypisywano cechy okrutnej i krwawej morderczyni, dodatkowo uprawiającej czarną magię, a z czasem posądzonej o bycie wampirem. W tej książce oprócz historii tytułowej bohaterki bardzo ważne i ciekawe, bo gęste od faktów, wydarzeń, nastrojów politycznych i społecznych, jest tło historyczne. Autor starał się zebrać informacje, aby pokazać w miarę całościowy obraz kobiety, której przypisywano tak niesamowite cechy i zachowania. Opisał czasy w jakich przyszło jej żyć, możliwości panów, pozycję chłopstwa w drabinie społecznej, rolę i przeznaczenie kobiety czy to biednej chłopki, czy bogatej szlachcianki. Jarosław Molenda nakreślił bardzo ciekawy wątek ówczesnej medycyny, podejścia do chorób i ich leczenia, dbałości o ciało, a także obszar higieny, warunków życia w ówczesnych miastach i wsiach, gdzie szczerzyły się choroby, a śmiertelność była na porządku dziennym. Pokazał też siłę i powiązania możnych rodów, koneksji i wpływów politycznych - kto, komu i jak zagrażał -  i ścieranie się różnych religii i samych odłamów chrześcijaństwa. 

Nie ma w książce taniej sensacji, bo autor starał się bazować na szerokiej dokumentacji i racjonalnie przedstawić przekazywane od wieków informacje o Elżbiecie Batory. Bazował na tym co dostępne, a choć pewne informacje już dawno zostały zatarte przez wichry dziejów, to w mojej opinii udało mu się obalić pewne przekazy, które po odarciu z sensacji nie miały racji bytu z przyczyn znanych dzisiaj faktów i danych, np.słynne kąpiele we krwi dziewic, posądzanie o czary, itp.

Jeśli kogoś interesuje szukanie przyczyn, potrzebuje przyjrzeć się sprawie z dwóch stron, a dodatkowo interesują go popularne postaci historyczne, tak wielokrotnie wykorzystywane w różnych opowieściach to jest to lektura dla niego.



poniedziałek, 7 października 2024

Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność - Siddharth Kara


"Kobalt jest tylko ostatnim z długiej listy skarbów, po które wyciągnął ręce Zachód." (str. 168) "Przemysłowe wydobywanie minerałów można porównać do przeprowadzenia operacji chirurgicznej za pomocą łopaty. Górnictwo rzemieślnicze robi to samo tylko za pomocą skalpela." (str. 260) I tu zaczyna się krwawa historia współczesnego niewolnictwa.

"Krwawy kobalt" to bijąca po oczach i uszach historia chciwości, podłości i małości bogatych krajów względem tych biednych, które były i są wyzyskiwane bez pardonu, bez litości, bez zahamowań i refleksji. "Krwawy kobalt" to jeden z wielu obrazków współczesnego niewolnictwa, niesprawiedliwości, zachłanności, konsumpcjonizmu. To przykład nieokiełznanej machiny wyzysku z jednej strony, absurdalnego gromadzenia bogactwa z drugiej. Ta książka to proces zbierania faktów o zabieraniu biednym wszystkiego i pozostawianiu ich w skrajnej nędzy, upodleniu, zdegradowaniu ich do pręta stalowego, który wydobywa cenny dla bogatych krajów kruszec. To obraz wręcz apokaliptyczny  przedstawiający zniszczone tereny kraju, jego środowisko - glebę, wodę, roślinność, lasy, powietrze, infrastrukturę i domy. To też wizja przyszłości dla tego kraju, jeśli skończą się zasoby, zostanie on zapomniany wraz z ogromem problemów i cierpienia.

Demokratyczna Republika Konga to kraj, który przeszedł niejedną gehennę, Już Joseph Conrad w dziewiętnastym wieku opisywał jego niedolę, wyzyskiwanie i ograbianie. Wszystko zaczęło się od króla Belgów Leopolda II, który czerpał z Konga całymi garściami, zabierał wszystko co miało wartość i co można było przekuć w bogactwo dla siebie. To on wprowadził tam rządy oparte na totalnym terrorze, mnożąc niezliczone miliony ofiar i pozostawiając do dzisiaj nieład, niesprawiedliwość, rządy oparte na wyzysku i zbrodniach. Ten kraj nigdy nie dostał szansy, aby zaczerpnąć oddechu od przemocy, nacieszyć się swoimi nieprzebranymi bogactwami. Nawet rządzący w dwudziestym i dwudziestym pierwszym wieku kongijscy przywódcy stosują te same metody, które zaczerpnęli z historii tego kraju. Nabijają swoje kieszenie bogactwem swojego kraju, bezlitośnie go łupiąc, rabując i niszcząc, nie zważając na to jak żyje lud, który pracuje, aby te kabzy bez dna nabić. Ten kraj dostarcza światu niezbędnych minerałów (nazywanych też minerałami wojny), bez których bogate kraje nie wyobrażają sobie utrzymania swoich rozbuchanych gospodarek. To prawdziwa skarbnica nieprzebranych bogactw po, które sięgają Chińczycy, Amerykanie, Europejczycy, wszyscy ci, którzy chcą mieć nowoczesne rozwiązania komunikacyjne, pojazdy niskoemisyjne, czy panele fotowoltaiczne, które niwelują CO2. "Rewolucja ładowalnych baterii wydała ten kraj na pastwę wrogiej siły, która niszczy wszystko, na co się natknie w bezwzględnej gonitwie za kobaltem." (str. 74) To nasza zasobożerność i zachłanność przyczynia się do bezwzględnego wyzysku i łupienia tego kraju. Pogoń za bogactwami tego kraju prowadzi do przemocy na każdym poziomie, a największymi jej ofiarami są dzieci, ginące w kopalniach rzemieślniczych i wykonujące najmniej opłacane prace kobiety, gwałcone przez kopaczy, żołnierzy i różnej maści ochroniarzy. "Kobiety i dziewczęta, ofiary tych napaści, to poroniony kręgosłup globalnego łańcucha dostaw kobaltu." (str. 88) W DRK rozpętała się prawdziwa gorączka kobaltowa, która niszczy wszystko i wszystkich co napotka na swojej drodze: wyrzuca ludzi z domów, odbiera ziemię, zatruwa wodę, karczuje lasy, zanieczyszcza glebę i powietrze. "Znajdźcie Kolwezi na Google Maps i powiększcie obraz. Popatrzcie na gigantyczne kratery, monstrualne odkrywki, rozległe połacie obnażonej ziemi. Sztuczne zbiorniki wodne zapewniają wodę kopalniom, ale nie mieszkańcom miasta. Całe wsie zostały zrównane z ziemią. Wycięto lasy. Ziemia została zryta i wypatroszona. Kopalnie pożerają wszystko." (str. 222)

Cały system wydobycia kobaltu jest tak zawiły i skomplikowany, trudno się w nim połapać, bo łańcuch pokarmowy jest wydłużony do absurdu, a najmniej zarabiają ci, którzy są na jego dole, kopacze, dzieci, kobiety, ci współcześni niewolnicy, którzy pracują za około dolara dziennie, po kilkanaście godzin, bez zabezpieczeń, ochrony, odzieży, narażeni na niebezpieczne opary z kobaltu. Ci najlepiej zarabiający w tzw. "modelowych kopalniach rzemieślniczych" zarabiają od 4 do 7 dolarów. Wyzysk doprowadzono do perfekcji, cała gromada nic, albo nie wiele robiących mężczyzn, zarabia na tych, którzy chcąc przeżyć narażając swoje życie za wydobywanie kobaltu. Ci na najniższym poziomie oszukiwani są przez wszystkich i najróżniejszymi metodami. Kobalt to też konflikty, przemyt, nielegalne operacje, transakcje i przekupstwo, czyli wszystkie te mechanizmy, które podbijają niesprawiedliwość i wykorzystywanie. Ale, "Demoralizacja i znieczulica nadzorców pracy dzieci w Tilwezembe są bezpośrednim skutkiem światowego ładu gospodarczego, który żeruje na biedzie i bezradności, dehumanizując ludzi  wykonujących morderczą pracę na samym dole globalnego łańcucha dostaw. Szumne deklaracje wielonarodowych korporacji o chronieniu praw i godności wszystkich uczestników łańcucha dostaw brzmią coraz mniej wiarygodnie." (str.218) A można byłoby stworzyć system stałej pensji, gwarantujący bezpieczne przeżycie i odbierać urobek bezpośrednio od górników, pomijając kilku pośredników. Warto wdrożyć dbałość o swój kraj, środowisko i ludzi i nie defraudować ogromny pieniędzy z koncesji i podatków. Negocjować dobre warunki od koncernów, itp., itd...

W tych warunkach rodem z innych epok: z czasów niewolnictwa, totalitaryzmów, pracują ludzie sprowadzeni do najniższych poziomów, aby bogaci odbiorcy mogli cieszyć się nowymi technologiami i nowinkami technicznymi, itp. "W czasach nowożytnych, na dole wartego biliony dolarów łańcucha dostaw". (str. 195) ludzie pracują z pogwałceniem ich praw, bez norm pracowniczych, bez limitu godzinowego, bez godziwej i bezpiecznej płacy, bez higieny, wartościowego jedzenia. Grzebią prętem głębokie, niezabezpieczone tunele, z których prymitywnymi metodami wygrzebują i wyciągają w workach kobalt.

Ta rozpędzona machina zbiera potwornie krwawe żniwo, zabija swoich niewolników i tych kopiących pod ziemią i tych, którzy spadają z wysokich wzniesień czy znajdą się pod niewłaściwym osuwiskiem, pogrąża tych którzy chorują od niebezpiecznych oparów czy to je wdychając, chodząc po nich, czy płucząc w wodzie urobek. Ciągły wyzysk, bieda, brak możliwości edukacji, wsparcia, pomocy, służby zdrowia prowadzi ten kraj i jego najbiedniejszych mieszkańców do poważnych tarapatów. Wszelkie inicjatywy podnoszące warunki pracy, bezpieczeństwo i godność ludzką spełzły na niczym, dobre idee spłonęły zanim znalazły zastosowanie. Kiedyś, jedyny demokratycznie wybrany prezydent Konga, zamordowany podstępnie, Patrice Lumumba napisał: "Wiem i czuje całym sercem, że prędzej czy później moi rodacy pozbędą się wrogów, zewnętrznych i wewnętrznych, i powstaną zjednoczeni, by zrzucić hańbę upodlającego kolonializmu i odzyskać należną im godność w czystym blasku dnia." (str. 339, z listu do żony) Czy tak się stanie w dającej się określić przyszłości oczywiście nie wiadomo. Pomimo wprowadzania nowych regulacji dotyczących przejrzystości w łańcuchu wartości nie widać rychłego końca niedoli Kongijczyków; zbyt jesteśmy przyzwyczajeni do wygody, żeby odpuścić sobie dobra bazujące na wyzysku ludzi, którzy gdzieś tam, daleko pracują dla nas.

Czasy kóz - Luan Starova

 

Za przyczyną tej książki udałam się do Macedonii czasów komunizmu. Nie była to łatwa podróż, bo czas komunizmu i jego różnych odmian w krajach Europy wschodniej i środkowej jest dla mnie okresem wielkiej niesprawiedliwości, zmarnowanych szans i upodlenia ludzi.

Luan Starova opisał czasy bezpośrednio po II Wojnie Światowej i fali ideologii faszystowskiej, która pozostawiła swoje piętno na Europie i jej mieszkańcach, a następnie komunizmu stalinowskiego, który rozlewał się na "bratnie narody", aby zjednoczyć ich w "jedynej, słusznej idei", równości klas robotniczych. I tu zaczyna się opowieść o Macedonii, w której postawiono sobie za cel, iść za "wielkim bratem" i stać się wzorcowym państwem robotników. Na drodze do celu stanęli jednak pasterze i ich kozy, którzy na wezwanie partii zeszli z gór i przybyli do miasta, dosłownie zalewając je białymi kozami. Władze nie wiedziały co robić z tym fantem, jak z pasterzy zrobić robotników, którzy na dodatek mają zbudować nowoczesną i prężną gospodarkę kraju. Problem stał się wielki, ale władze lokalne czekały na jedyne słuszne decyzje z "góry", a na te wiadomo czekało się długo. Zatem w obliczu braku jasnych wytycznych kozy mogły zostać. Ta decyzja dała nieocenione korzyści dla wszystkich mieszkańców miasta, bo kozy to mleko i jego produkty, które pozwały przeżyć, albo odbić się mieszkańcom ze skrajnej biedy i ostrego niedożywienia. Kozy stały się bogactwem tych, którzy je mieli i dobrem dla tych, którzy z nich korzystali, stały się wręcz symbolem życia i przetrwania.

"Czasy kóz były burzliwe nie tylko w mieście, ale w całej południowej republice. Kraj stanął w obliczu dramatycznych wyzwań. Przeciągało się "polowanie na czarownice", wytyczano kolejne fingowane procesy, dokonywano brutalnych grabieży pod przykrywką "walki klasowej", trwały niekończące się pogromy religijne i ideologiczne, polała się krew na skutek kolejnych podziałów, kolejnych cichych i głośnych likwidacji." (str. 25) Jedno co działo się na przekór temu złu to był dobroczynny strumień koziego mleka, który płynął, zbliżając ludzi do siebie, niezależnie od wyzwania, klas i narodowości.

W książce mamy też wątek dwóch mężczyzn - ojca rodziny, emigranta z Albanii, intelektualisty, myśliciela, filozofa, dla którego sfera intelektualna jest najważniejsza, zaś o podstawowe potrzeby codzienne troszczy się żona. Dzieci głodują, poczęte często umierają, bo ojciec długo podejmuje decyzje. I drugi Czanga, wódz pasterzy, kóz i wszystkiego co tradycyjne i rozsądne. To silny, prawy, mądry i twardo stąpający po ziemi człowiek. Te dwie osobowości zaprzyjaźniają się i dają sobie tak wiele, że żaden by się tego nie spodziewał. 

"Czasy kóz" to książka zawierająca wiele mądrości, pokazująca losy kraju i jednostki. Filozoficzne rozważania przeplatają się z codziennością, paradoksy uginają od ciężaru głupoty, historia jest opluwana, zaś bieżąca sytuacja jest pełna niedomówień i niepewności. To nie była łatwa lektura, ale po przeczytaniu doceniam jej wartość.