Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 28 lipca 2025

Sen o okapi - Mariana Leky

 

"Sen o okapi" zaprasza do wyjątkowego świata małej społeczności dając pole do własnych refleksji i odczuć. Mnie ta książka otuliła swoją niebanalną atmosferą, połączeniem wszystkiego co najbardziej ludzkie i naturalne: miłości, śmierci i upływającego czasu w taki sposób, aby godzić się z tym i nauczyć rozmawiać o nich. Trudne emocje i lęki zestawiła z całym wachlarzem pozytywnych przeżyć, doświadczeń i relacji. Dostajemy w niej także trochę świata fantazji i symboliki snów, które mają swoje przełożenia na życie mieszkańców.

Mariana Leky prowadziła czytelnika nieśpiesznie, acz wciągająco poprzez życie członków społeczności, którzy żyją według własnych umiejętności i zasad i tworzą niezwykle barwną mozaikę postaci. Dla mnie to był prawdziwy wachlarz niebanalnych osobowości, z których każda miała swój urok i ważną rolę do odegrania. Choć każdy mieszkaniec żył własnym życiem, to nie był sam w obliczu wyraźnych problemów czy samotności, społeczność czuwała, aby nienachalnie wesprzeć w razie potrzeby, czy w najtrudniejszych momentach.

Narratorką książki jest Luiza, dzięki której poznajemy poszczególnych bohaterów i ich życie. Po pierwsze jej babcię Selmę, której to właśnie zdarzają się prorocze sny o okapi, wywołujące trwogę wśród mieszkańców wioski. Optyka, przyjaciela domu, od niepamiętnych czasów zakochanego w Selmie. Martina jej przyjaciela, z którym do pewnego momentu są nierozłączni. Astrid, matkę, która wiecznie się spóźnia i zastanawia nad rozstaniem z ojcem Luizy, który to nieustannie podróżuje i zwiedza świat. Elsbeth, szwagierki Selmy, Palma, ojca Martina i wiecznie smutnej/niezadowolonej Marlies. Mamy też sąsiadów z najbliższego otoczenia oraz niespodziewanego gościa, buddyjskiego mnicha z Japonii. Nie bagatelnym bohaterem jest także pies Alaska. Obserwujemy ich historie na przestrzeni około dwudziestu lat, co pozwala pewne etapy zamknąć a inne otworzyć.

Książka nie porywa wartką akcją, ale przenosi w krainę z pogranicza jawy i snu, w której z pozoru niewiele się dzieje, ale połączenie fantazji, wrażliwości, ciepła i prostolinijnych i mocno empatycznych bohaterów oraz ich bliskich acz nienachalnych relacji, daje przyjemny odbiór, przenosi w krainę, w której chciałoby się zamieszkać z dala od zgiełku jakże innej codzienności. Mimo różnych wydarzeń i tych zabawnych i tych wzruszających książka jest balsamem, przyjemną lekturą. 

Oczywiście można też opowieść potraktować jako naiwną lub cukierkową lub nie sięgnąć w ogóle bo jest tak wiele innych książek, dla mnie to była jednak miła odskocznia, trochę bajka o życiu, w którym każdy ma prawo do swoich emocji i wyborów, ale nie pozostaje w tym całkiem samotny.


piątek, 25 lipca 2025

Monika Raspen - Monika Raspen


Narracja tej książki została wpisana w bardzo ciekawą historię i intrygującą dla wielu do dzisiaj dynastię. Postaci, które w książce grają ważne role zasługują zapewne na osobne opowieści. Kobiety, odgrywają tutaj pierwsze skrzypce, niektóre od razu zyskują sympatię, inne do końca książki nie dają się polubić. Autorka starała się pokazać pozycję społeczną kobiet, przypisane im role, stereotypy, obowiązki i odpowiedzialności niezależnie od pozycji jej rodziny. Im wyższy stopień w hierarchii tym rola i oczekiwania bardziej określona: danie rodzinie następcy rodu, zapewnienie ciągłości linii. Jeśli, któraś ze stron w małżeństwie była bezpłodna to zawsze wina przypisywana była kobiecie, jeśli rodziła same dziewczynki to również było jej wina. 

Autorka wprowadziła w swoją opowieść bardzo wiele postaci, których zwłaszcza na początku trudno mi było spamiętać. W opowieści, która dzieje się w ciągu jednego roku - 1903, bardzo dużo się dzieję, czasami akcja jest tak rozbiegana, że można się zmęczyć. Opisy wydobywają blichtr, niewyobrażalny przepych i bogactwo arystokracji oraz smród i ubóstwo biedoty. Mnóstwo w niej intryg, szpiegowania, knucia, okłamywania, ukrywania niewygodnych prawd i potomków. Generalnie, to może opowieść, która przypadnie wielu osobom do gustu, ja niestety zmęczyłam się ta lekturą.

Lubię książki napisane z perspektywy kobiet, które z urodzenia były na gorszej pozycji społecznej zwłaszcza w niektórych okresach historycznych. i choć autorka ustami swoich bohaterek opowiada o niesprawiedliwościach jakie je spotykają, wkłada w ich usta wypowiedzi pełne buntu i poczucia niesprawiedliwości, to wydawało mi się to nazbyt naciągane, zbyt współczesne. Oczywiście mam świadomość, że to opowieść obyczajowa wpisana tylko w tło i postaci historyczne, niemniej trąciło to dla mnie zbyt dużą nieautentycznością. Autorka snuła swoją opowieść zbyt powierzchownie, ograniczając się do jakiegoś ograniczonego schematu. Bohaterki były potraktowane zbyt płytko i jakoś tak jednowymiarowo, zaś uczucia nienawiści i miłości aż zbyt gwałtownie.

Mnie nie porwała, wręcz przeszkadzały mi nadbudowy myśli niektórych bohaterek, czasem przesłodzone, czasem naszpikowane złem. Podsłuchiwanie, podglądanie, złośliwości, natarczywości zmęczyły mnie, choć dobrnęłam do końca. 

Piękna jest za to okładka i cała szata graficzna, miło było ją trzymać w ręku i na nią patrzeć, ale.... na tym dla mnie koniec.

Szkody - Hania Hoffman


Ta książka to była dla mnie prawdziwa uczta czytelnicza, nie mogłam się dosłownie oderwać. Była też dla mnie lekturą sentymentalną, nostalgiczną i niezwykle rozczulającą. Przypomniała mi o tak wielu zapomnianych faktach,  przeżyciach, przeczytanych książkach, doświadczeniach smutnych i radosnych. Pobudzała mnóstwo emocji, wspomnień i tego co bezpowrotnie niestety lub na szczęście minęło. 
Autorka bardzo pięknie połączyła swoje dorastanie z powrotami do swoich przodków, opisując ich charaktery, przeżycia i relacje rodzinne. Te powroty do korzeni rodzinnych dały podstawę do gęsto zbudowanej opowieści o ludziach, z których wyrosła, którzy musieli mierzyć się z wieloma trudnościami wywołanymi przez decydentów, polityków i okoliczności historii. Łączyła historie, nawiązywała, pokazywała powolne odchodzenia każdego z nich. 

"Mama nigdy mnie nie przytulała, więc i ja nigdy tego nie robiłam. Był czas, że udawało mi się przełamać, potem już nie. Byłyśmy osobne, dwa równoległe światy w krzywiznach, czasoprzestrzeni i niczego już nie da się wyprostować. Przez cały okres choroby rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, robiłyśmy zdjęcia i zastrzyki, ale ani razu jej nie przytuliłam. Może dlatego jest mi tak zimno?" (str. 306)

"Szkody" to także losy Górnego Śląska, trudne, pogmatwane, bolesne i niezrozumiałe dla wielu Polaków z innych regionów kraju. Tytuł potraktowałam dosłownie, jako szkody pokopalniane w tkance miejscowości, które tracą swoje zabudowania, bo te zapadają się, kruszą, pękają; ale także jako straty, których doznajemy w swoich emocjach, rodzinach, relacjach i społecznościach.

"Szkody" to opowieść o zwyczajach, tradycji, twardych normach i świętościach. Autorka pięknie ukazała kultywowanie ważnych uroczystości, obrzędów, rytuałów, odpowiednich strojów, zachowań i przypisanych ról w rodzinie i społeczeństwie. Mnóstwo w niej odkrywania, myszkowania, powrotów w miejsca rozpadu po historii dawnych czasów. Cudownie opisała zmiany pod koniec lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych, bo to wtedy otwierał się dla niej świat: kolorów, przemian, nowych "wynalazków" technicznych, innych możliwości niż mieli przodkowie. Wchodziła w nowe relacje, podejmowała samodzielne decyzje, buntowała się, "uciekała" do własnych wyborów. Rozumiałam i też wracałam do własnych.

Hania Hoffman oplata swoją opowieść językiem w którym wyrosła, a choć teraz operuje tylko polskim, to nadal ten śląski w jej tekście jest namacalny i prawdziwy.

I choć nie uda mi się w pełni opisać emocji towarzyszących czytaniu tej książki, to jak na ten moment tego roku, ta książka rozczuliła mnie najbardziej.

poniedziałek, 21 lipca 2025

Kołatanie - Artur Żak

 

"Kołatanie" to książka z duszą, prawdziwą i wcale nie jedną. 

Od początku poczułam bliskość z tą opowieścią, patrzyłam na wydarzenia oczami Piotra, z uwagą śledziłam opowieść duszy Bronka, jego dziadka, w babci Piotra widziałam własną babcię, jednym słowem wróciłam do dzieciństwa, otoczyłam się nostalgią i małymi tęsknotami. Z Piotrem podążałam ponownie ścieżkami mojej młodości, może nie tak burzliwej jak jego, ale również znamiennej i mającej wpływ na moją emocjonalność. 

Akcja książki dzieje się na dwóch płaszczyznach, jedna to opowieść Piotra z jego wakacji u dziadków, życia w mieszkaniu w Łodzi przed i w trakcie przemian lat dziewięćdziesiątych, druga dziejąca się w sferze pozaziemskiej, gdzie krążą dusze mające coś do załatwienia lub dopełnienia na ziemi. Obie płaszczyzny dopełniają się jednak i uszczelniają opowieść dzięki czemu jest ona zwarta i pełna. Akcja "ziemska" dzieje się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zaś "pozaziemska" sięga opowieścią do wydarzeń z pierwszej połowy XX wieku. 

W książce Artura Żaka dostajemy świat duchów, wierzeń, tajemnic i niedopowiedzeń. Moje emocje wibrowały, wyobraźnia działała na wysokich obrotach, czułam więź z bohaterami. Autor stworzył mały świat człowieka wpisany w dużą historię społeczeństw, wielkie wydarzenia jednostki przeplatał z wielkimi zmianami w geopolityce i ich wpływie na codzienność ludzi. Wewnętrzne przeżycia, codzienność, własne decyzje i ich konsekwencje splatające się z konsekwencjami przemian ogólnoustrojowych. Wszystko to odziane pięknym językiem i dopełnione starannością wydania. Polecam na letnie popołudnia. 

poniedziałek, 14 lipca 2025

Kobiet naukowców - Aleksandra Glapa-Nowak

 

Autorka przybliżyła czytelnikom 25 kobiet, które były żonami znanych naukowców i badaczy, którzy zapisali się na kartach historii, a niektórzy za swoje dokonania zostali wielokrotnie nagradzani w tym nagrodą Nobla. 

Te czasami kilku lub kilkunastostronicowe opowieści o kobietach naukowców pokazały, że tylko dzięki poświęceniu ich własnego życia, odciążeniu swoich partnerów od ogromu obowiązków domowych, organizacyjnych, rodzinnych mogli oni dokonywać tych wielkich odkryć. Bardzo często były to wspólne odkrycia, wnioski, ale niestety ze względu na czasy (XIX i XX wiek) i zwyczaje wyniki badań mogli publikować tyko mężczyźni. Wielu wymienionych przez autorkę naukowców było wielkimi egoistami, skupionymi na sobie, nie zajmującymi się niewartymi uwagi zajęciami domowymi i rodzinnymi. Jednak byli i tacy, którzy bardzo doceniali swoje partnerki, czasem pomagali i wspierali je nie tylko na niwie domowej, ale także naukowej. Wiele z tych kobiet było świetnie wykształconych, miały na koncie wiele sukcesów, niektóre z nich doczekały się uznania i zaszczytów w zamkniętym środowisku naukowym: Maria Skłodowska-Curie, Irena Koprowska, Mary Everest-Bowle, Hanna Hirszfeld, Zofia Weigl, Anna Roentgen. Ich dokonania służą kolejnym pokoleniom. Wiele z nich stworzyło dla męża i rodziny przyjazny ekosystem, aby tylko ON mógł tworzyć na rzecz ludzkości. Jednym słowem bez nich mogłoby nie być tych wielkich i znanych mężczyzn. Były ramą, konstrukcją, która dawała oparcie i pozwalała partnerom na oddanie się pracy. One dźwigały codzienność, złożoną, niełatwą, wieloaspektową, oni zajmowali się wyznaczoną sobie ścieżką.

Autorka skonstruowała rozdziały  tak, aby przedstawić naukowca, jego obszary badań i osiągnięć, a następnie skupić się na kobiecie. Dostaliśmy też opis ich środowiska, rodziny, działań i osiągnięć, a także dzieci, jeśli para miała potomstwo, rzecz jasna. 

Podsumowując, książka była ciekawa, zawierała wiele informacji o kobietach, które często żyjąc w cieniu swoich mężów pełniły ważną rolę czy to wspierającą czy w wielu przypadkach równoległą do dokonań męża. Polecam. 

czwartek, 10 lipca 2025

Grzybnia - Aleksandra Zielińska

 

W rocznicę śmierci Filipa wdowa po nim Zuzanna organizuje spotkanie z jego trójką przyjaciół Zdenką, Kostią i Kalibanem. Od tego spotkania zaczynamy poznawać każdego z bohaterów, którzy są tak różnorodni, że aż trudno uwierzyć, że była jakaś siła, która ich spajała, ale po śmierci Filipa nic już nie było takie same.

Narracja jest skonstruowana poprzez przeplatane opowieści czwórki bohaterów, o których wraz z upływem stron dowiadujemy się coraz więcej. Ich opowieści są dziwne, smutne, wstrząsające, ale wszystkie ukazują wielką pustkę wokół nich. Choć bohaterowie mają po trzydzieści lat, miałam wrażenie jakby albo nie dojrzeli, albo już zmęczyli się życiem i stanęli na jakimś rozdrożu, przerażeni co dalej. Podejmują niezrozumiałe decyzje, uciekają, kryją się przed samymi sobą i innymi, nie znajdując spokoju, miejsca, "kręcą" się to tu to tam... Jest w nich dużo niepokoju, złości, żalu, oplatającej jak bluszcz samotności. Niespełnione miłości, zaprzepaszczona bliskość, wypielęgnowana obcość, powracająca niedojrzałość, poszukiwanie czegoś co nada sens im, ich pracy, relacjom, życiu to elementy które wychynęły z tej książki. 

Autorka pokazała jak trudno jest nawiązywać relacje, jak bardzo samotność potrafi oplatać człowieka i jak trudno się w niej odnaleźć. Choć historie są melancholijne to jednak końcowe akordy wnoszą weselsze nuty, dają nadzieje na nowe relacje i przyszłość.

 To jest opowieść w której przeplata się wiele, bo oprócz wątków snutych przez bohaterów, dostajemy wstawki z książki "Grzybnia" od której ta książka zaczerpnęła tytuł. Wiele w niej symboli, odwołań do jakiejś onirycznej przestrzeni i bytów. Autorka dała tez pole do własnych interpretacji, przemyśleń i refleksji. Zapewne nie każdy się w niej rozsmakuje, ja też nie od razu rozsmakowałam się w niej, ale z biegiem czasu pamiętam wątki, a to znaczy, że książka zostawiła we mnie to "coś".