Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 13 października 2025

Tłusty róż - Fernando Trias


Sięgnęłam po „Tłusty róż” Fernandy Trías z dużym zainteresowaniem. Opis zapowiadał coś oryginalnego, bo dystopijną opowieść o katastrofie ekologicznej, ale też o opiekuńczości, samotności, lęku. Pierwsze kilkadziesiąt stron rzeczywiście wciągnęło mnie. Autorka buduje duszny, niepokojący klimat. W tle mamy tajemniczą zarazę, czerwony wiatr, zamknięte miasto i bohaterkę, która jak Don Kichot zostaje, by opiekować się zgryźliwą matką, byłym mężem i chłopcem, którego trawi straszna choroba i być może przez nią został odrzucony przez własnych rodziców. Zostaje by radzić sobie w tym skomplikowanym, obwarowanym ramami, przepisami i alertami małym świecie, by zdobywać jedzenie, ciułać pieniądze na wyjazd do Brazylii, który może nie dojść do skutku, ale którego warto się trzymać w tej niepewności.

Ale im dalej w książkę, tym bardziej narastało moje znużenie. Fabuła się rozmywa, wiele wątków zostało niedokończonych. Wciąż pojawiały się nowe obrazy i symbole, ale bez pogłębienia. Niektóre myśli były urwane, jakby autorka celowo nie chciała czegoś dopowiedzieć. Czasami to buduje atmosferę, ale tutaj zaczęło mnie po prostu męczyć.

Tytułowy „tłusty róż”, który początkowo wydawał się ciekawą metaforą, z czasem stał się dla mnie ciężarem. Narastał gdzieś w głowie, dławił, zamiast otwierać nowe znaczenia. W końcu – mimo że doczytałam do końca – nie poczułam żadnej satysfakcji. Zakończenie mnie nie poruszyło, nie domknęło historii. Zostałam z wrażeniem, że książka bardziej sugeruje, niż opowiada.

Powieść, choć porusza ważne tematy: samotność, opiekę nad bliskimi, życie w świecie, który się wali, w formie okazała się zbyt rozmyta i mało konkretna, a nawet męcząca. Możliwe, że są czytelnicy, którym taki styl odpowiada, mnie nie urzekła choć czytało się płynnie.

Mleczarz - Anna Burns


„Mleczarz” Anny Burns to powieść, której bezdyskusyjna wartość literacka, historyczna i społeczna została uhonorowana Nagrodą Bookera. Opowiada o świecie bez nazw, bez imion, o rzeczywistości przesyconej podziałami, lękiem, inwigilacją i przemocą – tej widocznej i tej bardziej podskórnej. Bohaterowie są sprowadzeni do funkcji: „brat pierwszy”, „być-może-chłopak”, „dziewczyna od tabletek”, „Mleczarz”. Przestrzeń również znika – zamiast konkretnych nazw geograficznych mamy sugestie, aluzje i niedopowiedzenia. Oczywiste staje się, że chodzi o Północną Irlandię w czasie „Kłopotów”, ale wszystko pozostaje w zawieszeniu – jakby celowo oderwane od konkretnych punktów odniesienia.

Nie sposób nie dostrzec tematycznej wagi tej książki. To historia o opresji, życiu w cieniu przemocy, o kobietach wtłaczanych w niewygodne role, którym się czasami nie poddają, ale których nie mogą zrzucić. To także opowieść o tym, jak plotka, rzucona na podatny grunt, staje się prawdą, a milczenie pozwala przetrwać. To tez opowieść o systemowym gaszeniu jednostki przez społeczność, która żyje według niepisanych, brutalnych zasad, która nie pozwala na odchylenia od sztywnej "normy".

Mimo tej warstwy znaczeń, „Mleczarz” nie trafił do mojej wyobraźni – ani w warstwie treściowej, ani w formie. Język, choć uznawany za precyzyjny i celowo gęsty, dla mnie był przede wszystkim przytłaczający. Narracja, prowadzona przez „średnią siostrę”, przypominała momentami monolog wewnętrzny pozbawiony dynamiki, zapętlony i nużący. Styl, który miał podkreślać klaustrofobię i chaos wewnętrzny bohaterki, sprawiał, że sama lektura była dla mnie męcząca, a niekiedy wręcz odpychająca.

Doceniam, że autorka sięga po ważne tematy: społeczne, polityczne, historyczne, osadzając je w kontekście Północnej Irlandii, skomplikowanym, niejednoznacznym, rzadko tak szczegółowo analizowanym w literaturze. Ale forma, jaką  Anna Burns wybrała, nie pozwoliła mi wejść w tę historię. Nie porwała mnie, nie zbudowała obrazu – raczej mnie zamknęła, zmęczyła i pozostawiła z uczuciem przytłoczenia.

Być może to jedna z tych książek, które się bardziej podziwia, niż naprawdę przeżywa. A może to historia, która potrzebuje konkretnego momentu w życiu czytelnika, by wybrzmieć w pełni. Dla mnie – mimo całego szacunku dla zamysłu i odwagi literackiej, „Mleczarz” pozostał książką, przez którą czołgałam się, ale której nie poczułam.

W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz - Sylwia Góra

 


"Po raz kolejny widać tu brak pewności siebie Anny i niewiarę we własne możliwości twórcze. Tymczasem krążyło powiedzenie Jarosława, że kiedyś w encyklopediach to nie ona będzie zapisana jako jego żona, lecz odwrotnie - on jako jej mąż."
(str. 161)

Mąż był świadomy jej niezwykłości, inteligencji, erudycji, szerokich horyzontów myślowych, niezwykłych możliwości intelektualnych i duchowych. Był też świadomym tego, iż pomimo tych przymiotów i możliwości finansowych rodziny nie otrzymała  odpowiedniego wykształcenia, co uważał za prawdziwą "zbrodnię" na geniuszu tej kobiety, jego przyjaciółki, żony i najbliższej powierniczki.

W mojej opinii Sylwia Góra napisała znakomitą biografię, opartą na opowieściach ludzi i dzienniku bohaterki. Autorka wciągnęła mnie w swoją opowieść o tej nietuzinkowej kobiecie, intelektualistce, błyskotliwej obserwatorce życia, filozofce, kobiecie z intelektualnego towarzystwa Warszawy, żonie i matce. Udało się autorce zabrać mnie w podróż po życiu osoby o rozległym świecie duchowym i emocjonalnym, osoby, która bardzo cierpiała i nie potrafiła znaleźć ukojenia. Kobiety znającej języki, umiejącej pisać, tłumaczyć, ale ciągle niedoceniającej jej możliwości i talenty. Kobietę, która podróżowała, przemierzała granice choć nie zawsze w celach odkrywczych, a wsparcia swojego stanu psychicznego. 

To była wyśmienita uczta dla mnie, polecam wybrać się na nią innym czytelnikom.

Oberki do końca świata - Wit Szostak

 

Ależ to była uczta literacka w rytmie tańca, napisana pięknym językiem. W zasadzie mogłabym rzec, że to książka z linią melodyczną w rytmie oberka. 

To była opowieść o świecie, który już przeminął, o zwyczajach, które towarzyszyły ludziom przez dziesięciolecia, które niosły radość i zabawę, które symbolizowały czas, którego już nie ma, relacje międzyludzkie, które już nie istnieją, bliskość z naturą i otoczeniem. To książka magiczna, w której można się "zapaść", pozwolić się opleść niecodziennym zjawiskom, poddać się rytmowi opowieści Wita Szostaka.

Autor snuje opowieść o wsi, w której głównymi bohaterami czyni rodzinę Wichrów: Macieja, Jakuba i Józefa, mistrzów oberków granych podczas różnych uroczystości w okolicy. Piękna, choć nie łatwa to była opowieść o Wichrach, bo często ich ścieżki życia były poplątane i wchodziły w ciemne zaułki, nie zawsze ojciec z synami miał przyjacielską relację, a i żonom nie żyło się zwyczajnie w tej oberkowej przestrzeni. Niemniej żyli oni w zgodzie z wieloma zasadami, które wyznaczały ich rytm życia i relacji międzysąsiedzkich.

Uwielbiam książki z kręgu wspomnień z dzieciństwa, minionych światów, które pozostały w pamięci nielicznych, w opowieściach, czy na kartach zakurzonych encyklopedii. To nostalgiczna podróż w przeszłość, po której zostały tylko nieliczne ślady, ale za to jakże ważne, bo przypominające nasze zwyczaje i korzenie. Nie brakuje w niej magii, pradawnych wierzeń, upatrywania sensu w sprawach, których na pierwszy rzut oka nie widać, a które nadają znaczenie tym widocznym. Poruszająca, piękna, refleksyjna.