Ależ to była uczta literacka w rytmie tańca, napisana pięknym językiem. W zasadzie mogłabym rzec, że to książka z linią melodyczną w rytmie oberka.
To była opowieść o świecie, który już przeminął, o zwyczajach, które towarzyszyły ludziom przez dziesięciolecia, które niosły radość i zabawę, które symbolizowały czas, którego już nie ma, relacje międzyludzkie, które już nie istnieją, bliskość z naturą i otoczeniem. To książka magiczna, w której można się "zapaść", pozwolić się opleść niecodziennym zjawiskom, poddać się rytmowi opowieści Wita Szostaka.
Autor snuje opowieść o wsi, w której głównymi bohaterami czyni rodzinę Wichrów: Macieja, Jakuba i Józefa, mistrzów oberków granych podczas różnych uroczystości w okolicy. Piękna, choć nie łatwa to była opowieść o Wichrach, bo często ich ścieżki życia były poplątane i wchodziły w ciemne zaułki, nie zawsze ojciec z synami miał przyjacielską relację, a i żonom nie żyło się zwyczajnie w tej oberkowej przestrzeni. Niemniej żyli oni w zgodzie z wieloma zasadami, które wyznaczały ich rytm życia i relacji międzysąsiedzkich.
Uwielbiam książki z kręgu wspomnień z dzieciństwa, minionych światów, które pozostały w pamięci nielicznych, w opowieściach, czy na kartach zakurzonych encyklopedii. To nostalgiczna podróż w przeszłość, po której zostały tylko nieliczne ślady, ale za to jakże ważne, bo przypominające nasze zwyczaje i korzenie. Nie brakuje w niej magii, pradawnych wierzeń, upatrywania sensu w sprawach, których na pierwszy rzut oka nie widać, a które nadają znaczenie tym widocznym. Poruszająca, piękna, refleksyjna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moja ciekawość obejmuje również zdanie innych, dlatego miło mi będzie jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją opinią na przeczytany temat :)