Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Trzeba być cicho - Agnieszka Jelonek

 

Ta historia to krzyk, który wyzwala od ciężaru dzieciństwa, to krzyk, który pozwala oddychać, pozwala się oczyścić i zacząć żyć chociaż trochę swoim życiem. To opowieść o próbie "wychodzenia z siebie i stanięcia obok", żeby zobaczyć jakie na prawdę jest życie, którym żyje bohaterka, Luna. Osoba złożona z ciszy, wycofania, nie wychylania się, nie mówienia, zamknięta w swojej "bezpiecznej kartonowej otoczce", odgradzającej od świata pełnego pozorów, złości, lęku, agresji. Robiąca tylko tyle, żeby zadowolić rytuały innych, potrzeby sprostania wypracowanym schematom i scenariuszom. Zawsze spełniająca oczekiwania dla spokoju, namiastki sympatii, dobrego gestu, choć te gesty nie zawsze były dla niej miłe, bo z czasem stały się natarczywe, zbyt częste, nieprzyjemne. Popsuły relacje, odgrodziły, zmotywowały do ucieczki. 

Dzieciństwo niesie ze sobą różne doświadczenia, czasem trudno wyjść z niego nawet będąc już dorosłym trudno nabrać dystansu, odseparować się, pozbyć się leków, postawić się, obnażyć, żeby poczuć wolność  Czasem, aby do tego doszło musi stać się wiele rzeczy, ktoś inny musi krzyknąć, zachorować, rozbawić, ośmieszyć i obnażyć swoje słabości. Czasem ktoś inny potrzebuje pomocy, jest bezbronny, słaby, pozbawiony wsparcia i wtedy robi się wyłom w emocjach i rusza się do pomocy, sprostania zadaniu w nieznanych okolicznościach. Czasem nic nie pomaga w poradzeniu sobie z "bagażem" rodzinnym, zasłony dymne, napełniacze, uśmierzacze, nic, to zjazd po równi pochyłej do miejsca z napisem "nie poradziłeś sobie", nikt cię nie uratował.

"Je, a właściwie żre, ale jedzenie jej nie syci. Jest pusta, chce być pełna. Chce być spokojna i senna. Chce zostać utulona. Nosi po kuchni swój głód, jakby nosiła małe, płaczące dziecko, którego nie da się uspokoić, które się zanosi, a im bardziej Luna stara się mu pomóc, tym ono mocniej płacze, rozdrażnione, zawiedzione tym , że ona go nie rozumie." (str. 20)

Ta książka to obrazek przeciętności, pozorów, pustki, bylejakości emocjonalnej, braku miłości, miałkości relacji. Uniwersalna opowieść o relacji między ludźmi osadzonymi w rodzinie, w której jest tylko zależność złożona z lęku, uzależnienia od chorych emocji, żebrania o coś czego nie było i nie będzie - bliskości. Bardzo wyrazista, bolesna, poruszająca, dla mnie wciągająca i refleksyjna.
Zdecydowanym walorem tej książki jest jej piękny język, wyrazisty, mięsisty i oddający opisywane wydarzenia. Język dzięki któremu czułam emocje, samopoczucie, udręki bohaterów. Dla mnie wartościowa lektura.

niedziela, 28 kwietnia 2024

Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci - Katarzyna Kobylarczyk

 

"Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci" to kolejna książka, po "Strup. Hiszpania rozdrapuje rany", przybliżająca bardzo trudne, żeby nie powiedzieć tragiczne historie i losy ludzkie frankistowskiej Hiszpanii, które zaczynają wychodzić na światło dzienne od kilku lat. Czytając te opowieści trudno uwierzyć, że to tak niedawno, tak blisko, w takim cywilizowanym zakątku świata działy się rzeczy, które w głowie się nie mieszczą. A jednak, jak udowodniono ponad wszelką wątpliwość, chociaż instytucje do tej pory ukrywają rozmiar prawdy i faktów, brak też dowodów, bo często były specjalnie niszczone, zabierano ludziom dzieci. Chcąc być bardziej precyzyjną, zabierano dzieci kobietom zaraz po porodzie i mówiono im, że dziecko zmarło, a szpital się "wszystkim zajmie". Dzieci zabierano tzw. „czerwonym”, czyli rodzinom z drugiej strony obowiązującego systemu, w ramach walki z „genami marksizmu”, o czym pisali czołowi frankistowscy pseudo psychiatrzy. Dzieci trafiały najczęściej do adopcji. Dlaczego kobiety nie upominały się o dzieci? Bo taka była rzeczywistość frankistowskiej Hiszpanii, kobiety były pozbawione wielu praw obywatelskich i ekonomicznych, czyli odmawiano im podstawowych praw człowieka, wprowadzony był system nacjonalistyczno-katolicki, ultra patriarchalny, w którym kobiety miały być posłuszne mężczyznom. Kobiety nie mogły decydować o niczym, nie miały swoich majątków, ani pracy bez zgody opiekuna męskiego. Dlatego łatwo było odmówić im możliwości zobaczenia własnego dziecka, zwłaszcza, że szpitale były pod jurysdykcją kościoła. Kościół miał swoje wpływy na całość życia obywateli, kuratelą moralności "otoczył" zwłaszcza kobiety. Jeśli kobieta zaszła w ciążę pozamałżeńską (czy to z gwałtu, co było częste i zawsze z winy kobiety, czy z chwilowej słabości/miłości) była traktowana jak prostytutka i najczęściej wyrzucana ze społeczności. Takie kobiety trafiały pod opiekę kościelnych instytucji, w których przebywały do porodu, po którym zabierano im dziecko i przekazywano za okrągłe sumki do adopcji, najczęściej małżeństwom, które nie mogły mieć dzieci, ale które było po stronie frankistowskiej. W Hiszpanii Franco kościół dostał w swoje ręce całą opiekę społeczną, edukację, służbę zdrowia i szpitale a także opiekę nad kobietami i dziećmi właśnie, aby zarządzić sacrum domowego zacisza, wyrugować z niej grzeszną cielesność, "zasiać" ideę czystej duszy.

Obecnie trudno wyciągnąć konsekwencje, bo kościelne archiwa zamknięte, bo sprawcy są za starzy, albo nie żyją, bo nie ma woli politycznej, bo sprawy się przedawniły, bo...?! Zawsze w takich sprawach post autorytarnych, dyktatorskich, patologicznych trudno jest o jakiekolwiek zadośćuczynienie niesprawiedliwościom, ukojenie krzywdy, żalu i zniwelowanie podłości. Czasu nie da się cofnąć.

Ta książka była dla mnie bardzo smutna, porażająca i pogrążająca w zadumie nad podłością człowieka względem człowieka, instytucji względem człowieka i wreszcie systemu względem jednostki ludzkiej. Książka Katarzyny Kobylarczyk pokazuje patologię systemu zdominowanego przez rządy dyktatora o podłożu nacjonalistyczno-katolickim, obudowanym ultra patriarchalnymi zapędami. Po Irlandii, Kanadzie to kolejny kraj, który ucierpiał od instytucji kościoła chrześcijańskiego/katolickiego. Porażające jak ci, którzy głoszą peany o Chrystusie (który umiłował miłość i pokój oraz oddanie człowiekowi), czynią okropności dla władzy i majątku. Na krzywdzie zbudowano imperium pychy, podłości i mamony. Hiszpania, to kolejny kraj, w którym skrzywdzono tylu ludzi, tyle kobiet i dzieci, i to tak niedawno. Wstrząsające? Pewnie tak, ale jakie to ludzkie.

piątek, 12 kwietnia 2024

Wyklęte imperium. Irańskie opowieści - Aleksandra Lisewska

 

Autorka zawarła w niej swoje doświadczenia podczas podróży w Iranie. Książeczka zawiera opisy odwiedzanych miejsc, spostrzeżenia z tychże, ale także z rozmów z ludźmi ich zachowań i zwyczajów. Znajdziemy w niej opisy doświadczeń jakie ma kobieta z innego kraju na dodatek niemuzułmanka w kraju gdzie kobieta podlega wielu obowiązkom, począwszy od nakrywania ciała, przestrzegania separacji stref i ogólnie rzecz ujmując innego traktowania, itp.

Książka zawiera wiele pięknych zdjęć z miejsc, które widziałam, które odwiedziłam i które podziwiałam. Dzięki tym obrazom powróciłam do miłych wspomnień. 

Nie przypadły mi do gustu osobiste oceny, od których autorka nie stroni, zwłaszcza, że wiedziała dokąd jedzie. Wiele jest w niej powtórzeń, urywanych opowieści, niekoniecznie pasujących wstawek myślowych. 

Niemniej jeśli ktoś ma ochotę wybrać się do tego kraju to książkę można przeczytać ze względu na zdjęcia, aby się upewnić, że warto.

Woda. Historia pewnego porwania - Szymon Opryszek

 

"-Musisz zrozumieć, że woda jest czynnikiem ekonomicznym. Bez wody mamy biedę, pustynie, brak bezpieczeństwa żywnościowego i wojny. Tam gdzie woda jest niezawodna i bezpieczna, zawsze mamy postęp i stabilność. (...) Jeśli uznamy wodę za surowiec strategiczny, to jasne stanie się, że niewłaściwe zarządzanie nim wywołuje spory i gniew. Dziś zmiany klimatyczne zakłócają wzorce pogodowe, na których zbudowano systemy społeczno-gospodarcze, ale to wcale nie oznacza kryzysu wodnego..." (str. 87)
 
Mocna książka, która prowadzi czytelnika układami wodnymi przez historie, które burzą spokój i otwierają oczy i uszy.

Woda, główna bohaterka tej książki to kanwa wokół której autor pokazał ogrom problemów, ich przyczyn i skutków. Wplótł umiejętnie porwanie i śmierć Homero Gonzalesa - meksykańskiego strażnika sanktuarium motyli, w ogrom problemów krajów biednych, za które odpowiedzialni są biali, bogaci, z "lepszego" świata.

Uprawiane są rośliny, m.in. awokado, które pochłaniają ogromne ilości wody na terenach, gdzie dramatycznie zaczyna brakować wody dla ludzi. Jest to ogromnie groźne zjawisko w wielu krajach, tym bardziej, że uprawy prowadzone są na ogromną skalę, aby jak najwięcej zarobić, kosztem nie tylko wody, ale lasów, gleby pod uprawy dla indywidualnych użytkowników. Wytwarza się ubrania w krajach, gdzie woda jest dobrem dla mieszkańców, a hektolitrami jest używana na potrzeby produkcji taniej odzieży. Wykorzystywana jest też do wielu innych działalności, np. kopalnianej. Często jest bezrefleksyjnie marnowana na różne sposoby. Betonujemy całe połacie ziemi wokół co nie pozwala wodzie m.in. na swobodny przepływ. Zanieczyszczamy wodę, nie dbamy o jej odzysk, używamy wody pitnej do spłukiwania nieczystości, jakbyśmy mieli niewyczerpalne źródło, a przecież to źródło wysycha i to dramatycznie.

Autor otwiera przed czytelnikami całe siatki powiązań, zależności, uwikłań, politycznych, korporacyjnych, przestępczych, włącznie z przekupstwem i korupcją, mających ogromnie niekorzystny wpływ na coraz bardziej biedniejące społeczności. Pokazuje jak pazerność ludzka niszczy obszary, kraje, ludzi i środowisko, pozostawiając po sobie zgliszcza w postaci wysuszonych terenów, rzek, zanieczyszczonych gleb, zaśmieconych wód, wyciętych lasów, pustynnienia, wyludnienia się jednych terenów i zagęszczenia skupiskami ludzi na innych, co generuje kolejne problemy.

Jako Polacy też nie możemy zapominać, że znajdujemy się w opłakanej sytuacji jeżeli chodzi o zasoby wody pitnej, jesteśmy na końcu krajów Europy, za nami tylko Czechy, Cypr i Malta. Osuszamy bagna, przekształcamy i ingerujemy w rzeki, które są dostarczycielami wody pitnej, nie zauważamy, że zmiany klimatu powodują inne występowanie skupisk opadów. Nie jesteśmy przygotowani, ani edukacyjnie, ani technicznie na adaptację do tych zmian. Wody brakuje, i ten czynnik będzie zarzewiem różnych konfliktów i problemów, które już się dzieją, ale mało się o tym mówi we właściwy sposób.

To świetna książka, ważna i niezwykle drobiazgowa w swoich historiach. Autor prowadzi szeroko zakrojoną kampanię pro środowiskową ze szczególnym uwzględnieniem znaczenia wody dla życia dla naszej planety. Bardzo warto przeczytać tą książkę.

czwartek, 11 kwietnia 2024

Matka młodej matki - Justyna Dąbrowska

 

Tym razem sięgnęłam po książkę Justyny Dąbrowskiej, która dzieli się swoimi opowieściami o zostaniu babcią, albo ciekawiej i adekwatnie matką córki, która została matką. Spójna opowieść, która krok po kroku pokazuje drogę córki do porodu, wychowywanie syna, ich wspólny rozwój i wzrastanie w rolach. Autorka na każdym z tych etapów dopisuje obserwacje adekwatne do nowego etapu życia dla córki, dziecka, męża i jej w roli matki młodej matki. Ta rola jest ważna i bardzo szczególna, jeśli jest pełniona w sposób nienarzucający się, bo może być uciążliwością, jeśli matka córki wejdzie za bardzo w rolę wszechwiedzącej. 

Autorka porusza także problemy okołoporodowe, społeczne, stereotypowe względem porodów, rodzicielstwa, macierzyństwa i relacji w tych wyjątkowych strukturach i powiązaniach. Miejscami wzruszająca, czasami przypominająca własne moje zmagania w tym obszarze, często poruszająca do myślenia o tych najważniejszych, najbliższych, zupełnie wyjątkowych obszarach życia kobiet.



niedziela, 7 kwietnia 2024

Opiłki i okruszki - Tomasz Jasturn

 

"Wsiadł do wozu, znalazł na dywaniku przy siedzeniu pasażera okruszek szkła. Tyle zostaje, pomyślał, opiłki, okruszki. Opiłki przykrych wspomnień, okruszki obojętnych lub przyjemnych. Cała nasza przeszłość zlepiona ze wspomnień." (str. 68)

To książka zaskoczenie, przyjemność czytania, refleksje w trakcie i po lekturze. Te coroczne wrzutki bohatera, czy tytułowe opiłki lub okruszki to bezpruderyjne towarzyszenie w życiu człowieka od wczesnego dzieciństwa do śmierci. To przyglądanie się odpryskom pamięci, zapachom, smakom, uniesieniom miłosnym, wzlotom i upadkom. To migawki pamięci, refleksy przebijające się pomiędzy natłokiem szarych zdarzeń, to sceny, które szczególnie zapadły w pamięć, które wracają, pozwalają powiązać przeszłość z teraźniejszością.

Bohater prowadzi czytelnika po odpryskach swojego życia, z każdego roku wybiera tylko jeden maleńki kawałek, zdarzenie, które zakotwiczyło, było ważne, znamienne, pamiętane. Niektóre wspomnienia są bardzo krótkie, jak mgnienie chwili, ulotne, wręcz niewiarygodne, że zapadły w pamięć. Inne nieco dłuższe, pozwalające zatrzymać się na moment, zadumać, przyjrzeć, przemyśleć, odnieść do siebie. Poruszające i generalnie wzbudzające sporo emocji. Odnosiłam je do siebie, bliskich znajomych i rodziny. Były znamienne, smutne i pobudzające do refleksji, bo czymże jest życie, w którym tak biegniemy, na nic nie mając czasu, ciągle za czymś pędząc, aż wreszcie dopada nas starość, ze wszystkimi skutkami, niedogodnościami i rozczarowaniem, że tyle jeszcze było do zrobienia, takie mieliśmy plany, a tu klops, ciało nie słucha, nie ma już z kim realizować codzienności, nie ma do kogo otworzyć ust.

Ta książka pozostawiła ślad, odcisnęła znak, dała sygnał, żeby uważać, bo życie tak szybko ucieka.

Ucieczka niedźwiedzicy - Joanna Bator

 

"Ucieczka Niedźwiedzicy" to zbiór opowiadań, które można czytać jako elementy połączone, albo niezależne byty. Opowiadania są bardzo różne i myślę, że każdy, kto sięgnie po tą książkę znajdzie coś dla siebie. Mnie podobała się większość historii, choć nie udało mi się połapać wszystkich zaplatanych wątków i ludzi. Przydałaby się mapa powiązań bohaterów, którzy raz tu, raz tam pojawiają się, przeplatają losy innych, wpływają na siebie, tudzież są obserwatorami. Często tak mamy w realnym życiu, niespodziewane skrzyżowania dróg są ciągłymi towarzyszami naszych losów.

 W książce Joanny Bator panuje smutek, wynikający z relacji, doświadczeń, przeżyć, albo tęsknota za kimś, za czymś, jakieś poszukiwanie dróg, docieranie do jakichś prawd, historii, wspomnień. Niektórzy odkrywają prawdy, o których nie wiedzieli dopóki coś: człowiek, zdarzenie, los, zdecydował, że czas na jaj ujawnienie. Bohaterowie wychodzą, uciekają, nie wracają, albo zaszywają się w "hotelu Sudety", który jak czarna dziura wciąga nieprzystosowanych i nie oddaje na zewnątrz. Niemało tu wątków z pogranicza realizmu i fantazji, bo oprócz hotelu, swoistej Arki Noego, mamy historię kobiety i żółwia, kobiety nietoperza, kobiety Licha, która wlecze za sobą tajemnicę i nieszczęście.

Autorka w swoich opowiadaniach przypomina swoje poprzednie bohaterki, wątki, sytuacje, łączy, nawiązuje i przypomina. Generalnie myślę, że do tych opowiadań można wracać i przyglądać im się od innej strony, z inną wiedzą, z innymi emocjami. Podsumowując, czytając książkę miałam przyjemność lektury.




Ta literacka magia zupełnie nie sprawdza się za to w „Sadness is a blessing, sadness is a pearl” czy „Batwoman”. Przynajmniej w mojej ocenie. Wy musicie sprawdzić same i sami, bo pomimo kilku słabszych opowiadań po „Ucieczkę niedźwiedzicy” naprawdę warto sięgnąć. Proza Bator potrafi poruszyć emocje. I choć tym razem jest to smutek, z którym zwykle się nie lubimy, to i dla niego dobrze jest czasem znaleźć nieco miejsca. Dać mu z nami pobyć, a potem puścić wolno i zacząć od początku, zostawiając za sobą przeszłość, jak robi to bohaterka ostatniego opowiadania „Tikkun olam” (co, swoją drogą, oznacza po hebrajsku naprawianie czy też doskonalenie świata) w swoim tańcu bez choreografii, prowadzona tylko emocjami i „czuciem”.


sobota, 30 marca 2024

Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn - Sylwia Ziętek

 

Bardzo się cieszę, że jest Sylwia Ziętek, bo wydobywa na światło dzienne, wiedzę, która została skrupulatnie zasypana przez historię, ludzi, obyczaje, schematy, itd. Odgruzowuje informacje o artystkach, które były, tworzyły i przyciągały uwagę. Niektórym udało się osiągnąć sukces, nawet ten finansowy, wiele z nich było znanych w swojej epoce, innych nazwisko przetrwało po ich śmierci, a pamięć niektórych pieczołowicie dbają ich rodziny. Niektóre zostały zapomniane na lata, o niektórych się nie mówi, a niektóre triumfalnie weszły na galerie i do muzeów, budzą żywe zainteresowanie, wręcz sensację.

Sylwia Ziętek zdmuchuje kurz z życiorysów dwudziestu artystek: malarek i rzeźbiarek. To barwna galeria postaci, ich prywatnych historii, twórczości, podróży, drogi do zdobycia wiedzy, sukcesów, problemów, tragedii, ciekawości świata i poszukiwań miejsca dla samych siebie. Chłonęłam, wczytywałam się, w wiele nazwisk po raz pierwszy, na wystawach kilku byłam, ale dzięki autorce wybiorę się w miejsca, gdzie są dzieła innych, których nie widziałam.

Autorka przybliżała sylwetki artystek chronologicznie, począwszy od Anny Rajeckiej urodzonej w 1754/60 roku a skończywszy na tych, które można było jeszcze spotkać w XXI wieku.  

Tak jak wspomniałam zaczynamy podróż od Anny Rajeckiej, która tworzyła piękne barokowe portrety możnych ówczesnej epoki. Uwielbiający sztukę król Stanisław August Poniatowski, dostrzegłszy jej talent sponsorował jej naukę malarstwa w Paryżu. Tam też Anna wyszła za mąż, urodziła syna, w trakcie szalejącej rewolucji francuskiej wróciła do Polski, niestety jej obrazy zostały w pracowni, niestety do dzisiejszych czasów przetrwało niewiele, ale i te są świadectwem ogromnego talentu.

Zofia Szymanowska urodzona w 1825 roku, malarka portretów, przyrodnia siostra żony Adama Mickiewicza.

Elisabeth-Jerichau-Bauman w 1818 roku, bardzo uzdolniona malarka, matka kilkorga dzieci, zaradna żona, podróżniczka, która malowała na egzotycznych dworach.

Anna Bilińska urodzona w 1854 roku niezwykle uzdolniona i już rozpoznawana malarka portretów, autoportretów i pejzaży.

Olga Boznańska urodzona w 1865 roku, jedna z najbardziej znanych polskich malarek, głownie portrecistka .

Zofia Stryjeńska urodzona w 1891 polska malarka, graficzka, ilustratorka, scenografka, przedstawicielka art déco. Była znaną polską artystką plastyczką dwudziestolecia międzywojennego, wprowadziła do malarstwa swój własny, niepowtarzalny styl ludowy.

Mela Muter urodzona w 1876 roku, polska malarka żydowskiego pochodzenia, przedstawicielka modernizmu, zaliczana do École de Paris, członkini Société Nationale des Beaux-Arts. Twórczość Meli Muter to różnorodność ekspresji zarówno w portretach jak i w krajobrazach.

Zofia Piramowicz urodzona w 1880, roku artystka-malarka, uczestniczka życia bohemy polskiej w Paryżu. Obok malarstwa olejnego tworzyła akwarele i gwasz, tworząc niewielkie kompozycje o intensywnej palecie kolorystycznej; podejmowała temat martwych natur, najczęściej kwiatów, a także stworzyła dekoracyjny cykl pejzaży orientalnych. Wiele podróżowała.

Tamara Łempicka urodzona w 1898 roku, polska malarka epoki art déco pochodzenia żydowskiego. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych malarek na świecie, za której obrazy płaci się ogromne kwoty.

Estera Karp urodzona w 1897 roku, polska malarka pochodzenia żydowskiego, jej prace obejmują szeroką tematykę i technikę.

Katarzyna Kobro urodzona w 1898 roku, polska rzeźbiarka awangardowa pochodzenia niemiecko-rosyjskiego, żona Władysława Strzemińskiego.

Małgorzata Łada-Maciągowa urodzona w 1881 roku, malarka, witrażystka, która zapisała swoją obszerną spuściznę muzeum w Siedlcach.

Hanna Rudzka-Cybis urodzona w 1988 roku, polska malarka, jedna z reprezentantek koloryzmu, współzałożycielka Komitetu Paryskiego. Pierwsza kobieta na stanowisku profesorskim na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Żona malarza Jana Cybisa.

Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska urodzona w 1895 roku, „Mewa” – polska malarka, przedstawicielka międzywojennej i powojennej awangardy.

Alina Szapocznikow urodzona w 1926 roku, jedna z najważniejszych powojennych polskich artystek i najoryginalniejszych rzeźbiarek XX wieku.

Erna Rosenstein urodzona w 1913, polska malarka surrealistyczna i poetka żydowskiego pochodzenia.

Maria Papa Rostkowska urodzona w 1923, polska rzeźbiarka i malarka, tworzyła m.in. w marmurze.

Magdalena Abakanowicz-Kosmowska urodzona w 1930, polska rzeźbiarka, twórczyni tkaniny artystycznej, profesor sztuk pięknych.

Maria Anto urodzona w 1936 w Warszawie, była jedną z najbardziej oryginalnych artystek zajmujących się malarstwem figuratywnym, matka i żona.

Maria Pinińska-Bereś urodzona w 1931 roku, polska rzeźbiarka i performerka, autorka instalacji i environment, związana ze środowiskiem artystycznym Krakowa, gdzie żyła i tworzyła. Żona rzeźbiarza Jerzego Beresia, matka malarki Bettiny Bereś.

Takie różne, takie ciekawe, takie uzdolnione. Polecam opowieści o tych barwnych motylach.

Pójdę sama - Chisako Wakatake

 

"Jak się nad tym teraz zastanowić, młodość to synonim ignorancji. Żeby się czegokolwiek nauczyć, trzeba najpierw doświadczyć. Czy w takim razie starość jest synonimem doświadczenia? Synonimem wiedzy?" (str. 30)

Ta skromna, niepozorna książka dla mnie miała spory ładunek emocjonalny. To opowieść o życiu i doświadczaniu różnych jego momentów, przeżyć i wydarzeń. Narastające wspomnienia, które towarzyszą bohaterce i gromadzą się w różnych zakamarkach pamięci. To rozważania nad tym co było i nad tym co dzieje się aktualnie. To pogodzenie z samotnością, bycie ze sobą, odkrywanie siebie. "Nawet nie taka zła ta starość, skoro pozwala zaakceptować dzikie i wściekłe takim, jakie jest - pomyślała Pani Momoko, maszerując. Miło tak spotykać swoje różne ja w drodze do męża na cmentarz." (str. 95)

W książce podążamy za rozważaniami bohaterki o jej doświadczeniach z dzieciństwa i ich wpływie na jej dorosłe losy. O wyborach życiowych i zawodowych, o jej związku, w którym była wiele lat, dzieciach, które próbowała wychowywać łagodniej niż sama była wychowywana. O tym jak sobie jej syn i córka poradzili w swoim życiu. "Czas był bezlitosny. Pani Momoko przywykła do własnej starości. Ale nie chciała jej widzieć u swojej córki. Tylgo nie u niej, chociaż córgę proszę oszczędzić - chciała błagać kogoś, coś,..." (str.36)

Teraz kiedy została sama, bo dzieci poszły swoimi ścieżkami, a mąż zmarł ma czas dla siebie, tylko dla siebie, może oglądać siebie godzinami, rozmawiać ze sobą, po prostu być ze sobą. W przeszłości musiała sprostać tak wielu oczekiwaniom, że nie miała dla siebie czasu. Teraz, kiedy się zestarzała znalazła czas tylko i wyłącznie dla siebie, nie chce się nim dzielić, nie chce do swojego świata nikogo dopuścić, nikt nie jest jej już potrzebny. Własna samotność, na jej zasadach jest najważniejsza. "Jo zobie jezdem paniom i władczyniom." (str. 103) Chciała robić tylko to co jej odpowiadało, bez słuchania innych, wypełniania cudzych norm, wpisywania się w sztywne schematy. Przez cały okres małżeństwa była zapatrzona w męża, wszystko robiła dla niego, był najważniejszy, nie dzieci, nie ona, ale on. Zaprzedała samą siebie, teraz jest już tylko dla siebie.

Autorka poprzez swoją bohaterkę prowadzi czytelnika w podróż jego życia, pozwala zastanawiać się nad własnymi przeżyciami, doświadczeniami, wspomnieniami. Prowadzi po meandrach duszy, pozwala na zadumę, daje czas dla siebie. Momoko mimo starości, braku sił, wystarczającej werwy, chce jeszcze doświadczać dopóki ma czas, chce płynąć tym strumieniem życia, i za to ją polubiłam. Polecam.

piątek, 22 marca 2024

Przeprowadzę cię na drugi brzeg - Justyna Dąbrowska

 

"Już mówiłam wcześniej, traumy nie da się wymazać. Niemówienie nie oznacza, że to zniknie, raczej wróci przy okazji jakiejś słabości." (str. 201)

To jest książka dla każdego i każdej, bo opowiada o najintymniejszym momencie życia człowieka, czyli kiedy przychodzi na ten świat i oczywiście kobiecie, która go na ten świat przeprowadza. Najczęściej wyczekiwany, wymarzony moment w naszej rzeczywistości szpitalnej może okazać się koszmarem, który odwróci oczy od radości narodzin, stłamsi szczęście z wyczekiwanego potomka. Pani Justyna Dąbrowska nie odkryła jakiejś nowości, ale zebrała te zdarzenia, doświadczenia i historie i unaoczniła, dodatkowo opowiedziała o tym w mediach. Pokazał, że ten koszmarek cały czas ma się dobrze.

To w mojej opinii bardzo ważna książka, bo pokazuje jak człowiek, człowiekowi, kobieta, kobiecie w najtrudniejszym momencie życie nie chce pomóc, wesprzeć, okazać odrobiny szacunku, życzliwości i otuchy. Autorka porusza w pierwszej części te problemy, które były i moimi doświadczeniami; skazanie na samotność, atak, brak szacunku w chwili najważniejszej w życiu kobiety, albo pary oczekującej dziecka. Pokazuje sytuacje, które potem zostają na lata, albo nawet do końca życia. 

Zagłębiając się w opowieści kobiet byłam poruszona, bo były to też moje wspomnienia. Dźwięczało cały czas pytanie, dlaczego sobie to robimy, my kobiety? W książce parę razy padło, że to hierarchiczność, potrzeba władzy są temu winne, a ja myślę, że to wrodzony i kulturowy brak szacunku i empatii do drugiego człowieka. "Trzeba mieć poczucie wpływu, przekonanie, że coś możemy. A nasze szpitale to jest emanacja relacji folwarcznych. To się na szczęście zmienia. Ale za wolno." (str. 205) Potrzeba górowania nad kimś, nie ważne w jakiej sytuacji, aby zwiększać poczucie ważności i wartości, szkoda, że nie zostaje po tym niesmak, poczucie pustki a nawet wstyd. Chociaż nie wiem? Bardzo to przykre i smutne, ale też straszne, że to się nie za bardzo zmienia, było dwadzieścia lat temu, dziesięć i to samo słyszę, że dwa lata temu jest tak samo. Książka pokazuje zależność jednostki od wszechmocnej władzy kilku osób z instytucji. "Katarzyna ujmuje sedno tego zjawiska, gdy mówi: "Gdy jest się w sytuacji takiej zależności jak w porodzie, to łatwo kupić od przedstawicielki instytucji opowieść: "tak musi być", "co ja tam wiem". Wtedy rzeczywiście nic się nie wie na pewno, właśnie dlatego, że się jest tak bardzo zależną od innych." (str. 152) Poczucie upokorzenia, niepewności i zależności jest okropne w sytuacji okołoporodowej i to, że znikąd pomocy.

Autorka pokazała też, co istotne i ważne, inne systemy, w innych europejskich krajach, w których też pracują polskie położne, dla których podejście do rodzącej jak do partnerki jednego wydarzenia lub wspólnego przedsięwzięcia jest daleko różne niż w polskich szpitalach. To się czyta jak bajkę, jak wymarzoną sytuację. Można tylko mieć nadzieję, że tak będzie i u nas, kiedyś, gdzieś...

Dla mnie bardzo ważna książka i polecam każdemu. To się dzieje tu i teraz, na naszych oczach, w naszej mocy.

sobota, 16 marca 2024

Nasi przyjaciele na wsi - Gary Shteyngart

 

Zaczęła się wciągająco i dobrnęłam do końca wciąż mając nadzieję na coś! Właśnie na coś, co pozwoli mi pojąć po co aż tyle ktoś napisał o czymś co mogło zmieścić się w opowiadaniu? Przeczytałam, ale nie jest to książka, która zostanie ze mną na dłużej, zabrakło w niej jakiejś głębszej refleksji. Jak dla mnie za dużo w niej dłużyzn, niezrozumiałych wątków, niewiele wnoszących zdarzeń. Miałam wrażenie, że oglądam banalny film, podobny do kilku innych, które już ktoś wymyślił i opisał, ale w o wiele ciekawszy sposób i przede wszystkim oryginalny. Upstrzona, przegadana, nafaszerowana seksem i na siłę upchanymi nawiązaniami do czegoś lub do kogoś. Zabarwiona kompleksami imigrantów, którzy choć dorobili się pewnego poziomu życia, sławy, ciągle nie czują się rodowitymi amerykanami, ciągle czują braki mentalne, wracają do swoich przeżyć z przeszłości. Chociaż mogliby cieszyć się tym co mają, wracają do jakiś "upokorzeń", mniej lub bardziej skrywanych słabości do "bajki o amerykańskim sukcesie", który według nich nie spełnił się. Ciągle czegoś oczekują, na coś tęsknie spoglądają, czegoś pożądając jako wciąż niedopełnieni i nienasyceni.

Grupa kilku osób w obliczu pandemii Covid-19 zaszywa się na wsi u właściciela małej osady domków. Właścicielem domków jest autor scenariuszy i książek, a podejmuje ich w imię dawnych lub obecnych powiązań emocjonalnych. Wśród bohaterów mamy osoby pochodzenia hinduskiego, koreańskiego i chińskiego, zaś gospodarze są rosyjsko-żydowskiego. Ludzie zapatrzeni w siebie, skupieni na swoich sukcesach lub w ciągłej pogoni za nimi. Poszukujący sławy, uznania, i ciągłego potwierdzenia swojej sławy. W głębi zaś samotni, bez trwalszych powiązań i związków emocjonalnych. Przywiązani do swoich agentów w strachu, że przestaną dzwonić. Zamykają się w tej oazie spokoju z dobrym jedzeniem, swobodnym życiem w sielskim krajobrazie, odcięci od świata, którym wstrząsają problemy pandemii. Nie docierają do nich wiadomości, bo brakuje zasięgu, żyją jak "u Pana Boga za piecem", nie pomni na kryzysy, kłopoty, strach przed tym co będzie, zażywają przyjemności w każdej możliwej postaci. Słuchają muzyki, snują opowieści, uprawiają seks, wspominają, rozważają. Nie interesuje ich to co obok, bo mają wszystko czego potrzebują, niektórzy są nawet szczęśliwsi niż byli dotąd. Itd...

Książka reklamowana jako opis wydarzeń powiązanych z niedawną pandemią, ale dla mnie tam o niej było najmniej. Niemniej mimo, że ogólnie nie wiele wniosła w moje czytelnicze życie do dyskusji w klubie okazała się doskonała, może właśnie dlatego, że dała się krytykować?!

środa, 13 marca 2024

Irlandia wstaje z kolan - Marta Abramowicz

 

Czytam książki Marty Abramowicz, słucham z nią wywiady, zatem cierpliwie czekałam na swoją kolejkę w bibliotece na tą książkę "Irlandia wstaje z kolan". I było warto, bo to książka petarda, potrzebna, aby unaocznić, otrzeźwić, zwrócić szczególną uwagę. To książka, która powstała z frustracji, niezgody, buntu i poczucia głębokiej niesprawiedliwości w związku z krzywdami jakie dotykały zwykłych ludzi, a powodowane były przez tych wyniesionych do "posługi Bogu", powołanych do" prowadzenia lud do światłości".

Marta Abramowicz pisząc o Irlandii, która uzyskała niepodległość w 1922, chciała pokazać co się z nią stało pod władzą i totalną zależnością od kościoła katolickiego, aby przestrzec przed błędami, społeczeństwa, władzy i samego kościoła. To książka, która na kanwie historii o uzyskaniu absolutnej władzy nad mieszkańcami kraju pokazuje jak ta władza psuje i czuje się bezkarna, jak dopuszcza się zła i nie ponosi konsekwencji, jak się rozzuchwala i idzie po więcej: władzy, pieniędzy, bezkarności, niszczenia życia innym. To swoiste krok po kroku do całkowitego poddania się władzy poprzez proces wychodzenia spod jej buta, aż po okres buntu i odwrócenia większości.

"Kościół wmówił nam, że bez niego nie ma religii. Jeśli z niego odchodzisz, to albo na stronę protestantów, i wtedy zdradzasz swój naród, albo na stronę ateistów, i wtedy tracisz duchowość. (..) religia nie musi być patriarchalna, oparta na nadnaturalnych siłach, na dążeniu do zbawienia". (str. 333)

Autorka opisała jaki zakres władzy nad ludźmi został oddany w ręce kościoła katolickiego w Irlandii, jak zostało to usankcjonowane w prawie i jak to realnie przenosiło się na codzienność wiernych i oddanych/poddanych. Kościół wnikał w każdą sferę człowieka, tkanki społecznej i struktur państwa. Władza kościoła została wpisana do konstytucji, jej prerogatywy dotyczyły wszystkich najważniejszych obszarów dla człowieka: prywatności, zdrowia, edukacji, pożycia małżeńskiego, swobód obywatelskich, niezależności, intymności, wychowywania dzieci. WSZYSTKIEGO! Jednostka nie istniała bez kościoła i jego wytycznych w każdym aspekcie jej życia. Niesubordynowani, niechciani, niewpisani w schemat byli wyrzucani na margines, spychani poza nawias, zamykani w specjalnych placówkach. Każdy miał się dopasować do jedynej słusznej linii zachowań i wzorców, jeśli nie, był srogo karany. Kościół dyktował poddanym wszystko, jak mają łączyć się w pary, jak i po co współżyć, jak wychowywać dzieci, jak je edukować, co wolno, a czego nie w życiu codziennym, kto może dostać się do lekarza, kto co i jak robić, itd. itd... To kościół dyktował, a społeczeństwo się poddawało temu dyktatowi, co robić z nieślubnymi dziećmi, z kobietami, które te dzieci urodziły (nie ważne w jakich okolicznościach zostały poczęte). Stworzono dla takich wyrzutków specjalne miejsca, domy dla matek i dzieci, domy dziecka, instytucje adopcyjne, szkoły przemysłowe, pralnie magdalenek, ośrodki poprawcze, których zadaniem było zajęcie się tymi upadłymi jednostkami społecznymi. Te instytucja, jak się po latach okazało, były miejscami szczególnej podłości, znęcania się, wykorzystywania w szerokim zakresie, upokarzania, bicia i robienia tego bezkarnie.

W Irlandii obowiązkowe były oddanie się naukom kościoła, kontroli i władzy księży, zakazane: antykoncepcja, aborcja, rozwód, zachowania homoseksualne, niechciane: nieślubne ciąże i z nich dzieci, zachowania wyzwolone i wywrotowe względem nauki hierarchów. Nie było edukacji seksualnej, samo słowo seks było słowem niewypowiadanym, księża domagali się okiełznania ciała, m.in. postem, pokutą, rózgą. Zabronione były tańce, zabawy, śpiewy poza kościołem. Najbardziej w te zakazy i narzucane konieczności uwikłano kobiety. Kościół założył im uzdę, bo "niczym potulne klacze mają chodzić w kieracie, aż padną. Mężczyznom też usiłowano założyć uzdę, ale ogier to co innego, nie da się przecież powstrzymać jego narowistej natury. - Zmuszanie kobiet do rozmnażania się, najpierw poprzez odmawianie im antykoncepcji, a potem przez zakaz aborcji, to najbardziej podstawowa kontrola, jaką można sobie wyobrazić". (str. 283)

Kiedy wreszcie zaczęły pojawiać się pierwsze pęknięcia na tej teflonowej powłoce kościoła, kiedy zaczęły wychodzić wszelkie niegodziwości, podłości, przestępstwa, okrutności, zaczęły się otwierać oczy, budził się bunt, z którego powstała Irlandia z nowym podejściem do niezależności instytucji państwa od kościoła, rozdziału wymiaru fizycznego człowieka od duchowego, podstawowych praw człowieka, równości wobec prawa. Nastał czas rozliczeń instytucji, ludzi i społeczeństwa. Państwo przyjęło równościowy, świecki charakter, przestępcy kościelni trafili przed sądy państwowe. Aborcja stała się częścią opieki społecznej, a nie dyskursem o dobru i złu. Niestety wyrządzonego zła nikt nie cofnie, traum nikt nie ukoi, podłości i upokorzeń nie naprawi.

Każda władza psuje, a władza absolutna psuje absolutnie w każdym aspekcie, w którym się tylko da. Dlatego tak ważne jest nie poddawanie się władzy, przyglądanie się jej uważnie, krytykowanie, zaprzeczanie, wytykanie błędów, podważanie autorytarnych osądów, aby nie postawiła się na piedestał, aby nie stała się wywyższona ponad wszystkimi, bezkarna, krnąbrna i bezlitosna. Aby nie pogardzała innymi, zaś sobie zezwalał na wszystko. Nic nie jest nam dane raz na zawsze, dlatego trzeba być czujnym obserwatorem i reagować, bo zło karmi się milczeniem, a demokracja upada w ciszy.

Co radzą Ci, którzy wygrali z totalną władzą kościoła w Irlandii? "Co zrobić, aby ludzie nie ugrzęźli w kłótniach, co, mam wrażenie jest polską domeną. Recepta Alvy wygląda tak: skupić się na celu, ustalić zasady, a potem ich przestrzegać. Koncentracja i determinacja. Proste, jasne i uczciwe komunikowanie się z ludźmi - wtedy pójdą za tobą." (str. 306)

wtorek, 27 lutego 2024

Moje głupie pomysły - Bernardo Zannoni

 

"Może tego właśnie uczy nas śmierć - tych, którzy wiedzą o jej nadejściu: ta najmroczniejsza chwila jest samotną przeprawą, po meandrach samego siebie, gdzie wszelka rzecz zanika i próbuje się ją odzyskać. To właśnie natura tego świata, jego największa siła: nikt nie prosi się na świat, ale też nikt nie chce go opuścić". (str. 161/162)

To debiut literacki autora, za który otrzymał rodzimą nagrodę Campiello. 

A o czym ów debiut traktuje? Autor opowiada historię, w której główne role przypadły zwierzętom, ale wraz z kolejnymi stronami przekonujemy się, że to raczej symbole, bo tak naprawdę autor pokazuje ludzkie zachowania. Czytając książkę w początkowych jej fragmentach przypomniały mi się obrazy z "Opowieści wiklinowej zatoki", ale książkowa rzeczywistość szybko rozwiała moje wspominki na temat sielankowej opowieści. 

"Moje głupie pomysły" to obraz codzienności zwierząt żyjących w lesie, codzienności często brutalnej w naszym ludzkim odbiorze. Ale to co dla nas jest brutalne w zachowaniu zwierząt w ich świecie jest oczywistością, instynktem, przetrwaniem, przekazaniem genów, odwiecznym rytuałem, który pozwala przedłużyć gatunek, bez szczególnego zastanawiania się nad tym. W tym linearnym świecie nie ma miejsca dla słabszych, a nawet jeśli to niewątpliwie czeka ich trudne życie.

 I tu czas, aby przedstawić głównego bohatera, Archiego, kunę, której ze względu na ułomność nogi "wyrzuciła" z domu matka. Archi był dla rodziny balastem, był tylko gębą do wyżywienia, a w domu samotnej matki się nie przelewało. Został sprzedany lisowi Solomonowi, który jako właściciel lombardu dla zwierząt miał dużo obowiązków i "pracownik" był mu potrzebny. Archy nie mógł pojąć zachowania matki, nie chciał się z tym pogodzić, ale lis "przekonał" go dosadnymi argumentami o braku wyjścia z danej sytuacji. Czas leczył rany Archiego, poza tym zyskał on łaskę lisa, który ukazał przed nim "prawdę objawioną" - lis potrafił czytać i chce nauczyć tego Archiego. Ich książką do nauki będzie księga, którą kiedyś lis znalazł przy człowieku. Kuna opanowuje umiejętność czytania i pisania, dowiaduje się jeszcze z książki, że w świecie ludzi rządzi Bóg, a lis mocno wierzy w tą ideę. Archi nie jest przekonany o wielkim znaczeniu Boga, nie rozumie wytycznych, obowiązków, mądrości, które kłócą się z zachowaniami ludzi, a tym bardziej ze zwierzęcymi.

Dla mnie kwintesencją tej opowieści jest koniec książki, kiedy to Archi jest stary i samotny, zostawiony na łaskę i niełaskę silniejszych. "Nie mogę dłużej zwlekać, nadchodzi ten ostatni lęk, z którym mierzymy się samotnie, od początku do końca". (str. 260) W mojej opinii "Moje głupie pomysły" to nie jest książka dla delikatnych czytelników, bo zawiera zwyczajne opisy z życia zwierząt, czasem brutalne w naszym mniemaniu.

poniedziałek, 19 lutego 2024

Matka dzieci przeklętych. Moja podróż do krainy nadziei - Anja Ringgren Lovén

 

Anja Ringgren Loven opowiada o swoim życiu, kim była i kim się stała, co doprowadziło ją tu gdzie teraz pełni swoja misję.
 
Anja to dziewczyna, która urodziła się w przeciętnej duńskiej rodzinie, bardzo blisko związana ze swoimi siostrami, zwłaszcza z bliźniaczką. Po rozstaniu rodziców zamieszkują we cztery, starają się wspierać i dzielić codzienność. Anja po ukończeniu szkoły średniej próbuje imać się różnych zajęć, trochę podróżuje, pracuje jako stewardesa, sprzątaczka w szpitalu, sprzedawczyni, a potem managerka w sklepie z ubraniami. Kiedy zachorowała jej mama cały swój czas poświęciła opiece nad nią. Ten fragment jej życia jest bardzo poruszający i intymny, wzruszało odchodzenie matki i towarzyszenie w nim przez córkę. Po śmierci matki Anja nie może się pozbierać, nie wie co ma ze sobą począć. Czas oczywiście leczył rany i Anja znalazła swoje powołanie, zdecydowała, że będzie pomagać i to gdzie, w Nigerii, gdzie wciąż oskarża się dzieci o czary, gdzie wyrzucenie ich z domu to najlżejsze co może je spotkać. I to tyle wstępu...

O Anji dowiedziała się społeczność międzynarodowa za sprawą jednego zdjęcia, na którym poi wodą małego, nigeryjskiego, ogromnie wychudzonego chłopczyka. Anja wraz ze swoim partnerem życiowym prowadzi dom dziecka o wszystko mówiącej nazwie "Land of Hope". Stworzyli tam, dzięki wsparciu darczyńców, oazę bezpieczeństwa dla dzieci wyrzuconych z rodzin.

Bardzo prosto i szczero a przy tym wciągająco napisana autobiografia. Autorka opisuje trudy i zawiłości prowadzenia organizacji charytatywnej w takim miejscu jak Nigeria, gdzie trzeba mieć swoich ochroniarzy i podróżować z bronią, gotową w każdej chwili do użycia. Pokazuje "nieromantyczność" zdobywania środków, całej otoczki administracyjnej, profesjonalnego marketingu, itp. Podsumowując dowiedziałam się z książki wielu ciekawych informacji, uważam, że przeczytanie jej było dobrze spędzonym czasem.

niedziela, 18 lutego 2024

Bądź dobra dla zwierząt - Monica Isakstuen


Autorka zapoznaje czytelnika z Karen i jej spełniającym się życiem, jest szczęśliwą mężatką, z własnym domem, oczekującą dziecka. Sielanka, no może oprócz matki Karen, która jest przesycona gderliwością, pretensjami do byłego męża i potrzebą wtrącania się z dobrymi radami. Karen czuje się jednak spokojna w swoich pieleszach, za niczym nie goni, cieszy się dobrym życiem, które sobie zbudowała. Kiedy rodzi się córka przybywa obowiązków, które z czasem stają się rutyną i przykrym obowiązkiem. Karen dopadają wątpliwości, bo zauważa jak dużo rzeczy jest na jej głowie. Wyostrza jej się poczucie nierównego podziału obowiązków w małżeństwie, które coraz bardziej jej doskwiera. Po trzech latach małżeństwa składa pozew o rozwód, który przebiega w bardzo zgodnej atmosferze. Trudnością, której chyba bohaterka się nie spodziewała, stał się równy podział obowiązków rodzicielskich, co jak się okazało przyniósł jej mnóstwo wewnętrznych frustracji. 

Czymże ta książka jest? Z jednej strony niewątpliwie to opowieść kobiety, o tym jak to jest być matką po rozwodzie. Narratorka opowiada o swoich emocjach, które towarzyszą jej po rozdzieleniu obowiązków rodzicielskich. Tygodnie, czy weekendy, które przypadły ojcu dziecka są dla niej jak czarna, ziejąca pustką dziura, z którą nie wie co robić. W takie dni brakuje jej dziecka, a może raczej kontroli nad tym co dziecko robi w czasie kiedy opiekuje się nim ojciec. Karen tworzy domysły, pisze scenariusze, które służą tylko samoudręczeniu. Nie potrafi się skupić na pracy, na znajomych, na innych zajęciach, bo myśli owładnięte są li i wyłączenie dzieckiem, które jest pod opieką ojca, jej byłego męża, w zasadzie porządnego faceta i opiekuńczego ojca. To "oddawanie" córki ojcu jest dla Karen torturą, synonimem porażki, symbolem nie poradzenia sobie w "konkursie" na matkę. 

Z drugiej strony to także wspomnienia Karen z dzieciństwa, jej opowieści o ojcu, siostrze i matce, której obsesją były święta, szczególnie Bożego Narodzenia, w które wręcz przesadnie dekorowała dom, szykowała potrawy, jakby to miało coś uratować, jakby było symbolem czegoś stałego, niezmiennego, zwłaszcza kiedy tak wiele zmieniało się poza jej wpływem. To sztywne trzymanie się rytuałów świątecznych mogło być jedynym na co miała wpływ. Matka Karen to twórczyni skomplikowanych scenariuszy, przewidywań i żali do otoczenia. Chciała decydować dla innych i za innych, co oczywiście nie przyczyniało jej sympatii.

Co warto podkreślić te dwa obrazki z życia matki i córki ukazują też zupełnie inne podejścia do związku, bycia matką, kobietą. Matka Karen to symbol tradycyjnego modelu małżeństwa, w który role zostały rozpisane przez stereotypy i system, Karen zaś to współczesność, w której rola kobiety i matki została zdefiniowana przez nią samą. Jedna została zostawiona przez męża sama z dziećmi, druga sama decyduje o rozstaniu z mężem, po czym on przejmuje połowę obowiązków nad dzieckiem.

Po przeczytaniu tej książki miałam niesprecyzowane poczucie pustki w głowie. Choć starałam się wczuć w rozterki Karen to trudno mi było zrozumieć motywy rozwodu. Nie zrozumiałam także jej zaskoczenia, czy  zdziwienia dotyczącego podziału obowiązków względem dziecka. Chciałam postawić się w jej sytuacji, ale bohaterka kontrowała moją empatię. Miałam wrażenie, że Karen miota się między wieloma myślami, czy wyobrażeniami czegoś co nie istnieje, czyli mitu o idealnej matce. Niemniej bohaterka jest oczywiście tylko symbolem tego co chciała przekazać autorka, czyli tego, że nawet w tak równościowym i sprawiedliwym systemie jak norweski to i tak kobieta jest bardziej obciążona po rozwodzie: emocjami, oczekiwaniami, rolą matki, która ma specjalne obowiązki względem dziecka. 





poniedziałek, 5 lutego 2024

Odwaga bycia nielubianym. Japoński fenomen, który pokazuje jak być wolnym i odmienić własne życie - Ichirō Kishimi, Fumitake Koga

 

"...świat jest prosty, a każdy może być szczęśliwy teraz, od zaraz". (str. V) "Świat nie jest skomplikowany, tylko ty go sobie takim wyobrażasz". (str. VII) "Kwestia nie polega na tym, jaki jest świat, ale na tym, jaki ty jesteś". (str. VIII)

Chociaż to pierwsza rozmowa filozofa z młodzieńcem to przeczytałam ją jako drugą. Niektóre elementy filozofii Adlera uprzedziłam, a niektóre się uzupełniały, generalnie nie przeszkadzała mi kolejność zapoznania się z nimi.

Rozmowa tych dwóch panów bardzo przystępnie przedstawia mechanizmy jakie odpowiadają za nasze poczucie postrzegania i niezadowolenia z siebie. Ich rozmowa, prowadzi czytelnika różnymi ścieżkami, czasem krętymi, ale generalnie prowadzącymi nas do zobaczenia, że sukces, pogodzenie się ze sobą, zaakceptowanie siebie takich jakimi jesteśmy, polubienie siebie, zależy tylko od nas samych. To my mamy wpływ na swoje życie i na to co nas w tym życiu spotyka, zapewne są obszary poza naszym wpływem, ale wtedy dobrze jest się z nimi pogodzić, zrozumieć, uznać swoją bezradność. 

"Odwaga do bycia zwyczajnym". (str. 209) Psychologia Adlera nie szuka w czeluściach naszego życia, nie mówi o dawnych przyczynach, prowadzi do aktualnych celów. W psychologii Adlera odrzuca się istnienie traum, uważa się, że człowiek nie jest uwarunkowany doświadczeniami, ale "znaczeniem jakie im nadaje". (str.11) Adler nie neguje znaczenia traum dla kształtowania osobowości. Uważa jednak, że człowiek nadaje znaczenie temu co przeżył. Każdy żyje z jakimś celem i realizuje go na różne sposoby, jedni wpadają w gniew, inni są nieszczęśliwi, zrzędliwi, wiecznie skwaśniali, ale pod tymi pozami kryją się własne korzyści bardziej lub mniej uświadomione. O czym mówię, np. ktoś udaje biedulka, po to by ktoś inny zajął się nim i jego problemem, poczuje się wtedy ważny, zauważony.

Adler głosi, że wszyscy mogą się zmienić potrzebują tylko wiedzy, odwagi, wolności i życia tu i teraz, bo nie możemy zaplanować życia. "Ważne jest nie to, z czym się ktoś urodził, ale to, jaki z tego robi użytek". (str. 24) Życie generalnie nie ma sensu, "... wszelki sens człowiek musi nadać życiu sam". (str. 225)

Z wypisanych treści:

- Adler wysnuwa wnioski, że ludzie zachowują się tak a nie inaczej z poczucia niższości albo wyższości. 

- Rywalizacja nikomu nie służy, bo każdy jest inny, każdy jest równy i każdy idzie własną drogą. "Wartością jest postęp względem tego, kim jest się teraz". (str. 65)

- Są dwa cele zachowań: być samowystarczalnym i żyć w zgodzie ze społeczeństwem, zaś celem psychologii, która wspiera te zachowania, jest świadomość bycia kompetentnym i tego, że ludzie są towarzyszami.

- Psychologia Adlera neguje potrzebę bycia docenianym przez innych. "Nie żyjemy po to, by spełniać czyjeś oczekiwania". (str. 100) Jeśli ktoś szuka uznania, zauważenia w oczach innych, żyje życiem innych. Należy oddzielać własne zadania od zadań innych. Nikt za nikogo życia nie przeżyje, "możesz doprowadzić konia do wodopoju, ale nie zmusisz go do picia". (str. 106)

- Adler kieruje uwagę z ja na my, z indywidualizmu na wspólnotę. "Ja" to część wspólnoty, która ma nieograniczony zasięg. Psychologia Adlera odrzuca relacje pionowe, proponuje aby wszystkie relacje między ludźmi miały charakter poziomy. Ważne jest nie to co inni mogą zrobić dla mnie, ale co ja mogę zrobić dla innych. Ważne jest nieosądzanie innych.

- Samoakceptacja to klucz, który pomaga nabrać pewności względem innych i działać dla dobra innych.

- Zadania dzielimy na te, które potrafimy zmienić, i te, których nie jesteśmy w stanie zmienić.

środa, 31 stycznia 2024

Na poboczu Ameryk. Pieszo z Panamy do Kanady - Ola Synowiec, Arkadiusz Winiatorski

 

To książka, z którą nie chciałam się rozstać, od której dostałam więcej niż oczekiwałam na początku. To opowieść z drogi, która daje ogromne doświadczenia, ale poszerza horyzonty i utwierdza we własnych fizycznych możliwościach. To książka pełna treści o historii i realiach krajów przez które wędrował Arkadiusz, a następnie on i Ola. To odmalowany obraz problemów, frustracji, zła, które ma swoje korzenie w rabunku złóż, ziemi, dóbr, a nawet godności i oczywiście skrajnej niesprawiedliwości. Opisują traumy, które zostały po czasach kolonizacji Hiszpanów, m.in. ludobójstwo ludu Yaqui w Meksyku, grabieżcze polityki skorumpowanych miejscowych i bogatych Amerykanów, którzy przyjeżdżali robić kokosowe interesy w tym regionie kosztem ludzi i środowiska, tworząc ogromne spustoszenie na wielu płaszczyznach kraju. Czy przejęte przez wielkie korporacje amerykańskie lub kanadyjskie, złoża, np. złota, które przynoszą zyski tylko właścicielom, pustosząc okolicę, m.in. z lasów, wody, pozostawiając trujące związki, wyludniając wsie i miasta, w których już nie da się żyć, pogłębiając rozwarstwienie i nierówności. Opisują polityki miejscowych rządów, które nie patrzą na swój kraj dalej niż na kadencję, dlatego podejmują decyzje dobre tylko w danej chwili, aby zaspokoić obecne potrzeby, mając za nic skutki uboczne takich decyzji dla lokalnych społeczności. Te skutki to m.in. coraz większy brak wody, zabijanie bioróżnorodności biologicznej kosztem monokultur. To oczywiście zabieranie zajęcia i pracy rdzennej ludności a w związku z tym ich ubożenie. To książka o wędrówce, która otwiera oczy, daje siłę i wiarę w człowieka lub odziera ze złudzeń. 

W tej książce, która z okładki jawiła mi się jako kolejny blog o podróżach, kolejna opowieść o zwiedzaniu krajów, znalazłam ogrom informacji o samej wyprawie, o spotkanych ludziach, ich historiach i problemach, o samej drodze, jej różnorodności. Arkadiusz opisał szczegóły praktyczne swojej wyprawy, dzielił się swoimi emocjami, a kiedy dołączyła Ola opisali swoje uczucia także względem siebie. Opisali jak siebie postrzegają w tym wspólnym trudzie podróży, kiedy zmęczenie, ból, wycieńczenie, brak miejsca na higienę, dawały się we znaki. Mieli siebie prawdziwych bez tej otoczki romantyzmu, zamalowania, które są przypisane do romantycznej fazy związku.

Dostajemy też opis pomocy jakiej obydwoje doznali w podróży w krajach Ameryki Południowej i Meksyku, zaś w Ameryce byli często postrzegani jako włóczędzy, ot inne postrzeganie człowieka.

Piękna, wciągająca, ciepła, różnorodna, ważna i esencjonalna książka, napisana pięknym językiem. Arkadiusz i Ola przeszli osobno, a następnie razem 11704 kilometry i zajęło to 21 miesięcy. Polecam lekturę książki i  bibliografii.

Dla pamięci wrzucam subiektywnie wybrane, najciekawsze cytaty z książki:

- "Zróżnicowane uprawy na własny użytek zastąpiły monstrualne plantacje bananów, ananasów i kokosów-mówi Mario. Krajowemu rolnictwu nie wyszło to na dobre".(str. 45) Kostaryka stała się ofiarą tych interesów, bo nie dość, że zabrano im ziemie pod podstawowe uprawy rolnicze, dlatego muszą je importować to jeszcze wielcy potentaci wykorzystują Kostarykanów do pracy, nieuczciwie ich traktując. Dodatkowo wielkie plantacje zaburzyły miejscową bioróżnorodność, zniszczyły gleby i wodę, bo jest w nich mnóstwo pestycydów, mają też szkodliwy wpływ na zdrowie mieszkańców, o których nie słychać w szerokim dyskursie. Powstają lokalne inicjatywy, które są zaangażowane w ochronę środowiska i odzyskanie równowagi. Ale Kostaryka ma też inne problemy, m.in. grabieżcza polityka budowlana, która wykorzystuje nadmierne pokłady żwiru z rzek, w których może zabraknąć wody co będzie miało ogromne reperkusje dla człowieka i przyrody. Co ciekawe rankingi ONZ pokazują, że mieszkańcy Kostaryki plasują się w czołówce szczęśliwych mieszkańców globu.

- "Pobocze drogi jest lustrem, w którym odbijają się przemierzane przeze mnie kraje. Czytam je z wyrzucanych śmieci. Śmieci na poboczu to lepszy miernik nastrojów i gustów społeczeństwa niż sondaże i statystyki sprzedaży. Puste opakowania wskazują mi, co miejscowi jedzą, co piją, czym żyją". (str. 131) To wstęp do Gwatemali, której (choć nie jedynej w tym regionie) potężnym problemem jest brak systemu, infrastruktury i zagospodarowania odpadów. Walają się wszędzie, brak na nie pieniędzy, pomysłu, zatem psują krajobraz i szkodzą. W tym regionie krajów nie stać jest na radzenie sobie ze śmieciami, ani lokalnie, ani wywożąc je za granicę, tak jak to robią Stany Zjednoczone. "W 2018 roku Stany wyeksportowały, w przeliczeniu na kontenerowce, sześćdziesiąt osiem tysięcy statków śmieci. Amerykańskie jednorazówki lądują w najbiedniejszych krajach, takich jak Bangladesz, Laos, Etiopia czy Senegal". Niejako robiąc koło, bo często są tam produkowane, zatruwając te kraje, generując ogromne ilości CO2, itd. Śmieci to ogromny problem w krajach turystycznych, bo jak pokazały badania w Indiach turyści zagraniczni produkują dziesięć razy więcej  odpadów na osobę niż miejscowi.

- "Według badań państwa z dużymi zasobami surowców naturalnych rozwijają się znacznie wolniej niż te, które ich nie mają. Istnieje korelacja między uzależnieniem gospodarki od eksploatacji surowców a wysokim poziomem biedy i wszystkiego, co z nią związane. Niektórzy nazywają to klątwą zasobów naturalnych, bo szkody przewyższają zyski, inni mówią o neokolonializmie, nowej konkwiście i powtórce z historii". (str. 288)

- Przechodząc już do Ameryki, znalazłam poruszający opis Big Sur, dzikiego skrawka Ameryki, o który dbają władze ograniczając turystykę do określonych sztywno ram, nie pozwalając na rozbudowę infrastruktury. Ten piękny obszar pozostaje zamieszkany prze nieliczną grupę lokalsów, którzy wiedzą jak dbać o to miejsce. To taki kontrast do krajów Ameryki Południowej, nieskażony grabieżczą polityką, oddany przyrodzie. 

- "Z pobocza drogi drogi widać społeczeństwo znacznie lepiej niż z ekranów telewizorów i stron gazet wydawanych gdzieś tam daleko, w dużych metropoliach". (str. 394)  "Innym ciekawym elementem architektonicznym przydrożnej Ameryki są miasteczka magazynów.... porastają pobocza i obok kasyn są najwyższymi oraz najnowocześniejszymi budowlami w okolicy". (str. 398) Te magazyny to objaw, po pierwsze posiadania nadmiernej ilości rzeczy, po drugie doświadczania życiowych zmian. Powody składowania rzeczy w magazynach mają już swój skrót 4xd (death, divorce, delocation, downsizing). Magazyny w Ameryce urosły zatem do rangi "symboli" z jednej strony nadmiernego konsumpcjonizmu bogatej części obywateli, z drugiej znacznemu ubożeniu ogromnej rzeszy społeczeństwa.

- "Korki to nieodłączna część życia w Los Angeles. (...) Wszędobylność samochodów sprawia, że pod nie buduje się dzisiaj miasta. (...) Parkingi zajmują ogromne połacie miasta, bo jakkolwiek patrzeć każde auto potrzebuje trzech miejsc postojowych: pod domem, pod pracą i pod centrum handlowym". (str. 427) Jednak ten styl wiele osób przytłacza, dlatego starają się wydostać z tego miasta, poszukać spokojniejszego i bardziej przyjaźniejszego do życia miejsca w Ameryce. Czytając takie informacje myślę, że ludzie potrafią zrobić sobie piekiełko na ziemi, nie zdając sobie z tego sprawy.

wtorek, 30 stycznia 2024

Gro. Ilustrowany atlas architektury Grochowa - Magdalena Piwowar, Cezary Polak i inni

 

Czytanie atlasu architektury i historii tej części Warszawy było ciekawe i przyjemne. Po pierwsze, bo byłam kiedyś mieszkanką Grochowa. Po drugie ciekawe, bo choć większość budynków widziałam, znam, pamiętam to ich historie były mi zazwyczaj, niestety nieznane. Niektórych miejsc w ogóle nie widziałam, co tylko pokazuje, że najbliższe okolice mają jeszcze wiele do odkrycia. Atlas ma bardzo ciekawą grafikę i układ informacji, napisany jest w języku polskim i angielskim. Wstęp zawiera szczegółowe wprowadzenie do Grochowa, nakreśla jej historię, znaczenie i wydarzenia na tym terenie. Jest mapa z zaznaczonymi opisywanymi ogólnie i szczegółowo budowlami a następnie każdemu budynkowi czy obiektowi poświęcono jedną stronę zawierającą rysunek i opis. 

Przyjemnie się czyta, dziękuję 'A" za polecenie, przy okazji odkryłam, że tych atlasów jest więcej o kolejnych dzielnicach Warszawy, a nawet Łódź ma swój atlas!