Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 13 października 2025

Tłusty róż - Fernando Trias


Sięgnęłam po „Tłusty róż” Fernandy Trías z dużym zainteresowaniem. Opis zapowiadał coś oryginalnego, bo dystopijną opowieść o katastrofie ekologicznej, ale też o opiekuńczości, samotności, lęku. Pierwsze kilkadziesiąt stron rzeczywiście wciągnęło mnie. Autorka buduje duszny, niepokojący klimat. W tle mamy tajemniczą zarazę, czerwony wiatr, zamknięte miasto i bohaterkę, która jak Don Kichot zostaje, by opiekować się zgryźliwą matką, byłym mężem i chłopcem, którego trawi straszna choroba i być może przez nią został odrzucony przez własnych rodziców. Zostaje by radzić sobie w tym skomplikowanym, obwarowanym ramami, przepisami i alertami małym świecie, by zdobywać jedzenie, ciułać pieniądze na wyjazd do Brazylii, który może nie dojść do skutku, ale którego warto się trzymać w tej niepewności.

Ale im dalej w książkę, tym bardziej narastało moje znużenie. Fabuła się rozmywa, wiele wątków zostało niedokończonych. Wciąż pojawiały się nowe obrazy i symbole, ale bez pogłębienia. Niektóre myśli były urwane, jakby autorka celowo nie chciała czegoś dopowiedzieć. Czasami to buduje atmosferę, ale tutaj zaczęło mnie po prostu męczyć.

Tytułowy „tłusty róż”, który początkowo wydawał się ciekawą metaforą, z czasem stał się dla mnie ciężarem. Narastał gdzieś w głowie, dławił, zamiast otwierać nowe znaczenia. W końcu – mimo że doczytałam do końca – nie poczułam żadnej satysfakcji. Zakończenie mnie nie poruszyło, nie domknęło historii. Zostałam z wrażeniem, że książka bardziej sugeruje, niż opowiada.

Powieść, choć porusza ważne tematy: samotność, opiekę nad bliskimi, życie w świecie, który się wali, w formie okazała się zbyt rozmyta i mało konkretna, a nawet męcząca. Możliwe, że są czytelnicy, którym taki styl odpowiada, mnie nie urzekła choć czytało się płynnie.

Mleczarz - Anna Burns


„Mleczarz” Anny Burns to powieść, której bezdyskusyjna wartość literacka, historyczna i społeczna została uhonorowana Nagrodą Bookera. Opowiada o świecie bez nazw, bez imion, o rzeczywistości przesyconej podziałami, lękiem, inwigilacją i przemocą – tej widocznej i tej bardziej podskórnej. Bohaterowie są sprowadzeni do funkcji: „brat pierwszy”, „być-może-chłopak”, „dziewczyna od tabletek”, „Mleczarz”. Przestrzeń również znika – zamiast konkretnych nazw geograficznych mamy sugestie, aluzje i niedopowiedzenia. Oczywiste staje się, że chodzi o Północną Irlandię w czasie „Kłopotów”, ale wszystko pozostaje w zawieszeniu – jakby celowo oderwane od konkretnych punktów odniesienia.

Nie sposób nie dostrzec tematycznej wagi tej książki. To historia o opresji, życiu w cieniu przemocy, o kobietach wtłaczanych w niewygodne role, którym się czasami nie poddają, ale których nie mogą zrzucić. To także opowieść o tym, jak plotka, rzucona na podatny grunt, staje się prawdą, a milczenie pozwala przetrwać. To tez opowieść o systemowym gaszeniu jednostki przez społeczność, która żyje według niepisanych, brutalnych zasad, która nie pozwala na odchylenia od sztywnej "normy".

Mimo tej warstwy znaczeń, „Mleczarz” nie trafił do mojej wyobraźni – ani w warstwie treściowej, ani w formie. Język, choć uznawany za precyzyjny i celowo gęsty, dla mnie był przede wszystkim przytłaczający. Narracja, prowadzona przez „średnią siostrę”, przypominała momentami monolog wewnętrzny pozbawiony dynamiki, zapętlony i nużący. Styl, który miał podkreślać klaustrofobię i chaos wewnętrzny bohaterki, sprawiał, że sama lektura była dla mnie męcząca, a niekiedy wręcz odpychająca.

Doceniam, że autorka sięga po ważne tematy: społeczne, polityczne, historyczne, osadzając je w kontekście Północnej Irlandii, skomplikowanym, niejednoznacznym, rzadko tak szczegółowo analizowanym w literaturze. Ale forma, jaką  Anna Burns wybrała, nie pozwoliła mi wejść w tę historię. Nie porwała mnie, nie zbudowała obrazu – raczej mnie zamknęła, zmęczyła i pozostawiła z uczuciem przytłoczenia.

Być może to jedna z tych książek, które się bardziej podziwia, niż naprawdę przeżywa. A może to historia, która potrzebuje konkretnego momentu w życiu czytelnika, by wybrzmieć w pełni. Dla mnie – mimo całego szacunku dla zamysłu i odwagi literackiej, „Mleczarz” pozostał książką, przez którą czołgałam się, ale której nie poczułam.

W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz - Sylwia Góra

 


"Po raz kolejny widać tu brak pewności siebie Anny i niewiarę we własne możliwości twórcze. Tymczasem krążyło powiedzenie Jarosława, że kiedyś w encyklopediach to nie ona będzie zapisana jako jego żona, lecz odwrotnie - on jako jej mąż."
(str. 161)

Mąż był świadomy jej niezwykłości, inteligencji, erudycji, szerokich horyzontów myślowych, niezwykłych możliwości intelektualnych i duchowych. Był też świadomym tego, iż pomimo tych przymiotów i możliwości finansowych rodziny nie otrzymała  odpowiedniego wykształcenia, co uważał za prawdziwą "zbrodnię" na geniuszu tej kobiety, jego przyjaciółki, żony i najbliższej powierniczki.

W mojej opinii Sylwia Góra napisała znakomitą biografię, opartą na opowieściach ludzi i dzienniku bohaterki. Autorka wciągnęła mnie w swoją opowieść o tej nietuzinkowej kobiecie, intelektualistce, błyskotliwej obserwatorce życia, filozofce, kobiecie z intelektualnego towarzystwa Warszawy, żonie i matce. Udało się autorce zabrać mnie w podróż po życiu osoby o rozległym świecie duchowym i emocjonalnym, osoby, która bardzo cierpiała i nie potrafiła znaleźć ukojenia. Kobiety znającej języki, umiejącej pisać, tłumaczyć, ale ciągle niedoceniającej jej możliwości i talenty. Kobietę, która podróżowała, przemierzała granice choć nie zawsze w celach odkrywczych, a wsparcia swojego stanu psychicznego. 

To była wyśmienita uczta dla mnie, polecam wybrać się na nią innym czytelnikom.

Oberki do końca świata - Wit Szostak

 

Ależ to była uczta literacka w rytmie tańca, napisana pięknym językiem. W zasadzie mogłabym rzec, że to książka z linią melodyczną w rytmie oberka. 

To była opowieść o świecie, który już przeminął, o zwyczajach, które towarzyszyły ludziom przez dziesięciolecia, które niosły radość i zabawę, które symbolizowały czas, którego już nie ma, relacje międzyludzkie, które już nie istnieją, bliskość z naturą i otoczeniem. To książka magiczna, w której można się "zapaść", pozwolić się opleść niecodziennym zjawiskom, poddać się rytmowi opowieści Wita Szostaka.

Autor snuje opowieść o wsi, w której głównymi bohaterami czyni rodzinę Wichrów: Macieja, Jakuba i Józefa, mistrzów oberków granych podczas różnych uroczystości w okolicy. Piękna, choć nie łatwa to była opowieść o Wichrach, bo często ich ścieżki życia były poplątane i wchodziły w ciemne zaułki, nie zawsze ojciec z synami miał przyjacielską relację, a i żonom nie żyło się zwyczajnie w tej oberkowej przestrzeni. Niemniej żyli oni w zgodzie z wieloma zasadami, które wyznaczały ich rytm życia i relacji międzysąsiedzkich.

Uwielbiam książki z kręgu wspomnień z dzieciństwa, minionych światów, które pozostały w pamięci nielicznych, w opowieściach, czy na kartach zakurzonych encyklopedii. To nostalgiczna podróż w przeszłość, po której zostały tylko nieliczne ślady, ale za to jakże ważne, bo przypominające nasze zwyczaje i korzenie. Nie brakuje w niej magii, pradawnych wierzeń, upatrywania sensu w sprawach, których na pierwszy rzut oka nie widać, a które nadają znaczenie tym widocznym. Poruszająca, piękna, refleksyjna.

poniedziałek, 29 września 2025

Ćwiczenia z ciemności - Naja Marie Aidt

 

Czytając "Ćwiczenia z ciemności" towarzyszymy bohaterce w powolnym wychodzeniu z silnych zaburzeń lękowych zdiagnozowanych jako PTSD. Czytając stajemy się obserwatorami otwieranych ostrożnie furtek z przeżyciami, które złożyły się na chorobę. Bohaterka dotarła do takiego stanu, że nie jest w stanie być nigdzie, boi się tak wielu zachowań, męczy ją tak wiele przeżyć, które nie pozwalają oddychać, że może być trudno to zrozumieć, poczuć, czy postawić się w jej sytuacji. Kiedy jednak czytamy o kolejnych zdarzeniach w jej życiu, zastanawiamy się jak to wszystko uniosła. 

Autorce udało się wprowadzić mnie w stan silnego niepokoju, który pozwolił na wczucie się w przeżycia bohaterki. Czułam nakładające się na tą 57-latkę kolejne warstwy traum, wyobrażałam sobie jej ucieczkę w ciemne zakamarki duszy i mieszkania. Przeżywałam z nią przemocowe dzieciństwo i milczenie matki w tej sprawie, śmierć młodszej siostry, rozwód, lęk o swoich trzech synów, spotkania z matką. Dopingowałam w powolnym wracaniu do życia, szukaniu drobniutkich przyjemności, w otwartości na innych, czy w podjęciu próby pracy. Z przyjemnością czytałam o jej "stałym sztabie pomocowym" składającym się najwierniejszych przyjaciółek, które pomimo różnorodności swoich żyć trwają na posterunku czuwania nad nią, wciągają ją w codzienność.

To bardzo nietuzinkowa książka, ale jej czytanie boli, bo jest w niej wiele bólu, lęków, zadawanych ran i osamotnienia. A z drugiej strony jest moc przyjaźni, która nie pozostawia w samotności i opieki synowskiej. W końcowych akordach książki spotkamy nadzieję na lepsze jutro.

poniedziałek, 22 września 2025

Coast road: powieść - Alan Murrin

 

Powróciłam do Irlandii, dzięki autorowi Alan Murrain, tym razem do lat dziewięćdziesiątych, w "przeddzień"ważnych wydarzeń, czyli referendów i zmiany w konstytucji w sprawie zdelegalizowania zakazu rozwodów. Katolicka retoryka i zapisy w Konstytucji z 1937 roku restrykcyjnie określały wartość małżeństwa i zakaz rozwodów. 

W swojej książce autor poruszył dwa ważne wątki: sytuację kobiet, (mężatek w szczególności) oraz dzieci, które były często niemymi świadkami relacji rodzicielskich panujących w domach. Nie będę się rozpisywała czego ofiarami były kobiety i dzieci, bo to sprawa powtarzalna, najtrudniejszy w tym był systemowy zakaz rozwodów, nawet jeśli obie strony chciały i zgodnie stwierdzały, że związek się wypalił, że tkwią w nim bez obopólnej satysfakcji nie było możliwości stwierdzenia rozwodu przez instytucję do tego upoważnioną. 

Autor wprowadził nas w problem kreśląc historie kilku rodzin w małym nadmorskim miasteczku. Każda historia jest inna, ale każda pokazuje różne oblicza problemów w relacjach damsko-męskich. Pokazuje uwikłanie po jednej i po drugiej stronie, u kobiet niemożność szukania pomocy, narażania się na ostracyzm, samotność, smutek, apatię, poddanie się, u mężczyzn presję zarabiania na rodzinę, sprostania roli męża i ojca, czasem pod przymusem rodziców i uwarunkowań kulturowych. 

Atmosfera jest gęsta, daje argumenty do refleksji i wyciągania wniosków. Opowieść wciąga, jednoczy z bohaterkami, wzrusza. Nie umiem powiedzieć czy daje nadzieję, bo w tylu krajach na świecie podobne sytuacje cały czas mają miejsce, ale książka warta jest przeczytania. Oszczędna kompozycja krzyczy swoją prostotą.

czwartek, 18 września 2025

Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki - Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki

 

"Wielowiekowe nierówności - od dostępu do nauki przez swobodę rozporządzania majątkiem czy podróżowania po możliwość poświęcania się karierze zawodowej - sprawiły, że najważniejsze dzieła, czy to malarskie, czy literackie, czy muzyczne wychodziły spod ręki mężczyzny. (str. 86)

Lubię takie uczty książkowe. Po biografii Marii Konopnickiej wpadła w moje ręce biografia Marii Dulębianki. Dopełnieniem była jeszcze wystawa w Muzeum w Lublinie pt. "Co babie do pędzla", na której miałam niewątpliwą przyjemność oglądać obrazy malarki. Dodatkowo czytając fragmenty książki, gdzie bohaterki zakotwiczają swoje życie w Żarnowcu przypomniał mi się pokoik malarki na pięterku. Absolutna pełnia doznań.

Czytając książkę miałam wrażenie bycia w biegu, niemożności odnalezienia się w jednym miejscu podobnie jak bohaterka i jej przyjaciółka. Z jednej strony ciągła tułaczka i niedogodności związane z podróżami, z drugiej wolność decydowania o swoim miejscu, swoboda podejmowania decyzji, czerpanie przyjemności z różnorodnych miejsc. Kiedy dodatkowo wyobraziłam sobie długość tych podróży, czas jakiego wymagały i intensywność to kręciło mi się w głowie - nie tylko w przenośni.

Maria Dulębianka wywarła na mnie ogromne wrażenie, jej talent malarski, oratorski, samodzielność w życiowych wyborach, niezłomność w domaganiu się praw dla kobiet, które cały czas w tamtym okresie były w pełni zależne od mężczyzn. Oddanie drugiej osobie, troska o potrzebujących, bliskich i tych najbiedniejszych wzbudzała we mnie ogromny szacunek. Kobieta odważna, niepoddająca się przeciwnościom, ciepła i serdeczna, wykształcona, znająca języki, obyta w świecie. 

Relacja malarki i poetki była ogromnie wdzięczna w odbiorze, bo każda z nich lubiła być ze sobą, ale każda miała szacunek dla wolności tej drugiej osoby, uwielbiały ze sobą spędzać czas, ale kiedy tworzyły dawały sobie na to przestrzeń. Czerpały ze swojego towarzystwa, wspierały siebie tak na niwie twórczej, jak i codziennej. Były obyte, znały języki, podróżowały, miały pasje i zainteresowania, uwielbiały spacerować i wsłuchiwać się w potrzeby tej drugiej. Ich relacja była szczera i budująca, co szczególnie warte podkreślenia, wiedziały, że mogą na siebie liczyć, i wspierać się w biedzie. 

Gratulacje dla autorki za tytaniczną pracę i nie przytłoczenie biografii Marii Dulębianki, o której tak trudno było wyłapywać materiały, szeroko dostępnymi o Marii Konopnickiej. W mojej opinii odmalowała nam kobietę, którą przepełniało dobro i troska o innych, która w swoim życiu najmniej dbała o siebie, kobietę wielu talentów i możliwości, która dwadzieścia lat życia wiernie towarzyszyła w doli i niedoli swojej towarzyszce poetce. Chapeau bas.

To jednak nie wszystko, co mnie ujęło w tej książce, bo dodatkową wartość stanowi bardzo szeroko naświetlone tło historyczne, społeczne i polityczne. Tutaj także autorka nie żałowała wysiłku, aby wyszukiwać ludzi i fakty by wypełnić tło bohaterki/bohaterek. Dopełnienie stanowią reprodukcje obrazów, zdjęcia z wydarzeń. Wartościowe jest również kalendarium na końcu książki. Nic dodać, nic ująć, czytać.

piątek, 5 września 2025

Trzynasta opowieść - Diane Setterfield


W tej książce wrze od tajemnic, dziwnych zdarzeń, trudnych, żeby nie powiedzieć patologicznych relacji oraz zaskakujących splotów ludzkich losów. 

Autorka zbudowała opowieść o relacjach niezwykle silnych, wręcz niszczących, zabijających ciało i duszę, można by rzec tak biskich, że aż duszących i dusznych, nie pozwalających na radość z bycia z drugim człowiekiem. Dodatkowo pokazaną w książce specyficzną formą tej bliskości i zależności w relacji była ta pomiędzy bliźniaczkami. Zresztą w książce jest mnóstwo historii o nieudanych związkach, relacjach i stosunkach pomiędzy ludźmi. Ogólnie dla mnie "Trzynasta opowieść" spowita jest mrokiem, smutkiem, tęsknotami, zależnościami, przyzwyczajeniami i strachem. Mnóstwo w niej meandrów, niedopowiedzeń, z pozoru niepotrzebnych detali, które jednak mają swoje znaczenie dla całości. Ta zawiła opowieść, czasami męcząca i naszpikowana mocno oryginalnymi zachowaniami co poniektórych bohaterów, zawoalowana niedopowiedzeniami odsłania się po woli, aby wyjaśnić wszystko w końcowych tonach książki. 

Jeśli chodzi o bohaterkę opowieści, Vidę Winter, której losy spisywała młoda księgarka Margaret Lea, to mogłabym rzec, że jest to postać "mieszanka" powstała z różnych znanych pisarzy, celebrytów, gwiazd czy gwiazdek. Tworzy wokół siebie aurę tajemniczości poprzez podrzucanie coraz to nowych faktów ze swojego życia, po czym dementowanie ich i podrzucanie kolejnych, tak aby powiedzieć dużo, ale ciągle utrzymywać zainteresowanie swoją osobą i pisanymi książkami, które wydawała co roku przez kilkadziesiąt lat. To zapewne trzeba umieć, a ona była w tym wyśmienita. Zaciekawiała, przyciągała, omamiała, aby kolejnym razem wytrącić pewność co do przekazanych informacji, bo znowu karmić nowymi historiami "ze swojego życia". Jej prawdziwą historię poznajemy kiedy żyje już tylko resztkami sił.

Przeczytawszy "Trzynastą opowieść" mam mieszane uczucia, bo choć dotrwałam do końca, a niektóre części tej opowieści podobały mi się to były też takie, które wytrąciły mnie z przyjemności czytania, nie żebym była zszokowana zachowaniami bohaterów, ale raczej zawiłościami i nagromadzeniem dziwności w ich losach. Zatem to nie był zmarnowany czas, ale też nie było zachwytu.

niedziela, 31 sierpnia 2025

Dom nad jeziorem - Kate Morton

 

To moje pierwsze spotkanie z tą autorką i to całkiem udane. Kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać, dlatego czekałam na kolejne odsłony. Autorka tkała swoją opowieść bardzo gęstym ściegiem, dokładając kolejne skomplikowane sploty. Jeśli jakaś moja myśl podążała do jakiegoś "odkrycia", to okazywało się jakimś drobiazgiem, który być może kiedyś przyda się do większej całości, ale nie tu. Autorka umiała meandrować swoją opowieścią, zwodząc i zmieniając jej bieg. Autorka stworzyła mozaikę historii, bohaterów z maleńkich puzzli, które należy cierpliwie układać, nie spodziewając się szybkiego efektu, choć czasami pojawiały się większe zarysy lub plamy to na całość obrazu trzeba czekać do ostatnich kartek. Czasami traciłam cierpliwość, ale nie chciałam jej odłożyć, bo apetyt rósł w miarę rozrastania się losów bohaterów i całej historii.

Autorka poprowadziła swoją opowieść na kilku czasoprzestrzeniach, w latach trzydziestych XX wieku i początku XXI wieku. Mamy dwie kobiety, które zmagają się z trudnymi przeżyciami i decyzjami, mamy rodziny, które przeżywają radości i tragedie, dostajemy mnóstwo emocji, sukcesów i porażek, strat, których skutki są nieodwracalne i nadzieje na odzyskanie chociaż drobiazgów, jakże cennych i potrzebnych do odzyskania spokoju.

Autorka poświęca uwagę sprawie traum wojennych, które prowadzą do tragicznych skutków dla jednostki, jej rodziny i społeczeństwa. To ważne, bo niestety wciąż aktualne, a tak mało się o tym mówi. 

Podsumowując było warto poświecić jej czas wakacyjny.

środa, 27 sierpnia 2025

Zbieracze borówek - Amanda Peters

 

To historia, w której od początku wiadomo co jest jej osią, można wysnuć domysły kto i co zrobił, jednak to wcale nie zabiera ciekawości jej odbioru, bo ważne są tło i nakładające się losy bohaterów, a także ich decyzje i przeżycia.

Historia zaczyna się kiedy grupa ludzi przyjeżdża, jak co roku, na zbiory borówek, a wśród nich nasi bohaterowie, rdzenni Amerykanie, którzy przybywają całą rodziną, rodzice i piątka dzieci, w tym czteroletnia Ruth. Kiedy dorośli i starsze dzieci idą pracować przy zbiorach Ruth zostaje pod opieką o dwa lata starszego brata Joego. Joe bardzo kocha swoją siostrzyczkę, zwyczajowo dużo rozmawiają i bawią się. Tego dnia  kiedy Joe "na trochę" spuszcza siostrzyczkę z oczu ona znika. To wydarzenie bardzo odbiło się na emocjach i życiu Joego, będzie ciągle obwiniał siebie za niedopilnowanie siostry. Zresztą cała rodzina również będzie cierpiała, otuli się "płaszczem" tęsknoty, żalu i niezgody. Zniknięcie Ruth będzie jak niezagojona rana, na którą nie ma lekarstwa.

Jednak autorka nie poprzestaje na wątku tej rodziny, przeplata go z historią Normy, która dorasta w dostatnim i dobrym domu, jednocześnie będąc ciągle pod kuratelą matki. Matka lęka się o wszystko co dotyczy Normy, boi się o nią, zachowuje daleko posuniętą czujność, a nawet nie owijając w bawełnę można rzec kontrolę. Ojciec daje córce więcej swobody, często tłumaczy zachowania żony. Norma zachowuje cierpliwość i wyrozumiałość względem matki, choć pojawiają się w jej głowie pytania, na które nie ma gdzie znaleźć odpowiedzi. Przypomina sobie jakieś odległe flesze postaci i miejsca, echa imion i charakterystyczne zapachy Ma swoje podejrzenia, przeczucia, snuje domysły, brakuje jednak kogoś do wyjaśnienia.

Autorka opowiada historię tych dwóch rodzin na przestrzeni kilkudziesięciu lat, przy okazji nawiązuje do wydarzeń społecznych, politycznych i przemian kulturowych. Nasi bohaterowie dorastają, niektórzy umierają, inni poszukują swojego ukojenia i miejsca. Ktoś zatracił się, ktoś czeka na cud, ktoś szuka, albo po prostu żyje.

Dla mnie to była bardzo wciągająca opowieść z różnymi emocjami. Smutek i lęk przeplatają się z nadzieją, tęsknota znajduje ukojenie, po stracie pojawia się miłość, żal zyskuje przebaczenie. Przy okazji nie jest to ckliwa opowiastka. Pokazuje człowieka we wszystkich jego barwach, z niedoskonałościami, tęsknotami i pogubieniem. Pokazuje jak jedna emocjonalna decyzja może poważnie wpłynąć na losy innych osób. Jak nieutulony żal i tęsknota jednostki mogą odebrać spokój całej rodziny. 

Ja miałam bardzo dużą przyjemność z czytania, zatem polecam.

piątek, 8 sierpnia 2025

Kolekcjoner porzuconych dusz. Reportaże z Brazylii - Eliane Brum

 

Eliane Brum zanim przechodzi do sedna długo wprowadza czytelnika w założenia i wskazówki jak odbierać jej zbiór o życiu, chcąc go niejako przygotować na to co przeczyta. Opowiada jak przygotowywała się do zebrania materiału, jak rozmawiała i patrzyła na bohaterów, pokazuje swoją drogę do przygotowania tych reportaży. Zapewne słusznie, bo nie są to obrazy karnawału, bujnego i barwnego życia w Amazonii, czy peanów na rzecz brazylijskiej piłki. To opowieści z ciemniejszych zaułków, a nawet zakątków Brazylii, gdzie trud, smutek i niesprawiedliwość trzymają się mocno, mimo zmian zachodzących na szczytach władzy, gdzie pieniądz i chciwość wiodą prym.

Reportaże zawarte w "Kolekcjonerze porzuconych dusz" mają charakter społeczny, a choć autorka skupia się na Brazylii to można by je osadzić w innych miejscach, w których niesprawiedliwość kwitnie i dotyka najuboższych. Autorka pokazuje szerokie spektrum niedoli ludzkiej, niesprawiedliwości, zapomnienia, wyrzucenia za nawias, wykorzystywania, odbierania ostatnich skrawków godności. Optymizmu niewiele w tej książce, choć i ono wychyla z tych kart nieśmiałe oblicze, w postaci oddanych kobiet, które "łapią dzieci", aby pomóc sprowadzić je na ten świat, czy pojawiające się iskierki miłości w domach "spokojnej starości", do których "wysyłani" są starzy ludzie i "zasypywani gruzem" niepamięci swoich najbliższych. Pozostałe traktują o realizmie, bynajmniej niemagicznym. Spotkamy więc opowieść mężczyzny, który pracował przy azbeście i umarł z jego powodu. Poczytamy o ludziach  których wyrzucono z ich domu, bo stali na drodze wielkich "inwestycji". Usłyszymy opowieści matek, które rodziły synów na śmierć, o mężczyznach, którzy oddają się bardzo dziwnym działaniom, aby przeżyć w tym nieprzyjaznym świecie. Kobietę, która mimo niepełnosprawności, biedy i wielu przeciwności postanowiła udowodnić, że da radę i wydobędzie się z kręgu niemożności. Dowiemy się o szaleństwie złota, o marzeniu biedaka, żeby wznieść się na pokładzie samolotu i o żalu do choroby, która zabrała coś na co czekało się całe życie..

W mojej opinii autorka starała się nie wtrącać w opowieści swoich bohaterów, słuchała i gromadziła je bez oceniania i dopowiadania. Pokazywała szerszy kontekst niektórych historii, drogi niesprawiedliwości i nic nie robienie władz i sądów. Książka napisana eleganckim językiem. Choć nie wszystkie opowieści wciągają, to warto poznać różnorodność Brazylii tej bardziej nieznanej i nieoczywistej. 

czwartek, 7 sierpnia 2025

Jak tata przemierzał Afrykę - Ota Pavel

 

„Jak tata przemierzał Afrykę" to zbiór 21 krótkich opowiadań z życia autora. Pisarz pokazał w nich swoje zainteresowania, sposób postrzegania świata, poczucie humoru i przyjemność z pisania. Z książki płynie radość z codzienności, zwykłych rzeczy, wydarzeń, w których autor brał udział, upodobanie z prostego wypoczynku oraz wypraw tych małych i większych. Pięknie zachwyca się przyrodą i przyjemnością obcowania z nią. 

Autor wspomina dzieciństwo, swoje doświadczenia ze świata sportu, wędkarstwa i rozmów z ludźmi. Wspomina wyjścia w góry, opisując przy okazji czar Karkonoszy i Tatr. Przybliża wyprawę swojego ojca do Afryki wraz z Legią Cudzoziemską oraz jego zaangażowanie w budowanie systemu komunistycznego w Czechach i jak to się skończyło. 

Te opowieści dają wgląd w postrzeganie świata przez autora, w radość z możliwości bycia w "małych" światach, wiarę w moc uzdrawiającą przyrody i jej walorów a jednocześnie nieumiejętność radzenia sobie z rzeczywistością tworzoną przez ludzi, którzy tak bardzo komplikują to co mogłoby być łatwe w odbiorze. „Jak tata przemierzał Afrykę" to proza, która niesie spokój, z delikatnym uśmiechem, czy wręcz autoironią, przenosi w spokojne rejony, gdzie siła natury pozwala oderwać się od problemów, daje moc na mierzenie się z bezradnością upływającego czasu, bezsilnością wobec skomplikowanych elementów życia.

sobota, 2 sierpnia 2025

Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczówni - Joanna Kuciel-Frydryszak

 

Sięgnęłam po książką z dużym zainteresowaniem ze względu na autorkę i bohaterkę. Bardzo to obszerna i dobrze udokumentowana lektura, z przypisami, wierszami i zdjęciami bohaterki, jej utworów i listów. Bohaterka arcyciekawa, jej życie to istna "epopeja", ze względu na jej osobiste losy, czasy i okoliczności, w których przyszło jej żyć. Urodziła się pod koniec XIX stulecia w Inflantach, które przez 200 lat były w granicach Polski. Jej matka obumarła kiedy ona i jej siostra były jeszcze małymi dziećmi, zaś ojcem był żonaty mężczyzna (skandal na owe czasy). Te początki, bardzo trudne, odbiły się na jej relacjach z najbliższymi i ukształtowały jej postawę wobec siebie i innych. 

Kazimiera Iłłakowiczówna dążyła całe swoje dorosłe życie, aby być niezależną i samorządną, choć tworzyła poezję, to nie ona była jej źródłem utrzymania, można rzec, że raczej bagatelizowała swój talent. Zawsze zależało jej, aby mieć stały dochód; do wybuchu wojny pracowała na posadach państwowych, najpierw w ministerstwie spraw zagranicznych, a następnie jako sekretarka pewnych obszarów sprawa Józefa Piłsudskiego. 

Dużo podróżowała, znała kilka języków, była elegancka i elokwentna. Wojna odcisnęła kolejne trudne 'pamiątki" na bohaterce. Ze względu na rozkazy rządowe wyjechała do Rumunii, gdzie żyła bardzo biednie, oddalona od bliskich i znajomych, bez środków do jako takiej egzystencji, włócząc się po obcych kwaterach, patrząc na liczne świadectwa wojny. Te doświadczenia dodały swoją cegiełkę do jej zachowań i postępowania w kolejnych latach życia. Nauczyła się żyć bardzo skromnie, bez zbytków, powściągnąwszy większość z potrzeb. Potrzebowała niewiele do codziennej egzystencji, skromne jedzenie, zimno w przydzielonym lokalu, odsunięcie, zapomnienie, przykrości. Uczyła, tłumaczyła, udzielała korepetycji. Dożyła sędziwego wieku 94 lat, przy czym ostatnie kilka lat żyła zdana na pomoc innych, której tak nie chciała, ze względu na ślepotę.

Autorka wzięła na tapet wyjątkową postać kobiety, poetki, feministki, dyplomatki w pewnym sensie, poliglotki, wykształconej i inteligentnej osoby. Kobiety, która choć bardzo kostyczna i z surowymi zasadami, zwłaszcza pod koniec życia, była życzliwa i opiekuńcza, dla bliskich zawsze miała wyciągniętą dłoń z realną pomocą, myślała o wielu osobach, prowadziła niezwykle rozległą korespondencję listową, miała bliskie osób w kraju i za granicą. Ceniona przez odbiorców, krytyków i kolegów z branży, ale też wyśmiewana za swoją religijność, opowieści o Piłsudskim, manieryzm, dumę i konsekwencję. Bardzo ciekawa i nietuzinkowa to była bohaterka, niemniej całość opowieści jak na Joannę Kuciel-Frydryszak dość powściągliwa. Choć to bardzo rzetelna biografia, to niestety nie porywa, jest bardzo przykładna i chronologiczna, ale nie ma szerszego spojrzenia, i tego czegoś co wciągnie. 

poniedziałek, 28 lipca 2025

Sen o okapi - Mariana Leky

 

"Sen o okapi" zaprasza do wyjątkowego świata małej społeczności dając pole do własnych refleksji i odczuć. Mnie ta książka otuliła swoją niebanalną atmosferą, połączeniem wszystkiego co najbardziej ludzkie i naturalne: miłości, śmierci i upływającego czasu w taki sposób, aby godzić się z tym i nauczyć rozmawiać o nich. Trudne emocje i lęki zestawiła z całym wachlarzem pozytywnych przeżyć, doświadczeń i relacji. Dostajemy w niej także trochę świata fantazji i symboliki snów, które mają swoje przełożenia na życie mieszkańców.

Mariana Leky prowadziła czytelnika nieśpiesznie, acz wciągająco poprzez życie członków społeczności, którzy żyją według własnych umiejętności i zasad i tworzą niezwykle barwną mozaikę postaci. Dla mnie to był prawdziwy wachlarz niebanalnych osobowości, z których każda miała swój urok i ważną rolę do odegrania. Choć każdy mieszkaniec żył własnym życiem, to nie był sam w obliczu wyraźnych problemów czy samotności, społeczność czuwała, aby nienachalnie wesprzeć w razie potrzeby, czy w najtrudniejszych momentach.

Narratorką książki jest Luiza, dzięki której poznajemy poszczególnych bohaterów i ich życie. Po pierwsze jej babcię Selmę, której to właśnie zdarzają się prorocze sny o okapi, wywołujące trwogę wśród mieszkańców wioski. Optyka, przyjaciela domu, od niepamiętnych czasów zakochanego w Selmie. Martina jej przyjaciela, z którym do pewnego momentu są nierozłączni. Astrid, matkę, która wiecznie się spóźnia i zastanawia nad rozstaniem z ojcem Luizy, który to nieustannie podróżuje i zwiedza świat. Elsbeth, szwagierki Selmy, Palma, ojca Martina i wiecznie smutnej/niezadowolonej Marlies. Mamy też sąsiadów z najbliższego otoczenia oraz niespodziewanego gościa, buddyjskiego mnicha z Japonii. Nie bagatelnym bohaterem jest także pies Alaska. Obserwujemy ich historie na przestrzeni około dwudziestu lat, co pozwala pewne etapy zamknąć a inne otworzyć.

Książka nie porywa wartką akcją, ale przenosi w krainę z pogranicza jawy i snu, w której z pozoru niewiele się dzieje, ale połączenie fantazji, wrażliwości, ciepła i prostolinijnych i mocno empatycznych bohaterów oraz ich bliskich acz nienachalnych relacji, daje przyjemny odbiór, przenosi w krainę, w której chciałoby się zamieszkać z dala od zgiełku jakże innej codzienności. Mimo różnych wydarzeń i tych zabawnych i tych wzruszających książka jest balsamem, przyjemną lekturą. 

Oczywiście można też opowieść potraktować jako naiwną lub cukierkową lub nie sięgnąć w ogóle bo jest tak wiele innych książek, dla mnie to była jednak miła odskocznia, trochę bajka o życiu, w którym każdy ma prawo do swoich emocji i wyborów, ale nie pozostaje w tym całkiem samotny.


piątek, 25 lipca 2025

Monika Raspen - Monika Raspen


Narracja tej książki została wpisana w bardzo ciekawą historię i intrygującą dla wielu do dzisiaj dynastię. Postaci, które w książce grają ważne role zasługują zapewne na osobne opowieści. Kobiety, odgrywają tutaj pierwsze skrzypce, niektóre od razu zyskują sympatię, inne do końca książki nie dają się polubić. Autorka starała się pokazać pozycję społeczną kobiet, przypisane im role, stereotypy, obowiązki i odpowiedzialności niezależnie od pozycji jej rodziny. Im wyższy stopień w hierarchii tym rola i oczekiwania bardziej określona: danie rodzinie następcy rodu, zapewnienie ciągłości linii. Jeśli, któraś ze stron w małżeństwie była bezpłodna to zawsze wina przypisywana była kobiecie, jeśli rodziła same dziewczynki to również było jej wina. 

Autorka wprowadziła w swoją opowieść bardzo wiele postaci, których zwłaszcza na początku trudno mi było spamiętać. W opowieści, która dzieje się w ciągu jednego roku - 1903, bardzo dużo się dzieję, czasami akcja jest tak rozbiegana, że można się zmęczyć. Opisy wydobywają blichtr, niewyobrażalny przepych i bogactwo arystokracji oraz smród i ubóstwo biedoty. Mnóstwo w niej intryg, szpiegowania, knucia, okłamywania, ukrywania niewygodnych prawd i potomków. Generalnie, to może opowieść, która przypadnie wielu osobom do gustu, ja niestety zmęczyłam się ta lekturą.

Lubię książki napisane z perspektywy kobiet, które z urodzenia były na gorszej pozycji społecznej zwłaszcza w niektórych okresach historycznych. i choć autorka ustami swoich bohaterek opowiada o niesprawiedliwościach jakie je spotykają, wkłada w ich usta wypowiedzi pełne buntu i poczucia niesprawiedliwości, to wydawało mi się to nazbyt naciągane, zbyt współczesne. Oczywiście mam świadomość, że to opowieść obyczajowa wpisana tylko w tło i postaci historyczne, niemniej trąciło to dla mnie zbyt dużą nieautentycznością. Autorka snuła swoją opowieść zbyt powierzchownie, ograniczając się do jakiegoś ograniczonego schematu. Bohaterki były potraktowane zbyt płytko i jakoś tak jednowymiarowo, zaś uczucia nienawiści i miłości aż zbyt gwałtownie.

Mnie nie porwała, wręcz przeszkadzały mi nadbudowy myśli niektórych bohaterek, czasem przesłodzone, czasem naszpikowane złem. Podsłuchiwanie, podglądanie, złośliwości, natarczywości zmęczyły mnie, choć dobrnęłam do końca. 

Piękna jest za to okładka i cała szata graficzna, miło było ją trzymać w ręku i na nią patrzeć, ale.... na tym dla mnie koniec.

Szkody - Hania Hoffman


Ta książka to była dla mnie prawdziwa uczta czytelnicza, nie mogłam się dosłownie oderwać. Była też dla mnie lekturą sentymentalną, nostalgiczną i niezwykle rozczulającą. Przypomniała mi o tak wielu zapomnianych faktach,  przeżyciach, przeczytanych książkach, doświadczeniach smutnych i radosnych. Pobudzała mnóstwo emocji, wspomnień i tego co bezpowrotnie niestety lub na szczęście minęło. 
Autorka bardzo pięknie połączyła swoje dorastanie z powrotami do swoich przodków, opisując ich charaktery, przeżycia i relacje rodzinne. Te powroty do korzeni rodzinnych dały podstawę do gęsto zbudowanej opowieści o ludziach, z których wyrosła, którzy musieli mierzyć się z wieloma trudnościami wywołanymi przez decydentów, polityków i okoliczności historii. Łączyła historie, nawiązywała, pokazywała powolne odchodzenia każdego z nich. 

"Mama nigdy mnie nie przytulała, więc i ja nigdy tego nie robiłam. Był czas, że udawało mi się przełamać, potem już nie. Byłyśmy osobne, dwa równoległe światy w krzywiznach, czasoprzestrzeni i niczego już nie da się wyprostować. Przez cały okres choroby rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, robiłyśmy zdjęcia i zastrzyki, ale ani razu jej nie przytuliłam. Może dlatego jest mi tak zimno?" (str. 306)

"Szkody" to także losy Górnego Śląska, trudne, pogmatwane, bolesne i niezrozumiałe dla wielu Polaków z innych regionów kraju. Tytuł potraktowałam dosłownie, jako szkody pokopalniane w tkance miejscowości, które tracą swoje zabudowania, bo te zapadają się, kruszą, pękają; ale także jako straty, których doznajemy w swoich emocjach, rodzinach, relacjach i społecznościach.

"Szkody" to opowieść o zwyczajach, tradycji, twardych normach i świętościach. Autorka pięknie ukazała kultywowanie ważnych uroczystości, obrzędów, rytuałów, odpowiednich strojów, zachowań i przypisanych ról w rodzinie i społeczeństwie. Mnóstwo w niej odkrywania, myszkowania, powrotów w miejsca rozpadu po historii dawnych czasów. Cudownie opisała zmiany pod koniec lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych, bo to wtedy otwierał się dla niej świat: kolorów, przemian, nowych "wynalazków" technicznych, innych możliwości niż mieli przodkowie. Wchodziła w nowe relacje, podejmowała samodzielne decyzje, buntowała się, "uciekała" do własnych wyborów. Rozumiałam i też wracałam do własnych.

Hania Hoffman oplata swoją opowieść językiem w którym wyrosła, a choć teraz operuje tylko polskim, to nadal ten śląski w jej tekście jest namacalny i prawdziwy.

I choć nie uda mi się w pełni opisać emocji towarzyszących czytaniu tej książki, to jak na ten moment tego roku, ta książka rozczuliła mnie najbardziej.

poniedziałek, 21 lipca 2025

Kołatanie - Artur Żak

 

"Kołatanie" to książka z duszą, prawdziwą i wcale nie jedną. 

Od początku poczułam bliskość z tą opowieścią, patrzyłam na wydarzenia oczami Piotra, z uwagą śledziłam opowieść duszy Bronka, jego dziadka, w babci Piotra widziałam własną babcię, jednym słowem wróciłam do dzieciństwa, otoczyłam się nostalgią i małymi tęsknotami. Z Piotrem podążałam ponownie ścieżkami mojej młodości, może nie tak burzliwej jak jego, ale również znamiennej i mającej wpływ na moją emocjonalność. 

Akcja książki dzieje się na dwóch płaszczyznach, jedna to opowieść Piotra z jego wakacji u dziadków, życia w mieszkaniu w Łodzi przed i w trakcie przemian lat dziewięćdziesiątych, druga dziejąca się w sferze pozaziemskiej, gdzie krążą dusze mające coś do załatwienia lub dopełnienia na ziemi. Obie płaszczyzny dopełniają się jednak i uszczelniają opowieść dzięki czemu jest ona zwarta i pełna. Akcja "ziemska" dzieje się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zaś "pozaziemska" sięga opowieścią do wydarzeń z pierwszej połowy XX wieku. 

W książce Artura Żaka dostajemy świat duchów, wierzeń, tajemnic i niedopowiedzeń. Moje emocje wibrowały, wyobraźnia działała na wysokich obrotach, czułam więź z bohaterami. Autor stworzył mały świat człowieka wpisany w dużą historię społeczeństw, wielkie wydarzenia jednostki przeplatał z wielkimi zmianami w geopolityce i ich wpływie na codzienność ludzi. Wewnętrzne przeżycia, codzienność, własne decyzje i ich konsekwencje splatające się z konsekwencjami przemian ogólnoustrojowych. Wszystko to odziane pięknym językiem i dopełnione starannością wydania. Polecam na letnie popołudnia. 

poniedziałek, 14 lipca 2025

Kobiety naukowców - Aleksandra Glapa-Nowak

 

Autorka przybliżyła czytelnikom 25 kobiet, które były żonami znanych naukowców i badaczy, którzy zapisali się na kartach historii, a niektórzy za swoje dokonania zostali wielokrotnie nagradzani w tym nagrodą Nobla. 

Te czasami kilku lub kilkunastostronicowe opowieści o kobietach naukowców pokazały, że tylko dzięki poświęceniu ich własnego życia, odciążeniu swoich partnerów od ogromu obowiązków domowych, organizacyjnych, rodzinnych mogli oni dokonywać tych wielkich odkryć. Bardzo często były to wspólne odkrycia, wnioski, ale niestety ze względu na czasy (XIX i XX wiek) i zwyczaje wyniki badań mogli publikować tyko mężczyźni. Wielu wymienionych przez autorkę naukowców było wielkimi egoistami, skupionymi na sobie, nie zajmującymi się niewartymi uwagi zajęciami domowymi i rodzinnymi. Jednak byli i tacy, którzy bardzo doceniali swoje partnerki, czasem pomagali i wspierali je nie tylko na niwie domowej, ale także naukowej. Wiele z tych kobiet było świetnie wykształconych, miały na koncie wiele sukcesów, niektóre z nich doczekały się uznania i zaszczytów w zamkniętym środowisku naukowym: Maria Skłodowska-Curie, Irena Koprowska, Mary Everest-Bowle, Hanna Hirszfeld, Zofia Weigl, Anna Roentgen. Ich dokonania służą kolejnym pokoleniom. Wiele z nich stworzyło dla męża i rodziny przyjazny ekosystem, aby tylko ON mógł tworzyć na rzecz ludzkości. Jednym słowem bez nich mogłoby nie być tych wielkich i znanych mężczyzn. Były ramą, konstrukcją, która dawała oparcie i pozwalała partnerom na oddanie się pracy. One dźwigały codzienność, złożoną, niełatwą, wieloaspektową, oni zajmowali się wyznaczoną sobie ścieżką.

Autorka skonstruowała rozdziały  tak, aby przedstawić naukowca, jego obszary badań i osiągnięć, a następnie skupić się na kobiecie. Dostaliśmy też opis ich środowiska, rodziny, działań i osiągnięć, a także dzieci, jeśli para miała potomstwo, rzecz jasna. 

Podsumowując, książka była ciekawa, zawierała wiele informacji o kobietach, które często żyjąc w cieniu swoich mężów pełniły ważną rolę czy to wspierającą czy w wielu przypadkach równoległą do dokonań męża. Polecam.