Szukaj na tym blogu

czwartek, 14 listopada 2024

Histeria sztuki, niemy krzyk obrazów - Sonia Kisza


"Wsłuchaj się uważnie w niemy krzyk obrazów. Kto wie, może poznasz prawdę?"

Autorka, znawczyni biblii, mitologii, sztuki i szerzenia o niej wiedzy zaprosiła czytelników na niezwykłą wystawę podczas której pokazywała i objaśniała dzieła sztuki starożytnej i średniowiecznej. Zrobiła to jednak przez soczewkę skierowaną na kobiety zarówno te na obrazach jak i te, które te obrazy tworzyły.

"Na histerię możemy patrzeć jak na ogólną odpowiedź na opresyjny świat patriarchatu, język uciśnionych kobiet, które - uciszane wybuchały i nadal wybuchają." (str 17)

Książka napisana przez kobietę, która podąża kobiecymi tropami w sztuce, pewne dzieła odkrywa a inne pokazuje na nowo poprzez pryzmat pierwiastka żeńskiego. Czasem wyciąga dzieła z kątów magazynów, interpretuje na nowo, porównuje albo odbrązawia. Każdy rozdział to nowa opowieść, która zawiera jakąś myśl przewodnią, czasami jest bardzo intymna, subtelna, innym razem brutalna lub wyuzdana. Opowieści pokazują kobiety żywe i żywiołowe, z ich cielesnością, emocjami, dobrem i zepsuciem. Mamy słodką cnotę,  jawne zło, piękno i brzydotę, gwałt i zemstę, równość i podległość.

"Kobietom zabiera się prawa do cielesnej autonomii, utożsamia się ich ciała z towarem, czymś, co ma być atrakcyjne, czyste i miłe do oglądania. Kult dziewictwa, przymus skromności czy cnotliwości rozumianej bardzo restrykcyjnie w wielu regionach świata nadal regulowany jest przez prawo, a próby zmian społecznych są brutalnie tłumione - nie tylko poprzez ostracyzm.... Pozorna "troska" o dobro kobiet jest niczym innym jak mizoginią..." (str. 198)

W mojej opinii jest to książka dla każdego, ale szczególnie dla tych, którzy od sztuki stronią, bojąc się, że czegoś nie zrozumieją, źle zinterpretują, wydarza błędna opinię. Podobało mi się, że autorka na początku dała prostą instrukcję czy swoisty drogowskaz jak się ze sztuką obchodzić, jak iść własną drogą przy odkrywaniu i patrzeniu na obrazy czy rzeźby. Autorka namawia do kierowania się własnymi emocjami przy krytykowaniu dzieł, odczytywaniu ich znaczeń, itd.... Motywuje do wyrażania pełnej gamy odczuć i nie zamykania się ani na nie ani na różne oblicza sztuki. Według niej i mnie też, warto szukać, obcować, poszukiwać, czerpać i ponawiać te poszukiwania i odkrycia.

"Sztukę można traktować jak ozdobę, a można jak religię. Może być portalem do innego świata albo inspiracją na łazienkowe kafelki." (str. 21)

Sonia Kisza pokusiła się o napisanie ciekawej, dowcipnej książki, idąc trochę pod prąd, łamiąc schematy i szablony. Miałam wrażenie, że zdjęła te ważne i drogocenne dzieła z pilnie strzeżonych ścian czy skarbców i podała przeciętnemu odbiorcy w sposób przyjemnie prosty, aby uszczknął coś dla siebie z ich piękna i doskonałości. Pokazała talent i mądrość kobiet na nowo a czasami nawet odkryła. Dodatkowym atutem książki są ilustracje wielu obrazów, często z porównaniami lub zbliżeniami na szczegół. Podsumowując miałam z niej wielką przyjemność czytania.

niedziela, 3 listopada 2024

Kielonek - Alain Mabanckou


"... prywatność się kończy, gdy zaczynamy przeszkadzać otoczeniu, wolność jednostki kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innych..."
(str.123)

Czytanie książki Alaina Mabanckou nie było prostym i łatwym przeżyciem, z całą paletą emocji, z rwącym potokiem słów, soczystymi historiami i losami bohaterów i jego osobistym wątkiem wciągało i odpychało. 

Autor snuje opowieść z serca swojej ojczyzny, Konga, w którym jest biednie, szaro, wilgotno i często beznadziejnie. Ludzie szukają ukojenia w alkoholu, uciechach cielesnych, w skromnych posiłkach. To opowieść przepełniona goryczą, podszyta groteską, aluzjami, zgorzkniałymi wspomnieniami i przeżyciami.

Bar "Śmierć kredytom" to miejsce spotkań różnej menażerii ludzkiej i ich losów. Właściciel tego baru poprosił jednego ze stałych bywalców o spisywanie historii gości i swojej. Tytułowy Kielonek, bo to jemu powierzono taka misję z pewną nieśmiałością zabiera się do zadania, ale z czasem idzie mu to coraz łatwiej. Nasz bohater zbiera historie bywalców baru jak koraliki i pozwala czytelnikom przyglądać się w nich jak w krzywym zwierciadle, bo żadna z nich nie jest oczywista. Kielonek zapisuje swoje opowieści w dość specyficzny sposób, może ze względu na swój alkoholizm, czyni to chaotycznie, czasami mętnie, jakby w zwidach i oparach wypitego trunku, zwłaszcza wyraźne jest to podczas wspomnień z małżeństwa, śmierci matki, utraty pracy. 

 Ta książka może być wyzwaniem dla czytelnika, bo jak określa zleceniodawca "to jeden wielki bajzel" (str 187) jedynym znakiem przestankowym jest przecinek, brak w niej ładu i składu, wymaga przeglądu redaktora, a z drugiej strony jest poszarpaną i autentyczną, niepudrowaną opowieścią, która wymaga skupienia, ale daje pogląd na to co jest nam dość odległe i co nie jest naszą rzeczywistością.

Zamalowane okna - Anna Liminowicz

 

"Obserwowali się jak obcy, chociaż byli znad jednej rzeki." (str. 63)

To niewielka opowieść o zmianach, które jednak nie są wyborem człowieka, ale zostały mu narzucone przez okoliczności, w tym przypadku smutne, bo wojenne, albo tuż powojenne. To trzy historie o tęsknocie i powrotach do miejsc urodzenia, wspominanie ważnych momentów i ludzi. Wspomnienia z nutami nostalgii, z obrazami z przeszłości, które siedzą w bohaterach i motywują do wracania, rozpamiętywania, do napawania się dziejami swojej rodziny, swojego kawałka świata. 

Książka Anny Liminowicz przeniosła mnie w klimaty Mazur i Podkarpacia. Trochę przypominała mi inne książki o wspomnieniach, ale dla odmiany dodatkową aurę w niej tworzyły zdjęcia, dla mnie nienachalne, nietuzinkowe, dodające kolorytu tej opowieści.

Autorka opowiada o swoich bohaterach z delikatnością i szacunkiem, jest uważna, nie dodaje swoich komentarzy, słucha i zapisuje. Nie ma monopolu na opisywanie emocji, oddaje pole swoim bohaterom. Buduje swoje opowieści na rzeczach, które stanowiły jakąś osnowę wokół której dzieje się akcja. W pierwszej opowieści jest to dom, w drugiej most, w trzeciej jezioro i wyspa nad którymi latają ptaki obserwowane przez głównego bohatera tej części. 

W "Zamalowanych oknach" znalazłam spokój z koszem sentymentów, które pobudzają do empatii i współczucia. Opowieść autorki jest nieśpieszna, malownicza, w której czuć to co opisuje: butwiejącą podłogę, spróchniałe pale, mech, wodę i kwiaty łąkowe. Dla mnie udane spotkanie z intymnymi obrazkami ludzi i ich przeżyciami.

poniedziałek, 21 października 2024

Zapomniane niedziele - Valérie Perrin

 

To było kolejne udane spotkanie z Valerie Perrin. Jest w niej paleta uczuć, historii i czasów.

Mamy nieśpieszną opowieść o różnych rodzajach miłości, o zawiedzeniu pokładanych nadziei, zdradzie i wierności, zemście i wyrzutach sumienia, czyli o życiu z jego wszystkich odcieniach, nieoczywiste spotkania z konsekwencjami na przyszłość. Co mnie jednak urzeka u tej autorki to nieśpieszna opowieść, niuanse i akordy emocji. Nie ma u niej bohaterów czarno-białych, wszystko ma wiele odcieni, tak jak okładki jej książek. Tworzy aurę, w której można się rozgościć i zatopić, wejść w klimat wydarzeń. Małe miasteczka z ich lokalnym folklorem, zwyczajami i nawykami mieszkańców.

W brew pozorom nie jest to łatwa i banalna opowiastka, trzeba poświęcić jej uwagę i czas, zagłębić się w siatkę czasoprzestrzeni, połączyć wątki i historie, być otwartym na zaskakujące wydarzenia. Dla mnie czysta przyjemność czytania.

niedziela, 20 października 2024

Jak powietrze - Ada D'Adamo

 

"Pierwszych sześć miesięcy twojego życia było prawdziwym koszmarem. (...) Płacz był jedyną strzałą w twoim łuku, prosta bronią, ubogą, ale potężną, zdolną przeszyć moje serce i mózg. Byłaś w stanie wrzeszczeć cały dzień bez żadnego zmęczenia. Ja nie miałam tarczy, jedynie moją rozpacz, byłam zmęczona, wyczerpana przez ciebie, zamknięta w klatce, potrzebowałam snu." (str. 72)

To szczery zapis z życia kobiety, matki niepełnosprawnej córki, nie córki z dysfunkcją, z którą można funkcjonować samodzielnie, ale niepełnosprawną bez szans na życie bez opieki. To córka z totalną zależnością od jej opiekunów, człowiek, który wymaga wsparcia w każdej najdrobniejszej czynności, który nie widzi, nie komunikuje się, nie chodzi, nie rusza, w sposób tak zwany normalny. Człowiek, który złożony jest z samych "nienormalnych" elementów, zachowań, reakcji i dźwięków. Kiedy była niemowlakiem płakała prawie 24 godziny na dobę, wymagała opieki nieustannie, a jej opiekunowie byli permanentnie zmęczeni, przerażeni, niewyspani, niezrozumiani, niewysłuchani, dodatkowo obarczani winą za nieumiejętność odpowiedniego zajmowania się, wsparcia, reagowania.

Ta książka to ciąg myśli, zdarzeń, obserwacji z instytucji i systemu jakie otaczają ludzi z niepełnosprawnościami i ich rodziny. Obraz cierpienia i niekończące się korytarze i ścieżki upokorzenia i samotności w tym jakże trudnym życiu. To opis codzienności naszpikowanej barierami fizycznymi i tymi, często jeszcze gorszymi, psychicznymi, to odrzucenie albo osądzanie przez tzw. normalne jednostki społeczeństwa. To też pokazanie tej trudnej codzienności nie wspieranej przez instytucje, przez państwo, przez system, albo instrumentalne traktowanie, odsuwanie, przesuwanie, przestawianie, w kolejkach, w zabiegach, w sprzęcie, itp., itd.

"Kiedy masz niepełnosprawne dziecko, chodzisz w jego zastępstwie, widzisz zamiast niego, wjeżdżasz windą, bo ono nie może wchodzić po schodach, jeździsz samochodem, bo ono nie może wsiąść do autobusu. Stajesz się jego rękami i jego oczami, jego nogami i jego ustami. Zastępujesz jego mózg. I stopniowo, dla innych, sam stajesz się w końcu trochę niepełnosprawny: niepełnosprawny per procura." (str. 15) A jeśli pewnego dnia padasz ze zmęczenia, albo dopada cię śmiertelna choroba to co zastąpi te oczy, ręce i nogi? Czy wtedy ci wszyscy krzyczący za życiem jako takim pomogą, przejmą opiekę, staną się oparciem?

To opowieść o tym jak niezdolność do samodzielnego życia jednego z członków rodziny wpływa na pozostałych, jak niszczy, pogrąża w depresji, odbiera siły psychiczne i fizyczne, jak zamyka w domu, nie pozwala na chwile oderwania, czy zwykłego zaczerpnięcia oddechu. Autorka puka tą opowieścią do zatwardziałych wyznawców narzucania innym własnego myślenia, wyznaczania innym własnego podejścia do życia, decydowania o losie innych, przerzucania swoich wyobrażeń i wymysłów na tych innych. Woła, "Niech Kościół, polityka i medycyna przestaną patrzeć na kobiety jak na k...., które nie mogą się doczekać, by zabić własne dzieci. Aborcja jest bolesnym wyborem dla kogoś, kto jej dokonuje, ale jest wyborem i powinna być zagwarantowana. (...) Lekarzom, którzy chcą reanimować płody, również bez zgody matek, mówię, żeby wyszli ze swoich oddziałów intensywnej terapii i zobaczyli na własne oczy, co się stało z tymi dziećmi, na jaką wieczną teraźniejszość skazali ich matki." (str. 46)

To przybliżenie cierpienia tego dziecka, najpierw niekończące się badania, dociekania, stawianie diagnozy, potem ból przy codziennych czynnościach, przy zwykłym wzrastaniu, rozwoju ciała. Cierpienie z powodu tej samej, poskręcanej pozycji, niewydolności oddechowej, zatykających się śliną dróg oddechowych, niemożności trzymania moczu, oddawania, itd. Ten brak jednej tzw. "normalnej" czynności życiowej jest darem czy nieustającym cierpieniem. Dla kogo to jest życie? Dla cierpiącego dziecka, czy cierpiących bliskich?

Ta nieduża książka to ryk matki, którą powoli przejmuje rak, a ma świadomość, że jej w pełni zależne od innych dziecko jeszcze żyje, zatem kto i jak się nim zajmie? Czy ci co krzyczą głośno w obronie życia zaopiekują się tym człowiekiem? Czy pobiegną dalej krzyczeć zostawiając prawdziwy trud radzenia sobie z niepełnosprawną codziennością innym... Łatwo jest krzyczeć trudniej zrobić coś bardzo konkretnie przyziemnego, realnie i fizycznie pomóc...

Hasior. Opowieśc na dwa głosy - Hanna Kirchner


"Przyjrzyjmy się i nacieszmy tym, co niedawno stworzyła - zanim się znajdzie na nowych drogach, gnany prze triumfującego demona wyobraźni." (str.70)

Sięgnęłam po tą książkę po obejrzanej wystawie i to była dla mnie przyjemna i ciekawa lektura, dopełnienie, otworzenie innych perspektyw i rozumienia twórczości. Niezwykle barwna opowieść o takiej też postaci, wciągająca w wir tworzenia, pokazywania, rozświetlania i zapalania się pomysłów, realizacji w różnych miejscach i podróżach do tychże.

"Hasior. ..." Hanny Kirchner, krytyczki sztuki, to pokazanie jego twórczości na przełomie kilkudziesięciu lat, naświetlenie jego pasji, zmagań, pomysłów, doświadczeń i szaleństwa, a raczej szału twórczego, ale także jego relacji międzyludzkich z osobami bliskimi i tymi z dalszego planu. To także obraz  ich bardzo oryginalnej przyjaźni mieniącą się całą paletą emocji. Hanna Kirchner stworzyła kilkupoziomową opowieść o rzeźbiarzu, malarzu, scenarzyście, a w zasadzie twórcy nieograniczonym, eksperymentującym z różną materią, człowieku o wyjątkowej wyobraźni, wzbudzającym różne emocje, przez jednych uwielbiany, doceniany i nagradzany, a przez innych krytykowany, oczerniany, niezrozumiany. Mamy w książce recenzje autorki pisane o wystawach Hasiora, opisy tworzone do albumów o jego twórczości, przemówienia. Na kolejnym poziomie znajdziemy listy, które Hasior wysyłał do autorki w różnych chwilach swojego życia, były to chwile triumfu, radości, z podróży, z tworzenia, ale czasem z niemocy, z żalu czy porażek. Ten poziom to swoiste spojrzenie artysty na samego siebie. Mamy wreszcie opowieść o życiu twórcy w którą wpisano te artefakty. Wszystko odziane jest w zdjęcia jego dzieł wykonanych na przełomie lat.

Forma tej książki jest bardzo osobistym zapisem doświadczeń wynikających z relacji autorki z artystą, nasycona emocjami, troską, myślami o nim. Hanna Kirchner prowadzi czytelnika do lepszego zrozumienia Hasiora, pokazuje go jako człowieka, mężczyznę, twórcę nieograniczonego, nowatorskiego, łączącego style, materiały, trendy, kultury. Dzięki niej dowiedziałam się o jego pędzeniu, dosłownie i w przenośni do tworzenia, uczenia adeptów sztuki, dzielenia się postrzeganiem świata. Dowiedziałam się o jego licznych podróżach i realizacjach twórczych pomysłów, ogromu wystaw w różnych miejscach świata. Z drugiej strony autorka nie kryła jego problemów wynikających z jego charakteru i przeżyć a także z czasów i miejsca w, którym przyszło mu żyć. "Hasior. ..." to lektura z którą nie chciało mi się rozstawać, dzięki której chciało mi się szukać materiałów, tekstów i filmów o artyście.

Dla mnie to jedna z bardziej satysfakcjonujących lektur w tym roku

wtorek, 15 października 2024

Elżbieta Batory. Krwawa hrabina czy ofiara spisku Habsburgów? - Jarosław Molenda


Jarosław Molenda pokusił się o niesensacyjne spojrzenie na historię Elżbiety Batory, siostrzenicy polskiego króla, pani na Czachticach, inteligentnej, wykształconej, bogatej i wpływowej magnatki, której przypisywano cechy okrutnej i krwawej morderczyni, dodatkowo uprawiającej czarną magię, a z czasem posądzonej o bycie wampirem. W tej książce oprócz historii tytułowej bohaterki bardzo ważne i ciekawe, bo gęste od faktów, wydarzeń, nastrojów politycznych i społecznych, jest tło historyczne. Autor starał się zebrać informacje, aby pokazać w miarę całościowy obraz kobiety, której przypisywano tak niesamowite cechy i zachowania. Opisał czasy w jakich przyszło jej żyć, możliwości panów, pozycję chłopstwa w drabinie społecznej, rolę i przeznaczenie kobiety czy to biednej chłopki, czy bogatej szlachcianki. Jarosław Molenda nakreślił bardzo ciekawy wątek ówczesnej medycyny, podejścia do chorób i ich leczenia, dbałości o ciało, a także obszar higieny, warunków życia w ówczesnych miastach i wsiach, gdzie szczerzyły się choroby, a śmiertelność była na porządku dziennym. Pokazał też siłę i powiązania możnych rodów, koneksji i wpływów politycznych - kto, komu i jak zagrażał -  i ścieranie się różnych religii i samych odłamów chrześcijaństwa. 

Nie ma w książce taniej sensacji, bo autor starał się bazować na szerokiej dokumentacji i racjonalnie przedstawić przekazywane od wieków informacje o Elżbiecie Batory. Bazował na tym co dostępne, a choć pewne informacje już dawno zostały zatarte przez wichry dziejów, to w mojej opinii udało mu się obalić pewne przekazy, które po odarciu z sensacji nie miały racji bytu z przyczyn znanych dzisiaj faktów i danych, np.słynne kąpiele we krwi dziewic, posądzanie o czary, itp.

Jeśli kogoś interesuje szukanie przyczyn, potrzebuje przyjrzeć się sprawie z dwóch stron, a dodatkowo interesują go popularne postaci historyczne, tak wielokrotnie wykorzystywane w różnych opowieściach to jest to lektura dla niego.



poniedziałek, 7 października 2024

Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność - Siddharth Kara


"Kobalt jest tylko ostatnim z długiej listy skarbów, po które wyciągnął ręce Zachód." (str. 168) "Przemysłowe wydobywanie minerałów można porównać do przeprowadzenia operacji chirurgicznej za pomocą łopaty. Górnictwo rzemieślnicze robi to samo tylko za pomocą skalpela." (str. 260) I tu zaczyna się krwawa historia współczesnego niewolnictwa.

"Krwawy kobalt" to bijąca po oczach i uszach historia chciwości, podłości i małości bogatych krajów względem tych biednych, które były i są wyzyskiwane bez pardonu, bez litości, bez zahamowań i refleksji. "Krwawy kobalt" to jeden z wielu obrazków współczesnego niewolnictwa, niesprawiedliwości, zachłanności, konsumpcjonizmu. To przykład nieokiełznanej machiny wyzysku z jednej strony, absurdalnego gromadzenia bogactwa z drugiej. Ta książka to proces zbierania faktów o zabieraniu biednym wszystkiego i pozostawianiu ich w skrajnej nędzy, upodleniu, zdegradowaniu ich do pręta stalowego, który wydobywa cenny dla bogatych krajów kruszec. To obraz wręcz apokaliptyczny  przedstawiający zniszczone tereny kraju, jego środowisko - glebę, wodę, roślinność, lasy, powietrze, infrastrukturę i domy. To też wizja przyszłości dla tego kraju, jeśli skończą się zasoby, zostanie on zapomniany wraz z ogromem problemów i cierpienia.

Demokratyczna Republika Konga to kraj, który przeszedł niejedną gehennę, Już Joseph Conrad w dziewiętnastym wieku opisywał jego niedolę, wyzyskiwanie i ograbianie. Wszystko zaczęło się od króla Belgów Leopolda II, który czerpał z Konga całymi garściami, zabierał wszystko co miało wartość i co można było przekuć w bogactwo dla siebie. To on wprowadził tam rządy oparte na totalnym terrorze, mnożąc niezliczone miliony ofiar i pozostawiając do dzisiaj nieład, niesprawiedliwość, rządy oparte na wyzysku i zbrodniach. Ten kraj nigdy nie dostał szansy, aby zaczerpnąć oddechu od przemocy, nacieszyć się swoimi nieprzebranymi bogactwami. Nawet rządzący w dwudziestym i dwudziestym pierwszym wieku kongijscy przywódcy stosują te same metody, które zaczerpnęli z historii tego kraju. Nabijają swoje kieszenie bogactwem swojego kraju, bezlitośnie go łupiąc, rabując i niszcząc, nie zważając na to jak żyje lud, który pracuje, aby te kabzy bez dna nabić. Ten kraj dostarcza światu niezbędnych minerałów (nazywanych też minerałami wojny), bez których bogate kraje nie wyobrażają sobie utrzymania swoich rozbuchanych gospodarek. To prawdziwa skarbnica nieprzebranych bogactw po, które sięgają Chińczycy, Amerykanie, Europejczycy, wszyscy ci, którzy chcą mieć nowoczesne rozwiązania komunikacyjne, pojazdy niskoemisyjne, czy panele fotowoltaiczne, które niwelują CO2. "Rewolucja ładowalnych baterii wydała ten kraj na pastwę wrogiej siły, która niszczy wszystko, na co się natknie w bezwzględnej gonitwie za kobaltem." (str. 74) To nasza zasobożerność i zachłanność przyczynia się do bezwzględnego wyzysku i łupienia tego kraju. Pogoń za bogactwami tego kraju prowadzi do przemocy na każdym poziomie, a największymi jej ofiarami są dzieci, ginące w kopalniach rzemieślniczych i wykonujące najmniej opłacane prace kobiety, gwałcone przez kopaczy, żołnierzy i różnej maści ochroniarzy. "Kobiety i dziewczęta, ofiary tych napaści, to poroniony kręgosłup globalnego łańcucha dostaw kobaltu." (str. 88) W DRK rozpętała się prawdziwa gorączka kobaltowa, która niszczy wszystko i wszystkich co napotka na swojej drodze: wyrzuca ludzi z domów, odbiera ziemię, zatruwa wodę, karczuje lasy, zanieczyszcza glebę i powietrze. "Znajdźcie Kolwezi na Google Maps i powiększcie obraz. Popatrzcie na gigantyczne kratery, monstrualne odkrywki, rozległe połacie obnażonej ziemi. Sztuczne zbiorniki wodne zapewniają wodę kopalniom, ale nie mieszkańcom miasta. Całe wsie zostały zrównane z ziemią. Wycięto lasy. Ziemia została zryta i wypatroszona. Kopalnie pożerają wszystko." (str. 222)

Cały system wydobycia kobaltu jest tak zawiły i skomplikowany, trudno się w nim połapać, bo łańcuch pokarmowy jest wydłużony do absurdu, a najmniej zarabiają ci, którzy są na jego dole, kopacze, dzieci, kobiety, ci współcześni niewolnicy, którzy pracują za około dolara dziennie, po kilkanaście godzin, bez zabezpieczeń, ochrony, odzieży, narażeni na niebezpieczne opary z kobaltu. Ci najlepiej zarabiający w tzw. "modelowych kopalniach rzemieślniczych" zarabiają od 4 do 7 dolarów. Wyzysk doprowadzono do perfekcji, cała gromada nic, albo nie wiele robiących mężczyzn, zarabia na tych, którzy chcąc przeżyć narażając swoje życie za wydobywanie kobaltu. Ci na najniższym poziomie oszukiwani są przez wszystkich i najróżniejszymi metodami. Kobalt to też konflikty, przemyt, nielegalne operacje, transakcje i przekupstwo, czyli wszystkie te mechanizmy, które podbijają niesprawiedliwość i wykorzystywanie. Ale, "Demoralizacja i znieczulica nadzorców pracy dzieci w Tilwezembe są bezpośrednim skutkiem światowego ładu gospodarczego, który żeruje na biedzie i bezradności, dehumanizując ludzi  wykonujących morderczą pracę na samym dole globalnego łańcucha dostaw. Szumne deklaracje wielonarodowych korporacji o chronieniu praw i godności wszystkich uczestników łańcucha dostaw brzmią coraz mniej wiarygodnie." (str.218) A można byłoby stworzyć system stałej pensji, gwarantujący bezpieczne przeżycie i odbierać urobek bezpośrednio od górników, pomijając kilku pośredników. Warto wdrożyć dbałość o swój kraj, środowisko i ludzi i nie defraudować ogromny pieniędzy z koncesji i podatków. Negocjować dobre warunki od koncernów, itp., itd...

W tych warunkach rodem z innych epok: z czasów niewolnictwa, totalitaryzmów, pracują ludzie sprowadzeni do najniższych poziomów, aby bogaci odbiorcy mogli cieszyć się nowymi technologiami i nowinkami technicznymi, itp. "W czasach nowożytnych, na dole wartego biliony dolarów łańcucha dostaw". (str. 195) ludzie pracują z pogwałceniem ich praw, bez norm pracowniczych, bez limitu godzinowego, bez godziwej i bezpiecznej płacy, bez higieny, wartościowego jedzenia. Grzebią prętem głębokie, niezabezpieczone tunele, z których prymitywnymi metodami wygrzebują i wyciągają w workach kobalt.

Ta rozpędzona machina zbiera potwornie krwawe żniwo, zabija swoich niewolników i tych kopiących pod ziemią i tych, którzy spadają z wysokich wzniesień czy znajdą się pod niewłaściwym osuwiskiem, pogrąża tych którzy chorują od niebezpiecznych oparów czy to je wdychając, chodząc po nich, czy płucząc w wodzie urobek. Ciągły wyzysk, bieda, brak możliwości edukacji, wsparcia, pomocy, służby zdrowia prowadzi ten kraj i jego najbiedniejszych mieszkańców do poważnych tarapatów. Wszelkie inicjatywy podnoszące warunki pracy, bezpieczeństwo i godność ludzką spełzły na niczym, dobre idee spłonęły zanim znalazły zastosowanie. Kiedyś, jedyny demokratycznie wybrany prezydent Konga, zamordowany podstępnie, Patrice Lumumba napisał: "Wiem i czuje całym sercem, że prędzej czy później moi rodacy pozbędą się wrogów, zewnętrznych i wewnętrznych, i powstaną zjednoczeni, by zrzucić hańbę upodlającego kolonializmu i odzyskać należną im godność w czystym blasku dnia." (str. 339, z listu do żony) Czy tak się stanie w dającej się określić przyszłości oczywiście nie wiadomo. Pomimo wprowadzania nowych regulacji dotyczących przejrzystości w łańcuchu wartości nie widać rychłego końca niedoli Kongijczyków; zbyt jesteśmy przyzwyczajeni do wygody, żeby odpuścić sobie dobra bazujące na wyzysku ludzi, którzy gdzieś tam, daleko pracują dla nas.

Czasy kóz - Luan Starova

 

Za przyczyną tej książki udałam się do Macedonii czasów komunizmu. Nie była to łatwa podróż, bo czas komunizmu i jego różnych odmian w krajach Europy wschodniej i środkowej jest dla mnie okresem wielkiej niesprawiedliwości, zmarnowanych szans i upodlenia ludzi.

Luan Starova opisał czasy bezpośrednio po II Wojnie Światowej i fali ideologii faszystowskiej, która pozostawiła swoje piętno na Europie i jej mieszkańcach, a następnie komunizmu stalinowskiego, który rozlewał się na "bratnie narody", aby zjednoczyć ich w "jedynej, słusznej idei", równości klas robotniczych. I tu zaczyna się opowieść o Macedonii, w której postawiono sobie za cel, iść za "wielkim bratem" i stać się wzorcowym państwem robotników. Na drodze do celu stanęli jednak pasterze i ich kozy, którzy na wezwanie partii zeszli z gór i przybyli do miasta, dosłownie zalewając je białymi kozami. Władze nie wiedziały co robić z tym fantem, jak z pasterzy zrobić robotników, którzy na dodatek mają zbudować nowoczesną i prężną gospodarkę kraju. Problem stał się wielki, ale władze lokalne czekały na jedyne słuszne decyzje z "góry", a na te wiadomo czekało się długo. Zatem w obliczu braku jasnych wytycznych kozy mogły zostać. Ta decyzja dała nieocenione korzyści dla wszystkich mieszkańców miasta, bo kozy to mleko i jego produkty, które pozwały przeżyć, albo odbić się mieszkańcom ze skrajnej biedy i ostrego niedożywienia. Kozy stały się bogactwem tych, którzy je mieli i dobrem dla tych, którzy z nich korzystali, stały się wręcz symbolem życia i przetrwania.

"Czasy kóz były burzliwe nie tylko w mieście, ale w całej południowej republice. Kraj stanął w obliczu dramatycznych wyzwań. Przeciągało się "polowanie na czarownice", wytyczano kolejne fingowane procesy, dokonywano brutalnych grabieży pod przykrywką "walki klasowej", trwały niekończące się pogromy religijne i ideologiczne, polała się krew na skutek kolejnych podziałów, kolejnych cichych i głośnych likwidacji." (str. 25) Jedno co działo się na przekór temu złu to był dobroczynny strumień koziego mleka, który płynął, zbliżając ludzi do siebie, niezależnie od wyzwania, klas i narodowości.

W książce mamy też wątek dwóch mężczyzn - ojca rodziny, emigranta z Albanii, intelektualisty, myśliciela, filozofa, dla którego sfera intelektualna jest najważniejsza, zaś o podstawowe potrzeby codzienne troszczy się żona. Dzieci głodują, poczęte często umierają, bo ojciec długo podejmuje decyzje. I drugi Czanga, wódz pasterzy, kóz i wszystkiego co tradycyjne i rozsądne. To silny, prawy, mądry i twardo stąpający po ziemi człowiek. Te dwie osobowości zaprzyjaźniają się i dają sobie tak wiele, że żaden by się tego nie spodziewał. 

"Czasy kóz" to książka zawierająca wiele mądrości, pokazująca losy kraju i jednostki. Filozoficzne rozważania przeplatają się z codziennością, paradoksy uginają od ciężaru głupoty, historia jest opluwana, zaś bieżąca sytuacja jest pełna niedomówień i niepewności. To nie była łatwa lektura, ale po przeczytaniu doceniam jej wartość.



niedziela, 22 września 2024

Czterdzieści zasad miłości - Elif Shafak

 

"Życie bez miłości w ogóle się nie liczy. Nie pytaj, jakiej miłości masz poszukiwać, duchowej czy materialnej, boskiej czy ziemskiej, wschodniej czy zachodniej... Jedne podziały prowadzą tylko do kolejnych. Miłość nie zna etykietek i definicji/ Jest tym, czym jest: czysta i prosta. Miłość to woda życia. A miłujący to ognista dusza! Kiedy ogień pokocha wodę, wszechświat kręci się inaczej." (str. 440) To jest końcowy akord i kwintesencja tej książki poświęconej odkrywaniu tytułowych czterdziestu zasad miłości.

Autorka stworzyła opowieść o miłość, bynajmniej nie oczywistej, cielesnej, łatwej i przyjemnej. Pokazała w niej bardzo wiele twarzy tego uczucia i dróg które do niego mogą prowadzić. Skonstruowana dwupoziomowa historia, która dzieje się w trzynastym i dwudziestym pierwszym wieku pokazuje, że prosta i prawdziwa miłość jest sensem życia, latarnią morską, która wskazuje jedyny słuszny i bezpieczny kierunek. Miłość to nie jest jednak banalne uczucie, ono wymaga prawdy, szczerości i czystości serca, niezachwianej wiary, że jest ona jedyną drogą do samospełnienia. Miłość uwalnia od oceniania, oczekiwania, krytyki, daje nie oczekując nic w zamian. Oczywiście ta miłość, o której pisze Elif Shafak wymaga odrzucenia wielu balastów i lęków, m.in. uznania w oczach innych, uwolnienia się od krytyki, od sztywnych reguł i prawideł, wyjścia poza strefę komfortu. A z drugiej strony nie wtrącania się w cudze życie, nie zajmowania się sprawami innych, nie osądzania, nie roztrząsania nie swoich spraw.

W tekście mocno zabrzmiał wątek wielkich i ważnych tego świata, którzy dzisiaj umoralniają innych głosząc wzniosłe hasła i nakazując ich wypełnianie innym, a siebie z nich zwalniając. Możnowładcy czy to duchowi czy finansowi (choć często to powiązane) zaszyli się "w swoich wieżach z kości słoniowej", zapomnieli o zwykłych ludziach. Ich oderwanie jest już bardzo głębokie, nie widzą, nie słyszą, nie rozumieją co dzieje się wokół, żyją w jakiejś mgle, która zasłoniła im prawdziwe życie. Wypowiadają dzisiaj hasła, które są puste, nie potwierdzone, które nie tworzą wartości, wręcz rodzą pustkę, niezrozumienie, a nawet odrzucenie, a przecież nie takie były podwaliny. "Nikt i nic nie może stać między Tobą a Bogiem. Żadni imamowie, kapłani, rabini ani inni stróże moralnego czy religijnego porządku. Żadni mistrzowie duchowi, ani twoja wiara. Wyznawaj swoje wartości i zasady, lecz nigdy nie tyranizuj nimi bliźnich. Jeśli stale łamiesz serca innym ludziom, to bez względu na to, jakie spełniasz powinności religijne, i tak nie przyniosą one żadnego pożytku. Trzymaj się z dala od wszelkiego bałwochwalstwa, zaciemni ci bowiem widzenie." (str. 315) Jest to mnie tak aktualne dzisiaj, kiedy zatracamy się dla siebie i innych, a ci, którzy mają najwięcej dóbr materialnych wkręcili się w jakąś bałwochwalczą spiralę. To wszystko prowadzi do jakiegoś samo zatracania się, niepokoi, zasmuca.

"Miłość jest przyczyną. Miłość jest celem." (str. 239) czysta, niewymuszona, nieskalana i niepodlegająca negocjacjom tu i teraz, nie w przeszłości i w przyszłości, bo "W życiu nie ma czegoś takiego jak wcześnie czy późno (...) - Wszystko dzieje się we właściwym czasie." (str. 384)

Warto przeczytać ta książkę, bo zawiera uniwersalny przekaz, który ciągle warto przypominać: mamy tylko jedno życie - swoje, i tylko na nie mamy wpływ, dlatego warto skupiać się tylko na nim, nie pozostając przy tym egoistą i ślepcem na potrzeby innych, kiedy będą tego potrzebowali. A choć niektórzy: "Niosą na barkach własne lęki i uprzedzenia, przygnieceni ich ciężarem" (str. 274) można im podpowiedzieć możliwości oczyszczenia umysłu, albo zostawienia ich własnym decyzjom i wyborom. Bardzo duchowa lektura.

Ostrygojady - Susan Fletcher

 

28 letnia Moira regularnie i często odwiedza swoją młodszą o 11 lat siostrę Amy i opowiada jej swoje życie, jest z nią do bólu szczera. Moira nie owija w bawełnę, mówi o swoim rozczarowaniu z powodu jej urodzenia, o żalu do rodziców, że obdarzyli ją niechcianym rodzeństwem. Przyznaje, że nie chciała narodzin Amy, tak jak i wcześniejszych straconych przez matkę ciąż. Po jej urodzeniu nie chciała jej widzieć, a wszystko co jej dotyczyło nie obchodziło Moiry. Miała też żal do matki, która choć obiecała, że "nic się nie zmieni" zajęła się Amy, czyli oszukała, zostawiła, odstawiła na tor boczny starszą córkę. Ten żal i niechęć, albo wręcz nienawiść były bardzo głębokie i rozpamiętywane przez wiele lat. Można powiedzieć, że w odwecie Moira wybrała szkołę średnią najdalej od domu jak się tylko było można. Dlaczego Moira robi to teraz, kiedy jest już dorosła, dlaczego wcześniej nie była w stanie otworzyć się przed siostrą. Może dlatego, że Amy od czterech lat jest w śpiączce po upadku ze skały (na którą swego czasu wspinała się Moira), czyli może tylko "słuchać, a starszej siostrze jest łatwiej opowiadać niż rozmawiać. To właśnie dzięki tym wizytom poznajemy historię rodziny Moiry i jej losy.

Moira nagromadziła w sobie wiele żalów, zazdrości, smutku i rozczarowań, nie tylko w domu, ale także w szkole, w której była bardzo samotna, chociaż dzieliła pokój z kilkoma równolatkami, nie spotkała żadnej bliskiej koleżanki. Zresztą sama Moira była zamkniętą, która świadomie lub nie zamykała się na znajomości, może bała się rozczarowania, zranienia, dotknięcia czy zdrady. Nie umiała się zwierzać i nie chciała zwierzeń innych koleżanek. Koleżanki dokuczały jej z powodu urody, włosów i okularów, robiły jej przykre psikusy, co jeszcze bardziej zamykało ją na otoczenie. Choć miała ulubioną opiekunkę grupy i nauczyciela, którego ceniła, reszta rozmywała się, nie była istotna. Moira była wyczulona na nieszczerość, kłamstwa a zdradę miała wpisaną w głębię swojej duszy, co nie ułatwiało jej w życiu. Moira miała też w zwyczaju sprawdzać swoje ciało i umysł poddając je różnym, czasem ekstremalnym, doświadczeniom, wysiłkom i wymogom. Sprawdzała siebie, czy raczej były to zachowania autodestrukcyjne, a może musiała zrobić coś na tyle mocnego żeby w ogóle coś poczuć. Przesuwała granice, ustawiała coraz wyższe poprzeczki, i choć udawało jej się, to czasem wychodziła z tych prób poobijana.

Ta smutna, zamknięta w sobie, krzywdząca siebie i innych Moira stała się dla mnie niezwykle unikalną bohaterką, nietuzinkową, dawno takiej nie spotkałam, może dlatego jej historia tak bardzo mnie wciągnęła. Nie chciałam się z nią rozstawać, a kiedy nadszedł koniec wiedziałam, że zostanie ze mną na długo. Niewątpliwą zaletą tej książka jest też jej piękny język i tłumaczenie, który uruchamia zmysły i wciąga w swoją atmosferę.

niedziela, 8 września 2024

Korowód - Jakub Małecki

 

Okładka chłodna, skromna, z rozmywającymi się końcówkami wyrazów rezonuje z zawartością, bo niektóre historie są ledwie muśnięte, inne choć intrygujące urywają się nagle, niektóre rozmywają, żeby zostawić czytelnika z jego przemyśleniami. Wykorzystał do tego niejednorodne formy pisarskie: list, pamiętnik, fragment powieści i oczywiście wspomnienia własne. Końcowe akordy są bardziej rozbudowane, mogą być bliskie, namacalne, bo pozwalają powrócić do własnego dzieciństwa i młodości, motywują też, aby zamyślić się nad przeżyciami i odczuciami autora.

"Korowód" Jakuba Małeckiego to swoisty łańcuszek ludzkich losów, powiązań i kontynuacji. Każdy rozdział łączy się ze sobą, czasem subtelnością, a innym razem czymś fundamentalnym, chcemy czy nie jesteśmy przedłużeniem jakiejś historii. Sporo w tej książce melancholii, niepewności i strachu, począwszy od pierwszego bohatera, który podszyty lękiem ucieka w śnieżną noc, aż do ostatniej chwili, gdzie alter ego autora obciążone jest smutnymi przeżyciami, które jak cień nazwany tutaj "Kształtem" są tuż obok, towarzyszą, są wyraźniejsze, bardziej aktywne, albo wyciszone, schowane bardziej w kąt.

Autor porusza w tej książce bardzo ważny wątek o lękach, które wynosimy z dzieciństwa lub/i zbieramy na drodze życia, a które zabierają nam radość, odwagę, nie pozwalają w pełni oddychać, korzystać z możliwości czy talentów, które tak naprawdę mamy, ale które przysłonięte są tymi wszystkimi bluszczami strachów i niepewności. Przyglądając się z boku autorowi, widzimy spełnionego, sławnego, zdolnego, pięknego mężczyznę, jednak poznając bliżej widzimy tą drugą stronę: niepewną, obciążoną, przygniataną i targaną wspomnieniami. Te wewnętrzne lęki, smutki, spychają ludzi na krawędzi życia, czasami nikt i nic nie jest w stanie im pomóc, nie dają rady, zbyt obciążeni uciekają na drugą stronę życia.

"Pomyślałem, że jestem więźniem i że zawsze nim będę, że Kształt może i nie mówi już do mnie tak często jak kiedyś, ale wciąż jest, że spędziłem najlepszą część swojego życia, w dużej mierze tego życia unikając, oddychałem szybko, ale powietrza (...) było coraz mniej." (str. 242) Głosy w głowie, zbierane, ciułane, niesione w bagażu doświadczeń, czasem nie dają żyć, czasem odpuszczają pozwalając na spokojniejsze oddechy, na wiarę w to co jest tu, bliskie, miłe, znane, kochane.

Książka poruszająca, ale nie od razu daje pojąć swój ładunek, przekaz i istotę. Warto dać jej uważność, bo ostatnie akordy otwierają oczy.

czwartek, 5 września 2024

Muza - Jessie Burton

 

Czarująca i obiecująca estetyczne doznania okładka, intrygujący tytuł, a zawartość warta poświęconego czasu. Jessie Burton zafundowała mi wspaniały i ciekawy weekend. To ponad 400 stron historii, ale napisanej tak wartko, że koniec nadszedł mi niespodziewanie szybko. Wciągająca, zagadkowa, podsuwająca jakieś ślady, ale nie takie znowu oczywiste. Rozedrgana emocjami, zawierająca dramatyczne momenty i zdarzenia.

Historia dzieje się w dwóch czasoprzestrzeniach, w Londynie roku 1967 i w południowej Hiszpanii roku 1937, kiedy to rozpędza się już wojna domowa pomiędzy ówczesnymi frontami politycznymi. W wątku londyńskim autorce udało się oddać klimat tego miasta z tego okresu. Wprowadziła czytelnika w realia sytuacji społecznej kobiet i obywateli postkolonialnych, którzy przybywali do Londynu zachęceni jego potęgą i możliwościami, niestety często rozczarowując się okazywaną im wyższością i niechęcią ze strony białych londyńczyków. W wątku Hiszpańskim przebywamy w spokojnej okolicy, wygodnym, choć nieco już trącącym myszką domu z ogrodem i przestrzenią. Do tego spokojnego domu przybywa rodzina z Londynu, aby odpocząć, ukoić stargane nerwy, zmienić otoczenie. Ten przyjazd będzie jednak brzemienny w dramatyczne skutki. Uwolni emocje, talent i namiętności, aż wreszcie krwawe zamieszki zmuszą "letników" do burzliwego wyjazdu.

Wpadłam w wartką akcję, ciekawie utkaną historię. Podobały mi się postaci kobiece stworzone przez Jessie Burton, były wyraziste, pełnokrwiste i przekorne, poszukujące, utalentowane, z planami lub marzeniami. Zaintrygował wątek z obrazem, który stał się spinaczem obu historii, zarzewiem, podnietą, intrygującym i jednocześnie zwodzącym czytelnika elementem. 

Podsumowując bardzo przypadła mi do gustu opowieść autorki, trzymała w napięciu, wikłała, kłuła, poganiała, aby zwolnić, zatrzymać się a potem znowu nabrać tempa, rumieńców i wywrócić uknute teorie. Warto.


czwartek, 29 sierpnia 2024

Eve Green - Susan Fletcher

 

Książka jak i sama zawarta w niej historia wymaga powolnego i uważnego czytania, rozdział za rozdziałem ukazuje nowe informacje i fakty, dzięki którym poznajemy Evangeline. 

"Dziesięć dni przed gwiazdką straciłam matkę." (str. 11) - to jedna z tych najważniejszych rzeczy, które wydarzyły się kiedy Eve miała siedem lat. To znamienne i tragiczne wydarzenie w życiu dziewczynki rzuciło ją w inny świat, pełen wyzwań, emocji i tajemnic.

Dostajemy nieśpieszną opowieść dorosłej Eve, która spodziewa się dziecka. Wspomina swoje mieszkanie z matką w Birmingham, jej nagłą i niespodziewaną śmierć, wyjazd do dziadków mieszkających w wiosce w Walii i szereg wydarzeń, które miały miejsce w jej życiu w nowym miejscu podczas tego roku żałoby. Dostajemy w tych wspomnieniach tak wiele misternie podanych zdarzeń, które z pozoru błahe nabierają wagi wraz z gęstniejącą opowieścią. Pełno w niej smutku, bólu, pogardy, niedopowiedzeń, złości, niezrozumienia. Pojawiają się różne osoby, które mają swoje historie i znaczenie. Eve ma szczególną zdolność wyczuwania dobrych i złych ludzi, z tymi pierwszymi nawiązuje bliskie relacje, nawet na przekór obiegowym opiniom o nich, tych drugich unika lub prowokuje do wymiany "ciosów". Eve pokazuje nam specyfikę małej społeczności, z jej pozytywami i tymi mniej miłymi elementami. Dzięki jej opowieści poznajemy także Walię z jej kapryśną urodą, owcami, wzgórzami, roślinnością, bagnem. Jesteśmy świadkami wielu wydarzeń, które odciskają piętno na tej małej społeczności.

Dla mnie to książka o smutku, który przychodzi, kiedy odchodzą na zawsze najbliższe osoby, i nie ważne w jakim się jest wieku. "Owdowiawszy, dziadek powiedział, że życie jest pozbawione radości. Szczęście powraca wraca humor, świat znowu wydaje się przyjemny, człowiek uśmiecha się czasami. Ale odchodzi prawdziwa radość. Odczuwa się ciągły brak." (str. 156) To także opowieść o próbach  wyjaśnienia co tak naprawdę się stało, dochodzeniu do swoich korzeni, odkrywaniu tajemnic z życia rodziny, zwłaszcza kobiet. To obraz różnych oblicz miłości, tych odwzajemnionych, sprawdzonych, przeznaczonych i pewnych, ale także tych chwilowych, rozczarowujących, zazdrosnych, niespełnionych albo pełnych pustych słów, czy tylko cielesnych. To książka pełna niewielkich, ale bardzo istotnych zdarzeń, rozmów, gestów i symboli. Autorka z niezwykłą umiejętnością opisywała ważne momenty w życiu człowieka. W opowieści Susan Fletcher nie ma ckliwości, infantylności, autorka daje nam historię o życiu w jego różnych odcieniach, namacalną, esencjonalną, bliską. Naprawdę warta przeczytania, zwłaszcza przez tych czytelników lubiących drobiazgowość, nieśpieszność w historiach.

środa, 28 sierpnia 2024

Krótko i szczęśliwie. Historie późnych miłości - Agata Romaniuk

 

" Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi." ten cytat z książki Winstona Groom'a, "Forrest Gump", bardzo pasuje do zawartych przez autorkę opowieści w książce "Krótko i szczęśliwie". Znalazło się w niej 11 historii o miłości, tych ostatnich, o których zazwyczaj się nie mówi, albo nie dopuszcza się ich do głosu, a czasami wręcz zabrania. Te opisane przez Agatę Romaniuk są piękne, czułe, pełne czaru, uroku, choć bardzo różne i różnorodne. To opowieści ludzi o ich przeżyciach i uczuciu, które dosłownie dopadło ich niespodziewanie, najczęściej w drugiej połowie życia. Wszystkie wzruszające, poruszające czułe struny, czasem zabawne, czasem smutne, albo gorzkie, ale bardzo zaskakujące, nietuzinkowe i czarowne. Niektóre mają posmak scenariusza filmowego, inne niby zwyczajne, rodem z podwórka, albo z "pola" najnowszej wojny w Europie.

Każdy rozdział to inna historia i konwencja przedstawienia bohaterów i ich losów, ale wszystkie piękne i ciekawe. Przeczytamy o Staszku zakochanym w chorującej na alzheimera Marii, o niezwykłym trójkącie miłosnym, o Millie, Joe i kotce. Poznamy niezwykłą historię Dziewczyny i Dróżnika, nietuzinkową o Tadeuszu i Haniach, dalszy ciąg przerwanej miłości Janki i Romana. Być może zaskoczy nas opowieść o Wiesławie z Iławy, czy braciach bliźniakach i ich miłościach. Powzruszamy się opowieścią o Marianie i jego sąsiadce Elżbiecie, czy o Lubo i Dmytro muzykach z kijowskiej operetki, którzy wraz z kotem uciekali przed wojną, której nie chcieli. Zakończymy zaś historią z pociągu, nieoczekiwaną i zaskakującą.

To lektura, która pokazuje, że miłość nie ma wieku, nie jest zarezerwowana tylko dla młodych, że przybiera różne barwy i wymiar. Bardzo pocieszająca, dająca nadzieję, odkrywająca pewną przemilczaną sferę człowieka. Autorka rozmawiając i słuchając była bardzo uważna i delikatna, umiała wydobyć urok i blask tych opowieści i nadać im subtelny, ale wyrazisty przekaz. Cieszę się, że mogłam zanurzyć się w świat bohaterów Agaty Romaniuk. To była czysta przyjemność.

 

 

Każdy rozdział utrzymany jest w nieco innej konwencji, dopasowanej do jego postaci i ich losów – co, choć może dać się odczuć jako brak spójności, przede wszystkim zapewnia poszczególnym historiom wiarygodność i pewną świeżość.


poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Kobiety, o których myślę nocą - Mia Kankimäki

 

To była dla mnie bardzo ciekawa lektura, inspirująca, wciągająca, różnorodna w stylu i w formie. Autorka pisała swoją książkę w dłuższym okresie czasu, dobierając historie i fakty, dzieląc się z czytelnikiem swoimi rozterkami, problemami z weną i swoim życiem w tym czasie. Wyszło jej ponad pięćset stron, ale udało jej się stworzyć ciekawy zbiór opowieści, przemyśleń, wspomnień, które stworzyły niezapomnianą przyjemność z lektury. Czułam się zatopiona w tych stronach i zdaniach, które przenosiły mnie w różne czasy, w różne miejsca, i co najważniejsze z różnymi bohaterkami. Wędrowałam z bohaterkami tej książki w różne, niedostępne dla zwykłego zjadacza chleba w XIX wieku miejsca, często niebezpieczne, a czasem nigdy wcześniej nie odwiedzane przez białego człowieka. Miejsca wymagające wytrwałości, dyscypliny, znoszenia niedogodności, chorób, słabości ciała i ducha. Niemniej to jedna strona tej książki, a druga równie ciekawa to podróże autorki tej książki szlakami swoich bohaterek współcześnie. To ciekawy kontrast, zaskakujące obserwacje i przemyślenia autorki i czytelniczki losów bohaterek swojej książki. To ciekawy zabieg również na mnie, bo opowieści były namacalne, bez ubarwiania faktów, pełne rozważań o możliwościach i perspektywach tych kobiet wtedy i teraz.

Książka została podzielona na trzy główne części, zbierane przez czas jej pisania, pomiędzy którymi znajdziemy listy, autorki do bohaterek, przemyślenia własne, watki z podróży autorki czy to śladami bohaterek, czy w miejsca "mocy/weny", porady o pisaniu, pakowaniu, zasadach według bohaterek.

Pierwsza część, a tym samym najdłuższa, bo to jedna trzecia książki, to powieść o losach Karen Blixen, o jej niemocy i niechęci do życia w Dani, o pomyśle na siebie, jego realizacji, o zamiłowaniu do Afryki, polowaniach i wreszcie wielkiej miłości. To też opowieść o chorobach, problemach finansowych, ale też wspieraniu miejscowej ludności. Szaleństwach, pomysłach i pasjach, ni mniej ni więcej życie pełna parą. 

Druga część poświęcona jest nietuzinkowym podróżniczkom: Isabelli Bird, Idzie Pfeiffer, Mary Kingsley, Aleksandrze David-Neel, z których każda znalazła swój własny, unikatowy sposób na realizowanie swoich potrzeb podróżniczych. Niektóre "podążały" podobnymi szlakami, a inne były prekursorkami, pionierkami na obszarach dziewiczych dla wypraw. Niektóre były osobami samotnymi, inne mężatkami, które już odchowały potomstwo i zabrały się za spełnianie swoich pasji podróżniczych.

Trzecia część opowiada o wspaniałych artystkach, malarkach, które zostały przysypane kurzem niepamięci na dziesiątki lat, a których prace niedawno zaczęto wieszać na ścianach muzeów. Utalentowane, pracowite, zarabiające na siebie i często na rodzinę: Sofonisba Anguissola, Lavinia Fontana, Artemisia Gentileschi, włoskie malarki oraz Yayoi Kusama, japońska performerka. Kobiety niezwykłe, tworzące zapalczywie piękne obrazy, portrety, autoportrety, czy sztukę abstrakcyjną, pełną kolorów.

To książka o poszukiwaniu siebie, realizowaniu swoich marzeń, o wychodzeniu z kryzysów, przełamywaniu stereotypów i barier społecznych względem kobiet. To opowieści o miłości, odkryciach, poszukiwaniach, talencie, a czasem nawet szaleństwie. Bardzo kobieca i o kobietach, ale dla każdego chcącego odkrywać i podróżować i przekraczać swoje wewnętrzne i zewnętrzne bariery. Nic tylko czytać, zanurzać się tej pięknej lekturze.

poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Głos góry - Yasunari Kawabata

 

Wydaje mi się, że książkę docenią znawcy, albo sympatycy literatury japońskiej w "dawnym stylu". Dla mnie to była wymagająca lektura, bo choć spokojna i prosta, to dopiero oddając jej całą uwagę można dotrzeć do niuansów, tych delikatnych nut, które zazwyczaj zagłuszają głośne dźwięki, zdarzenia i codzienną bieganinę. Melancholiczna, z nutami nostalgii, refleksji nad przemijaniem, kruchością życia i wyborów jakich w nim dokonujemy. Autor zwarł w niej pytania o odpowiedzialność, wychowanie i odwieczną spuściznę rodzinną, którą przenosimy z pokolenia na pokolenie. Czy rodzice są odpowiedzialni za swoje dzieci, nawet wtedy kiedy one dorosną, czy mogą zbierać ich błędy do własnego koszyka, czy pozwolić im na ich popełnianie, żeby doświadczali i dokonywali samodzielnych wyborów. Czy dzieci mają wziąć swoje życie w swoje ręce, nie oglądać się na oczekiwania rodziców, jednak odpowiedzialnie zbierać konsekwencje swoich decyzji. To wszystko wcale nie jest takie jednoznacznie proste, można sobie zadawać pytania i szukać odpowiedzi, ale one zawsze pozostają otwarte i niedopowiedziane, bo jesteśmy złożonymi istotami, emocjonalnymi i różnie podchodzimy do wszystkiego i wszystkich którzy są częścią naszego życia.

"Głos góry" to nieśpieszna opowieść o życiu Shingo, sześćdziesięciolatka, który widzi schyłek swojej ziemskiej drogi, jego koledzy umierają, a on choć jeszcze zdrowy wie, że siły już nie te co dawniej. Zamyśla się nad życiem swoim, swoich dzieci, swojego i ich związków. Wspomina pierwszą miłość, swoje wybory, przyjaciół, i choć bilans wygląda nieźle, chociaż martwi się o swoje dzieci, które w jego opinii popełniają błędy. Rozważa z żoną jakie pomyłki popełnili, czego nie dopilnowali, skoro i syn i córka wiodą jakieś nieuporządkowane życie, idą jakąś wyboistą ścieżką, potykają się, szarpią i mocują. Zastanawiają się jak długo muszą je wspierać, pokazywać jak ustrzec się pomyłek, jakich wyborów dokonywać. 

W tej książce autor zawarł także wiele ważnych wątków nie tylko dla jednostki, ale i społecznych, jeden z ważniejszych to aborcja, którą pokazał w kilku odsłonach, tak różnych i nieoczywistych. Znajdziemy w niej także wątek o przyjaźni i relacjach społecznych, o naturze i jej urokach i znaczeniu dla człowieka.

Ta opowieść jest bardzo nieśpieszna, dotykająca wyraźnych a czasem subtelnych wątków naszej ludzkiej egzystencji. To opowieść o życiu i śmierci, która towarzyszy człowiekowi na każdym etapie. Obraz pełen symboli, ważnych wątków, decyzji i ich konsekwencji, rozterek i rozmyślań, powrotów do przeszłości, rozważań, a co by było gdyby...? Opowieść o starości, przemijaniu i jego rozmaitych odsłonach. Warto jej poświęcić chwilę, nieśpiesznie czytać, smakować, skupić się na refleksach, które są czasem bardzo delikatne, ale mają swoją moc i znaczenie. Zaskakująca, pod warunkiem pozostawienia sobie czasu i zatopienia się w lekturze, przeniesienia się do Japonii lat powojennych, ale nie tracenia świadomości z otaczającą rzeczywistością.

poniedziałek, 29 lipca 2024

Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom - Christina Lamb

 

Irak, Nigeria, Bangladesz, Ruanda, Sarajewo, Buenos Aires, Demokratyczna Republika Kongo, Mali, Peru, Chile, Czad, Kosowo, Ukraina co łączy te miejsca? Otóż w każdym z nich toczyła się lub trwa wojna lub konflikt zbrojny, podczas których giną żołnierze, a cywile, szczególnie kobiety i dzieci, cierpią okrutne niegodziwości. Wojna wywoływana przez mężczyzn w jakiś perfidny sposób odbija się na kobietach, stają się ich łupami wojennymi, rezerwuarem na zgromadzoną złość i agresję. Choć nie wywołują wojen, to zbierają okrutne ich żniwo, choć nie zabijają i nie gwałcą to giną i są gwałcone, często w tak bestialski sposób, że nawet trudno się zastanawiać skąd takie zło się wzięło! O tym bestialstwie nie piszą w książkach, podręcznikach, uczymy się tylko dat, nazwisk zdobywców, ilu dzielnych żołnierzy walczyło czy zginęło, a o tej drugiej części wojny, z drugiego frontu, o tej dojmująco okrutnej i złej, nikt nie pisze i nie karze się uczyć, można pytać, albo wykrzyczeć głośne DLACZEGO!?

"Gwałt jest wojennym orężem w tym samym stopniu co maczeta, pałka czy kałasznikow. W ciągu kilkudziesięciu lat grupy fanatyków religijnych i etnicznych szowinistów od Bośni po Rwandę, od Iraku po Nigerię, od Kolumbii po Republikę Środkowoafrykańską stosowały gwałt jako celową strategię, niemal broń masowego rażenia, nie tylko po to, by niszczyć godność i terroryzować społeczności, ale także aby wyeliminować tych, których uważają za etnicznych wrogów albo niewiernych." (str. 20) 

Wojna wywołana przez mężczyzn niszczy domy rodziny, społeczności i pojedyncze osoby, kobiety, dzieci. Domy czasami zostaną odbudowane, społeczności różnie, bo jednostki nawet jeśli przeżyją będą nosiły widome lub ukryte znaki. Kobiety na wojnie cierpią po wielokroć, kiedy na ich oczach zabija się ich bliskich, zwłaszcza dzieci, kiedy gwałci się je lub niewoli, a kiedy jednak przeżyją to nierzadko lokalna społeczność odrzuca je, jako te splugawione, które poddały się wrogom, dały się wykorzystać! Zawsze "obrywają" odłamkami wojennej zawieruchy.

Christina Lamb przez lata zbierała opowieści kobiet, które ucierpiały podczas działań wojennych lub konfliktów zbrojnych w ich kraju. W swojej książce opisała to co wojna robi kobietom to jak odbiera im życie, godność, zdrowie, dzieci i wszystko co wartościowe dla nich. Ta książka zawiera zapewne tylko skrawek tego co ludzie robią innym ludziom podczas wojny, napaści czy eksterminacji jakiejś nacji. Niemniej to co opisała jest wystarczająco mocne, żeby zapłakać, krzyknąć z bólu. Ogrom bestialstwa stosowanego przez mężczyzn podczas toczonych wojen jest nie do pojęcia. Czytając można odnieść wrażenie, że człowiek kierowany nienawiścią, żądzą był i jest zdolny do wszystkiego. Wojna uwalnia demony zła, pokłady okrucieństwa, które podczas pokoju być może, albo zapewne, nie pojawiłyby się, niestety wojna daje przyzwolenie na wszystko. I choć czasami niektóre zbrodnie mogą wydać się niewiarygodne, to niestety miały miejsce i cały czas się dzieją. 

Autorka podjęła się ogromnego trudu pokazania wojny i jej skutków wieloaspektowo, dlatego oprócz ofiar - kobiet, opisuje też mężczyzn, którzy wspierali pokrzywdzone, np. w Syrii pszczelarz, a w Kongo lekarz, przypomina, że oni także zostają ofiarami dotkliwych gwałtów. Niestety gwałt jest jednak domeną mężczyzn, co widoczne jest i bez wojny. Przyczyną jest dominacja jednej płci nad drugą, przyzwolenie, brak wsparcia i zrozumienia dla słabszych, nierówność społeczna i ekonomiczna na co dzień.

Autorka w przedmowie zacytowała fragment książki Susan Brownmiller "Wbrew naszej woli": "Uświadomienie sobie przez mężczyznę, że jego genitalia mogą służyć za budzącą postrach broń, trzeba zaliczyć do najważniejszych odkryć prehistorycznych, obok wykorzystania ognia i pierwszego prymitywnego kamiennego topora."  Dopiero w 1998 roku po krwawej wojnie w Bośni zapadł pierwszy wyrok skazujący za gwałt, ale musiało minąć kolejne dziesięć lat, żeby Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie przyjęła rezolucję 1820 w sprawie przemocy seksualnej w konfliktach zbrojnych, w której ogłoszono gwałt i inne dopuszczenie się przemocy na tle seksualnym "za zbrodnie wojenną, zbrodnie przeciwko ludzkości lub konstytutywny element ludobójstwa." Niestety do chwili oddania tej książki do druku żaden wyrok nie zapadł w oparciu o zapis tej rezolucji. Kobiety dalej są traktowane jako łupy wojenne, dosłownie jako część pola bitwy. To ogromnie ważny dokument.